Rozdział czwarty. Il Santo Bambino dell’ Aracoeli

W kościele Santa Maria Maggiore w Rzymie znajduje się figura błogosławionego Odkupiciela przedstawionego jako małe, bezbronne dziecko, z wielką czcią trzymane na rękach przez wszystkich oddanych chrześcijan. Wzywanie imienia naszego Boskiego Pana w tym świętym miejscu przyniosło liczne łaski, szczególnie ludziom chorym i dotkniętym niemocą oraz dzieciom ukochanym przez Tego, który nie miał „miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć” – biednym.

Każdego roku w okresie Bożego Narodzenia ludzie oddają cześć Il Santo Bambino dell’ Aracoeli biorąc udział w procesjach, odmawiając modlitwy i składając wota dziękczynne, a ponieważ On zwoływał do siebie dzieci i błogosławił im na cześć własnego dzieciństwa, dzieci śpiewają Mu i wysławiają Go w tym uroczystym czasie stojąc przed figurą Santo Bambino – Świętego Dzieciątka.

Ludzie w wioskach wokół Wiecznego Miasta kochają i szanują to nabożeństwo i w okresie Bożego Narodzenia tłumnie zmierzają do Rzymu, aby otrzymać łaskę i błogosławieństwo od dzieciątka Odkupiciela.

W małej wiosce kilkanaście kilometrów od Rzymu, zwanej Sant’ Antonio dell’ Alliermonte, mieszkał pewien chłopiec ze swoją babcią. Biedny, mały Tomek – był grzecznym dzieckiem, łagodnym i pobożnym i zupełnie niesamolubnym. Wiele razy rezygnował z zabawy, aby zanieść komuś wiadomość od babci lub iść do lasu i zebrać chrust do pieca, przynieść wodę, albo służyć jako posłaniec bogatszym sąsiadom i zarobić kilka soldów dla babci. Nigdy nie wyszedł do szkoły, zanim nie wysłuchał Mszy świętej i nie złożył wizyty w kaplicy Najświętszej Maryi Panny, a jego ujmujący sposób bycia i skromność zyskały miłość w sercach wszystkich.

Jednak pewnej zimy, Tomek, który miał wtedy dziewięć lat, bardzo się rozchorował, a jego babcia musiała położyć go do łóżka i wezwać doktora. Chłopcem wstrząsały dreszcze, a jednocześnie był bardzo rozpalony. Prawie nie mógł oddychać, a męczący kaszel nie dawał mu spokoju. Doktor dał mu lekarstwo, a babcia robiła wszystko, aby go uspokoić i pomóc w wyzdrowieniu. Jednak w Wigilię Bożego Narodzenia, gdy Tomek leżał cicho jak myszka, i babcia i doktor myśleli, że śpi, chłopiec podsłuchał jak doktor powiedział do biednej staruszki, że nie może uratować jej kochanego wnuczka i że nie przeżyje on więcej niż kilka następnych dni. Staruszka zaczęła płakać i błagać Dzieciątko Jezus, aby ocaliło jej małego wnuczka, jednak godziny mijały, a nie było widać żadnej zmiany na lepsze i nie mogła uwierzyć, że nie ma najmniejszej nadziei na wyzdrowienie Tomka.

Tomek leżał w łóżku, rozmyślał i był bardzo smutny. Bardzo kochał babcię. Miał zamiar ciężko dla niej pracować, gdy dorośnie i postanowił, że gdy się wzbogaci, kupi jej piękny dom, ładne ubrania, a babcia będzie mogła cały czas odpoczywać i bawić się, podczas gdy on będzie dla niej pracował.

– Babciu – odezwał się do niej łagodnie, gdy podeszła do jego łóżka. – Dlaczego płaczesz? Czy to prawda, że jestem aż tak chory?

– Och, Jezu! Maryjo! – zakrzyknęła a po jej policzkach popłynęły łzy. – Doktor mówi, że jesteś chory, bardzo chory, Tomku.

– Babciu – powiedział w końcu po długim ataku kaszlu. – Czy dobry Jezu nie wysłucha naszych modlitw i nie pozwoli mi wyzdrowieć? Czyż nie opowiadałaś mi o Il Santo Bambino dell’ Aracoeli? Opowiedz mi jeszcze raz, babciu.

