Rozdział czwarty. O Matce Boskiej Szkaplerznej

Anna, żona Elkany, łzami i modlitwą wyprosiła sobie u Boga, iż została matką, urodziwszy proroka Samuela. Z jaką miłością, z jaką troskliwością pielęgnowała i karmiła to święte dziecko – i oto z radością, a zarazem z boleścią rozłącza się z nim, oddając je Bogu w ofierze, poświęcając służbie ołtarza pod opieką wielkiego kapłana Heliego. Miała wyznaczone pewne dni w roku na odwiedziny w Silo swego syna, przy którym ciągle pozostawały wszystkie jej myśli i uczucia. Własną ręką utkała dla niego małą sukienkę, która była Samuelowi świętą pamiątką miłości macierzyńskiej oraz znakiem, przypominającym mu, iż na cały bieg życia poświęcony jest Bogu w ofierze i że, nosząc świętą szatę, powinien być świętym.

Czym Anna dla Samuela, tym Maryja dla nas! Najlepsza, najczulsza, najstaranniejsza Matka – poświęciła nas wszystkich rozmaitym sposobem służbie Boskiej; albowiem taka jest Jej wola, abyśmy wszyscy nasze serca, naszą wolę i nasz rozum złożyli w ofierze Bogu i przez święte wypełnianie Jego przykazań stali się świętymi. W tym celu użycza nam Maryja swojej opieki i po to nam dała sukienkę świętą; szkaplerz, który ciągle powinien nam przypominać, że jesteśmy Jej dziećmi i dziećmi naszego Boga– szkaplerz, który jest szczególniejszą oznaką Jej sług i służebnic i który jest zadatkiem szczęścia wiecznego, jeśli go według woli Maryi będziemy nosić. Dziś to Kościół święty obchodzi uroczystość zaprowadzenia nabożeństwa tego szkaplerza – więc szkaplerz niechaj będzie przedmiotem naszej nauki, aby ci, którzy noszą ten święty znak, pobudzili się do odnowienia dobrych chęci i postanowienia godnego noszenia tej sukienki Maryi – aby ci, co się chcą dzisiaj wpisać, poznali, czego wymaga od nich ten święty znak. Niech nie sądzą, że, wziąwszy szkaplerz, już i zbawienia zadatek przyjęli, że szkaplerz zastąpi już wszelkie staranie i czujność i pracę wokół zbawienia, że szkaplerz już bez żadnych zasług i cnót niebo im otworzy – bo tak sądząc, uczyniliby dla siebie ten znak zbawienia, znakiem odrzucenia. Tacy zaś, którzy szydzą z prostoty i wiary tych pobożnych, co przyjmują szkaplerz, niech się nauczą z większym uszanowaniem mówić o rzeczach świętych i nierozważną mową nie odciągają drugich od tego, co im niemało do zbawienia, nawet do doczesnego szczęścia, może się przyczynić! Bo jeżeli jest rzeczą podłą, co zda mi się każdy wyzna, zagrodzić komuś drogę do doczesnego szczęścia, to co mówić o tych, którzy zagradzają drogę do szczęścia wiecznego? Maryja nikogo nie zmusza do przyjęcia szkaplerza, ale biada temu, kto z pogardą będzie szydzić z tego znaku Jej nieskończonego miłosierdzia!

