Rozdział czwarty. Pierwsze prześladowanie

Apostołowie wciąż chodzili do portyku Salomona, by nauczać, a wszyscy nawróceni gromadzili się tam przy nich. Ci zaś, którzy nie byli pewni, czy zostać chrześcijanami, trzymali się z daleka – bali się Ważnych Ludzi. Słyszeli też, co się stało z Ananiaszem i Safirą, i lękali się, by nie zdarzyło im się coś podobnego.

Z drugiej strony, wieść, że apostołowie uzdrawiają chorych, szerzyła się wszędzie, nawet w odległych zakątkach kraju. Kiedykolwiek więc apostołowie pojawiali się w mieście, wzdłuż ulic gromadzili się kalecy, niewidomi i ludzie trapieni rozmaitymi chorobami – wystarczyło, by padł na nich cień Piotra, a zostawali wyleczeni.

Wszystko to niezbyt uszczęśliwiało arcykapłanów i ich przyjaciół, nie sprawiało też, by byli bardziej chętni do wysłuchania nauki apostołów. Im więcej cudów czynił Nasz Pan, w tym większy gniew wpadali ci ludzie – teraz było podobnie. Im więcej słyszeli o cudach i uzdrowieniach dokonanych przez apostołów, tym bardziej ich nienawidzili. W końcu już dłużej nie mogli tego znieść. Zdobyli się na odwagę, aresztowali wszystkich apostołów i wtrącili do więzienia.

Stało się to pod wieczór; było już za późno na przesłuchanie, więc zamknięto apostołów na noc w więzieniu. Następnego dnia rano arcykapłan zwołał Wysoką Radę czyli Sanhedryn, po czym posłał po apostołów do więzienia.

Wszystko było niby dobrze… tylko co się stało z apostołami? Strażnicy byli na swoich miejscach, czuwali jak powinni, wszystkie drzwi pozamykane, wszystko w należytym porządku – ale więzienie było puste!

Jakże kapłani i inni musieli przetrząsać więzienie, oskarżać jedni drugich, i odchodzić od zmysłów, kiedy wysłany strażnik wrócił przed Wysoką Radę i oznajmił, że nie ma pojęcia, co się stało, ale więźniowie zniknęli.

Myślę, że pełni powagi członkowie rady musieli nieco poczerwienieć na twarzach, prawda? Tym bardziej chciałabym zobaczyć, jak wyglądali, kiedy ktoś przyszedł i powiedział:

– Ci ludzie, których wtrąciliście do więzienia, są w Świątyni i nauczają lud.

Czy zgadujecie, jak to się stało? Bóg nie chciał, by apostołowie siedzieli teraz w więzieniu, za dużo mieli do zrobienia, dlatego posłał anioła, który wyprowadził ich na wolność. Anioł polecił im, by poszli do Świątyni i jak zwykle głosili Ewangelię, więc wcześnie rano udali się tam i zaczęli nauczać.

Gdy członkowie rady ochłonęli po tych wieściach, wysłali dowódcę straży ze sługami, by przyprowadził apostołów – ale bez użycia siły. Kapłani i starsi bali się, że jeśli strażnicy będą brutalni, ludzie mogą wpaść w gniew i ich ukamienować.

Apostołowie przyszli bez oporów. Wyobrażam sobie jednak, że mieli trudności z zachowaniem powagi.

Skoro tylko przybyli, arcykapłan zwrócił się do nich:

– Nakazaliśmy wam surowo, byście nie nauczali w to imię, a wy napełniacie Jerozolimę tą nauką i chcecie nas oskarżać o śmierć tego Człowieka?

Piotr i apostołowie odrzekli:

– Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi. Bóg naszych ojców wskrzesił Jezusa, którego wyście zabili, zawiesiwszy na drzewie krzyża. On jest Władcą i Zbawicielem, który daje Izraelowi nawrócenie i odpuszczenie grzechów. Dajemy temu świadectwo, my oraz Duch Święty, którego Bóg udziela tym, którzy są Mu posłuszni.

Ważni Ludzie wpadli w taki gniew, że chcieli niezwłocznie zabić apostołów. W radzie zasiadał jednak przynajmniej jeden dobry i rozsądny człowiek. Nazywał się Gamaliel. Poprosił, by odprowadzono apostołów na chwilę do innej sali, a gdy odeszli, przypomniał Wysokiej Radzie, że już dwa razy w niedawnych czasach pojawili się w Izraelu ludzie, którzy pociągnęli za sobą tłumy wyznawców, i o których myślano, że są kimś niezwykłym. Jednak za każdym razem po ich śmierci wyznawcy ci się rozpraszali.