– Ach, Santo Bambino – zawołała babcia. – To prawda, gdybyśmy mogli pojechać do Rzymu. Ale teraz, od kiedy zła kobieta, do której przyniesiono Go, gdy zaniemogła, ukradła Go, nie zanosi się już Santo Bambino do domów chorych.

– Może, jeśli się pomodlimy, On przyjdzie do nas – powiedział mały Tomek z oczami we łzach. – Kochana babciu, On nas kocha, więc módlmy się z całego serca, a kto wie…

Staruszka gorzko zapłakała. Mały Tomek był dla niej wszystkim. Miała tylko jedną córkę, która na łożu śmierci pozostawiła jej na pocieszenie malutkie, ciemnookie niemowlę, a staruszka kochała małego wnuczka bardziej niż cokolwiek na świecie.

A teraz miała go stracić i myśl o samotnym życiu przeszywała jej serce niczym ostry miecz. Jej mały Tomek, z jego ujmującym sposobem bycia, jego troskliwością, miał ją teraz opuścić? Czy miała ujrzeć jak niosą go na cmentarz i chowają w ziemi, a później powrócić do pustej chaty i spędzić resztę życia w samotności?

Lecz przecież była to Wigilia Bożego Narodzenia i musiała iść do spowiedzi, aby przygotować się na wielkie święto, więc otarła oczy, ułożyła Tomka wygodnie w łóżku, obiecała szybko wrócić z kościoła i wyszła w zimną noc.

Gdy tylko zniknęła Tomek usiadł i z głębi serca wyszeptał modlitwę, a w końcu wymknął się z łóżka. Następnie kaszląc mocno i ciężko łapiąc oddech ubrał się, ułożył pościel tak, aby na środku powstało wybrzuszenie udające, że leży tam wciąż przykryty kołdrą i otulając się płaszczem z owczej skóry otworzył drzwi chatki i wyjrzał.

Spadł śnieg, ziemia była biała i błyszczała oślepiająco w jasnym świetle księżyca. Na granatowym niebie migotało wiele złotych gwiazd. „Uśmiechają się do mnie niczym anioły Boga” – pomyślał Tomek. Zimne, nocne powietrze wywołało u niego kolejny atak kaszlu, który prawie przypłacił życiem i przez moment stał na progu domu myśląc, że nie uda mu się zrealizować swego heroicznego planu. Lecz w głębi wioski ujrzał światła kościoła, przenikające przez kolorowe szyby i przypomniał sobie scenę przedstawioną na witrażu nad ołtarzem, z Jezusem błogosławiącym dzieci. Myśl o babci dodała mu niezwykłej odwagi i wyszedł w zimną noc, aby z mozołem przemaszerować do Rzymu i odwiedzić Il Santo Bambino dell’ Aracoeli.

Śnieg był bardzo głęboki, kruchy i gęsty, lecz bardzo śliski, w niektórych miejscach gładki jak szkło, bo panował silny mróz.

Tomek doskonale znał drogę, gdyż w lecie bardzo często chodził do miasta sprzedawać kwiaty i owoce z ogródka babci, a jego łagodny sposób bycia i śliczna twarzyczka z dużymi, pełnymi zadumy oczami zjednywała mu wielu klientów.

Jednak marsz piechotą po ciężkim, śliskim śniegu, z północnym wiatrem wiejącym w twarz i wywołującym kaszel przy niemal każdym kroku różnił się od biegania po ścieżce jasnym, letnim porankiem, okazjonalnych przejażdżek powozem jednego z ogrodników sprzedających warzywa na rynku i przechadzek w towarzystwie innych chłopców, gdy powietrze było jeszcze chłodne i pachnące, a słońce zaczynało osuszać rosę na trawie rosnącej przy drodze.

– O Jezu – zawołał mały Tomek. – Ty także byłeś biednym dzieckiem. Drogi Jezu, spraw abym powrócił bezpiecznie do domu, do babci, mój drogi Jezu, błagam Cię.

Tomek musiał wiele razy siadać na poboczu drogi i czekać, aż ustanie kolejny atak kaszlu. Lecz po dwóch czy trzech godzinach marszu siły zaczęły go opuszczać, a gdy w końcu ujrzał wielkie miasto, a mrugające światła wydawały się drwić z jego słabości, upadł na ziemię i w spazmie smutku i bólu zaszlochał:

– Ach, Jezu! Czy naprawdę muszę umrzeć i zostawić babcię samą? Ach, Jezu! Ach, Maryjo! Na miłość, która was łączyła, pomóżcie biednemu Tomkowi.

