Rozdział czwarty. Nowe radości i nowe troski

Monika była świętą, ale tak naprawdę dopiero nią się stawała. Święci nie rodzą się doskonali. Świętość jest cechą, którą się stopniowo buduje i nie pojawia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Od czasu, gdy Patrycjusz wprowadził młodą żonę do domu swojej matki minęło wiele lat i Monika jako pierwsza gotowa była wyznać jak odstawała od ideału, który chciała osiągnąć. Jednak nie szczędziła wysiłków, modlitw, nie brakowało jej miłości ani cierpliwości. I Bóg nie raz okazał łaskę duszom tego pogańskiego domu.

Matka Patrycjusza postarzała się. Nie była już tak aktywna i silna jak niegdyś. To, co dawniej nie nastręczało trudności, teraz stanowiło problem. Ujmą dla jej poczucia niezależności był fakt, że musiała prosić innych o pomoc. Monika, odczytująca za wartość serca kobiety tak jak potrafią to tylko natury pozbawione egoizmu, dostrzegała i rozumiała jej sytuację. Na każdym kroku staruszka przekonywała się, że jakieś niewidzialne ręce wykonały drobne prace, aby ulżyć jej zmęczonemu ciału. Ktoś zdawał się wiedzieć i rozumieć jej potrzeby, niemal zanim sama zdawała sobie z nich sprawę. Któż to mógł być? Naturalnie żaden z niewolników. Ci wypełniali obowiązki, i nic poza tym, ze strachu przed karą. I niczego więcej od nich nie oczekiwano. Patrycjusz też nie, nie było to w jego stylu, bowiem nigdy nie myślał o takich sprawach. Nie pozostawał zatem nikt inny oprócz Moniki. Staruszka pogrążyła się w zadumie. Przez wszystkie lata była wobec żony syna szorstka i nieuprzejma. Traktowała ją jak intruza. W końcu niewolnicy opowiadali nieprzychylne historie o ich młodej pani, więc Monika zasłużyła sobie na takie traktowanie. A jednak… trudno było pogodzić te opowieści z osobą Moniki, którą znała i obserwowała każdego dnia od momentu, gdy jako panna młoda pojawiła się w domu swojego męża. I znowu, jak Monika odpłaciła jej za nieżyczliwość? Nieustanną uprzejmością i delikatnością, pełnym łagodności szacunkiem i poszanowaniem jej woli, nigdy nie wyrażając swojego zdania i nie prosząc męża o przyznanie pozycji, która słusznie jej się należała. Monika wydawała się zadowolona z ostatniego miejsca jakie zajmowała w domu.

Staruszka siedziała zamyślona. Czym byłby ten dom, zadała sobie nagle pytanie, bez jej łagodnej obecności? Co by sama zrobiła, co by poczęli wszyscy bez Moniki? W nagłym przypływie żalu zdała sobie sprawę, jak dużym oparciem była dla niej synowa i czym mogłoby stać się jej własne życie bez niej. Staruszka kierowała się w życiu uczuciami, jednak odznaczała się też sporą dozą zdrowego rozsądku. Racjonalne myślenie wzięło górę nad uprzedzeniami.

Posłała po niewolników i przepytała ich ostro na okoliczność historii, które opowiadali o swojej młodej pani. Ci zacinali się i przeczyli sobie nawzajem, aż wreszcie przyznali, że kłamali.

Staruszka poszła prosto do syna i opowiedziała mu o wszystkim. Patrycjusz nie był osobą, która stosowała półśrodki w takich okolicznościach. Nie pomogły wstawiennictwa Moniki zupełnie nieświadomej przestępstwa, jakiego dopuścili się winowajcy. Zbito ich jak jeszcze nigdy dotąd i zapowiedziano, że czeka ich taka właśnie kara, jeśli jeszcze raz szepną choć słówko przeciwko swojej pani. Po wymierzeniu kary odeszła im na to wszelka ochota. Niewidzialna łaska Boska również zaznaczała swoją obecność. Życzliwość Moniki, współodczuwanie ich radości i trosk wydawało im się dziwne i nowe, jednak ujęło ich serca. Niejednokrotnie żałowali, że kiedykolwiek mówili o niej źle i czuli zażenowanie w jej obecności.

