Rozdział czwarty. Mężczyźni, Maryja i męskość

Męskość to cnota, która najlepiej przystosowuje mężczyznę do osiągnięcia wspólnego celu wraz z towarzyszącą mu kobietą, a celem tym ostatecznie jest zbawienie duszy. Gdy mężczyzna pozwala, by inne zainteresowania przysłaniały mu jego obowiązki wobec bliźnich, pozbawia siebie w ten sposób męskości. Mąż i żona muszą obecnie współpracować ze sobą o wiele ściślej, niż czynili to dotąd.

Nie tak dawno jeszcze, co bardziej bezpretensjonalni ludzie określali dziwaczne lub wykolejone poglądy przymiotnikiem „kaprawy”. Jak wiele popularnych wyrażeń i to cechowało się pewną magiczną doniosłością i trafnością. Z pewnością zostało ukute przez jakiegoś domorosłego następcę Szekspira. Dziś można zaobserwować sporo „kaprawych” poglądów, jeśli pod pojęciem tym rozumiemy zbieżność widzenia obojgiem oczu lub przejęcie funkcji jednego oka przez drugie. W szaleńczym zamyśle natury, uznawanym za normalny jedynie przez filozofów, oboje ludzkich oczu cechuje pewna autonomia. Chociaż znajdują się tuż przy sobie osadzone w tej samej głowie, natura sprawiła, iż każde z nich ma prawo do odrębnego postrzegania rzeczy. Pozostający w funkcji nadrzędnej umysł akceptuje obydwa raporty, wdzięczny, że otrzymuje różniące się od siebie dane, i ze złożenia obu obrazów wyciąga własne wnioski. Gdy jednak oczy są „kaprawe”, zezujące, każde zazdrości drugiemu i narusza zakres jego działania. W takim przypadku każde oko funkcjonuje tak, jak gdyby drugie nie miało prawa istnieć, jak gdyby sugerując, iż natura – podobnie jak z mitycznymi cyklopami – lepiej uczyniłaby, umieszczając jedno niepodzielnie władające resztą ciała oko na środku czoła.

Sądzę, iż Bogiem nie kierował kaprys, gdy zdecydował, aby obdarzyć człowieka parą oczu. Po długich rozmyślaniach jestem skłonny twierdzić, że w zamyśle wszechmocnego Stwórcy ludzie otrzymali w ten sposób zdolność sprawniejszego widzenia. W nawale narzucanych im zadań oczy najlepiej sprawują się w układzie partnerskim, każde obdarzone pewną niezależnością, każde inaczej postrzegające te same sprawy, każde czuwające nad tym, by jego dociekliwość nie naruszyła zakresu działania tego drugiego. Tego samego Boskiego poczucia sprawiedliwości doświadczyliśmy, gdy praojciec Adam pozbył się żebra, a rasa ludzka stała się nagle dwupłciowa. Myślę, iż z pewną pokorą, a może nawet entuzjazmem, możemy przyjąć, że jakichkolwiek Bóg nie stawiałby przed ludzkością wyzwań, pragnie, by były one realizowane przez dwie współpracujące ze sobą strony. Każda z nich powinna wnieść do sprawy właściwy sobie wkład, każda winna przestrzegać granic wyznaczonych przez drugą stronę, lecz przede wszystkim muszą współdziałać. Ludzkość nie jest w stanie wypełnić powierzonej jej misji w sposób czysto męski ani czysto żeński. Misja ta to wspólne dążenie do wspólnego celu. Mężczyźni i kobiety potrzebują siebie nawzajem, by móc stać się ludźmi.