Przez pewien czas czołgał się, aż w końcu upadł na twarz, zbyt wyczerpany, by iść dalej. Nie mógł złapać oddechu, miał zamknięte oczy i ogarnęła go okropna słabość. Niewyraźnie przeczuwał, że to właśnie była śmierć.

– Niech się dzieje Twoja wola – próbował powiedzieć. – Panie Jezu, przyjmij mą duszę.
Szlachetne ramiona podniosły go delikatnie, a słodki aromat ożywił mdlejącego chłopca. Udało mu się otworzyć oczy i popatrzeć na swego wybawcę.

– Ach, kochany Jezu – westchnął. – Usłyszałeś mą modlitwę. Kochany aniele, dziękuję ci z całego serca.

Znajdował się w ramionach przepięknego anioła, ubranego w lśniące bielą szaty, na którego obliczu igrał uśmiech pełen niebiańskiej słodyczy i współczucia, kojący chorego chłopca.

Pospiesznie i bezszelestnie anioł mijał ulice wielkiego miasta. Dzwony oznajmiały czas Pasterki, światła przebijały przez okna wszystkich kościołów, a wierni spieszyli z radością i dziękczynieniem świętować narodziny Wybawiciela świata. Anioł mijał ich, niosąc swój ciężar i kierując się do kościoła Santa Maria Maggiore, a gdy wszedł do niego, ułożył chore dziecko w miejscu niebiańskiego błogosławieństwa przed Boskim Dzieciątkiem.

Z największą wdzięcznością mały Tomek podziękował ukochanemu Panu za to, że wysłuchał jego modlitwy i błagał o uzdrowienie ze względu na dobro babci.

I o cudzie nad cudami! Nowa siła wlała się w to słabe, obolałe ciałko i omdlałe członki. Tomek wstał. Tak, był całkiem silny, nie świstało mu już w piersiach gdy oddychał, jego biedna, zmęczona głowa już nie bolała, a gorączka nie wypalała żył.

Później, gdy uklęknął, a z jego ust popłynęła płomienna modlitwa dziękczynna dla naszego litościwego Pana, anioł wziął go za rękę i zaprowadził do księdza, któremu chłopiec opowiedział o cudownym wybawieniu, a święty anioł stał obok, aby zaświadczyć o prawdziwości jego słów.

Ksiądz poprosił go, aby przybliżył się do ołtarza podczas uroczystej Pasterki, a gdy chłopiec uklęknął i ksiądz podszedł do niego z Komunią świętą wydawało mu się, że ujrzał Pana otoczonego zastępami aniołów i jego serce niemal pękło z wdzięczności i miłości. A gdy przyjął Naszego Pana do swej duszy, otoczyła go Boska miłość i klęczał godzinami, serce w serce z Jezusem w ekstazie miłości i radości.

Lecz gdy nastał dzień i dźwięk radosnych dzwonów uniósł się do Nieba, zwołując całe miasto na święto narodzin Jezusa, Tomek przypomniał sobie o babci, wyszedł z kościoła i skierował się w drogę powrotną do domu. Był tak silny, jego serce tak lekkie i pogodne, że dotarł do domu, gdy babcia wychodziła z porannej Mszy świętej.

Nie zauważyła jego nieobecności, gdy zobaczyła ubrania zwinięte pod kołdrą na środku łóżka pomyślała, że śpi – a doktor mówił jej przecież, że długi, odświeżający sen był bardzo potrzebny choremu chłopcu.

Ujrzawszy go jak tańczył na wioskowej uliczce, zakrzyknęła i prawie upadła na ziemię.

– Ach, Tomku! – zawołała. – Czyżbyś chciał się zabić? I jak to się stało, że możesz tańczyć, skoro jeszcze wczoraj byłeś umierający?

– Babciu! – zakrzyknął głosem śpiewnym z radości. – Byłem u Santo Bambino i zobacz, jestem uleczony. Jestem uleczony, babciu najdroższa!

Sąsiedzi tłumnie zgromadzili się wokół nich, a Tomek opowiedział im o aniele, który zaniósł go w swych ramionach do miasta i położył u stóp Santo Bambino w Santa Maria Maggiore.

– Ach, Jezu! – zaszlochała babcia, łkając z radości. – To właśnie małe dzieci, które ufają Tobie, tak bardzo ukochałeś.

