Rozdział czwarty. Droga oświecenia

Bo Ty, Panie, każesz świecić mojej pochodni: Boże mój, oświecasz moje ciemności (Ps 18, 29).

Zobaczyliśmy, w jaki sposób na Drodze Oczyszczenia Jezus Chrystus (w swym pragnieniu zjednoczenia duszy ze sobą) odziera ją stopniowo ze wszystkiego, co przeszkadzałoby w udoskonaleniu tej jedności. Doprowadza ją wreszcie do takiego „zaparcia” i spustoszenia siebie, że dusza dostrzega swoją bezwartościowość i składa w końcu cały swój ciężar na Tego, który jako jedyny może go udźwignąć.

Jednak kolejny proces jest czymś więcej niż tylko odwrotnością poprzedniego. Musi nastąpić – jeśli dusza ma poczynić postępy – stopniowe, ponowne przystrojenie jej w łaski, w których Chrystus pragnie ją widzieć. Dusza zdjęła z siebie „starego człowieka”, a teraz musi założyć „nowego”. Ten etap autorzy zajmujący się teologią mistyczną nazywają Oświeceniem. Aby sobie z nim poradzić, wygodnie będzie podążać tymi samymi ścieżkami, co w podejściu do poprzedniego etapu. Należy także pokazać coś, co można nazwać wzorcowymi przykładami skutków łaski, równoległymi do tych, za pomocą których zilustrowano Drogę Oczyszczenia.

Jak widzieliśmy, pierwszy etap Drogi Oczyszczenia dotyczy spraw zewnętrznych wobec rzeczywistej religijności – dusza stopniowo zyskuje coraz większą głębię i zdolność selektywnego wyboru, ponieważ uczy się, że zarówno owe sprawy zewnętrzne, jak i emocje, które one budzą, są zasadniczo bezwartościowe. Można zatem powiedzieć, że pierwszy krok Drogi Oświecenia – paradoksalnie – opiera się na nauce, jaką dusza otrzymuje co do wspomnianych wartości. Trzeba bowiem pamiętać, że Łaska jest jeszcze bardziej paradoksalna niż Natura. Na Drodze Oczyszczenia dusza dowiaduje się, że rzeczy zewnętrzne nie mogą, same w sobie, udźwignąć jej ciężaru – że nie są nic warte. Na Drodze Oświecenia zyskuje wiedzę, jak ich prawidłowo używać – i że są wiele warte.

Na przykład, dusza często skarży się, że w swych postępach napotyka na jakiś pozornie zbędny kłopot – powiedzmy, stałe towarzystwo osoby, której temperament kłóci się stale i w sposób nieunikniony z jej własnym, albo jakąś nieodpartą pokusę, od której nie może uciec, jakąś okazję do grzechu, trwale obecną, cierń w ciele lub wypaczenie w umyśle. Może być też tak, że przez jakiś niedostatek, przez bolesną stratę, która zabiera całe ludzkie światło i siłę z życia, dusza czuje się okaleczona, jakby podcięto jej skrzydła w dążeniu do góry, ku Bogu.

Najbardziej podstawowy etap na Drodze Oświecenia polega zazwyczaj na tym, że otrzymujemy światło od Naszego Pana, dzięki czemu dusza dostrzega wartość rzeczy zewnętrznych. Widzi na przykład, że mogłaby nigdy nie wypracować nadprzyrodzonej cierpliwości, współczucia czy wielkiego miłosierdzia, gdyby nie była przy niej zawsze obecna jakaś osoba, która wymaga ćwiczenia się w tej cnocie. Naturalna irytacja duszy wobec tego nieuniknionego towarzystwa to znak, że potrzebuje ona ćwiczenia, a wymaganie stałego wysiłku w zakresie samokontroli (w końcu zaś rzeczywistego współczucia), jest właśnie środkiem, dzięki któremu zyskuje tę cnotę. Albo znów, w przypadku pokusy, w zakresie ludzkich możliwości nie leży żaden inny sposób, w jaki można przyswoić sobie dary łaski, niż ich ćwiczenie. Nie ma innego sposobu, aby na przykład naturalna ignorancja mogła być przekształcona w nadprzyrodzoną niewinność, a przede wszystkim brakuje sposobu, w jaki dusza może się nauczyć polegać całkowicie i wytrwale na Bogu. Bowiem właśnie przez taki stały bodziec jak ten, dzięki któremu sam św. Paweł odebrał naukę (2 Kor 12, 7–9) – jak to otwarcie wyznał – można zrozumieć, że tylko wtedy, kiedy ludzka słabość jest najbardziej świadoma samej siebie, Boska Łaska jest najbardziej skuteczna albo – jak mówi – „udoskonalona”. Wreszcie, przez bolesne straty, które wydają się niszczyć całe życie, a słabszy charakter, uczepiony silniejszego, pozostawiają bezradnym, rozbitym i zranionym – tym sposobem, i tylko tym sposobem, dusza uczy się, aby całkowicie trzymać się Boga.