Moje lewe i prawe oko wykonują różne zadania, lecz wspólny jest cel i sposób działania. Gdy odmawiają współpracy, następuje coś w rodzaju wizualnej anarchii i nie jestem w stanie widzieć niczego. Gdy jedno przypisuje sobie misję drugiego, mój wzrok staje się „kaprawy”. Normalny stan zdrowych oczu można zatem określić jako wzajemne przyciąganie, które utrzymuje je na dystans oraz wzajemne odpychanie, które przyciąga je ku sobie. Oba typy działania wytwarzają stan równowagi, właściwą harmonię działania. Podobne relacje utrzymują się pomiędzy płciami. Mężczyzna kocha kobietę – przyciąganie; mężczyzna nie chce być kobietą – odpychanie. Identycznie wygląda to w przypadku kobiety. Pożądany układ to równowaga przeciwstawnych sił, u kobiet określana jako kobiecość, u mężczyzn zaś nazywana męskością. Męskość jest cnotą, która przystosowuje mężczyznę do osiągnięcia wspólnego celu wraz ze współdziałającą z nim kobietą. Chrześcijanie rozpoznają w owym celu zbawienie dusz ludzkich i zakładanie instytucji, które wspomagają ich w dążeniu do jego osiągnięcia.

Potrzebujemy idealnej kobiety

Prostej linii nie sposób odmierzyć krzywą miarą. Od chwili, gdy Ewa wybrała się na spacer po rajskim ogrodzie w poszukiwaniu nowych smakołyków i przyjęła smaczny kąsek zaoferowany jej przez szatana, ona, Adam i niezliczone pokolenia ich dzieci stały się podatne na wynajdywanie własnych zasad postępowania. W kufrach historii nie brak krzywych miar porzucanych przez pokolenia następujące po tych, którzy twierdzili, iż krzywym można wymierzyć proste. Każde pokolenie miało własne definicje męskości i kobiecości. Zarówno żonie Cezara, jak i kochance Napoleona trafiła się chwila władzy, będąca miarą ich kobiecości. W Stanach Zjednoczonych możemy zaobserwować subtelnie różniące się archetypy matki epoki pionierów i współczesnej Miss America. Przedzieranie się przez prerie dzikiego Zachodu wymagało zupełnie innych cnót i zalet niż spacerowanie po wybiegu w Atlantic City, a pomiędzy strojami i obyczajami tych dwóch epok trudno doszukiwać się jakichkolwiek wspólnych cech.

Jeżeli uznamy, że Cezar, Napoleon, mężowie z czasów podboju Dzikiego Zachodu oraz Mister America wypracowali właściwe relacje ze swoimi, jakże różnymi, partnerkami, oznacza to, iż jesteśmy świadkami różnych, często sprzecznych przykładów okazywania męskości. Jeżeli cnota ta ma być mierzona w odniesieniu do płci żeńskiej, konieczne jest znalezienie symbolu kobiecości wyraźnie obecnego w historii, lecz obojętnego na cechującą ludzkość skłonność do zmian i wypaczeń. Kobieta ta winna być żyjącą istotą ludzką, adaptującą się do dobra, które można znaleźć wszędzie na przestrzeni dziejów, a jednocześnie królować nam ponadczasowo i niewzruszenie, promieniując doskonałością. Kobieta ta istnieje i ma na imię Maryja. Jest dziewicą, a zarazem matką, gospodynią domową, lecz i mistyczką. Kroczy wśród gwiazd, ale raduje ją przebywanie z ludźmi. Zobaczył Ją prorok Szymon, gdy powstawał Nowy Testament. Ujrzała Ją w samo południe trójka małych Portugalczyków [w Fatimie]. Wiemy – z pewnością, za którą wielu odda życie i niewielu spróbuje podważyć – iż Maryja, matka Chrystusa i matka nas wszystkich, jest z nami we wszystkich naszych sprawach.

Musimy dobrze poznać Maryję

Prawdziwe oddanie Maryi, tak szeroko propagowane w obecnych czasach, dobrze rokuje rozwojowi cnoty męskości. Maryja, którą poznałem w szkółce parafialnej, do której modliłem się w dzieciństwie, którą zna większość współczesnych katolików, choć godna uwielbienia, jest osobą mniej znaczną i mniej znaną niż Maryja z Pisma Świętego.

