Rozdział czwarty. Lęk przed przeszłością

Od kilkudziesięciu lat trwa szczególna fascynacja przyszłością. Postanowiliśmy chyba nie rozumieć tego, co się wydarzyło, a zamiast tego skłaniamy się z pewną ulgą ku rozprawianiu o tym, co się wydarzy – co jest (najwyraźniej) znacznie łatwiejsze. Współczesny człowiek już nie przedstawia pamiętników swojego wielkiego dziadka, ale jest zajęty pisaniem szczegółowej i dobrze udokumentowanej biografii swojego prawnuka. Zamiast drżeć przed berłami zmarłych, drżymy służalczo przed cieniem przyszłych pokoleń. Ta atmosfera jest wyczuwalna wszędzie i doprowadziła nawet do powstania powieści futurystycznej. Sir Walter Scott stoi u progu dziewiętnastego wieku jako autor powieści o przeszłości; pan H. G. Wells (1) stoi u progu dwudziestego wieku jako autor powieści o przyszłości. Dawna opowieść, jak wiemy, powinna się zaczynać tak: „Późnym zimowym wieczorem pojawiło się dwóch jeźdźców…”. Nowa opowieść musi się zacząć tak: „Późnym zimowym wieczorem pojawi się dwóch lotników…”. Ten prąd nie jest pozbawiony uroku; jest coś pełnego werwy, choć ekscentrycznego, w widoku tylu ludzi toczących raz po raz boje, których jeszcze nie było, ludzi wciąż rozpalonych pamięcią jutrzejszego poranka. Człowiek wyprzedzający epokę to dobrze znane wyrażenie. Epoka wyprzedzająca epokę brzmi raczej dziwnie.

Doceniając ten nieszkodliwy element poezji i pięknej ludzkiej przekory, bez wahania stwierdzam jednak, że ten kult przyszłości jest nie tylko słabością, ale i tchórzostwem naszych czasów. Szczególnym złem tej epoki jest to, że nawet jej wojowniczość jest w zasadzie pełna lęku, a szowinista jest godny pogardy nie przez swą bezczelność, ale swą trwożliwość. Powód, dla którego współczesne uzbrojenie nie rozpala wyobraźni tak jak broń i heraldyka krzyżowców, nie jest związany z wizualną brzydotą lub wizualnym pięknem. Niektóre okręty są piękne jak morze, a wiele normandzkich nosali było brzydkich jak normandzkie nosy. Aura brzydoty otaczająca naszą naukową wojnę emanuje ze złej paniki, która stanowi jej sedno. Szarża krzyżowców była szarżą; była pędem w stronę Boga, szaloną pociechą odważnych. Szarża współczesnych zbrojeń w ogóle nie jest szarżą. Jest klęską, odwrotem, ucieczką przed diabłem, który złapie ostatniego. Nie sposób wyobrazić sobie średniowiecznego rycerza mówiącego o coraz dłuższych francuskich kopiach z tym samym drżeniem, z jakim mówi się dziś o coraz większych niemieckich okrętach. Ten, kto nazwał „szkołą bladego strachu” pogląd, że flota jest podstawą naszej obrony, wyraził psychologiczną prawdę, której sama ta szkoła by w zasadzie nie zaprzeczyła. Nawet jeśli koniecznością jest utrzymywanie floty liczebnie dorównującej flocie dwóch innych państw, to jest to w pewnym sensie poniżająca konieczność. Nic tak nie zraziło wiele szlachetnych umysłów do imperialnych przedsięwzięć, jak to, że są one zawsze przedstawiane jako przeprowadzana ukradkiem lub znienacka obrona przed światem bezwzględnej zachłanności i strachu. Wojna burska była na przykład zabarwiona nie tyle wiarą w to, że robimy coś słusznego, ile wiarą w to, że Burowie i Niemcy prawdopodobnie robią coś złego, spychając nas (jak to mówiono) do morza. Pan Chamberlain (2) powiedział, jak sądzę, że ta wojna była kolejnym piórkiem w jego kapeluszu, i miał rację; była białym piórkiem – symbolem tchórzostwa.

