Rozdział czwarty. Eugenika. Odgórna anarchia

Nasze społeczeństwo toczy cicha anarchia. Muszę zatrzymać się przez chwilę nad tym słowem, bo natura anarchii jest przeważnie błędnie rozumiana. Anarchia wcale nie musi cechować się przemocą i wcale nie musi być oddolna. Rządzący mogą być tak samo anarchiczni jak obywatele. Bardziej sentymentalni torysi uważają słowo „anarchia” jedynie za obelżywe określenie buntu. Nie zauważają jednak niezwykle ważnego intelektualnego rozróżnienia. Bunt może być niesłuszny i katastrofalny; ale nawet jeśli jest niesłuszny, to nigdy nie jest anarchią. Jeśli nie jest obroną własną, jest uzurpacją. Jego celem jest ustanowienie nowej władzy w miejsce starej. Bunt ze swej istoty nie może być anarchią (ponieważ ma cel), a na pewno nie może być anarchią ze względu na swe metody. Kiedy się walczy trzeba być zorganizowanym, a dyscyplina w armii rebeliantów musi być nie mniejsza niż w armii króla. To ważne rozróżnienie należy mieć na uwadze. Jako symbolu możemy użyć pewnych dwóch wielkich duchowych historii. Bez względu na to, czy uważamy je za mity czy tajemnice, od wieków opiera się na nich cała europejska moralność. Chrześcijanin, którego sympatie są raczej po stronie prawowitej władzy, będzie łączył bunt z obrazem szatana buntującego się przeciwko Bogu. Ale szatan, mimo że był zdrajcą, nie był anarchistą. Rościł sobie koronę kosmosu i w przypadku zwycięstwa kazałby swoim upadłym aniołom zaprzestać rebelii. Z drugiej strony chrześcijanin, którego sympatie są raczej po stronie uciśnionych mających słuszne prawo do obrony własnej, pomyśli natomiast o samym Chrystusie, przeciwstawiającym się arcykapłanom i chłostającym bogatych kupców. Jednak bez względu na to, czy (jak twierdzą niektórzy) Chrystus był socjalistą czy nie, z całą pewnością nie był anarchistą. Chrystus, tak jak szatan rościł sobie prawo do tronu. Przeciwstawił nową władzę starej władzy, ale uczynił to za pomocą pozytywnie wyrażonych przykazań i zrozumiałej wizji. W ten sposób wszyscy ludzie średniowiecza – ba, do niedawna wszyscy ludzie – osądziliby zagadnienia dotyczące rebelii. John Ball (1) zaproponowałby obalenie władzy jako złej władzy, a nie po prostu władzy. Ryszard II zarzuciłby Bolingbroke’owi (2) nie naruszanie publicznego spokoju, ale uzurpowanie sobie tronu. Tak więc anarchia, we właściwym tego słowa znaczeniu, jest całkowicie różna od słusznej bądź niesłusznej rebelii. Wcale nie musi być gniewna; nie musi być też wcale, przynajmniej na początku, bolesna. Ale, jak już wspomniałem, często jest zupełnie cicha.

