Rozdział czwarty. Dominikanie w Bolonii

Historia Tarsycjusza, który stracił życie w czasach prześladowań chrześcijan, stała się odtąd ulubioną opowieścią Imeldy. Często zamykała oczy i próbowała sobie wyobrazić jak wyglądał ten rzymski chłopiec.

– Na pewno miał wielu przyjaciół – powiedziała do siebie. – Jestem przekonana, że był bardzo szczęśliwy, gdy ksiądz pozwolił mu nieść Najświętszy Sakrament ludziom, którzy bali się przychodzić na Mszę Świętą. Ach, dlaczego nie przyszło mi żyć w czasach prześladowań? Może ja też mogłabym nieść Naszego Pana? Ci odważni chrześcijanie, tak bardzo znienawidzeni przez cesarza, potrzebowali wtedy wielu pomocników!

Tarsycjusz nie był jedynym świętym przyjacielem Imeldy. Przyjaźniła się też z męczennicą Agnieszką, która w wieku dwunastu lat oddała życie za wiarę. Właśnie tych dwoje dzieci spoczywających w katakumbach było prawdziwymi przyjaciółmi małej córki hrabiego Egano, którzy towarzyszyli jej w wyobraźni. Często prosiła je, żeby pomogły jej kochać Boga tak, jak On sam chciałby być kochany. Nie miało żadnego znaczenia, że całą trójkę dzieliły setki lat. Ani to, że Tarsycjusz i Agnieszka spali snem wiecznym w grobach męczenników, podczas gdy Imelda Lambertini chodziła po ziemi. Wiara w obcowanie świętych odrzuca wszelkie ograniczenia czasu i miejsca. Według Boskiego planu, dusze w niebie i czyśćcu zjednoczone są z wierzącymi na ziemi niezwykłym braterstwem. Łączy je wszystkie wieczny strumień porozumienia i wsparcia.

– Muszę o tym pamiętać – często powtarzała sobie Imelda. – Drogi Tarsycjuszu, droga Agnieszko, sprawcie proszę, aby inni ludzie także o tym myśleli. Być może pomoże im to, kiedy będą mieli problemy.

Mijały lata. Jedyna córka Egano Lambertiniego skończyła siedem lat, potem osiem i dziewięć, ale wciąż nie pozwalano jej przyjąć Komunii Świętej. W tamtych czasach istniał zwyczaj, zgodnie z którym tak małe dzieci – nawet jeśli doskonale znały katechizm – nie mogły przystąpić do Stołu Pańskiego. Arcybiskup Krety bardzo starał się pomóc swej małej siostrzenicy, ale również on nie potrafił pocieszyć jej w wielkim rozczarowaniu. Jedyną radę jaką mógł jej zaoferować, dziewczynka znała już na pamięć. – Poczekaj Imeldo, aż będziesz miała czternaście lat. Wtedy przyjdzie Nasz Pan. Obiecuję ci to.

Jeszcze pięć lat! Imeldzie wydawało się, że to bardzo długo. Tak wiele rzeczy mogło zdarzyć się do tego czasu! A jeśli będzie miała poważny wypadek i umrze? Pomimo tych wątpliwości Imelda zachowała milczenie i nie prosiła już więcej o tę wielką łaskę. Przez pięć lat nie będzie mogła połączyć się z Bogiem, ale taka jest widocznie Jego wola. Jedyne co jej teraz pozostało, to dzielnie znosić cierpienie z powodu niespełnionego pragnienia i ufać, że On sprawi, że wszystko wyjdzie na dobre.

„Skoro każe mi czekać, to znaczy, że ma w tym jakiś cel” – pomyślała. „Pewnego dnia zrozumiem jaki.”

Rodzina Lambertinich znana była w całej Bolonii z dobroci dla ubogich braci i sióstr zakonnych. Jednym z klasztorów, które doświadczyły jej szczodrości, był klasztor Świętej Agnieszki – gdzie przebywały siostry dominikanki klauzurowe. Imelda nigdy nie miała dość opowieści o początkach życia dominikańskiego zarówno w tym klasztorze, jak i w klasztorze męskim w Bolonii. Podobnie jak jej matka, żywiła głęboki podziw dla Zakonu Kaznodziejskiego podsycany przez jej świątobliwego wuja, arcybiskup Krety. Pewnego ranka wezwano Beatrycze, by wystąpiła w roli publiczności Imeldy, która po raz kolejny opowiadała znaną historię.