Tę samą dominującą nutę paniki, którą wyczuwam w naszym pędzie ku patriotycznym zbrojeniom, wyczuwam także w naszym pędzie ku przyszłym wizjom społeczeństwa. Współczesna umysłowość skłania się ku przyszłości wskutek pewnego znużenia, z domieszką przerażenia, z jakim patrzy w przeszłość. Jest popychana w przyszłość i w niej przebywa. Ale kijem, który ją tak skwapliwie pogania, nie jest afektowane zainteresowanie tym, co przyszłe. To, co przyszłe nie istnieje, bo wciąż jest przyszłością. Chodzi raczej o strach przed przeszłością, nie tylko przed tym, co w niej złe, ale i przed tym, co w niej dobre. Mózg załamuje się pod nieznośnym ciężarem cnót ludzkości. Tak wiele było płomiennej wiary, której my nie mamy; tak wiele twardego heroizmu, którego nie umiemy naśladować; tak wiele trudu wznoszenia monumentalnych budowli lub zdobywania chwały oręża, trudu, który nam wydaje się jednocześnie wzniosły i żałosny. Przyszłość jest schronieniem przed zaciekłą rywalizacją naszych przodków. To stare, a nie młode pokolenie puka do naszych drzwi. Przyjemnie jest uciec, jak powiedział Henley, na ulicę zwaną „Później”, gdzie stoi gospoda „Nigdy”. Miło jest bawić się z dziećmi, zwłaszcza z tymi, których jeszcze nie ma. Przyszłość jest białą ścianą, na której każdy może wypisać swoje imię literami wielkimi, jak tylko chce. Przeszłość jest już pokryta nieczytelnymi gryzmołami, takimi jak Platon, Izajasz, Szekspir, Michał Anioł, Napoleon. Mogę uczynić przyszłość tak wąską jak ja sam; przeszłość musi pozostać szeroka i burzliwa jak ludzkość. A skutek tej współczesnej postawy jest tak naprawdę taki, że ludzie wynajdują nowe ideały, bo nie mają odwagi podjąć dawnych. Patrzą przed siebie z entuzjazmem, bo obawiają się spojrzeć wstecz.

W historii nie ma rewolucji, które nie byłyby przywracaniem czegoś. Wśród wielu rzeczy, które wzbudzają moje wątpliwości co do współczesnego zwyczaju wpatrywania się w przyszłość, najważniejsza jest ta, że wszyscy ludzie w historii, którzy rzeczywiście zrobili coś z przyszłością, mieli oczy utkwione w przeszłość. Nie trzeba wspominać renesansu; słowo to mówi samo za siebie. Oryginalność Michała Anioła i Szekspira zaczęła się od odkopania starych waz i rękopisów. Kunszt poetów wziął się z kunsztu archeologów. Tak samo wielkie średniowieczne odrodzenie było wspomnieniem Imperium Rzymskiego. Tak samo reformacja wracała do Biblii i czasów biblijnych. Tak samo współczesny ruch katolicki wraca do czasów patrystycznych. Ale ów nowożytny ruch, który wielu uznałoby za najbardziej ze wszystkich anarchiczny, jest w tym sensie najbardziej ze wszystkich konserwatywny. Nigdy nie czczono przeszłości tak bardzo, jak to czynili francuscy rewolucjoniści. Powoływali się na małe republiki starożytności z całkowitą pewnością czcicieli bogów. Sankiuloci wierzyli (jak może sugerować ich nazwa) w powrót do prostoty. Wierzyli bardzo pobożnie w odległą przeszłość; niektórzy nazwaliby ją przeszłością mityczną. Z jakiegoś dziwnego powodu człowiek musi zawsze sadzić swoje drzewa owocowe na cmentarzu. Człowiek może znaleźć życie jedynie pośród zmarłych. Człowiek jest zniekształconym potworem o stopach skierowanych do przodu i odwróconej głowie. Może uczynić przyszłość bujną i gigantyczną, o ile będzie myślał o przeszłości. Kiedy próbuje myśleć o samej tylko przyszłości, jego umysł zmniejsza się do rozmiarów czubka szpilki i pogrąża w imbecylizmie, czasem nazywanym nirwaną. Przyszłość jest gorgoną; można ją oglądać jedynie odbitą w lśniącej tarczy przeszłości. Ten, kto patrzy na nią bezpośrednio, zamienia się w kamień. Taki los spotkał tych wszystkich, którzy rzeczywiście uważali los i przyszłość za jasne i nieuniknione. Kalwini, ze swoją doskonałą doktryną o predestynacji, zamienili się w kamienie. Współcześni badacze społeczeństwa (ze swoją koszmarną eugeniką) zamienili się w kamienie. Jedyna różnica jest taka, że purytanie są dostojnymi posągami, a eugenicy nieco zabawnymi.