W owym czasie jawiła mi się jako wiktoriańska panienka z dobrego domu. Trudno było wyobrazić ją sobie w roli zabieganej, zapracowanej matki i gospodyni. Najbardziej pasował do niej wizerunek zasiadającej w salonie anielsko dobrotliwej wspomożycielki biednych, przyjmującej ze współczuciem i zrozumieniem kolejnych suplikantów, lecz nigdy niezbliżającej się zbytnio do naszych doczesnych trosk.

Takie wyrobiłem sobie o niej wtedy zdanie. Sądziłem, iż nie toleruje wielu obrzydliwych grzechów, o których dowiedziałem się później, że były grzechami w pojęciu protestanckim: picia alkoholu, palenia papierosów, unikania czystości cielesnej i duchowej, profanacji świętości. Z czasem dowiedziałem się, iż Kościół głosi całkiem inną hierarchię cnót i przewinień. Wizerunek Maryi, którą nauczyłem się czcić, ucierpiał na zmianie interpretacji. Nauczyciele i rodzice (winien jestem im dozgonną wdzięczność za służenie mi przykładami cnót), próbując wcisnąć doktrynę do głupiutkich główek, przykroili ją znacznie i szczodrze okrasili własnym irlandzkim purytanizmem. Na nieszczęście, dla wielu katolików jest to jedyne wyobrażenie Maryi, jakim dysponują, a w przypadku mężczyzn stanowi to poważną przeszkodę w zrozumieniu, jaki wpływ może mieć Jej życie na dojrzałą męskość. „Mali chłopcy – powtarzają sobie – siedzą prosto, trzymają ręce na kolanach, nigdy nie przeklinają, nie myślą, nie rozmawiają ani nie zachowują się tak, jak gdyby w ogóle istniało coś takiego jak dziewczęta.” Zdaję sobie sprawę, iż z czystej konieczności mężczyźni wyznania katolickiego musieli zmienić swoje wyobrażenie Maryi, aby sprostać zmianom we własnych relacjach z kobietami, lecz zmiana ta jest niczym łata nałożona w pośpiechu i niewzmocniona teologiczną precyzją.

Dziś bogata literatura przedmiotu zainspirowana apostolstwem świętego Ludwika Marii Grignon de Montfort zapewnia każdemu potrzebującemu mężczyźnie dojrzałe zrozumienie dogmatu Maryi oraz szansę, by stać się jej prawdziwym synem w Chrystusie. Najpełniejszą definicję męskości zapewnia powiązanie jej z prawdziwym zrozumieniem i oddaniem Maryi.

Lekcja z Kany

Dla potrzeb tego krótkiego artykułu zdecydowałem się napisać o łączących obie płci relacjach innych niż związek małżeński. Gdy weźmiemy pod uwagę to ostatnie, męskość staje się cnotą najwyższej wagi, niezaprzeczalnie związaną z Maryją. Męskości u męża nie sposób oceniać w oderwaniu od wypełniania przez niego obowiązków małżeńskich, a niedostrzeganie wpływu Maryi na małżeństwo leży u podstaw współczesnych tragedii małżeńskich. Nie traktuję kwestii tej pobieżnie, ponieważ jest mało istotna, lecz raczej pomijam ją właśnie z powodu jej wagi i potrzeby zajęcia się nią w sposób ostrożny i delikatny. Roztropności nigdy nie należy mylić z pruderią. Istnieje wiele relacji pomiędzy mężczyznami i kobietami, zarówno osobami samotnymi, jak i pozostającymi w związkach małżeńskich, dla których równie istotne jest zrozumienie pojęcia męskości oraz postaci Maryi. Coraz częściej kobiety dotrzymują kroku mężczyznom w różnych przedsięwzięciach i na różnych polach działania. Oczywistym jest, iż potrzebna jest dziś większa współpraca pomiędzy mężami i żonami, a w łączących ich relacjach konieczne jest właściwe pojęcie męskości, jeżeli mają one osiągnąć harmonię i sukces.