Gdy sprawiedliwości stało się zadość, matka Patrycjusza poszła do synowej i powiedziała otwarcie, że się pomyliła i poprosiła o przebaczenie. Monika otoczyła staruszkę ramionami i nie chciała niczego słuchać. Od tej chwili stały się prawdziwymi przyjaciółkami.

Należało omówić wiele kwestii, przede wszystkim jednak sprawę religii. Monika dała świadectwo swojej wiary poprzez własne życie, codzienne uczynki, co dla drugiej kobiety było przepięknym i pociągającym odkryciem. Pragnęła dowiedzieć się więcej i zrozumieć. Zafascynowana słuchała wyjaśnień Moniki. Była to opowieść o innym życiu, o nadziei wykraczającej poza grób, o radości i pokoju. Prosiła by przyjęto ją do grona katechumenów. Niewiele czasu upłynęło i klęczała przed ołtarzem u boku Moniki w oczekiwaniu na znak Krzyża Chrystusa na czole – pierwsze zbiory z ziarna, którego zasiew kosztował tyle łez. Niewolnicy kolejno zaczęli iść śladem swej pani chłonąc łapczywie słowo, które wnosiło spokój i światło w ich cierpienie i umęczone dusze. „Czy odnosi się do takich ludzi jak oni” – pytali. Monika zaś odpowiadała, że przeznaczone było dla wszystkich i że sam Pan z własnej woli wybrał posługę.

Cały dom przeszedł na chrześcijaństwo z wyjątkiem Patrycjusza, choć i on z dnia na dzień stawał się łagodniejszy i bardziej życzliwy. Tajemnicza łaska Boska miała wpływ także na niego. W jego miłości do Moniki widać było większy szacunek. Powoli zaczynał dostrzegać piękno rzeczy duchowych. Dawne życie i jego przyjemności wzbudzały w nim niesmak. Rozumiał, jak były niskie, jednak nie potrafił zrzucić ich jarzma – oków starych przyzwyczajeń, które tak trudno było złamać. Patrycjusz zauważył przemianę, jaka zaszła w matce, i trochę zazdrościł jej odwagi. Z zazdrością patrzył nawet na szczęśliwe twarze niewolników i tę nową światłość w ich oczach, która dodawała im godności.

Widząc zmagania Patrycjusza, Monika nasiliła modlitwy. Otoczyła męża bezinteresowną miłością tworząc wokół niego aurę łagodnego światła. Opowiadała mu o dzieciach, głównie o najstarszym synu Augustynie i podziwie, jaki mieli dla niego jego nauczyciele z Madaury. Pisali, że zadziwiał wszystkich niezwykłymi talentami. Miał duszę poety i był elokwentny jak mówca. Mógł dokonać wielkich czynów.

Zdaniem Patrycjusza Madaura dobrze spełniała dotychczas swoje zadanie, jednak trzeba było uczynić wszystko, by zapewnić chłopcu dobry start w życiu. Należało pójść dalej. Rzym pozostawał poza zasięgiem ze względu na odległość i wysokie koszty. Możliwości finansowe Patrycjusza były ograniczone, jednak postanowił zrobić co w jego mocy dla dobra najstarszego syna.

Kartagina cieszyła się opinią ośrodka kulturalnego i naukowego ustępującego tylko Rzymowi. Przy oszczędniejszym życiu to miasto wchodziło w rachubę. Nie było więc sensu, aby chłopiec pozostawał w Madaurze. Mógł wrócić do domu i przez rok uczyć się prywatnie, a oni w tym czasie zdołaliby zaoszczędzić pieniądze, aby opłacić jego pobyt w Kartaginie.

Pomysł zachwycił Monikę. Odzyskałaby syna na cały rok i mogłaby czuwać nad nim wtedy, gdy najbardziej potrzebował matczynej miłości. Z niecierpliwością oczekiwała powrotu Augustyna. Wraz z nim miała powrócić bliskość, która ich łączyła zanim wyjechał do Madaury. Syn znowu będzie jej opowiadał o marzeniach i nadziejach na przyszłość. Ona zaś spoglądać będzie w jego czyste oczy, słuchając jak mówi o swoich ułomnościach i niepowodzeniach i zobaczy jak rozbłyskują światłem pod wpływem jej opowieści o szlachetnych i wielkich czynach oraz zachęt, by pozostał wierny wzniosłym ideałom. I tak mijały dni na beztroskich marzeniach aż do powrotu Augustyna.