– Jeżeli ta sprawa pochodzi od ludzi – mówił Gamaliel – rozpadnie się. A jeżeli rzeczywiście pochodzi od Boga, nie potraficie ich zniszczyć i może się czasem okazać, że walczycie z Bogiem.

Wszyscy powoli się uspokoili i uznali, że to rozsądna myśl. Powzięli więc decyzję, by apostołów ubiczować – żeby odebrać im odwagę, jak przypuszczam – a potem pozwolić im odejść wolno, zabroniwszy im nauczać o Naszym Panu.

Po biczowaniu apostołowie wrócili do domu pełni szczęścia – jest to takie szczęście, którego ludzie niekochający Jezusa nie potrafią zrozumieć. Cieszyli się, że mogli wycierpieć coś dla Niego, i dalej otwarcie o Nim nauczali, zarówno w Świątyni, jak i u ludzi po domach.

Trudności ze strony nieprzyjaciół Kościoła na chwilę ustały. Teraz jednak przyszły po raz pierwszy trudności, których sprawcami byli sami członkowie Kościoła.

Żeby to zrozumieć, musicie wpierw wiedzieć, że w tych czasach prawie każdy mówił choć trochę po grecku, niezależnie od tego, jaki był jego ojczysty język. Podobnie w Ameryce prawie wszyscy mówią jako tako po angielsku, choć przybyli z Europy i ich rodzimy język jest całkiem inny.

Ojczystym językiem apostołów i wszystkich mieszkańców Palestyny był aramejski, który jest odmianą hebrajskiego, ale prawie wszyscy mówili trochę po grecku.

Jednak wielu nowo nawróconych Żydów pochodziło z zagranicy, i ich rodzimym językiem był grecki, a po aramejsku w ogóle nie mówili. Przez to czuli się trochę obco, postawieni poza sprawami dziejącymi się w Jerozolimie. Niektórzy z tych greckojęzycznych Żydów skarżyli się apostołom, że kiedy przychodzi do podziału jedzenia, ubrań i innych rzeczy ze wspólnego funduszu, oni nie dostają należącej się im części. Ich ubogie wdowy, mówili, są szczególnie pokrzywdzone.

Apostołowie postanowili, że trzeba wybrać spośród chrześcijan siedmiu dobrych ludzi, ogólnie lubianych, i zlecić im to zadanie.

– My zaś oddamy się wyłącznie modlitwie i głoszeniu słowa – powiedzieli apostołowie – i nie będziemy zajmować się rozdzielaniem jedzenia.

Wszyscy uznali, że to doskonały pomysł. Wybrano siedmiu ludzi, a żeby uniknąć skarg, powołano ich spośród Żydów mówiących po grecku.

Tych siedmiu ludzi miało pomagać apostołom we wszystkim, ale zwłaszcza w rozdzielaniu dóbr. Łukasz nazywa ich diakonami. Apostołowie wyświęcili ich, ale nie na księży – diakoni nie mogli odprawiać Mszy Świętej – za to mogli, prócz przydzielonego im zadania, chrzcić i nauczać.

Po tym już wszystko szło dobrze, Kościół szybko się rozrastał – nawet żydowscy kapłani ze Świątyni zaczęli się nawracać i tłumnie przychodzić do Kościoła.

Wciąż jeszcze było w Jerozolimie wielu mówiących po grecku Żydów, którzy się nie nawrócili i którym nie podobało się, jaki obrót przybierają sprawy.

Szczególnie nie lubili oni jednego z diakonów o imieniu Szczepan. Był on człowiekiem młodym, odznaczał się szczególną świętością. W tych dniach, wypełnionych cudami, jego cuda wyróżniały się mocą, miał też duże osiągnięcia w nauczaniu. Jego przeciwnicy próbowali się z nim spierać, ale zawsze źle na tym wychodzili, a pewnie już zauważyliście, że nic tak bardzo nie wyprowadza z równowagi ludzi o przykrym usposobieniu, niż kiedy przegrają sprzeczkę. Toteż ci zawzięci Żydzi powzięli mściwy zamiar i opłacili ludzi, by rozgłaszali pogłoskę, że Szczepan mówił bluźnierstwa przeciw Bogu i Mojżeszowi.