Historia wesela w Kanie Galilejskiej stanowi inspirację dla wielu współczesnych grup małżeństw apostolskich. Z opowieści tej można wyciągnąć wiele nauk, a jedna z nich jest szczególnie przydatna do zilustrowania niniejszego artykułu. Wydarzenia w Kanie dzieją się w połowie drogi pomiędzy świtem w Betlejem i zmierzchem na Kalwarii, stanowiąc punkt zwrotny w epopei Syna Bożego, który stał się człowiekiem. Gdy obserwujemy Chrystusa w jego najbardziej człowieczym aspekcie, jako gościa na uczcie weselnej, On ofiarowuje nam zapierający dech w piersiach dowód na swoją boskość. Niczym uprzejmy sąsiad reperujący nieporadnemu gospodarzowi zepsuty toster, Chrystus wspomaga uczestników uczty i dowodzi swojej boskości, przemieniając wodę w wino. Cudowny gest, nieumniejszony, lecz podkreślony przez towarzyszące mu okoliczności, dzieło Boga, a zarazem przyjaznego bliźniego.

Najwięcej dowiadujemy się o nim z rozmowy Jezusa z Maryją, jaka miała miejsce podczas uczty. Maryja spostrzegła zakłopotanie gospodarzy i rzekła: „Brak im wina”. Chrystus odpowiedział z podobną prostotą: „Niewiasto, cóż to oznacza dla ciebie i dla mnie? Mój czas jeszcze nie nadszedł”. Słowa Pana Naszego uległy zniekształceniu w licznych przekładach Pisma Świętego. W owych czasach „niewiasta” była pełnym czci i godności zwrotem w wypowiedzi kierowanej do kobiety. Pozostałą część słów Jezusa należy rozumieć jako: „Nie troskaj się tym”. Nie była to jeszcze właściwa chwila na okazywanie Jego Boskiej siły, Maryja wyczytała jednak z Jego spojrzenia więcej, niż mówiły słowa. Bezsprzecznie oczekiwała, iż Jej Syn tak właśnie uczyni, gdy rzekła do posługujących przy uczcie: „Cokolwiek wam On powie, uczyńcie, jak mówi”. Wszyscy znamy dalszy ciąg tej opowieści.

W wydarzeniu tym wyraźnie rysują się uzupełniające się nawzajem natury męskości i kobiecości. Chrystus i Maryja przyjmują tu role mężczyzny i kobiety, a zarazem specyficzne dla tych płci słabości, których sami nie mają. W tym niewielkim epizodzie Chrystus zdaje się przejawiać społeczną ignorancję właściwą mężczyznom. Płeć męska czuje się mile zaskoczona faktem, iż Chrystus, w sposób jakże specyficznie męski, nie zauważył problemu gospodarzy. Większość mężów kojarzy sobie zapewne doskonale znany im kopniak wymierzany przez żony pod stołem, gdy atmosfera na przyjęciu robi się zbyt ponura. Pani Brophy nienawidząca dymu tytoniowego siedzi tuż przy wuju Alu i jego nieuniknionym cygarze. Pani Bagby, która mieszka na drugim końcu miasta, usiłuje zwrócić na siebie uwagę męża, aby przypomnieć mu, że ostatni autobus odjeżdża za dziesięć minut.

Z drugiej strony w opowieści z Kany Galilejskiej Maryja zdaje się zapominać o kosmicznym znaczeniu misji Jej Syna. Czyż On, który ma zbawić ludzkość, powinien zawracać sobie głowę błahym faux pas? Jakież to kobiece! Pan Jones właśnie montuje środkowe przęsło mostu George’a Washingtona, gdy dzwoni do niego żona, przypominając mu o zakupieniu serwetek na urodzinowe przyjęcie ich córeczki Marjorie. Pan Pazinski właśnie pracuje nad końcowymi taktami swojej pierwszej symfonii, gdy żona przypomina mu o konieczności odwołania u mleczarza dzisiejszej dostawy świeżego mleka, ponieważ Wilfred zostaje na noc u ciotki Agaty.