W przeszłości tkwi jednak pewna cecha, która bardziej niż wszystkie inne wyzywa i przygnębia współczesnych, popychając ich w kierunku bezkształtnej przyszłości. Mam na myśli obecne w przeszłości wielkie ideały, niespełnione i czasem porzucone. Ich widok jest smutny dla niespokojnego i dość mrocznego pokolenia, które zachowuje na ich temat dziwne milczenie – czasem zakrawające na milczenie pozbawione skrupułów. W ogóle nie wspomina się o tych ideałach w gazetach i prawie w ogóle w książkach o historii. Często na przykład mówią nam (jako pochwałę nadchodzącego wieku), że zbliżamy się w kierunku Stanów Zjednoczonych Europy. Ale na pewno nie powiedzą nam, że oddalamy się od Stanów Zjednoczonych Europy, że coś takiego istniało dosłownie w czasach rzymskich i zasadniczo również w średniowieczu. Nigdy nie przyznają, że nienawiść między narodami (którą nazywają barbarzyńską), jest tak naprawdę bardzo nowym zjawiskiem, skutkiem załamania się ideału Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Albo znowu będą mówić, że nastąpi społeczna rewolucja, wielkie powstanie biednych przeciwko bogatym; nigdy jednak nie podkreślą, że Francja podjęła tę wspaniałą próbę samodzielnie, a my i cały świat pozwoliliśmy, aby została zdeptana i zapomniana. Stwierdzam stanowczo, że nic tak nie rzuca się w oczy we współczesnych tekstach jak przewidywanie pojawienia się tych ideałów w przyszłości, połączone z ignorowaniem ich w przeszłości. Każdy może to sam sprawdzić. Wystarczy przeczytać trzydzieści lub czterdzieści pamfletów na rzecz pokoju w Europie i zobaczyć, ile z nich chwali dawnych papieży lub cesarzy za utrzymywanie pokoju w Europie. Wystarczy przeczytać naręcze esejów i wierszy sławiących socjaldemokrację i przekonać się, ile z nich sławi dawnych jakobinów, którzy stworzyli demokrację i za nią umierali. Te kolosalne ruiny wydają się współczesnym jedynie olbrzymim szkaradztwem. Patrząc wstecz na dolinę przeszłości, widzą wspaniałe, ale nieukończone miasta. Nie zawsze nieukończone z powodu wojen lub wypadków, ale często z powodu niestałości, zmęczenia psychicznego i głodu obcych filozofii. Nie tylko nie zrobiliśmy tego, co powinniśmy zrobić, ale i tego, co chcieliśmy zrobić.

Obecnie bardzo często sugeruje się, że współczesny człowiek jest dziedzicem wszystkich wieków, że skorzystał na wszystkich kolejnych ludzkich doświadczeniach. Nie wiem, co na to odpowiedzieć, poza tym, że chciałbym poprosić czytelnika, aby zobaczył współczesnego człowieka, tak jak ja to właśnie uczyniłem – w lustrze. Czy to rzeczywiście prawda, że obaj jesteśmy dwiema sięgającymi gwiazd wieżami wzniesionymi na największych wizjach przeszłości? Czy naprawdę zrealizowaliśmy jeden po drugim wszystkie wielkie historyczne ideały, poczynając od naszego nagiego przodka, który był na tyle odważny, że potrafił zabić mamuta kamiennym nożem, poprzez greckiego obywatela i chrześcijańskiego świętego aż do naszego własnego dziadka lub pradziadka, być może rozsieczonego szablami przez kawalerię w Manchesterze albo zastrzelonego w czterdziestym ósmym? Czy wciąż jesteśmy wystarczająco silni, by zabijać dzidami mamuty, ale teraz wystarczająco wrażliwi, by je oszczędzać? Czy kosmos widział choćby jednego mamuta, którego zabiliśmy lub oszczędziliśmy? Kiedy odmawiamy (w wyraźny sposób) wymachiwania czerwonym sztandarem i strzelania zza barykady jak nasi dziadkowie, to odmawiamy przez wzgląd na socjologów czy żołnierzy? Czy naprawdę górujemy nad wojownikiem i ascetycznym świętym? Obawiam się, że prześcigamy wojownika jedynie w tym sensie, że prawdopodobnie byśmy przed nim uciekli. A jeśli wyprzedziliśmy świętego, to obawiam się, że minęliśmy go, nie kłaniając się.

To przede wszystkim mam na myśli, mówiąc o ciasnocie nowych idei, o ograniczającym wpływie przyszłości. Nasz współczesny proroczy idealizm jest ciasny, ponieważ podlega nieustannemu procesowi eliminacji. Musimy prosić o rzeczy nowe, bo nie wolno nam prosić o stare. Wszystko to opiera się na przekonaniu, że wyciągnęliśmy już z przeszłych idei wszelkie możliwe dobro. Ale nie wyciągnęliśmy z nich wszelkiego możliwego dobra; być może na razie żadnego. Potrzebna jest całkowita wolność przywracania, tak samo jak wolność rewolucjonizowania.