Wśród płaczu, łez i okrzyków Tomek został zaprowadzony do kościoła, aby opowiedzieć wszystko ojcu Antoniemu, miłemu dominikaninowi, który uczył wioskowych chłopców czytać i pisać.

– I – powiedział Tomek, z głęboką powagą, zaciskając w dłoni swój mały, drewniany krucyfiks – przyjąłem Pierwszą Komunię i obiecałem – tak, obiecałem naszemu ukochanemu Panu, że kiedy dorosnę, zostanę księdzem i będę uczył innych chłopców, jak Go kochać i ufać Mu, kochanemu Panu Jezusowi.

Tomek dotrzymał obietnicy. Od tego Bożego Narodzenia wszystkie chwile, których nie spędzał na pracy dla swej babci, poświęcał na naukę i modlitwę. Ze szlachetną szczodrością poświęcił wszystko, co sprawiało mu przyjemność, aby służyć Bogu i bliźnim. Został wyświęcony na księdza i otrzymał zgodę przełożonych na rozpoczęcie pracy, która leżała mu na sercu od dnia Pierwszej Komunii. Wynajął dom i urządził w nim azyl dla najbiedniejszych, najbardziej niewykształconych chłopców z miasta. Spędzali w nim trzy miesiące przygotowując się do przyjęcia Pierwszej Komunii i ucząc się w tym samym czasie jakiegoś przydatnego rzemiosła. Gdy musiał ich odesłać, aby zrobić miejsce dla innych małych, porzuconych dzieci, szukał pobożnych kupców, którzy mogliby przyjąć ich na uczniów lub na posadę.

Nigdy nie stracił z oczu ani jednego chłopca znajdującego się kiedykolwiek pod jego opieką, był ojcem i przyjacielem dla tysięcy małych dzieci, które nigdy przedtem nie usłyszały ani jednego miłego słowa.

Mimo przeciążenia troskami i ciężką pracą dożył sędziwego wieku, a wszyscy, których znał, odnosili się do niego z czcią, niczym wobec świętego. Bardzo wielu duchownych zawdzięczało powołanie wpływowi Padre del Poveri – Ojcu Biednych, jak go nazywano. Bardzo wielu opuszczonych i pominiętych, dzięki Padre zdobyło uczciwy fach, żyło w dobrobycie i otaczano ich szacunkiem.

A w końcu, przywalony ciężarem trosk tak wielu dusz i ciał, Padre del Poveri sam zachorował. Mimo to pracował do samego końca. W Wigilię Bożego Narodzenia wszyscy jego chłopcy spotkali się w kaplicy przylegającej do domu. Wszyscy, którzy tylko mogli przybyli ze swych domów lub miejsc pracy, a Padre przygotował ich do przyjęcia Komunii świętej w dniu wielkiego święta. Tej ostatniej Wigilii jaką miał spędzić na ziemi był bardzo słaby, jednak zebrał swoich chłopców i przemówił do nich płomiennymi słowami przepełnionymi miłością do Jezusa. W końcu zupełnie wyczerpany zatoczył się na kazalnicy, a młody, asystujący mu ksiądz błagał go, aby nieco odpoczął i nie nadwyrężał się śpiewaniem podczas Pasterki.

– Ale – odpowiedział Padre – przecież muszę po raz ostatni udzielić Komunii moim dzieciom.
Młody ksiądz błagał go ze łzami w oczach, aby posłuchał jego rady ze względu na tych, którzy nie mogli się obyć bez swojego Padre.

– Wypełniło się – powiedział Padre del Poveri z uśmiechem. – Dziś w nocy wracam do domu.
O północy zszedł do małej kaplicy, odśpiewał Mszę świętą, udzielił Komunii świętej swym najdroższym dzieciom, a później uklęknął na chórze, by zmówić gorącą modlitwę dziękczynną. Mijały godziny, inni księża, którzy wiedzieli, że często spędzał całe noce na modlitwie, nie zwrócili na to uwagi aż do godziny szóstej rano, kiedy to Padre zwykł odmawiać poranną modlitwę z chłopcami. Jednak gdy poszli go zawołać, zobaczyli, że stało się jak zapowiedział. Ukochany Pan powołał swojego wiernego sługę, aby otrzymał wieczną nagrodę.

A. Fowler Lutz

Powyższy tekst jest fragmentem książki A. Fowlera Lutza Krzyżowiec Wilfred oraz inne fascynujące opowieści.