Postrzegamy tu pewne komplikacje, nękające ludzkość każdego dnia od niepamiętnych czasów. Oto napięcie wywołane konfliktem pomiędzy męską troską o realizowane misje i kobiecą troską o osoby. Spójrzmy, jak problem ten rozwiązują Maryja i Jezus, a następnie przypatrzmy się, co to oznacza dla nas.

Wydaje się, iż Chrystus zmienił swą decyzję z odmowy na przyzwolenie i uczynił to dla naszego dobra. Przede wszystkim stanowi to wyraźny dowód wstawienniczej potęgi Maryi Orędowniczki. Chrystusa Wszechmocnego i Wszechwiedzącego porusza słowo Maryi. Drugi wniosek płynący z tej zmiany wiąże się z moim wcześniejszym założeniem. Chrystus musiał zapewne spostrzec związek pomiędzy brakiem wina a historią Zbawienia, gdyż inaczej nie dokonałby cudu ani nie został o to poproszony przez Maryję. Aby nas podnieść na duchu, sam odpowiedział na własne pytanie „Czy to ważne?” słowami „Tak, to ważne!” Proste drobnostki codziennego życia, uprzejma troska, grzeczność sąsiedzka, czyli to wszystko, co stanowi samo życie, jest częścią i przesłaniem historii Krzyża i Miecza. Misja Chrystusa, misja, w której znajdują potwierdzenie wszystkie nasze misje, ogarnia wszystko w duchu miłości; jak pisze Chesterton: „Jedna rzecz jest niezbędna – wszystko!”.

Wielokrotne spostrzeżenia w równym stopniu, co opowieść o weselu w Kanie, uczą nas, iż mężczyźni poprzez naturę swej męskości ukochali i okazują troskę rzeczom. Nie tylko zajmują ich uwagę stal, drewno, beton i rury, lecz gdy mowa o filozofach i organizatorach, interesują ich także przyczyny, metody i teorie. Kobiety zaś troszczą się o osoby, a gdy zwracają uwagę na rzeczy, to jedynie, gdy są one istotne dla tych osób. Pokrywanie się tych dwóch sfer zainteresowań nie wynika z faktu, iż męski i kobiecy sposób widzenia jest inny, lecz dowodzi, że różnice te planowo się uzupełniają. Podobnie do umysłu jednoczącego w całość dwa różne obrazy przekazywane mu przez lewe i prawe oko, aby mógł dostarczyć trójwymiarowego, kompletnego widoku postaci, ludzkość łączy w całość punkt widzenia mężczyzny i kobiety, aby móc posłużyć się pełnym obrazem rzeczywistości i osądzić ją właściwie. Kącikiem lewego oka możemy spostrzec niebezpieczeństwo, które umknęło oku prawemu – dusza kobiety jest w stanie wyczuć zapowiedź zła, którego nie spostrzega mężczyzna. Mężczyzna widzi rzeczy, kobieta – osoby. Mieszanka tych dwóch punktów widzenia najpełniej odpowiada idealnemu obrazowi rzeczywistości poszukiwanemu przez człowieka.

Niemęskość

Mężczyzna, któremu umiłowanie rzeczy przysłania odpowiedzialność wobec osób, jest niemęski. Poszkodowaną w takim przypadku staje się kobieta, cierpiąca z powodu naruszenia przez mężczyznę rzeczy dla niej świętych lub naruszenia granic jej domeny działania. Gdyby Don Juan pojął, iż kobiety, którymi posługuje się dla zabawy, to prawdziwe istoty ludzkie, gdyby stał się świadom, jak bardzo damy te, jakkolwiek frywolne, są ranione przez jego chwilowe wybuchy uczucia, zobowiązanie do celibatu i małżeńskiej wierności, z pewnością zaczęłoby stanowić dla niego moralną część ludzkiej natury. Bóg obdarzył człowieka obiektywizmem, aby mógł rozumować w oderwaniu od uczuć, a co za tym idzie, podążać pewnie i szybko ku prawdzie i sprawiedliwości. Ten sam obiektywizm może paść jednak ofiarą nadużycia, gdy człowiek obstaje przy wyeliminowaniu wszelkiego indywidualizmu, traktując wszelkie jego przejawy jako zamach na wykonywaną pracę lub rozkłada ludzi na czynniki pierwsze w wymyślonym przez siebie równaniu.

