Rozdział czwarty. Niekomunistyczna krowa

Urodziły się w stajni, nadano im imiona Natasza i Tamara, były siostrami bliźniaczkami. To, że miejscem ich urodzenia była stajnia (nawet tak stara i uboga) w ogóle im nie przeszkadzało, bo były jałówkami – dwiema długonogimi, czerwonymi jałówkami z ciemnofioletowymi oczami i dużymi, miękkimi uszami. To prawda, że ich stajnia była uboga, ale zawsze ciepła i przytulna. Jak tylko jakaś deseczka zsunęła się z sufitu albo odpadła ze ściany, Wasyl natychmiast przybijał ją z powrotem. Największym otworem na zewnątrz, jaki pozostawiał, był malutki trójkącik w ścianie. Przez ten otwór siostry widziały skrawek nieba: niebieski trójkącik i gwiazdę, która błyszczała jak diament, kiedy spadł śnieg, a latem płonęła jak złocisty płomień świecy.

Jakże przyjemnie było w stajni: siano i słoma suche i przebrane, uklepane w sam raz do leżenia; słodko pachnące ściany sosnowe; zawsze dobra pasza i wiadro czystej wody do picia. W dzień Natasza i Tamara wychodziły na pole. Jednak z tajemniczych powodów Wasyl nigdy nie pozwalał, aby opuszczały stajnię razem. Gdy jedna była zamknięta w środku, druga wylegiwała się w słońcu na zielonej trawie. Gdy tylko jałówka, która nie mogła wyjść, zaczynała muczeć, choćby nawet bardzo cicho, przypominając w ten sposób o swojej obecności, Wasyl natychmiast przychodził i delikatnie ją beształ:

– Cicho, kochana, nie rób hałasu, bo będę musiał zbić cię kijem! Jednak żadna z nich nie dostała nigdy kijem. Tak naprawdę słowa te miały oznaczać, że muczenie jest niebezpieczne.

Czasami Wasyl przyprowadzał ze sobą do stajni małego chłopca. Był to Michaś, jego wnuczek. W pewnym sensie przypominał troszkę Tamarę i Nataszę: tak jak one miał duże, ciemne oczy oraz bardzo łagodne i subtelne ruchy. Jednak bliźniaczki całe pokryte były szorstką, czerwonobrązową sierścią, natomiast włosy chłopca znajdowały się tylko na jego główce, były delikatne jak jedwab, jasnozłote i równo obcięte jak włosy aniołka z obrazka. Siostry uśmiechały się, gdy Michaś je głaskał, bo jego rączki na ich włochatych bokach były chłodne i lekkie jak płatki róży.

Rodzice Michałka oddali go jego starym dziadkom, gdy był jeszcze niemowlęciem. Ojciec chłopca, postawny żołnierz Armii Czerwonej, rzekł kiedyś do starego Wasyla:

– Zajmij się nim. Ja muszę iść walczyć, a Wiera będzie pracowała w fabryce. W przeciwnym razie państwo umieści go w sierocińcu i chociaż zapewni mu wszystkie te rzeczy, których ja nigdy nie miałem, nie stworzy mu atmosfery prawdziwego, rosyjskiego domu. U ciebie będzie miał wszystko, czego potrzeba, aby być szczęśliwym na tym pięknym świecie. A potem będzie czekało go Niebo. Po tych słowach młodzi rodzice ucałowali maleńkiego Michałka, który spał twardo, i odeszli ze łzami na policzkach.

Gospodarstwo Wasyla składało się z pola, zagonu warzyw, kilku kur, krowy oraz niskiego domeczku z salonem i kuchnią. Tutaj babuszka, jak Michaś wołał na swoją babcię, wyrabiała w swojej maselnicy masło i śmietanę. Wypiekała też bochenki czarnego chleba, a od święta słodkie ciasteczka o nazwie bubliczki.

Obie izby miały bielone ściany, a w rogu salonu znajdowała się ikona Matki Boskiej z Dzieciątkiem – bardzo piękny obraz o żywych kolorach. Z wyjątkiem miejsc ukazujących twarze, pokryty był metalowymi zdobieniami z kwiatami, wiciami pnących roślin, liśćmi i snopami kukurydzy, a także owieczkami i aniołkami i świętym tekstem po rosyjsku. Przed obrazem płonął zawsze rządek zielonych lampek. W Rosji
zielony kolor symbolizuje życie. Wasyl i babuszka często rezygnowali z różnych rzeczy, aby zawsze mieć trochę pieniędzy na olej do lampek.