Pogłoska ta dotarła do uszu owych Ważnych Ludzi, którzy już wcześniej uwięzili apostołów, potem ich uwolnili, a teraz niewątpliwie zastanawiali się, co robić dalej. Przeciwnicy Szczepana pomyśleli, że ta sprawa to właśnie taka rzecz, na jaką czekają kapłani! Wrogowie Szczepana porwali go i przyprowadzili przed Sanhedryn. Oskarżyli go o bluźnierstwo ludzie wiedzący doskonale, że nie jest to prawdą.

– Słyszeliśmy, jak mówił – powiedzieli – że Jezus Nazarejczyk zburzy to miejsce – mieli na myśli Świątynię – i pozmienia zwyczaje, które przekazał Mojżesz.

Takie same oskarżenie ciążyło na Naszym Panu. To niezwykłe, że naśladowcom Chrystusa zarzuca się zawsze to, co Jemu. Wszyscy członkowie rady przyglądali się Szczepanowi uważnie, spodziewając się, że będzie wyglądał na zmieszanego i pełnego winy. Nic z tego – „zobaczyli twarz jego, podobną do oblicza anioła”.

– Czy to prawda? – spytał arcykapłan.

Szczepan w odpowiedzi wygłosił długą mowę, w której przypomniał im, jak wiele Bóg uczynił dla swego ludu od dni Abrahama. Mówił o Mojżeszu, który wyprowadził naród wybrany z Egiptu, o tym, jak lud burzył się przeciw niemu, o Salomonie, który zbudował Świątynię i o wszystkich prorokach przepowiadających nadejście Naszego Pana. Zakończył tak:

– Jesteście twardego karku i opornych serc i uszu! Zawsze sprzeciwiacie się Duchowi Świętemu, jak ojcowie wasi, tak i wy. Nie było proroka, którego by wasi ojcowie nie prześladowali. Pozabijali nawet tych, którzy przepowiadali przyjście Sprawiedliwego. A wyście zdradzili Go i zamordowali. Otrzymaliście Prawo od Boga za pośrednictwem aniołów, lecz nie przestrzegaliście go.

Mówiąc o „Sprawiedliwym”, Szczepan miał na myśli oczywiście Naszego Pana, którego przyjście przepowiadali prorocy.

Duch Święty naprawdę napełnia ludzi odwagą, prawda? Myślę, że zawsze powinniśmy prosić Go, by uczynił nas tak odważnymi, byśmy w razie potrzeby byli równie mężni jak Szczepan. Nic dziwnego, że wszyscy w radzie, słysząc tę mowę, zawrzeli gniewem i zgrzytali zębami na Szczepana.

Czy moglibyście zazgrzytać na mnie zębami? Dziękuję. Czyż ta gromada starszych panów nie wyglądała dość niezwykle, zachowując się w ten sposób? I znów, to samo robili na procesie Naszego Pana – zgrzytali na Niego zębami. Lecz Szczepan spojrzał ponad ich głowami i rzekł:

– Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga.

Na te słowa w radzie zawrzało. Niektórzy krzyczeli, inni zatykali sobie uszy palcami, by nie słuchać, po czym wszyscy rzucili się na Szczepana, wyprowadzili go poza miasto i kamienowali.

„Ukamienowanie” była to kara, w której na skazanego rzucano z całej siły wielkie kamienie, aż umierał z ran i złamań.

Szczepan przez cały czas się modlił, a kiedy zaczęły na niego spadać ciężkie kamienie, ukląkł i zawołał głośno:

– Panie, nie poczytaj im tego grzechu!

Pamiętacie, że Nasz Pan powiedział podobnie: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią”. Możemy to powiedzieć, kiedy ktoś nas zrani, wówczas gdy i my kogoś zranimy, on może również nam wybaczy.

I tak umarł pierwszy męczennik.

Ludzie kamienujący Szczepana zdjęli swe płaszcze, by łatwiej im było rzucać kamienie. Oddali szaty pod opiekę młodzieńcowi zwanemu Szawłem, który również potępiał Szczepana. Był to ten właśnie Szaweł z Tarsu, którego obecnie znamy jako świętego Pawła.