Szymon Stock, sławny generał zakonu Pani Naszej z góry Karmel, już w swoim dzieciństwie był przedmiotem szczególniejszej opieki Boskiej i miłości Maryi. W dwunastym roku życia uczuł potrzebę i niezwyciężoną chęć do życia pustelniczego – porzucił więc świat i ukrył się w dzikiej puszczy. Tutaj, pośród ciągłej modlitwy i utrapienia ciała, żył samymi korzonkami leśnymi, a jego mieszkaniem był wydrążony pień, gdzie ledwie mógł się obrócić. Wiem dobrze, że taki sposób życia niejednemu wyda się szaleństwem, że niejeden próżniactwem to nazwie, bo w swoim ciasnym rozumie nie pojmie tych nadzwyczajnych dróg, którymi Bóg prowadzi swoich świętych i nie odczuje tego wewnętrznego życia duszy, które jest udziałem małej liczby. Zaiste taki człowiek, który, nie będąc powołanym przez Boga na tak nadzwyczajny sposób życia, chciałby je rozpocząć, nie byłby godzien pochwały, ale nagany i dlatego wiele jest w żywotach świętych Pańskich, co mamy podziwiać, ale nie wszystko naśladować. W tej to puszczy Szymon Stock doszedł do nadzwyczajnej czystości duszy. Tutaj Matka miłości, której oddał i poświęcił całe swoje serce, nie jeden raz mu się ukazała. Był szczęśliwy; w tej puszczy więcej radości i rozkoszy doznawał, aniżeliby mu cały świat mógł jej udzielić – bo jego szczęście prosto z nieba do serca mu spływało, jak promień słoneczny, który przebija się przez kryształową powierzchnię jeziora, nie mącąc spokoju jego wód. Postanowieniem Szymona było nigdy nie porzucić tej puszczy, nigdy nie wracać do świata; ale musiał odstąpić od tej myśli na jedno skinienie Maryi, która obrała go za narzędzie nowych łask, jakie ludziom umyśliła dać. Patrzyła Matka z boleścią na wyrodne dzieci, które odstępowały od Niej i szły wesołą drogą na zatracenie; widziała, jak nabożeństwo ku Niej ustaje i stygnie w sercach katolickich. Ludzie przestawali być już dziećmi Maryi, lecz Ona nie chciała przestać być Matką i postanowiła nowym dowodem łaski niewdzięczne serca na nowo przyciągnąć do swego serca. Przybyli wówczas zakonnicy góry Karmel do Anglii, aby, jak w Palestynie, tak i w tym kraju pracować nad rozszerzaniem chwały Maryi. Maryja oświadczyła swoją wolę Szymonowi, aby wstąpił do tego zakonu, a że wola Maryi była dla niego rozkazem, więc ze łzami porzuca swoje wydrążone drzewo, którego nie zamieniłby na królewskie pałace, żegna odludną puszczę, składa odzienie pustelnicze, powraca w świat, wstępuje w mury klasztoru i przyodziewa habit zakonu karmelitańskiego. Zaledwie uczynił śluby zakonu, pospiesza za pozwoleniem swoich starszych do Ziemi Świętej. Boso, żyjąc z jałmużny, pośród krwawych biczowań i łez pokutnych, przemierza te miejsca, naznaczone krwią i łzami Zbawiciela i dostaje się na górę Karmel. Tutaj wiedzie tak dziwne i nadludzkie życie, że zdawało się ono być ciągłym zachwytem. Napełniony duchem wielkiego patriarchy zakonu proroka Eliasza, wraca do Anglii, obrany na generała zakonu, i jak wieść niesie, pierwszy na cześć Maryi buduje ołtarz, gdyż najbardziej mu chodzi o rozszerzenie chwały i nabożeństwa Maryi. Jak ognisty potok płynie jego potężna i przemożna wymowa; jego słowa jak grom rozlegają się po ostatnie krańce tej dumnej wyspy, zachęcając do łez, wzywając do pokuty. Nawrócenia następują gęsto; lud ciśnie się tłumami, aby usłyszeć naukę zbawienia. Ale, gdy mówi Szymon o Maryi, to jego wymowa przybiera całkiem inną postać; ognisty potok staje się ożywiającym deszczem, a przerażające gromy poszeptem miłości. Jego oko, zaiskrzone błyskawicą gniewu Bożego, łzami się zalewa, i ten groźny, surowy apostoł staje się dzieckiem, omdlewającym miłością, gdy o Matce miłości zaczyna mówić.

Oczy Maryi, pełne łaski i błogosławieństwa, z rozkoszą spoczywały na tej małej, zapalonej Jej miłością, a na Jej chwałę pracującej garstce. Widziała Maryja, jako zlodowaciałe serca pomału zaczęły topnieć, jak się otwierały usta na Jej wychwalanie. Z dnia na dzień rośnie liczba Jej czcicieli: wonne wieńce wiją się dokoła Jej ołtarzy; matki przynoszą swoje dzieci, Jej opiece oddając i ustępując pierwsze prawa macierzyństwa; dziewice ślubują wieczną czystość; nawróceni grzesznicy składają łzy w darze. A Maryja płaszcz swojej opieki rozciągnęła na całą wyspę, i pod Jej płaszczem ustają konflikty, krwawe zemsty, rozboje. – Cześć Maryi coraz bardziej się rozszerzała i oto wyspa zaczęła przybierać całkiem odmienną postać.