– Święty Dominik wysłał tu swoich pierwszych braci w 1218 roku – wyjaśniała mała dziewczynka. – Czy wiesz dlaczego, Beatrycze?

Służąca, która doskonale wiedziała jak odgrywać swoją rolę, potrząsnęła niewinnie głową.

– Dlaczego, dziecko?

– Ponieważ w Bolonii znajdował się sławny uniwersytet. Tak samo jak dzisiaj, z całej Europy przyjeżdżali studenci, aby studiować na nim prawo. Uczelnia miała wielu zdolnych profesorów, więc święty Dominik pomyślał, że gdyby jego braciom udało się zrobić z nich dobrych chrześcijan, ich studenci poszliby w ich ślady. Polecił więc jednemu ze swych drogich przyjaciół – francuskiemu bratu, którego zwano ojcem Reginaldem – by wyruszył do Bolonii i pomógł założyć klasztor obok uniwersytetu.

– Słyszałam o nim – wtrąciła Beatrycze, coraz bardziej wciągając się w grę. – Nazywano go mistrzem Reginaldem z Orleanu. Był świetnym kaznodzieją.

– Tak, Beatrycze. Ojciec Reginald był świetnym kaznodzieją. Kiedy przemawiał w katedrze lub na placu przychodziły tłumy ludzi, żeby go posłuchać. Ponieważ był bardzo zdolny i dobry dokonał wielkiego dzieła dla Boga. Nawrócił setki studentów i nauczycieli na uniwersytecie. Również dzięki niemu swe powołanie odnalazło wielu braci dominikanów.

Snując opowieść o niezwykłym ojcu Reginaldzie Imelda jak zwykle całkowicie straciła poczucie czasu. Zdawało się, że przeniosła się w czasie do okresu, gdy życie dominikańskie było czymś nowym w Bolonii. Jednak ojciec Reginald – chociaż odegrał istotną rolę w tych pionierskich latach – był tylko częścią historii. Przedstawiwszy jego ogromny sukces w przyciąganiu nowych braci do zakonu dominikańskiego Imelda wprowadziła nową heroiczną postać.

– Pierwsi bracia dominikanie mieszkali w domu przylegającym do malutkiego kościoła Najświętszej Maryi Panny – oznajmiła. – Jednak miejsce to było zbyt małe, by pomieścić tak wielu księży i braci. W końcu zaczęli rozglądać się za innym domem i kościołem, i zdecydowali, że najbardziej odpowiadałaby im posiadłość zwana „Świętym Mikołajem w winnicy”, która położona była w zacisznym miejscu poza murami miasta. I co wtedy zrobili?

Służąca odpowiedziała z uśmiechem:

– Poprosili członków rodziny d’Andalo, właścicieli tej posiadłości, aby im ją podarowali. Jednak ci nie chcieli się na to zgodzić. Mieli pretensję do dominikanów, że jedna z ich córek była pod ogromnym wpływem zakonu.

– Dobrze, Beatrycze – powiedziała z aprobatą Imelda. Dianę d’Andalo tak bardzo zachwyciły kazania ojca Reginalda, że zapragnęła zostać zakonnicą. Była bardzo piękna i za- można, ale nie miało to dla niej znaczenia. Chciała być dominikanką i pomagać ojcu Reginaldowi oraz innym braciom poświęcając swe życie modlitwie. W końcu udało jej się przekonać rodzinę i bracia uzyskali pozwolenia na objęcie w posiadanie „Świętego Mikołaja w winnicy”.

Dokończenie opowieści o tym, jak życie dominikańskie po raz pierwszy zawitało do Bolonii zawsze zabierało Imeldzie mnóstwo czasu. Najpierw musiała opowiedzieć o ojcu Reginaldzie i o tym, jak wielki sukces odniósł jako kaznodzieja. Później przychodziła kolej na Dianę d’Andalo, która pomimo sprzeciwu swojej zamożnej rodziny w wieku dziewiętnastu lat uciekła z domu do augustiańskiego klasztoru w Ronzano. Miała nadzieję pozostać tu do czasu utworzenia klasztoru dominikańskiego dla kobiet. Jednak ojciec i bracia Diany, rozgniewani jej postępkiem, szturmem wzięli klasztor w Ronzano i siłą zaciągnęli dziewczynę do domu. Diana przypłaciła to złamanym żebrem i innymi obrażeniami. Podupadła również na zdrowiu. Trzymano ją w domu w zamknięciu i nie pozwalano żadnemu dominikaninowi zbliżyć się do zamku.