Ponieważ w owym czasie rolnicy nie mogli mieć więcej niż jedną krowę, Wasyl nie chciał ryzykować, pozwalając, aby jego dwie identyczne jałówki widziano razem. I chociaż istniało niewielkie ryzyko, że jakiś szpieg zboczy tak daleko z głównej drogi, Wasyl zakazał Nataszy i Tamarze wychodzić i bawić się razem na zielonych łąkach, tak jak zwykle bawią się ze sobą małe siostrzyczki. Jałówki smuciły się z tego powodu, bo bardzo się kochały i nie lubiły się rozstawać. Za każdym razem, gdy siostra, która zostawała w stajni, zaczynała muczeć, stary Wasyl zwracał się do niej surowo:

– Cicho, kochana – zwykł mówić – bo będę cię musiał zbić!

Ale oczywiście nigdy tego nie zrobił.

Pewnego dnia wydarzyła się rzecz mało prawdopodobna. W okolicy pojawił się Mietek, blady i nerwowy, niewysoki urzędnik państwowy. Oparty o parkan, przyglądał się leżącej na polu Tamarze, gdy nagle dobiegło go z obory muczenie. Mietek nie był szczególnie bystry. Wychowywał się bez ojca i matki w państwowym sierocińcu i tak naprawdę w całym swoim życiu nikt nie okazał mu nigdy życzliwości. Od czasu gdy dorósł i został inspektorem gospodarstw (a raczej został zmuszony do tego), nigdy nie zrobił niczego, aby zasłużyć sobie na pochwałę rządu. Ani razu nie przyłapał nikogo na łamaniu prawa i, prawdę mówiąc, wcale tego nie chciał, bo z natury był bardzo nieśmiały i życzliwy. Jednak tak się zdarzyło, że dwa, trzy dni wcześniej dostał ostrą reprymendę i czuł się teraz rozżalony. W tych okolicznościach ciche muczenie, które usłyszał z obory, byłoby dla niego – gdyby tylko wierzył w Boga – zrządzeniem Opatrzności. Jak się później okaże, było to rzeczywiście zrządzenie Boskie!

Idąc sztywno do stajni, Mietek przybrał swój najgroźniejszy wyraz twarzy i narzucił sobie zdecydowany krok, bo chciał dodać sobie odwagi. Gwałtownym ruchem otworzył drzwi stajni, a gdy ujrzał w środku Nataszę, zaczął krzyczeć na cały głos, aby wyszedł do niego gospodarz. Tym samym ostrzegł go o swoim przybyciu i w czasie, gdy Wasyl wybiegał z domu, aby odpowiedzieć na jego wołanie, babuszka ukryła ikonę i lampki.

– Dobrze wiecie – oznajmił Mietek – że nie można mieć dwóch krów. Będę musiał aresztować was.

Na te słowa mały Michaś, który również wybiegł z domu, zaczął płakać, a Tamara i Natasza muczeć żałośnie. Stary Wasyl wziął wnuczka na ręce, aby go uspokoić, i zwiesił smutno swoją starą, siwą głowę na wtuloną w niego złotą główkę Michałka.

Mietek zrozumiał, jak grubiańsko i nieuprzejmie zachował się, i samemu zebrało mu się na płacz. Przestał krzyczeć.

– W porządku – wymamrotał niepewnie. – Nie chcę być niegrzeczny, ale jedna z waszych krów będzie musiała zostać komunistką i pójść ze mną. Chociaż nie powinienem tego robić, sam będę musiał pociągnąć tę krowę przez taki szmat drogi, bo gdybym przysłał po nią kogoś innego, z pewnością odkryłby tu więcej niedozwolonych rzeczy. Ten mały chłopiec powinien być w państwowym sierocińcu, w którym dostałby wszystko, czego potrzebuje, zamiast tej biedy, w której tkwi tutaj.

Mietek ułamał sobie kijek z drzewa i zaczął oddalać się, prowadząc ze sobą Nataszę, a wszyscy mieszkańcy małego gospodarstwa stali i patrzyli, jak jedna z siostrzyczek odchodzi, ale widzieli tylko brązową rozmazaną plamkę, bo ich oczy tonęły we łzach.

Biedna Natasza zmęczona i wystraszona znalazła się w ogromnej stajni olbrzymiego gospodarstwa komunistycznego. W rządku stała setka innych krów, każda w pomalowanym boksie. Maszyna napełniała jedzeniem setki koryt. Inna maszyna doiła krowy. Nigdzie ani śladu silnej ludzkiej ręki, łagodnego ludzkiego głosu czy pocałunku małego dziecka na miękkim, wyczekującym nosie. Z oczu Nataszy popłynęły łzy, ciemne strumienie ukazały się na jej czerwonej sierści.