Szymon Stock, widząc tak piękne owoce – skutki swoich prac i usiłowań, jak i całego zakonu, pełen ufności, prosi Maryję, aby mu dała szczególniejszy znak swojego zadowolenia. Mijają długie miesiące i lata, a Maryja, zda się, nie chce wysłuchać jego prośby. Lecz on nie przestaje prosić, bo wie dobrze, że serce Matki prośbom i łzom dziecka długo nie zdoła się oprzeć. – O, czemu my nie mamy takiej ufności! Czemu tak prędko tracimy nadzieję i odstępujemy od naszych próśb, jeśli natychmiast nie są wysłuchane?! Maryja chce doświadczyć naszej ufności i stałości; może tylko jedno „Zdrowaś Maryjo”, jedno tylko gorące westchnienie, a otrzymalibyśmy więcej nad to, o co prosiliśmy. – Wysłuchała na koniec Maryja prośby swego wiernego sługi, a okazawszy mu się w całej swojej chwale, dała mu szkaplerz, mówiąc: „Synu mój! Ten oto szkaplerz oddaję w darze tobie i twemu zakonowi, jako znak zbawienia, pokoju i wiecznego przymierza między mną a wami. Ktokolwiek ten szkaplerz będzie godnie nosić, nie zakosztuje ognia piekielnego na wieki”.

Oto jest krótko zebrana historia szkaplerza świętego i, jak wyraźnie napisane jest w bulli papieża Jana XXII, potwierdzona przez siedmiu papieży, którzy, starając się to nabożeństwo rozszerzyć między wiernymi, nadali mu wiele odpustów.

Jeżeli zważymy początek i sposób, w jaki ten szkaplerz dostał się między nas, jeśli zastanowimy się nad słowami Maryi przy wręczeniu tego znaku wyrzeczonymi do świętego Szymona, poznamy łatwo całą miłość Maryi ku nam i dostateczne powody, zachęcające nas do noszenia szkaplerza świętego. Wielki święty, szczególniejszy sługa Maryi, wyprosił i otrzymał ten znak od Niej; Duch Święty potwierdził go przez nieomylne usta Kościoła; Bóg tysiącznymi cudami udowodnił i wsławił to nabożeństwo, a cuda te tak ugruntowały wziętość, miłość i ufność do szkaplerza świętego w Kościele katolickim, że ją z serc katolickich pięć wieków wydrzeć nie zdołało. Tak jest! Co świetnie i najwymowniej dowodzi całej potęgi szkaplerza, to ta zajadła wściekłość króla ciemności, który wszystkimi sposobami usiłuje zedrzeć z piersi katolickich ten święty znak i dziś chce to uczynić (ale na próżno się kusi) za pomocą bezbożnych, którzy z wyrazem pogardliwego politowania patrzą na tych, co noszą tę świętą sukienkę. Jak często ten szkaplerz święty jest przedmiotem, na którym bezbożni trenują swój bardzo kiepski dowcip! Mówią: „Kawałek sukna zawieszony na szyi miałby mieć jakąkolwiek moc? To oczywisty zabobon, który pasował do ciemnoty średnich wieków, ale nie do naszych czasów oświaty i rozumu! Zaiste – mówią – człowiek sam nie wie, czy ma się śmiać, czy płakać nad taką ślepotą!”. – Tym odpowiemy: Śmiejcie się z nas albo płaczcie nad nami do woli; nam to zupełnie jest obojętne. Kto wiarę stracił, lub u kogo wiara jest tylko martwym słowem, zaiste dla tego i szkaplerz nie jest niczym innym, jak kawałkiem sukna, co ani pomóc, ani zaszkodzić nie może. My od wiary, od miłości Maryi nie odstąpimy; jesteśmy katolikami i tego się nie wstydzimy, bo to jest całą naszą chwałą, pociechą i chlubą, a każde nabożeństwo, przez Kościół uznane i polecane, jest dla nas święte i pożądane. Nie odrzucimy więc i tego znaku miłości, do którego przywiązanych jest tyle obietnic; nie wstydzimy się w obliczu całego świata wyznać, że jesteśmy dziećmi i sługami Maryi, królowej nieba i ziemi; nie zdejmiemy z siebie znaku, którym szczycili się niegdyś, w czasach gorącej wiary, pierwsi mężowie i niewiasty. – Maksymilian I, niezwyciężony bohater, zbawca państwa rzymskiego, wyruszywszy z wojskiem przeciw zbuntowanym Czechom, w obliczu całej armii przyjął na siebie szkaplerz święty i każdemu żołnierzowi to samo rozkazał uczynić, a świetne zwycięstwo, przez które odzyskał Czechy, przypisał jedynie opiece Maryi i szkaplerzowi. – Cała Francja była świadkiem cudu pod murami miasta Montpellier, gdy kula karabinowa, przedarłszy się przez żelazną zbroję żołnierza, odskoczyła od szkaplerza. To widząc, Ludwik XIII sam przyjął szkaplerz święty, który ciągle nosił pod purpurą i pancerzem.