W ten sposób zaczęło się pierwsze prześladowanie Kościoła. Było ono tak zaciekłe, że większość chrześcijan opuściła Jerozolimę i osiedliła się na wsi i w innych miastach. Apostołowie jednak pozostali w Jerozolimie.

I tak po raz pierwszy wydarzyła się rzecz, która potem miała się powtarzać wiele, wiele razy: chrześcijanie, którzy uciekli z Jerozolimy opowiedzieli swoim nowym sąsiadom o Naszym Panu i Jego Kościele, i tak coraz więcej ludzi w coraz to nowych miejscach słyszało o Królestwie Bożym na ziemi. Wielka ich liczba uwierzyła w to, co słyszała, i przyłączyli się do Kościoła.

Inny z siedmiu diakonów, do których należał też Szczepan, miał na imię Filip. Bóg dał mu moc czynienia cudów, by potwierdzały prawdę jego słów.

Filip powędrował do Samarii, by tam nauczać w jednym z miasteczek. Uzdrowił wielu chorych, wyrzucał złe duchy z opętanych i nawrócił wielką liczbę ludzi.

Wielka radość zapanowała w miasteczku, gdyż tylu ludzi chorych i godnych litości teraz znów było szczęśliwych.

W tym samym mieście mieszkał człowiek zwany Szymonem Magiem. Żył tu jeszcze przed przybyciem Filipa, i udawał, że czyni „cuda” dzięki magii. Mnóstwo ludzi skwapliwie w to uwierzyło – mówili nawet, że „ten jest wielką mocą Bożą”.

Szymon, oczywiście, wiedział, jak to jest naprawdę – wiedział, że jego cuda to tylko sztuczki. Ponieważ jednak znał się na podrabianych cudach, spostrzegł od razu, że cuda Filipa były prawdziwe. Nic dziwnego, że uwierzył w to, co Filip powiedział mu o Naszym Panu, i przyjął chrzest.

Tymczasem Piotr i Jan usłyszeli, co się dzieje w Samarii i przybyli z Jerozolimy, by odwiedzić Filipa, tak jak teraz biskupi wizytują różne miejsca w swych diecezjach. Podobnie też jak biskupi, bierzmowali nawróconych przez Filipa chrześcijan, którzy do tej pory byli jedynie ochrzczeni w Imię Pana Jezusa Chrystusa.

W tamtych dniach Kościół był tak młody i zagrożony takimi niebezpieczeństwami, że pierwsi chrześcijanie potrzebowali ciągle umocnienia. Dlatego też było tyle cudów, o wiele więcej niż dziś. Przy bierzmowaniu Duch Święty dawał znać o swoim przyjściu, udzielając bierzmowanym chrześcijanom widzialne dary, towarzyszące niewidzialnym darom łaski, które nam zawsze przynosi. Niektórzy otrzymywali moc czynienia cudów uzdrowienia, inni mogli zacząć mówić językiem, którego się nie uczyli, ktoś inny znów zaczynał prorokować.

Prorokowanie było to mówienie czegoś, czym Duch Święty natchnął umysł, a czego nie dało się dowiedzieć w inny sposób – na przykład co się zdarzy w przyszłości, albo nowe zrozumienie czegoś, co już się wcześniej znało.

Dar mówienia językiem, którego się nie uczyło, musiał być bardzo intrygujący, ale był w nim jeden haczyk! Jeśli się nie miało jeszcze jednego daru, tłumaczenia, nie rozumiało się, co się mówi. Obdarzeni tym darem wiedzieli, że chwalą Boga, ale słowa te nic dla nich nie znaczyły. Czyż to nie dziwne?

Widzicie, ten dar nie był udzielany po to, by pierwsi chrześcijanie, idąc w różne miejsca świata, mogli łatwo nauczać cudzoziemców – jak często myślimy. Nie potrzebowali takich ułatwień, gdyż prawie wszędzie gdzie zaszli, ludzie władali językiem greckim.

Być może kiedy Tomasz trafił aż do Indii, używał daru mówienia językami, by nauczać tamtejszych ludzi, ale poza tym dar ten służył temu, by zadziwić niewierzących, aby przystanęli i słuchali.