Często dziś czytamy o męstwie czy śmiałości, z jaką buntownik atakuje wiekową tyranię albo przestarzały zabobon. Tak naprawdę nie ma wcale żadnej odwagi w atakowaniu rzeczy wiekowych lub przestarzałych, tak jak w wyzywaniu do walki własnej babci. Prawdziwie odważny jest ten, kto przeciwstawia się tyraniom młodym jak poranek i przesądom świeżym jak pierwsze kwiaty. Jedyny prawdziwy wolnomyśliciel to ten, którego umysł jest tak samo wolny od przyszłości jak od przeszłości. Nie obchodzi go ani to, co będzie, ani to, co było; obchodzi go tylko to, co powinno być. W związku z celem tego wywodu szczególnie podkreślam tę abstrakcyjną niezależność. Jeśli mam mówić o tym, co złe, to jedną z pierwszych złych rzeczy jest owo głębokie i milczące współczesne założenie, że rzeczy przeszłe stały się niemożliwe. Jest pewna metafora, którą współcześni bardzo sobie upodobali; zawsze mówią: „Nie można cofnąć zegara”. Prosta i oczywista odpowiedź brzmi: „Można”. Zegar, wytwór człowieka, może być cofnięty ręką człowieka do dowolnej godziny. Tak samo społeczeństwo, wytwór człowieka, może zostać odbudowane według każdego planu, który kiedykolwiek istniał.

Jest też inne przysłowie: „Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”, które również jest zwykłym kłamstwem. Jeśli źle posłałem sobie łóżko, to przecież pościelę je raz jeszcze. Gdybyśmy chcieli, moglibyśmy przywrócić heptarchię albo dyliżanse. Mogłoby to zająć trochę czasu i być niewskazane, ale z pewnością nie jest to niemożliwe, tak jak niemożliwe jest cofnięcie się do ubiegłego piątku. Jest to, jak mówię, pierwsza wolność, której się domagam: wolność przywracania. Roszczę sobie prawo do zaproponowania dawnego patriarchalnego systemu szkockich klanów, gdyby miało to być obiecujące rozwiązanie wielu problemów. Z pewnością byłoby to rozwiązanie niektórych problemów, na przykład nienormalnego posłuszeństwa okazywanego zimnym i okrutnym nieznajomym – zwykłym biurokratom i policjantom. Roszczę sobie prawo do zaproponowania całkowitej niezależności małych greckich lub włoskich miast, niezależnego miasta Brixton lub Brompton, jeśli takie będzie najlepsze wyjście z naszych kłopotów. Byłoby to wyjście z niektórych kłopotów; w małym państwie nie byłoby tych wielkich iluzji co do wydarzeń i ludzi, stwarzanych przez ogromne krajowe lub międzynarodowe gazety. Miasta-państwa nie dałoby się przekonać, że pan Beit (3) to Anglik, a pan Dillon (4) to desperado, tak jak nie dałoby się przekonać wioski w Hampshire, że wioskowy pijak jest abstynentem, a wioskowy idiota mężem stanu. Tym niemniej nie sugeruję, że Brownowie i Smithowie powinni należeć do innych klanów. Nie sugeruję nawet, że Clapham powinno ogłosić niezależność. Ogłaszam jedynie własną niezależność. Domagam się jedynie prawa wyboru każdego narzędzia świata; i nie zgodzę się, że któreś jest stępione tylko dlatego, że było używane.

Gilbert Keith Chesterton

(1) Herbert George Wells (1866–1946) – powieściopisarz; jeden z pionierów powieści fantastycznonaukowej; w swojej twórczości wyrażał wiarę w postęp naukowy i społeczny.

(2) Joseph Chamberlain (1836–1914) – wpływowy polityk Partii Liberalnej; jako minister kolonii (1895–1903) popierał drugą wojnę burską.

(3) Alfred Beit (1853–1906) – potentat branży wydobycia złota i diamentów w Afryce Południowej oraz zwolennik brytyjskiego imperializmu, z pochodzenia niemiecki Żyd.

(4) Conrad Dillon (1854–1901) – prezes Narodowej Ligi Abstynenckiej (National Temperance League).

Powyższy tekst jest fragmentem książki Gilberta Keitha Chestertona Co jest złe w świecie.