Rozdział czwarty. Miłość

Dlaczego kobieta pragnie mężczyzny? Dlaczego mężczyzna pragnie kobiety? Jakie jest wyjaśnienie owej tajemniczej atrakcyjności, która przyciąga płcie wzajemnie ku sobie?

Czy ktoś potrafi to kiedykolwiek wyjaśnić? Czy ktoś kiedykolwiek potrafi ten temat wyczerpać?

Jedno jest pewne: nawet abstrahując od fizjologicznego aspektu zagadnienia, zniewieściały mężczyzna nie pociąga kobiety; ona dworuje sobie z niego, uznaje go za śmiesznego. Podobnie kobieta o cechach męskich osłabia swą siłę przyciągania w oczach mężczyzny, i kończy tracąc ją całkowicie.

Odwieczny urok, jaki każda z płci rzuca na drugą, jest ściśle związany z wiernością, z jaką każda z płci dokładnie wypełnia swoją rolę. Jeżeli kobieta kopiuje mężczyznę, a mężczyzna kobietę, może pojawić się koleżeństwo, lecz nie rozwija się miłość. W istocie wówczas mamy do czynienia z dwiema karykaturami: kobiety zdegradowanej do pozycji mężczyzny, i to w danym wypadku – mężczyzny drugiej kategorii, oraz mężczyzny – do poziomu manekina w kobiecym przebraniu.

Czym bardziej kobieca jest dusza niewiasty i sposób jej zachowania, tym bardziej miła jest ona mężczyźnie. Im bardziej męska jest dusza mężczyzny i jego zachowanie, tym bardziej podoba się on kobiecie.

Nie chcemy przez to powiedzieć, że pomiędzy dwoma pożałowania godnymi osobnikami jednej lub drugiej płci nie może być jakiegoś sporadycznego czy nawet trwałego pociągu i doświadczenia seksualnego. Lecz trudno byłoby nazwać to miłością. Jeżeli mężczyźni i kobiety są jedynie dwiema odmianami tej samej płci, rodzajem płci neutralnej, ginie siła tworząca miłość. Normalnie, posługując się nomenklatur ą elektryczną, muszą istnieć przeciwne ładunki, by zaiskrzyło. Jeżeli zetkniemy dwa identyczne ładunki, nie będzie efektu; konieczne jest użycie przeciwnych ładunków elektrycznych, gdyż wówczas, i tylko wówczas, nastąpi reakcja.

W sferze miłości panuje ta sama reguła. W istocie mężczyzna i kobieta – to dwa różne światy. I tak powinno być, tak iż odwieczna tajemnica, którą przechowuje każda z płci, staje się przedmiotem pragnienia drugiej i pobudza chęć fascynującego odkrywania.

Taka jest przedziwna moc miłości. Stawia ona twarzą w twarz dwa sekrety, dwa zamknięte światy, dwie tajemnice. I właśnie ponieważ zawiera ona tajemnicę, pobudza do nieskrępowanych fantazji, wyobraźni, do wyprzedzającego upiększania rzeczywistości. Tak więc: „Ostatecznie kocha się to wszystko, do czego się tęskni”.

Bez względu na to, czy to, do czego się wzdycha, jest czarującą wyspą, czy tylko tak się nam wydaje, jakie to przeżycie!

Dochodzi do spotkania, uświęcenia związku poprzez małżeństwo; każde przynosi drugiemu to, czego druga strona nie posiada. Z jednej strony – delikatną skromność i pociągającą rezerwę, z drugiej – zdobywczą waleczność. Zrodziła się nowa para ludzi. Miłość objawiła swój cud.

Jednak jakże prawdziwe jest, iż powiedziawszy to wszystko, właściwie nie powiedzieliśmy nic. Rzeczywistość miłości jest niezgłębiona.

Czyżby była taką, ponieważ jest najpiękniejszym arcydziełem Boga?

Pałac przypadku

Współczesny pisarz określa małżeństwo jako „umówione spotkanie ze szczęściem w pałacu przypadku”. Dwie osoby są wzajemnie wobec siebie całkowicie obce. Pewnego dnia spotykają się. Myślą, że wzajemnie się doceniają, rozumieją się. Nie napotykają na istotne przeszkody; ich pozycja społeczna jest prawie taka sama; ich status finansowy – podobny; ich zdrowie wydaje się zadowalające; rodzice nie zgłaszają sprzeciwów; zaręczają się. Wymieniają komunały, a tymczasem nie ujawnia się nic z głębi ich dusz. Dni mijają; nadchodzi ów dzień – dzień ich zaślubin.

Stają się małżeństwem. Na początku swojej znajomości wcale się nie znali. Teraz też niewiele lepiej się znają, a przynajmniej nie znają się gruntownie. Są złączeni; ewentualne niepowodzenia nie mają dla nich większego znaczenia. Zamierzają urządzić sobie wspólne szczęście. To ryzyko, na które się zgodzili. Nie można chyba zaprzeczyć, że tak to wygląda w przypadku większości par.

Miejmy nadzieję, że my sami działamy z większą roztropnością. Narzeczeni powinni przeprowadzić autentyczną i szczerą rozmowę na temat głównych etapów swego wspólnego życia. A w tych rozmowach i wymianie poglądów każda strona powinna ukazać siebie taką, jaką rzeczywiście jest, i miejmy nadzieję, że takie zaprezentowanie się wyjawi prawdziwe bogactwo duszy.