– Co ci jest? – spytała radosna, wypasiona, młoda krówka w sąsiednim boksie.

– Chcę do domu – powiedziała Natasza.

– Do domu? Co to jest dom? Zawsze mi powtarzano, że to takie miejsce, gdzie panuje bieda i żadna krowa nie może mieć pewności, że dostanie jedzenie. Tu natomiast możesz należeć do światowego związku krów i dostawać regularne posiłki.

– Cały światowy związek krów jest niczym w porównaniu z jedną, kochaną siostrzyczką we własnym przyjemnym, ciepłym domu – zaszlochała Natasza. Zatęskniła za swoją ciemną oborą i płonącą gwiazdą, starym człowiekiem, który okrywał ją pledem i malutkim dzieckiem u jej stóp. Pragnęła przycisnąć swój bok do boku swojej siostry i uśmiechać się prosto w jej fioletowe oczy i czuć jej oddech pachnący koniczyną.

– Ależ z ciebie nieoświecona krowa – powiedziała komunistyczna krowa i wzruszywszy potężnymi ramionami poszła spać.

Natasza jednak nie mogła zasnąć. Rozmyślała nad tym, w jaki sposób mogłaby stąd uciec i wrócić do domu. W tym samym czasie daleko stąd, w jej domu zasypiał maleńki Michaś, modląc się za nią do Dzieciątka-Króla, które narodziło się w ubogiej stajence.

Mietek przestraszył się, gdy w południe następnego dnia powiedziano mu, że schwytana przez niego krowa zniknęła. Na pewno była w drodze do domu i trzeba wysłać kogoś, aby ją zawrócił. Ale wtedy z pewnością odkryłby wszystkie te rzeczy, które, jak podejrzewał, są niezgodne z przepisami. I on sam mógłby pójść do więzienia za to, że o nich nie zgłosił. „Nie mam wyboru” – pomyślał. „Sam muszę ją przyprowadzić.”

W nocy spadł śnieg, łatwo więc można było odnaleźć ślady racic Nataszy i podążyć nimi aż do jej domu. Była to jednak długa droga i Mietek szedł całe popołudnie, aż do późnego wieczoru. Pod wieczór znów zaczął padać śnieg, sypiąc coraz szybciej i coraz grubszymi płatami; gdy Mietek zbliżył się już do gospodarstwa, w oknie kuchni ujrzał płonący ogień, który jakby zapraszał do środka osoby żyjące w świecie zimna, bieli i samotności, i ogarnęło go uczucie tęsknoty.

Mietek przybył dokładnie w momencie, gdy szczęśliwa rodzina wśród łez i pocałunków witała w stajni Nataszę, ich radość tym większa, że było właśnie Boże Narodzenie i bez Nataszy wieczór ten zapowiadał się na najsmutniejszy ze wszystkich. Rodzina zasiadała właśnie z ciężkim sercem do świątecznego posiłku, na który staruszkowie pracowali w trudzie i oszczędzali tygodniami, gdy pojawiła się Natasza mucząc radośnie (aczkolwiek cicho z powodu wyczerpania), bo bardzo cieszyła się, że znowu jest w domu. Poszła wprost do drzwi kuchennych. Wasyl, babuszka i Michaś nie zaczęli posiłku, dopóki nie ogrzali jej, nakarmili i zaprowadzili do obórki, gdzie usadowiła się wygodnie.

Dlatego gdy Mietek otworzył drzwi ich domu, w środku nie zastał nikogo. Mimo to powitał go widok, jakiego nigdy wcześniej nie widział. Stół ubogiego gospodarza uginał się od świątecznych potraw: na półmisku rumieniło się i skwierczało pieczone kurczę, obok niego miseczka białych, parujących ziemniaków, świeży, chrupiący bochenek chleba domowego wypieku, owoce w polewie cukrowej, bubliczki w białoróżowej polewie, a na środku niewielka choinka, na której zawieszono malutkie paczuszki owinięte fantazyjnym papierem i przewiązane kolorowym sznureczkiem. Naturalnie lampki stojące przed obrazem napełniono nowym olejem i paliły się teraz jasno zielonym płomieniem życia. Świąteczny stół również oświetlały świece. W efekcie wydawało się, że pokój pełen jest gwiazd. Wielki piec wypełniał stos pachnącego słodko drewna, a otwarte drzwiczki ukazywały jasny płomień i niebieskawy dym płonącego drzewa sosnowego.