Zatem pierwszy etap Drogi Oświecenia opiera się nie tylko na doświadczaniu tych rzeczy – ponieważ pokusy i bolesne straty są czymś zwyczajnym dla dusz na wszystkich etapach życia duchowego – ale na postrzeganiu ich wartości. Postrzeganie to ma charakter intelektualny i wewnętrzny, tak wyraźny i bezbłędny, że nigdy już, jeśli dusza nadal będzie trzymać się tej drogi, nie będzie mogła gniewać się albo buntować przeciwko takim rzeczom – poza, być może, chwilami słabości – ale raczej, rozumiejąc ich wartość, nagnie całą swoją wolę, aby przyjąć je i wykorzystać tak, jak pragnie tego Bóg. I to właśnie na tym etapie dusza przestaje być oszołomiona bólem, ponieważ, chociaż oczywiście nie potrafi go intelektualnie rozwiązać, odpowiada na to w jedyny możliwy sposób, przyjmując ból albo zgadzając się na niego. Postrzega go w sposób praktyczny, jako rozsądny i dlatego stara się działać zgodnie z tą intuicją.

Drugi etap Drogi Oświecenia – odpowiadający temu z Drogi Oczyszczenia – zawiera światło uzyskane od Boga, a dotyczące realności rzeczy wewnętrznych – na przykład, prawd religijnych.

Przykładowo, dusza w podstawowym stadium wiary przywiązuje się do niesłychanej liczby dogmatów, co do których nie ma w ogóle żadnego wewnętrznego doświadczenia. Jest im wierna i żyje nimi, z powodu prostego faktu, że otrzymuje je od Autorytetu, o którym wie, że jest Boski. Jednak nie tylko nie potrafi intelektualnie zrozumieć wielu z nich, ale nie posiada w odniesieniu do nich tego, co Pismo Święte nazywa „duchową wnikliwością” (1 J 4, 1; 1 Kor 12 i n.). Otrzymała wiarę, tak jak Nasz Pan mówi, że wszyscy powinniśmy ją otrzymać – „jak dziecko” (Mk 10, 15; Łk 18, 17). Mocno trzyma w dłoniach szkatułkę z Credo, kieruje się w życiu jego światłem, a prędzej by umarła, niż rozłączyła się z nim, a ostatecznie uświęca i ocala swoją duszę przez prostą wierność wobec niego. Jednak nigdy nie marzyła o jej otwarciu, a jeśli ją otworzyła, wszystko – a przynajmniej wiele – z tego, co wewnątrz, jest dla niej niejasne.

Taka dusza jak ta, na przykład, zdobywa odpusty, spełniając odpowiednie warunki i jest w stanie, być może, podać nawet prawowierne, teologiczne wyjaśnienie tego, czym w istocie jest odpust. Jednak jego duchowe działanie jest tak nieprzeniknione dla jej oczu, jak klejnot w zamkniętym pudełku. Albo może to być doktryna wiecznej kary piekielnej, albo nauka o przywilejach Maryi, albo prawda o Rzeczywistej Obecności naszego Pana Jezusa Chrystusa w Najświętszym Sakramencie Ołtarza. Dusza trzyma się tych rzeczy i żyje zgodnie z ich wpływem i konsekwencjami, ale na tyle, na ile jest przekonana, nie mają one w sobie iskry światła. Dusza kroczy wyłącznie dzięki wierze, a nie dzięki poznaniu. Posiada dogmaty wiary, ale nie potrafi ich w żaden sposób porównać do naturalnych faktów ani dostrzec licznych punktów, w jakich odpowiadają one innym wydarzeniom z jej doświadczenia.