Niektórzy katoliccy historycy z niechęcią przyznają rację zajadłym krytykom średniowiecza, którzy twierdzą, iż żyjących podówczas ludzi cechowała o wiele większa brutalność niż człowieka współczesnego. Sądzę, że jest to zbyt duże uproszczenie. Mniejszą brutalnością wydaje się być ścięcie mieczem głowy nieprzyjaciela niż zwolnienie z pracy niewinnego pracownika przy użyciu biurowego okólnika. W wiekach średnich przywiązywano wielką wagę do ochrony kobiet niebiorących udziału w bitwie oraz dzieci. Nasze czasy to brutalność Hiroszimy, gdzie dobrze ubrany człowiek, w sposób celowy i niewymagający odwagi, przycisnął guzik niosący szalejącą śmierć starcom i niemowlętom. Męskości nie należy szukać w żołądku, lecz w umyśle. Żołądek współczesnego człowieka może buntować się na myśl o średniowiecznym stosie i mieczu, lecz umysł łatwo adaptuje się do odległej niesprawiedliwości, której jesteśmy winni. Być może nasze żołądki są delikatniejsze. Zapewne z tego powodu tak szybko przejeżdżamy samochodami przez te rejony miasta, które noszą ślady agresywnej reklamy, by ukoić stargane nerwy cywilizowaną łagodnością przedmieścia.

Zdalnie kontrolowana brutalność charakteryzująca obecne pokolenie to owoc tradycji zdominowanej przez mężczyzn. Kobiety zawsze stawały w obronie ludzkiego życia i godności. Mężczyźni okazywali Maryi szacunek w pracy i polityce, prowadzili interesy z poszanowaniem kobiet, rodziny i ludzkiego życia. Jeśli w czasach Maryi kobiety były związane z domem, traktowano je jako królowe, a nie więźniarki. Wczorajszą teorię potwierdzają dzisiejsze fakty: kobieta staje u boku męża z większą dumą jako żona niż sekretarka. Istnieją historyczne dowody na to, że ognisko domowe było traktowane jako świętość, gdy przywódcy różnych narodów gromadzili się zbrojnie pod sztandarami Dziewicy. Dziś przywódcy w nienagannie skrojonych garniturach unoszą w górę wymyślone przez siebie godła, a miasta tej ziemi, bombardowane lub nie, spychają zamieszkujące je rodziny na wysypiska. Nie dalej niż wczoraj widziałem matkę z dzieckiem, skuloną w zatęchłym i pozbawionym słońca pokoiku w Nowym Jorku. Patrzyła przez okno na brzeg rzeki oczyszczany na potrzeby biznesmenów w garniturach z Organizacji Narodów Zjednoczonych, by mogli wygodnie porozmawiać o palącym problemie bezdomności.