Dźwięk śmiechu powracającej do kuchni rodziny wyrwał Mietka z transu. Przybyli stanęli z utkwionym w niego wzrokiem, który wyrażał pytanie: „Co zamierzasz teraz zrobić?”.

Mietek spochmurniał.

– Zdajecie sobie sprawę – powiedział – że powinienem was teraz aresztować.

Stary Wasyl skinął głową.

– Oczywiście – powiedział – ale dopiero rano, bo jeśli wyruszycie, ty i twoi więźniowie, dziś w nocy, zginiecie w śniegu. Zostań więc na noc z nami i świętuj Boże Narodzenie. Jutro pójdziemy wszędzie, gdzie nam każesz.

Nagle stara babuszka roześmiała się.

– Nie smuć się, synu! – powiedziała. – Być może nigdy nie widziałeś świątecznej uczty. Nigdy nie miałeś własnego domu, ojca ani matki. Dzisiaj jednak należysz do naszej rodziny! Bóg jest także twoim ojcem, Przenajświętsza Panna matką, Dziecię Jezus braciszkiem. Usiądź więc teraz i wesel się razem z nami.

Wkrótce wszyscy zaczęli się radować. Mietek ogrzał się winem domowej roboty babuszki i zasmakował takiego jedzenia, o jakim nawet nie marzył. Nie myślał o jutrzejszym dniu, gdy wraz z innymi śmiał się i śpiewał kolędy, których nauczył go mały Michaś. Potem przyszedł czas na rozdanie prezentów. Było przy tym mnóstwo szeptów i śmiechu ze strony starego Wasyla i Michałka, a na koniec chłopiec obdarował Mietka jedną ze swych malutkich paczuszek. W środku była krówka, którą Wasyl własnoręcznie wyciął w kawałku drewna i pomalował.

– Wybacz – zaśmiał się stary Wasyl – ale ta krówka została zrobiona specjalnie dla małego dziecka.

– Ależ on jest dzieckiem – powiedziała babuszka całując i ściskając go.

Po posiłku, gdy uprzątnięto ze stołu, wszyscy tańczyli w kółeczku pokrzykując radośnie i śpiewając, aż się zmęczyli zabawą. Stanęli wtedy przed obrazem, aby podziękować Bogu za tak pięknie spędzone Boże Narodzenie i za to, że narodził się Jezus Chrystus, Syn Boży. Mietek stał razem z nimi ze spuszczona głową i przepełnionym sercem, chociaż nie znał żadnej modlitwy.

Rano Wasyl wyjął swój kapelusz, szal babuszki i kaptur Michałka.

– Teraz – powiedział – znajdujemy się w rękach Bożych, ruszajmy więc. Jesteśmy twoimi więźniami, Mietku.

– Nie, nigdy! – zawołał Mietek. – Czy zamiast tego nie mógłbym zostać z wami tutaj, być dla was jak syn i pomagać wam przy waszych kochanych, niekomunistycznych krowach?

– A jeśli będą cię szukali?

– Trudno im będzie znaleźć to miejsce, ja sam trafiłem tu tylko przez przypadek. A nawet jeśli mnie znajdą, cóż, sam mówiłeś, drogi ojcze, że jesteśmy w rękach Bożych. Teraz gdy już wiem, co to prawdziwy dom i jak cudowna jest rodzina Boga, nawet gdy będę cieszył się tym przez krótki czas, to i tak wolę to, niż gdybym miał żyć długo tak jak wcześniej!

– Masz rację – zawołała babuszka. – Nie wiesz jednak wszystkiego. Po życiu na ziemi czeka nas prawdziwy dom. Ten tutaj jest tylko kopią prawdziwego domu i jest to tak niedoskonała kopia jak rysunek słonecznika wykonany przez Michałka. Tak jak powiedziałeś, chociaż mieszkamy tu z dala od widoku ludzi, Bóg zawsze na nas patrzy i chroni nas swoją miłością. Weź synu wiadro i napełń je świeżą wodą dla Tamary i Nataszy. A gdy to zrobisz, przyjdź posłuchać razem z twoim malutkim braciszkiem Michałkiem opowieści o tym, jak Chrystus narodził się w stajence.

Caryll Houselander

Powyższy tekst jest fragmentem książki Caryll Houselander Groźny pan Oates oraz inne fascynujące opowieści.