Kiedy jednak przychodzi „oświecenie”, następuje niezwykła przemiana. Nie, żeby tajemnice przestały być tajemnicami, nie, żeby dusza była w stanie wyrazić w precyzyjnym, ludzkim języku albo chociaż pojąć w dokładnych obrazach czy sposobach, te fakty Objawienia, które są poza pojmowaniem rozumowym. Natomiast rozbłyska dla niej sens duchowy, rozpalony „światłem” Boga w jej duszy, punkt po punkcie, w tych klejnotach prawdy, które dotąd wydawały się być mętne i bezbarwne. Dusza nie potrafi „wyjaśnić” odpustów czy sprawiedliwości piekła lepiej niż przedtem, a jednak nie ma już w nich nieprzeniknionych ciemności. Dusza zaczyna zajmować się czymś, czego jedynie dotykała, rozumieć to, czym się zajmowała. Stwierdza, w wyniku jakiegoś niewytłumaczalnego procesu duchowej weryfikacji, że te rzeczy, które uważała za prawdziwe, są prawdziwe dla niej, jak również same w sobie. Ścieżka, którą podążała w ciemności, chociaż bezpiecznie, aż do pewnego momentu staje się lekko widoczna dla jej oczu. Jeśli dzięki łasce i wytrwałości ostatecznie osiągnie świętość, może doświadczyć, przez łaskę Boga, takiej przenikliwej intuicji, albo raczej – takiego zastrzyku wiedzy, jaki stanowi wyraźną cechę świętych.

Trzeci etap Oświecenia, odpowiadający temu z Drogi Oczyszczenia, odnosi się do rzeczywistych relacji między Chrystusem a duszą, które tworzą Boską Przyjaźń. Widzieliśmy, że ostatni krok Drogi Oczyszczenia to oddanie siebie w ramiona Chrystusa – możliwe jedynie wtedy, gdy dusza nie ma już żadnej samodzielności. Odpowiedni etap Drogi Oświecenia stanowi zatem przyjęcie światła, które dusza otrzymuje w kwestii stałej Obecności Chrystusa w niej samej, albo – być może bezpieczniej jest powiedzieć – swojej stałej Obecności w Chrystusie.

To właśnie w tym punkcie Boska Przyjaźń staje się obiektem rzeczywistego badania i kontemplacji. Odtąd jest nie tylko źródłem radości, ale podlega też stałej obserwacji i próbie zrozumienia. To nic innego, jak Zwykła Kontemplacja.

Nadzwyczajna Kontemplacja, z jej nadprzyrodzonymi, cudownymi łaskami i przejawami, to dar udzielany przez Boga z jego własnej inicjatywy (motu proprio). To coś, o co praktycznie stale powinniśmy się modlić – stan, który na swych wcześniejszych etapach musi być zawsze obserwowany, przy braku zaufania do siebie. To zatem nie jest w ogóle nasza sprawa… Ale Zwykła Kontemplacja to nie tylko stan, o który trzeba się modlić, ale położenie, do którego każdy szczery i pobożny chrześcijanin jest zobowiązany dążyć, ponieważ leży ściśle w jego zasięgu i można go osiągnąć przy pomocy zwykłych łask.

Zwykła Kontemplacja opiera się na świadomości Boga – tak przekonywującej i tak stałej – że Bóg zawsze jest w jakiś sposób obecny w myślach, choćby podświadomie. Jest to stan, w którym, jak to zostało powiedziane, dusza, wchodząca po raz pierwszy w Przyjaźń Chrystusa, na początku doświadcza wyjątkowej, chociaż niespokojnej intensywności. W efekcie zmienia się jej życie, zmieniają się wszystkie relacje. Chrystus zaczyna być naprawdę Światłem, które opromienia każdy obiekt przykuwający uwagę duszy. On staje się podstawą czy sposobem, w jaki dusza postrzega wszystkie rzeczy. Zwyczajna Kontemplacja stanowi zatem utrwalenie tego stanu przez wysiłek, a także przez łaskę. Aż do momentu, kiedy dusza zostanie oczyszczona, a następnie oświecona zarówno co do zewnętrznych, jak i co do wewnętrznych rzeczy, świadomość wewnętrznej Obecności Chrystusa nie może być stanem stałym. Jednak kiedy zaistnieją te procesy, kiedy Chrystus wyedukuje już swego nowego przyjaciela co do obowiązków i nagród Boskiego Towarzystwa, Zwykła Kontemplacja – jeśli można tak rzec – to uwaga, której On od niego oczekuje. Oczywiście w tym stanie grzech staje się subiektywnie daleko cięższy – grzechy „materialne” łatwo stają się „formalnymi”. Jednak z drugiej strony, cnota jest daleko łatwiejsza, ponieważ każdej duszy trudno jest popełniać oburzające grzechy tak długo, jak długo czuje ona uścisk dłoni Chrystusa na swojej.