Anarchia to stan umysłu lub sposób działania, który sprawia, że człowiek nie może się zatrzymać. To utrata samokontroli umożliwiającej powrót do normalności. Anarchia nie polega na wrzawie, wybrykach, eksperymentach i niebezpieczeństwie. Anarchia zaczyna się, gdy ludzie nie potrafią przestać. Gdy domownicy nie kładą się spać przez całą noc sylwestrową, nie jest to jeszcze anarchia. Anarchia zaczyna się, gdy przez kolejnych kilka miesięcy zaczynają kłaść się coraz później. Nie było anarchią to, że w rzymskich willach podczas Saturnaliów niewolnicy zamieniali się w panów, a panowie w niewolników. Anarchią (z punktu widzenia właścicieli niewolników) byłoby to, gdyby po Saturnaliach niewolnicy dalej zachowywali się w ten sam sposób; wiemy jednak z historii, że tak nie było. Nie jest anarchią urządzić piknik, ale jest anarchią zupełnie zapomnieć o regularnych posiłkach. Byłoby, jak sądzę, anarchią, gdybyśmy brali z kredensu to, na co nam przyjdzie ochota (co jest odrażającą sugestią co poniektórych). W ten sposób jadałyby świnie, gdyby posiadały kredensy (świnie nie mają żadnych stałych świąt i są nadzwyczaj postępowe). Najgroźniejszym nieładem jest niezdolność powrotu w granice racjonalności, kiedy skończy się czas dozwolonej zabawy. Współczesny świat jest jak wodospad Niagara – wspaniały, ale nie silny. Jest słaby jak woda – jak Niagara. Wadę katarakty stanowi nie to, że jest ogłuszająca, niebezpieczna czy nawet niszczycielska, ale to, że nie można jej zatrzymać. Otóż jest oczywiste, że ten rodzaj chaosu może równie łatwo ogarnąć rządzących społeczeństwem, jak i rządzone społeczeństwo. A we współczesnej Anglii to głównie rządzący są nim opętani – prawdziwie opętani przez diabły. W swoim dawnym i zdrowym psychologicznym znaczeniu to wyrażenie nie jest zbyt mocne. Nagle i po cichu państwo oszalało. Opowiada bzdury i nie potrafi przestać.

Jest całkiem oczywiste, że władza powinna i musi posiadać to samo prawo do stosowania od czasu do czasu nadzwyczajnych metod, tak jak zwykły obywatel ma prawo urządzić piknik albo nie kłaść się spać w noc sylwestrową. Państwo, tak jak obywatel, jest zdrowe, jeśli potrafi traktować powyższe wyjątki jako wyjątki. Niektóre desperackie środki mogą nawet nie być słuszne, ale są znośne, dopóki są rzeczywiście konieczne. Należą do nich przymusowe dzielenie się żywnością w oblężonym mieście, publiczne wyparcie się aresztowanego szpiega, wprowadzenie stanu wojennego, odcięcie od świata podczas zarazy albo owo najgorsze upodlenie państwa – posyłanie własnych żołnierzy nie przeciw obcym wojskom, ale własnym zbuntowanym obywatelom. Niektóre spośród tych wyjątków są słuszne, a inne nie, ale wszystkie są słuszne, dopóki traktuje się je jako wyjątki. Współczesny świat jest obłąkany, nie tyle dlatego, że dopuszcza nienormalność, ale że nie umie odzyskać normalności.

Obserwujemy to na przykładzie pewnego rozszerzania takich kar jak więzienie. Często ci sami reformatorzy, którzy przyznają, że więzienia są złe, chcą zmieniać ludzi, wsadzając ich tam w jeszcze większych ilościach. Widać to w panicznym ustawodawstwie przywracającym chłostę w różnych niejasno określonych przypadkach, które wprowadzono w następstwie przerażenia wywołanego handlem białymi niewolnikami (3). Nasi ojcowie nigdy nie byli tak szaleni, nawet gdy stosowali tortury. Rozciągali człowieka na kole, ale nie rozciągali koła, jak my to czynimy. Kiedy urządzali polowania na czarownice, widzieli je wszędzie, bo była to ich idée fixe. Ale nie palili wszystkiego, co im się nawinęło pod rękę, bo nie byli sfiksowani. Przywiązując do stosu nielubianą wiedźmę, byli mocno przekonani, że pozbywają się duchowej tyranii i zarazy, ale nie mówili jeden do drugiego: „Przydałoby się trochę przypiec ciotkę Susan – to by ją oduczyło obmowy” albo: „Parę wiązek tego chrustu zrobiłoby dobrze twojemu kuzynowi Jamesowi – przestałby igrać sobie z uczuciami biednych dziewczyn”.

To wszystko nazywa się anarchią. Anarchiści nie tylko nie wiedzą, czego chcą, ale nie wiedzą, czego nienawidzą. Coraz więcej tego w bardziej amerykańskich gazetach angielskich. Kiedy ów nowy typ mieszkańca Nowej Anglii (4) pali wiedźmę na stosie, w płomieniach staje cała preria. Ludzie ci nie posiadają stanowczości i bezstronności epok doktrynalnych. Nie potrafią popełnić potworności i wciąż widzieć, że to potworność. Czyniąc krok, popadają w rutynę. Nie potrafią zatrzymać własnych myśli, mimo że prowadzą ich do przepaści.