Zdobyć młodego mężczyznę lub młodą kobietę jako kochanka nie jest aż tak wielkim znów wyczynem. Ale odkrycie w młodym człowieku przed ślubem możliwości, a jeszcze lepiej – pewności, że będzie dobrym mężem, który zostanie ojcem najwyższej próby, a w młodej kobiecie – pewnej obietnicy najbardziej pożądanego typu żony, posiadającej w sobie zalążki prawdziwej matki i wartościowej nauczycielki – to dopiero sztuka!

„Kochać się przed małżeństwem! Pięknie, ale to łatwe”, wykrzykuje postać w pewnej sztuce teatralnej. „Przecież oni się wzajemnie nie znają! Próba miłości nadejdzie, gdy poznają się naprawdę”. I to racja.

Do tej myśli nawiązuje dowcipna odpowiedź udzielona przez młodego żonatego mężczyznę staremu przyjacielowi, który przyszedł go odwiedzić. „Jestem starym przyjacielem rodziny”, wyjaśnił gość. „Znałem twoją żonę, zanim ją poślubiłeś.”

„A ja niestety nie znałem jej aż do momentu ślubu!”

Lecz nawet wówczas, gdy mężczyzna i kobieta znaj ą się przed małżeństwem dogłębnie i prawdziwie, ileż to będą mieli okazji do wzajemnej wyrozumiałości. Muszą codziennie obcować ze sobą, żeby się wzajemnie rozumieć; kobieta – żeby zrozumieć temperament męski, mężczyzna – żeby zrozumieć temperament kobiecy. To wydaje się czymś błahym, jednak decyduje w dużej mierze o szczęśliwym małżeństwie. Rozumieć drugiego nie tylko w roli mężczyzny czy kobiety, lecz będącego akurat takim mężczyzną czy taką kobietą, tzn. jako osobę, która poza generalnymi cechami swojej płci, posiada konkretne cnoty i wady będące wynikiem jej indywidualnego temperamentu – wymaga nietuzinkowej wnikliwości!

Domu nie zakłada się na zasadzie losowej, na ślepo. Pałac przypadku! Na pewno nie. Jeżeli chcemy przemienić go w pałac szczęścia, musimy nade wszystko porzucić wszystko, co trąci przypadkiem. Musimy wiedzieć, co czynimy i dokąd zmierzamy.

Obiecana nieskończoność

Jednym z obowiązków męża i żony jest wzajemne wybaczenie sobie, że nie dają sobie nieskończoności, praktycznie ją obiecawszy.

Jak wielu rzeczy każde spodziewa się po drugim, po tym związku tak oczekiwanym, odgadywanym, znanym i kochanym! „Czy to więc prawda, że tajemnica nieskończoności zapisana jest na tym małym czółku, które jest całe moje?”, wzdycha bohater z poematu hinduskiego poety Tagore’a Jesteś półkobietą i półsnem.

Ach, jakiegoż to serafina, jakiego księcia ze snu i legendarnego bohatera wierzy, że poślubia – ona, której wyobraźnia jest żywsza i potężniejsza, gdy przywołuje obrazy?

„Ach, słodyczy kochania, słodyczy bycia dwojgiem, by poznawać
Niewysłowione głębiny serca i żar jego pałającej miłości,
Poznawać wszystko, co dusza mniema o potędze uczucia,
Rozumieć oczu wielką moc magnetyczną, czystą,
Łkać delikatnie – z czołem przypartym do twych włosów,
Bo czuję się tak mały wobec przechodzącej Miłości.”

Lecz nawet w momencie uścisku, jak trudno – a nawet nierealnie – dojść do doskonałej jedności; złączenie fizyczne jest łatwiejsze do osiągnięcia, lecz jak subtelnym jest osiągnięcie jedności duszy! Jak oddaje to pewien pisarz angielski:

„Udręka tych, którzy kochają, ma przyczynę w niemożności przekroczenia bariery ich osobowości. Nawet w miłości nie możemy uciec od wiekuistej samotności ze sobą. Obejmujemy, nie mogąc stopić się w jedno… Wzdychamy za tym, by być jedno, lecz zawsze jesteśmy dwoje… Jesteśmy sfrustrowani podobnie jak dwa ptaki, które chciały być złączone przez szklaną szybę”.

Tak bywa nawet, gdy oboje się rozumieją. Daremnie usiłują przekształcić kiepską rzeczywistość, starają się mieć swój ideał wyraźniej przed oczyma, zamykając oczy i odnawiając oznaki oddania dla skompensowania słabości natury, przejawiającej się w ich każdej próbie okazania sobie wzajemnej czułości. Jest niezmienną prawdą, że ciągle pragną więcej niż posiadają. Co z tego, że ich substancje się łączą, jeżeli umysły pozostają rozdzielone?

A co z tymi, którzy tylko połowicznie się rozumiej ą, albo nie rozumieją się wcale? Nie tylko nie dzielą się swoim wnętrzem, lecz samo ich wspólne życie tym bardziej uwypukla ich izolację. Poetka, Anna de Noailles, która była nieszczęśliwa w swym małżeństwie, tak wyraziła tę myśl: „Jestem sama z kimś”.

Jest męką dla dwojga, gdy się wzajemnie nie kochaj ą na tyle, by być razem; jest też cierpieniem być razem, jeżeli dwoje naprawdę się kocha, ponieważ nigdy nie wiedzą, czy pielęgnują wszystko, co naprawdę sądzą, że pielęgnują. Bierdiajew, autor O przeznaczeniu człowieka w ten sposób wyraża to cierpienie: „Jeśli nieodwzajemniona miłość jest tragiczna, odwzajemniona – może jeszcze bardziej”.

Jak niewłaściwym byłoby sądzić, że w małżeństwie nie ma miejsca na wyrzeczenie!

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. 1: Małżeństwo.