Oczywiście, ponieważ każdy postęp w życiu duchowym wiąże się z określonymi niebezpieczeństwami, ponieważ każdy krok, który przybliża nas do Boga, pogłębia przepaść, w którą możemy wpaść. Dusza, która osiągnęła etap Drogi Oświecenia nazwany przez nas Zwykłą Kontemplacją (a który w istocie stanowi moment osiągnięcia Stanu Jedności) odczuwa ogromny wzrost odpowiedzialności. Największe zagrożenie to indywidualizm – przez niego dusza, która wyszła od zwykłej pychy, osiąga strefę, gdzie doświadcza rzeczywistej duchowej pychy, a wraz z nią – każdej innej formy pychy – takiej jak pycha intelektualna czy emocjonalna – należącej do stanu wewnętrznego.

Jest bowiem coś niezwykle upajającego i uwznioślającego w tym, że dusza osiąga punkt, w którym może naprawdę powiedzieć: „Ty, Panie, każesz świecić mojej pochodni” (Ps 18, 29). W istocie powinna ona zatrzymać się na etapie pychy, jeśli nie potrafi dokończyć cytatu i dodać: „Boże mój, oświecasz moje ciemności!”. Każda herezja i każda sekta, jaka kiedykolwiek rozerwała jedność Ciała Chrystusowego (Kościoła), wyrosła najpierw z oświeconej duszy tego czy owego wybranego Przyjaciela Chrystusa. Praktycznie wszyscy naprawdę wielcy heretycy cieszyli się wysokim poziomem wewnętrznej wiedzy, w przeciwnym razie nie mogliby bowiem poprowadzić żadnego z prostych przyjaciół Chrystusa na manowce. Jeśli zatem oświecenie nie ma się skończyć rozłamem i zniszczeniem, jest niezbędne, aby w parze ze wzrostem wewnętrznego życia duchowego szedł wzrost pobożności i poddania się zewnętrznemu Głosowi, którym Bóg przemawia w swoim Kościele. Nic nie jest bowiem tak trudne do rozpoznania, jak różnica między inspiracją Ducha Świętego a własnymi dążeniami czy wyobrażeniami.

Dla nie-katolików niemal niemożliwe jest uniknięcie wynoszenia siebie, oparcia się na własnym, wewnętrznym doświadczeniu – tych elementów, które tak naprawdę wciąż podtrzymują protestantyzm i wciąż bez końca dzielą jego energię. Nie-katolicy nie są bowiem świadomi istnienia takiego Zewnętrznego Głosu, który może sprawdzić ich własne doświadczenia. Jednak jest też możliwe (jak pokazują nasze czasy), że nawet wykształceni i inteligentni katolicy cierpią na chorobę ezoteryzmu, że wyobrażają sobie, iż to, co wewnętrzne winno unikać tego, co zewnętrzne i że oni są w stanie lepiej zinterpretować Kościół, niż Kościół – sam siebie. Vae soli – biada temu, kto jest sam! Biada temu, kto otrzymawszy Przyjaźń Chrystusa i jej stałe oświecenie, uważa, że w jej interpretacji jest obdarzony nieomylnością, której odmawia obdarzonemu zewnętrznym mandatem Namiestnikowi Chrystusa!

Ponieważ im mocniejsze jest życie wewnętrzne i im wyższy stopień oświecenia, tym bardziej potrzebna jest silna dłoń Kościoła i tym większa powinna być akceptacja duszy dla jego urzędu.

Powinniśmy pamiętać, że to właśnie z wewnętrznego kręgu bliskich Chrystusa, spośród tych, którzy znają Jego tajemnice i zostali nauczeni, jak odnaleźć bramę Wewnętrznego Ogrodu, gdzie On przechadza się w pokoju sam ze sobą, pochodzą Judasze historii.

Ks. Robert Hugh Benson

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Roberta Hugh Bensona Rekolekcje z Chrystusem.