Nie mówcie, że teraz przyszedł czas, kiedy Boga potrzeba czcić w duchu i prawdzie, bo nadużywając tych słów Pisma i przekręcając je według własnego widzimisię, chcecie nam wydrzeć szkaplerze, koronki i nasze medale. Nie mówcie, że to nabożeństwo jest dobre tylko dla małych dzieci i prostaków, że wasza wiara jest czysta i wolna od takich przesądów – bo czy my w koronce, szkaplerzu i medaliku naszą wiarę pokładamy? Nasza wiara polega na nieomylnym słowie naszego Boga, które podaje nam Kościół święty. Nie szukamy naszego zbawienia w koronce, szkaplerzu i medaliku, lecz w ścisłym wypełnianiu przykazań Boskich i kościelnych, a w tym nabożeństwie szukamy tylko pomocy, znając aż zanadto dobrze słabość naszych własnych sił. – Ale, zapytam teraz, w czym wy pokładacie i czym okazujecie waszą wiarę?

Może tym, że krzywdę i obelgę, uczynioną bliźniemu, łatwiej umiecie darować? Że odstąpicie własnej korzyści z powodu miłości bliźniego? Że mniej do ziemi i dóbr doczesnych jesteście przywiązani? Niestety! Tak nie jest! Pytam, czy dlatego wzgardziliście koronką, szkaplerzem i całym nabożeństwem przez Kościół zaleconym, że wzgardziliście samym Kościołem, którego wyroków nie chcecie słuchać? Czy dlatego ani na Mszę Świętą, ani do spowiedzi, ani do Komunii nie przychodzicie, że czujecie się lepszymi katolikami, bardziej cnotliwymi ludźmi? Ach! Zapytałbym, czy dlatego jesteście spokojniejsi w sumieniu, w bólu cierpliwsi, w szczęściu pokorniejsi, w nieszczęściu mocniejsi, jednym słowem – czy dlatego jesteście szczęśliwi, że jesteście złymi katolikami? Zdaje mi się, że nie. Zostańmy, zostańmy przy wierze świętej! Nie odrzucajmy tych pobożnych ćwiczeń, które naszemu sercu tyle ulgi, spokoju, pociechy przynoszą w czasie pielgrzymki naszego życia! Tak jest w naszym dzieciństwie są one mlekiem dla naszej duszy– w młodości są mieczem, którym możemy walczyć przeciw burzącym się namiętnościom – w starości laską, na której wsparci wesoło wstąpimy do grobu; w każdym wieku, stanie i na każdym miejscu są one dla nas użyteczne i zbawienne, jeśli ich, jako środka, używać będziemy, nie zapominając, że wiara chrześcijańska polega na wypełnianiu przykazań Boskich i posłuszeństwie Kościołowi świętemu. Świat chce nam wydrzeć skarby nasze, ale co nam da za to? Chce nas uczynić niewiernymi naszej Matce! „Prawda! – odpowiada w dumie i zarozumiałości swojej. – Ja tylko prześladuję zabobony i przesądy”. – Ale co nazywasz przesądem? I kto ciebie posłał po to, byś pielił wszelkie przesądów zielsko? Kto dał ci tego ducha prawdy, który użyczony został jedynie Kościołowi? Chcąc wyrywać zielsko, samą pszenicę wyrwałeś. Och, niedobry to gospodarz, co wyrywa pszenicę zamiast zielska! A gdzie ta wasza wiara? Gdzie ta cześć oddana Bogu w prawdzie i duchu? Nie zwódźcie sami siebie, bo tu idzie o zbawienie i wieczność! Z owoców ich poznacie je! – A jakie owoce przynosi ta wasza wiara? W istocie jest ona chytrze ukrytą niewiarą. I wołasz: „Stawiam na zasady moralności!”