Wszystko, co wiemy o darze języków – bo tak go nazywamy – pochodzi od świętego Pawła. O wiele później napisał on list do nawróconych, który nazywamy Listem do Koryntian. Mówi w nim, że chociaż ten dar Ducha Świętego jest dobry, chrześcijanie powinni starać się o inne, chyba że znajdzie się ktoś, kto ma dar tłumaczenia języków – o czym już mówiłam. Święty Paweł naucza też, że dar prorokowania jest o wiele lepszy, gdyż jest użyteczny dla wszystkich wierzących, nie tylko dla pogan.

Wróćmy jednak do Piotra i Jana, którzy przybyli, by udzielić bierzmowania nawróconym przez Filipa chrześcijanom. Duch Święty zstąpił na bierzmowanych i udzielił im wspaniałych darów. Wywarło to wielkie wrażenie na Szymonie Magu, ale źle to wszystko zrozumiał. Powiedział do Piotra:

– Dajcie i mnie tę władzę – aby każdy, na kogo nałożę ręce, otrzymał Ducha Świętego. Zapłacę wam za to!

Piotr ogromnie się na to oburzył.

– Niech twoje pieniądze przepadną wraz z tobą – rzekł – gdyż sądziłeś, że dar Boży można nabyć za pieniądze. Twoje serce nie jest prawe wobec Boga. Odwróć się od swego grzechu i proś Pana, a może ci odpuści twój zamiar.

Szymon odparł:

– Módlcie się za mną do Pana, aby nie spotkała mnie kara. W Dziejach Apostolskich od tej pory nie wspomina się więcej o Szymonie.

Grzech sprzedawania tego, co uświęcone nazywa się symonią – właśnie od imienia Szymona. Mam jednak nadzieję, że Szymon szczerze żałował i że w końcu trafił do Nieba.

Apostołowie zakończyli swą wizytę i wrócili do Jerozolimy, zaś Filipowi ukazał się anioł i nakazał mu wyjść na drogę, która prowadziła przez pustynię, w stronę Gazy.

Filip zabrał się i wyruszył. Na drodze ujrzał wielki otwarty wóz zwany rydwanem, na nim zaś siedział jakiś człowiek i coś czytał. Był to Etiopczyk, urzędnik dworski zarządzający skarbcem królowej Etiopii. Chociaż nie był Żydem, wierzył w Boga. Właśnie wracał do domu ze Świątyni jerozolimskiej, gdzie składał cześć Bogu. Księgą, którą czytał, było proroctwo Izajasza, pełne przepowiadania o Naszym Panu, a zwłaszcza o Jego Męce.

Duch Święty powiedział Filipowi, by podszedł do rydwanu i przyłączył się do Etiopczyka. Filip podbiegł, a zbliżywszy się usłyszał, jak dworzanin czyta na głos.

– Czy rozumiesz, co czytasz? – spytał Filip.

– Jakże mogę zrozumieć – odparł Etiopczyk – jeśli mi nikt nie wyjaśni?

I zaprosił Filipa, żeby wsiadł do niego do wozu i wyjaśnił, o kim mówi Izajasz w swej księdze.

I tak Filip i dworzanin pojechali razem, a Filip opowiedział mu Dobrą Nowinę o Jezusie. Przekazał ją tak przekonywająco, a Etiopczyk był tak gotowy na jej przyjęcie, że kiedy przyjechali nad wodę, dworzanin wskazał na nią i rzekł:

– Oto woda – cóż przeszkadza, bym został ochrzczony?

– Dobrze – odparł Filip – jeśli naprawdę wierzysz z całego serca.

Dworzanin odpowiedział:

– Wierzę, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym.

Kazał zatrzymać rydwan, po czym razem z Filipem podeszli do jeziorka i Filip ochrzcił Etiopczyka.

Pewnie jesteście ciekawi, co się stało, kiedy dworzanin wrócił już do domu? Niestety, Łukasz nie mówi o tym ani słowa… może po prostu tego nie wiedział. Możemy się tego dowiedzieć tylko w jeden sposób – spytać samego Filipa lub Etiopczyka, gdy już będziemy w Niebie.

Jeśli chodzi o Filipa, Łukasz przekazuje, że udał się następnie do Azotu nad Morzem Śródziemnym i głosił Ewangelię od miasta do miasta, aż dotarł do Cezarei. Można sądzić, że osiedlił się tam wraz z rodziną.

Marigold Hunt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Marigold Hunt Pierwsi chrześcijanie.