Tam gdzie powstają idee, łatwo zaobserwować identyczną wykolejoną męskość i niemęskość. Święci i uczeni, którym zawdzięczamy nasze tradycyjne katolickie myślenie, zawsze wykonywali swą pracę w towarzystwie Maryi. Ani Bóg, ani człowiek nie stanowił dla nich jedynie teorii lub faktu. Bóg zawsze był postrzegany jako Osoba, a człowiek jako istota stworzona na Jego obraz i podobieństwo. Wszechświat stanowił osobiste przesłanie Boga dla człowieka. Ich logika i obiektywizm, choć czyste i pozbawione uczuć, zawsze wiązały się z umiłowaniem Boskich Osób. Gdy usunięto ze szkół Maryję, Siedlisko Mądrości, a na Jej miejscu ustawiono bożka czystego rozumu, racjonalność stanowiąca dotąd chlubę myślicieli zmieniła się w irracjonalność. Szansa na uratowanie się od tego obłędu przepadła wraz z pozbawieniem ówczesnych studentów kontaktu z ich osobistym życiem. Gdyby przez chwilę przypatrzyli się ludziom, a nie teoriom, ujrzeliby samobójstwa, neurozy, nieodpowiedzialność, niewierność i homoseksualizm pośród dusz próbujących zastosować wypaczone idee w ludzkim zachowaniu. Gdyby wśród swych wywodów i rozważań oddali się co pewien czas cichej kontemplacji Maryjnego Magnificat, Duch Święty zapewne wskazałby im właściwy cel badań. Dowiedzieliby się od Niej, iż Prawda i Miłość są Jednością, a Jedność – Chrystusem. Gdzie nie ma miłosierdzia, nie ma i prawdy.

Dziś Maryja nie towarzyszy człowiekowi w nauce ani w pracy. W królestwie idei człowiek gardzi Jej bierną pokorą, kontemplacyjną mądrością. W interesach odrzuca jako nazbyt sentymentalne łzy wylewane przez Nią nad słabymi i uciśnionymi. W polityce nie kieruje się sprawiedliwością za Jej przykładem i nie działa, jak Ona, dla wspólnego dobra. Oto przyczyna, dla której dom i dzieci oraz inne delikatne aspekty ludzkiej godności, tak drogie sercom kobiet, są obecnie postrzegane jako kłopotliwe przeszkody na drodze postępu. Zaślepiony swą niemęskością współczesny mężczyzna usilnie wierzy, iż zbudowany przezeń technologiczny raj to błogosławieństwo dla kobiety. Tymczasem prawda jest inna – blichtr i gadżety to marne zamienniki dla godnej kobiecości i możliwości wydania na świat potomstwa.

W domu

W ognisku domowym zaszedł proces zgoła odwrotny. Bez Maryi runął naturalny porządek rzeczy wywodzący się z Nazaretu. Matka i dziecko toczą wojny o panowanie nad ojcem. Często można usłyszeć o przebiegłym przedsiębiorcy, który odrzuca błagalne prośby pracowników o podwyżki, obsypując całym swym bogactwem niezdarnego syna i kapryśną żonę, płaszcząc się przed nimi niczym niewolnik na każde zawołanie. Przy biurku jest bezlitosnym tyranem, a w domu roztrzęsioną, słabowitą staruszką. Podobnie dzieje się w innych warstwach społecznych. Taksówkarz szalejący po ulicach niczym Attyla, w domu zmywa naczynia, by jego nastoletnie córki nie zniszczyły sobie polakierowanych paznokci. Mężczyźni, którzy nie potrafi ą znieść słabości u swoich współpracowników, chętnie zrzucają na żony sprawy wychowywania młodocianych, rozleniwionych pieszczoszków.

Niemęskość płynąca z ekonomicznej, filozoficznej i politycznej brutalności ma swój odpowiednik w ognisku domowym, gdzie męskość ustępuje pola rządom kobiecego sentymentalizmu i neurotyczności. Pozbawiona głowy, mała kobietka szuka pocieszenia i godności w strojach, brydżu, kawie i papierosach, podczas gdy odnaleźć może je jedynie u boku mężczyzny, który pragnie przekazać swą życiową misję powitym przez nią dzieciom. Ów zaś, zamiast obdarzyć ją ideami i potomstwem, syci jej głód orchideami i futrami. Nie potrafi zdobyć się na złożenie na jej barki krzyża zbawienia.

Mężczyźni tacy mogą nauczyć się od Maryi prawdy o surowości miłosierdzia. Pomimo brutalnych, pozbawionych poszanowania ataków wymierzonych w Jej Syna, odczuwanych przez Nią każdą cząstką ciała i duszy, Maryja nigdy, nawet przez chwilę, nie odwodziła Go od wykonania Jego okrutnej misji, lecz wychowywała i przygotowywała cierpliwie do jej podjęcia.