. Nie fatyguj się daremnie! My mamy Ewangelię; my od Boga, nie od ludzi otrzymaliśmy zasady moralności i ich się trzymamy i będziemy trzymać. I mówisz: „Ja światło rozszerzam!”. Ja jestem światłem, drogą i żywotem! – powiedział Bóg, i dlatego my tą drogą i za tym światłem będziemy iść. Biada tym, co prawdy szukają nie w Bogu, ale w bezbożnej filozofii, która, chcąc się wynieść nad wiarę, anatomicznym nożem rozbiera i przyjmuje lub odrzuca tajemnice wiary! Wiemy dobrze, dokąd te zabiegi zmierzają: chcecie nie dać prawdę, ale wydrzeć ją ludziom, co nawet wyznał sam patriarcha bezbożności, Wolter, który więcej niż w trzydziestu miejscach swoich listów pisał do d’Alemberta: „Kłam tylko! To wszystko jedno, czy kłamstwem czy prawdą, bylebyśmy tylko cel osiągnęli”. A tym celem nic innego nie było, jak tylko to, co jeden z tych filozofów wyraźnie napisał: „Wnętrznościami ostatniego króla udusić ostatniego księdza”. I zaświeciło to światło nowej bezbożnej filozofii nad krwawą gilotyną oraz nad morderstwami Dantonów i Maratów. Dlatego to Fryderyk Wielki, zwolennik owej filozofii i nieprzyjaciel Kościoła, widząc owoce tej nauki, zawołał: „Gdybym chciał ukarać którąś prowincję, oddałbym ją filozofom do rządzenia”. Biedny byłby świat, gdyby miał się uczyć prawdy od tak zwanych filozofów, u których cała filozofia na tym tylko polegała, aby bluźnić. My mamy za nauczyciela prawdy samego Boga, który do nas od dwóch tysięcy lat przemawia przez usta Kościoła, i innej prawdy znać nie chcemy prócz tej, którą wiele milionów katolików zawsze wyznawało, którą wykładają nam ojcowie święci, którą męczennicy potwierdzili swoją krwią i która dała tylu świętych. Moralności zaś uczymy się z katechizmu, z książek i żywotów świętych ludzi, z kazań katolickich – ale nie z romansów i nie z dzieł niedowiarków, którym nie smakują prawdy wieczne.

Biada temu, kto idzie za tobą z pochodnią piekielną, którą umiejętność ludzka niby to dla większego światła i szczęścia całej ludzkości zapaliła! Kto zbliży się do tego światła, ten się spali; kto za nim pójdzie, ten zginie w przepaści.

Od Szymona czarnoksiężnika do Ariusza, od Ariusza do Lutra, od Lutra do Czerskiego świeciły takie piekielne pochodnie i wszystkie pogasły, a imiona tych, co je pogasili, i tych, co za nimi szli, zostały napiętnowane przekleństwem. Uważając to wszystko, czy nie winniśmy złożyć Bogu dzięki, że zachował nas od tej zarazy i że możemy, jak ptaszęta przed szponami jastrzębia, kryć się pod skrzydłem miłości Maryi?