Ostatni przykład, który można przedstawić znacznie krócej, odnajdziemy w innym fakcie natury ogólnej. Otóż definicja niemal każdego przestępstwa staje się coraz bardziej niejasna i coraz bardziej zaciemnia horyzont. Okrucieństwo wobec dzieci, jak by się mogło wydawać, było czymś tak jednoznacznym, niesłychanym i potwornym jak ojcobójstwo. Dzisiaj podciąga się pod nie prawie każde zaniedbanie, jakie może mieć miejsce w ubogim domu. Jedyną różnicą jest to, że za owe zaniedbania karze się biednych, którzy przeważnie nie mogą im zaradzić, a nie bogatych, którzy przeważnie mogą. Nie o to jednak mi w tej chwili chodzi. Chodzi o to, że zbrodnia, którą wszyscy instynktownie kojarzymy z krwawą rzezią Niewiniątek dokonaną przez Heroda, bardzo łatwo może być przypisana Maryi i Józefowi, których Dziecko zagubiło się w świątyni. W świetle całkiem niedawnego przypadku (dobrej matki, którą uwięziono, ponieważ jej zdrowe skądinąd dziecko nie miało wody do mycia) nikt, jak sądzę, nie nazwie tego nieuzasadnioną literacką przesadą. To dokładnie tak samo, jak gdyby mój syn miał doświadczyć ciężkiej kary wymierzanej w najprymitywniejszych plemionach ojcobójcom, tylko na podstawie domniemania, że zrobił coś, co zasmuciło jego ojca i w ten sposób pogorszyło jego zdrowie. Niewielu z nas byłoby bezpiecznych.

Kolejny przypadek, jeden z setek innych, dotyczy rozszerzania prawa o zniesławieniu. Sprawy o zniesławienie nie mają już charakteru słusznego gniewu przeciw człowiekowi, który złożył fałszywe świadectwo o bliźnim, tak jak sprawy o „okrucieństwo” nie są przejawem uzasadnionej grozy, jaką budzą rodzice nienawidzący własnych dzieci. Sprawa o zniesławienie stała się jednym ze sportów mniej wysportowanych bogaczy, odmianą bakarata – grą hazardową. Aktorka rewiowa wytoczyła proces za nazwanie jej piosenki „tandetną” i dostała odszkodowanie. To tak, jakbym ukarał grzywną lub uwięził kogoś za nazwanie mojego charakteru pisma „rokokowym”. Pewien polityk wygrał ogromne odszkodowanie, ponieważ ktoś powiedział o nim, że mówił dzieciom o zmianie taryf celnych, jak gdyby ten kuszący temat mógł je zdeprawować, niczym nieprzyzwoita historia. Czasami zniesławienie definiuje się jako wszystko to, co ma na celu zaszkodzenie komuś w interesach. Wynika z tego, że każdy nowy handlarz, który nazwie się sklepikarzem, zniesławia sklepikarza z naprzeciwka. Wszystko to, powtarzam, jest anarchią. Jest bowiem jasne, że jej rzecznicy nie posiadają żadnej zdolności czynienia rozróżnień ani żadnego poczucia proporcji. Dlatego tym samym jest dla nich nazwanie kobiety pospolitą śpiewaczką i nazwanie jej kobietą o podejrzanej reputacji albo oskarżenie mężczyzny o namawianie dzieci do protekcjonizmu i o namawianie ich do grzechu i bezwstydu. Znowu trzeba jednak wrócić do istotnej kwestii. Chodzi o to, że ta anarchia wcale niekoniecznie i wcale nie w szczególny sposób dotyczy społeczeństwa, ale organu władzy. To sędziowie – głos klasy rządzącej – nie odróżniają okrucieństwa od niedbalstwa. To sędziowie (oraz ich bardzo ulegli specjalni ławnicy) nie widzą różnicy między opinią i pomówieniem. To wysoko postawieni i wysoko opłacani eksperci wprowadzili pierwsze eugeniczne prawo – ustawę o upośledzonych umysłowo – pokazując w ten sposób, że nie odróżniają ludzi obłąkanych od zdrowych.