Od mężczyzn oczekuje się, by stanowili wzór sprawiedliwości i surowości. Muszą kontrolować ostrość swojego postępowania wobec wrażliwej płci żeńskiej, lecz nie mogą poddać się kobietom bez jednoczesnej utraty swej męskości.

Działając razem

Męskość jest niezwykle ważna w apostolacie świeckim. Mężczyźni wypracowują przeznaczone im zadania w ścisłej współpracy z kobietami. Rodziny działające w apostolacie szybko odkrywają, iż od małżonków wymaga się znacznie bliższej współpracy, niż dotąd stanowił obyczaj. Na początku mężczyźni mogą odbierać obecność kobiet jako ułatwienie. Sam niegdyś tak myślałem, lecz odkryłem, że zarówno w przypadku stowarzyszeń rodzin, jak i tych zrzeszających osoby samotne, wkład kobiet zawsze doskonale uzupełnia wysiłek i dokonania mężczyzn. Kobiety wnoszą do życia publicznego i prywatnych rozmów zalety przejawiane przez Maryję, zalety tak bardzo potrzebne, dzięki którym może wzrastać nowy rodzaj męskości.

Oto kilka przykładów. Pojęcia indywidualnego uświęcenia nie można rozważać w oderwaniu od jakiegokolwiek apostolstwa. Nie można dać tego, czego się nie posiada. Mężczyźni mogą żyć w przekonaniu o potrzebie świętości, ale to kobiety dodają do tego przekonania pełne oddania nawrócenie woli. Mężczyzn przyciąga idea świętości, lecz to kobiety, pełne praktycyzmu, sprawiają, że nie tylko myślimy o świętości, lecz również dla niej klękamy. Świętość przy zaangażowaniu w nią kobiet oznacza modlitwę, post i dobre uczynki.

W obecności kobiet mężczyźni stają się mniej podatni na pokusy toczenia niekończących się debat. Kobieca kapryśna anarchia stanowi antidotum na nadętą logikę. Kobiety interesują się osobami, nie sylogizmami.

Kobiety ograniczają samowystarczalność mężczyzn swoją wrodzoną, nieustanną zależnością od Boga. Oczywiście, mężczyźni pragną mieć Boga jako partnera, lecz na poziomie równym lub niższym od ich własnego poziomu. Kobiety od wieków uczyły się, jak z gracją zasiadać na miejscu dla pasażera, łatwiej zatem przychodzi im zaakceptowanie Boga jako Tego, który kieruje pojazdem. Gdy kobiety dochodzą do głosu, w każdym osądzie brane są pod uwagę Boże przywództwo i Opatrzność.

Przy podejmowaniu jakichkolwiek działań kobiety zadbają o dobro i bezpieczeństwo niewinnych. Będą uważać, by nikomu nie przydeptano nogi. O wiele wrażliwsze na uczucia innych osób, mogą przekazać mężczyznom znaczną wiedzę w zakresie ludzkiej uprzejmości i siły perswazji.

Męskość rozkwita w relacjach z Maryją. Oddanie Najświętszej Pannie pomaga efektywnie współdziałać z kobietami. Dzięki Niej unikamy dwóch skrajności: brutalności i zniewieściałości. Nie myślcie jednak, że rozwiązałem problem, przelewając go na papier. Równowagę płci jest o wiele trudniej osiągnąć i utrzymać niż równowagę pomiędzy lewym i prawym okiem. W grę wchodzi tu najbardziej skomplikowany Boski twór, ludzka wola. Pozwolę sobie zacytować tu papieża Piusa XI: „Imperatywem i obowiązkiem mężczyzn jest pamięć o misji, którą muszą wypełnić, misji niemożliwej do wypełnienia – współdziałania z kobietami”. Z Chrystusem i Maryją „wszystko jednak staje się możliwe”.

Ed Willock

Powyższy tekst jest fragmentem książki Eda Willocka Rola ojca w rodzinie katolickiej.