Tymczasem Monikę czekało gorzkie i bolesne rozczarowanie. Augustyn nie był tym samym chłopcem, który przed dwoma laty wyjechał do Madaury. Wydawało się, że dawne czasy wzajemnej bliskości minęły bezpowrotnie. Nie patrzył już na nią tym samym pełnym otwartości wzrokiem. Unikał jej pytających spojrzeń. Stronił wręcz od towarzystwa matki i zdawał się swobodniejszy w obecności ojca, dla którego widok wysokiego i przystojnego syna był powodem do niebywałej dumy. Nic mu nie jest – twierdził Patrycjusz – dorasta, to wszystko. Chłopcy nie mogą przez całe życie trzymać się matczynego fartucha. Stało się zatem to, czego Monika obawiała się najbardziej – wpływy pogańskie pokazały swą siłę. Dlaczego pozwoliła mu wyjechać do Madaury? A jednak nie mogło być inaczej skoro ojciec nalegał na wyjazd.

Monika poczyniła kilka prób, aby przebić się przez mur obojętności, jaki postawił między nimi Augustyn, ale bezskutecznie. Syn miał inne plany, w które jej już nie wtajemniczał, a jego myśli były tak odległe – tak bardzo odległe! – od jej własnych. Dzieliła ich ciemna chmura.

Pewnego dnia Monice udało się namówić Augustyna na wspólny spacer. Właśnie nadeszła wiosna – piękna afrykańska wiosna, która w jednej chwili spowija w kwiecie cały świat. Złocienie sięgające kolan ciągnęły się po obu stronach ścieżki, którą podążali. Woń wiosny przepełniała ich nozdrza, a blask słoneczny przyozdabiał złotem kolory ziemi. Dawniej uwielbiali ten wspólny spacer, podczas którego napawali się pięknem świata stworzonego przez Boga.

Monika mówiła synowi o nowym życiu, które go czekało i o czyhających na jego drodze zagrożeniach. Wskazywała konieczność kierowania się Prawem Chrystusa. Mówiła by był czysty, silny i wierny. Nie ujrzała w odpowiedzi dawnego blasku w oczach syna. Chłopiec niechętnie słuchał matki. Poczucie wstydu i honor bezskutecznie wzbierały w jego sercu. Lepsza strona natury uległa, gorsza zaś rosła w siłę z każdym dniem.

– Babskie gadanie – powiedział do siebie – a ja nie jestem już dzieckiem.

Zawrócili w kierunku domu otoczeni niezwykłymi krajobrazami i dźwiękami wiosny. W sercu Moniki utkwił sztylet. Na progu spotkała Patrycjusza. Chciał z nią porozmawiać. Ujęła go za ramię uśmiechając się mimo bólu, znowu mijając kołyszące się złocienie i szpalery glistynii rosnące wzdłuż drogi, którą szła wraz z synem. Patrycjusz był niezwykle poważny. Powiedział, że dużo ostatnio myślał. Zaczął widzieć wszystko w innym świetle. Jak dotąd światło było przyćmione, a on sam słaby, jednak dawne przyzwyczajenia wraz z pogańską religią stały się dla niego nie do zniesienia. Tylko jej Bóg był prawdziwym Bogiem. Chciał wiedzieć, jak Go kochać i Mu służyć. Czy jej zdaniem był gotów zacząć naukę? Czy mógł zostać katechumenem?

Nowa radość podziałała na zbolałe serce Moniki niczym balsam. Straciła syna, jednocześnie zyskując męża. Bóg był dobry. Wysłuchał jej modlitw i przyjął poświęcenie. Z pewnością odda jej i syna. Nadal będzie pokładać w Nim ufność i nadzieję. „Nie poskąpi dobra tym, którzy się do Niego zwracają.”

Kilka dni później Patrycjusz klęczał obok Moniki przed ołtarzem. Jej serce przepełniały radość i wdzięczność. Nareszcie stanowili jedność – w duszy i w wierze. Niedaleko nich klęczał Augustyn. O czym myślał? Czy w jego sercu dobro staczało bój ze złem? Czy wpływ matki i miłości do Chrystusa, którą zaszczepiła mu w dzieciństwie, podnosiły się po raz ostatni przeciw naukom, którym uległ w Madaurze, wpływom zepsutego świata, w którym żył? Tego nie wiemy. Jeśli tak rzeczywiście było, zło w końcu zatriumfowało.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Monika. Ideał matki chrześcijanki.