W takiej to historycznej atmosferze narodziła się rzecz, o której piszę. Jest to szczególna atmosfera i na szczęście prawdopodobnie szybko przeminie. Prawdziwy postęp ma się do niej tak, jak szczęśliwa dziewczyna, która się śmieje, ma się do rozhisteryzowanej dziewczyny, która nie może przestać się śmiać. Opisałem tę atmosferę przede wszystkim dlatego, że bez niej nie sposób byłoby zaproponować ludzkości eugenicznego prawodawstwa. We wszystkich innych wiekach poddano by je pod jakiegoś rodzaju osąd logiki, choćby akademickiej czy ciasnej. Najmarniejszy sofista grecki pamiętałby na tyle Sokratesa, by zmusić eugenika do (przynajmniej) odpowiedzi na pytanie, czy Midias został odseparowany dlatego, że rokował szansę na wyleczenie czy nie. Najsłabszy tomista ze średniowiecznego klasztoru miałby na tyle oleju w głowie, by zauważyć, że zanim zastanowimy się nad człowiekiem obłąkanym, musimy zastanowić się nad człowiekiem. Najbardziej posępny kalwiński komentator z siedemnastego wieku kazałby eugenikowi pogodzić biblijne teksty wyśmiewające szaleńców z innymi biblijnymi tekstami, które ich wychwalają. Najnudniejszy sklepikarz paryski spytałby w 1790 roku, czym są prawa człowieka, jeśli nie uwzględniają praw zakochanych, mężów i ojców. Tylko w naszej mgle (którą pan Guppy (5) nazwał londyńską specjalnością) małe postacie mogą wydawać się tak wielkie, a nawet zlewać się z innymi na kształt tłumu. Zatrzymałem się nad teleskopową właściwością tych ponurych ulic przede wszystkim dlatego, że dopóki czytelnik nie zrozumie, jak bardzo są one rozciągliwe i bezkresne, po prostu nie uwierzy w potworności, z którymi musimy walczyć.

Jedna z owych dawnych, mądrych bajek, które nie wiadomo skąd pochodzą i wszędzie się zadomawiają, opowiada o człowieku, który wszedł w posiadanie magicznego młynka. Za jego pomocą mógł mielić co tylko chciał, wypowiadając jedno słowo, i przestać, wypowiadając inne. Dokonał w ten sposób nie lada cudów (gdyby sumienie mi pozwalało opisałbym je, żeby zająć trochę miejsca). W końcu trafił na pokład statku, gdzie poproszono go, by zmielił sól w mesie oficerskiej. Wypowiedział słowo, które wprawiło młynek w ruch, ale nagle uświadomił sobie, że nie pamięta, jak go zatrzymać. Wielki statek zatonął, obładowany solą niczym arktycznym śniegiem, ale szalony młynek wciąż mielił na dnie morza, gdzie spoczęła cała załoga. Dlatego (jak podaje bajka) wielkie wody pokrywające naszą ziemię mają słony smak. Twórcy bajek wiedzieli bowiem coś, czego nie wiedzą nowocześni mistycy – że to, co nadnaturalne, jak i to, co naturalne, może wymknąć się spod kontroli.

Gilbert Keith Chesterton

(1) John Ball (?–1381) – ksiądz, który w 1381 roku wraz z Watem Tylerem stanął na czele powstania chłopskiego w Anglii.

(2) Postać z tragedii Williama Szekspira Ryszard II; wygnany przez króla powraca, by pozbawić go korony.

(3) Zapewne chodzi o doniesienia o zmuszaniu dzieci i kobiet do prostytucji, które wstrząsnęły społeczeństwem angielskim w latach osiemdziesiątych XIX wieku.

(4) W XVII wieku w Nowej Anglii miało miejsce wiele procesów o czary zakończonych egzekucją.

(5) Postać z powieści Samotnia Charlesa Dickensa.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Gilberta Keitha Chestertona Eugenika i inne zło.