Powie niejeden, że bez szkaplerza można do nieba, a ze szkaplerzem do piekła się dostać. – Nic pewniejszego; można bez lekarstwa ozdrowieć, można z lekarstwem umrzeć. – Więc na co lekarstwo? – Nie wiem, czy człek rozumny uczyni taki wniosek. To pewne, że, aby się zbawić, należy wypełniać przykazania Boskie. Ale czy to tak łatwo? Czy nie powinniśmy chwytać się wszystkich środków, które byłyby nam do tego pomocą? A jaki jest dzielniejszy środek, niż szkaplerz święty, który na nas szczególniejszą ściąga opiekę i miłość Maryi! Zaiste nie da Ona zginąć tym, którzy godnie Jej suknię noszą, i ziści się na nich obietnica, że nie skosztują ognia wiecznego.

Ale nie sądźmy, abyśmy, licząc na to i żyjąc w grzechach, przez szkaplerz z piekła zostali wydobyci; ani szkaplerz, ani Maryja, ani Bóg sam przeciw naszej woli nas nie zbawi. Szkaplerz jest oznaką świętości i powinien uczynić nas doskonałymi. O, ty, w którego piersiach nieczysty płomień pała, który dobrowolnie go podsycasz i utrzymujesz, zrzuć z twoich piersi ten szkaplerz święty! O, ty, która nosisz szkaplerz na twoim sercu, co oddane jest samej próżności, miłości własnej, lekkomyślności, roztrzepaniu! Ty, która jeśli nie uczynkiem, to myślą lub żądzą skalałaś swoją czystość i niewinność! O, ty, który złamałeś wierność małżeńską, co ją poprzysiągłeś przy ołtarzu, w pożycie małżeńskie wprowadziłeś kłótnie, zwady, zgorszenie i obrazę Boga! O, matko, która zaniedbujesz wychowanie twoich dzieci i nie strzeżesz dróg twojej córki! I ty, ojcze, co rozpraszasz majątek, pobłażasz rozpuście swego syna i sam stajesz się mu przeszkodą do zbawienia! I ty, starcze, bardziej grzechami niż latami nachylony nad grobem! Ty, w którego zlodowaciałym sercu na wszystko tli jeszcze ogień nieczysty! I wy wszyscy, zabójcy serc dziewiczych, zwodziciele młodzieży, ciemięzcy wdów i sierot, szerzyciele fałszywych nauk – jeśli jest jeszcze na waszych piersiach szkaplerz, co wam w dzieciństwie matka włożyła na ramiona, zrzućcie, złóżcie tę sukienkę czystości i doskonałości, bo ją waszym życiem zelżyliście i zhańbiliście!… Ona wam nic nie pomoże!

Ale nie! Nie zrzucajcie jej i raczej, jeśli jej nie macie, weźcie ją, weźcie łzami pokuty zroszony ten znak święty, który przy szczerej woli najlepiej wam pomoże do powrotu na drogę zbawienia. Przyjmijcie z rąk kapłana, jak z rąk Maryi, ten szkaplerz święty dla nawrócenia! Przyjmijcie go dla wytrwania w dobrym i dla postępu w cnocie! Przyjmijcie dla osiągnięcia szczęścia wiecznego i szczęścia doczesnego! – Niech pokój, radość i wesołość wstąpi z nim do waszych serc, do waszych domów! Jeśli boleść będzie wam rozdzierać serce, przyjmijcie pełni miłości i ufności ten znak do waszego serca, a uciszy się burza, która je niepokoi! Spojrzyjcie nań okiem łzami zalanym, a łzy staną się waszą ulgą! Przyciśnijcie go do ust, a żadne słowo gniewliwe, nieczyste, bezbożne ich nie skala! Proście Maryję, której imię na tym znaku świętym nosicie, o łagodność, cichość, cierpliwość, skromność, pokorę i miłość, a sami będziecie szczęśliwymi i szczęśliwymi uczynicie tych, co was otaczają! Noście nieustannie ten szkaplerz święty, a będzie on słodkim pocieszycielem waszym w życiu i przy śmierci, i zstąpi z wami do trumny i strzec będzie waszych prochów! Nośmy wszyscy ten znak święty w życiu, abyśmy nim ozdobieni stanęli wszyscy wokół tronu Matki i Królowej naszej Maryi w niebie. Amen.

Ks. Karol Antoniewicz SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Karola Antoniewicza SI Rekolekcje z Matką Bożą.