– Jakże musiała cierpieć! – westchnęła Imelda. – Och, Beatrycze! Zawsze robi mi się smutno, gdy myślę o tej części historii!

– Ale wszystko dobrze się skończyło, dziecko. Nie zapominaj o tym!

– Wiem. Ale Diana musiała czekać dwa lata, zanim rodzina pozwoliła jej zostać zakonnicą. W tym czasie zmarło dwóch braci zakonnych, których najbardziej kochała. Wyobrażasz sobie Beatrycze, co to znaczy stracić takich przyjaciół jak ojciec Reginald czy święty Dominik? Nie sądzisz, że Diana czuła się bardzo samotna po ich śmierci, nawet jeśli cieszyła się, że są w niebie?

Beatrycze poruszyła się niespokojnie. Zawsze podziwiała niezwykłą pamięć swojej dziewięcioletniej podopiecznej, jednak jej wielkie zainteresowanie świętymi bolońskimi wzbudzało w niej czasem lekki niepokój. Na przykład ta opowieść o dominikanach. Mała dziewczynka nie powinna tak często i długo zaprzątać sobie nią głowy. Była na to zbyt młoda.

– Myślę, że masz rację, dziecko. Teraz jednak nie ma co się tym smucić. Dzisiaj te dobre dusze są świętymi w niebie. A Diana jest sławna, ponieważ założyła tu pierwszy klasztor sióstr dominikanek. Na pewno by nie chciała, abyś tak bardzo martwiła się tą smutną częścią jej życia.

Imelda zgodziła się.

– Masz rację, Beatrycze. Chciałabym cię jednak o coś spytać.

– Co chciałabyś wiedzieć, moja mała?

– Kiedy znów odwiedzimy siostry w klasztorze Świętej Agnieszki? Już tak dawno nie zawieźliśmy im żadnego jedzenia.

Służąca ucieszyła się, że mogła zmienić temat.

– Myślę, że jeszcze dzisiaj, panienko Imeldo. Czy chciałabyś wybrać się tam z nami?

Oczy dziewczynki rozpromieniły się.

– Tak! – zawołała z entuzjazmem. – Przecież wiesz, Beatrycze, jak uwielbiam odwiedzać siostry. Potem mogłybyśmy pójść do wyplatacza koszy. Mówiłaś, że ostatnio nie czuje się najlepiej.

Twarz kobiety pociemniała.

– To prawda. Piotr ma reumatyzm i podobno już od tygodni nie wyplata koszy. Biedaczysko! Z czego się utrzyma, jeśli nie będzie pracował?

Imelda zawahała się.

– Czy wiesz, że modlę się za niego każdego dnia? – spytała nieśmiało. – Wiesz o co proszę Boga, by uczynił dla mojego starego, dobrego przyjaciela?

– By wyleczył go z reumatyzmu, jak przypuszczam. To bardzo poważne schorzenie.

Dziecko potrząsnęło głową.

– Proszę o coś więcej, Beatrycze. Pragnę, by Bóg przywrócił mu wzrok! Och, wiem, że to oznacza cud, ale czy to ma jakieś znaczenie? Bóg jest w stanie uczynić wszystko, co zechce!

Trochę później przy budynku ze zwykłego kamienia, który stanowił klasztor Świętej Agnieszki, zatrzymał się elegancki powóz i wysiadły z niego trzy postacie. Pierwszą z nich była donna Castora. Za nią wyszła Beatrycze, niosąc dwa ciężkie kosze przykryte białą tkaniną, a na końcu Imelda w niebieskiej jedwabnej sukience i czarnym koronkowym welonie na swych złotych lokach. Gdy wszystkie trzy stanęły już na chodniku, dobiegły ich dźwięki modlitwy. Słysząc je, dziewczynka uniosła zaniepokojony wzrok.

– Mamusiu, nie będziemy mogły porozmawiać z siostrami! Donna Castora uśmiechnęła się.

– Na pewno nie teraz, Imeldo. Siostry właśnie odmawiają nieszpory. Możemy jednak wejść do kościoła i zaczekać aż skończą. Jeśli chodzi o koszyki, Beatrycze, może lepiej zanieś je siostrze furtiance. Ona nie będzie uczestniczyła w modlitwach z innymi siostrami.

– Tak, moja pani – odpowiedziała służąca. – Poczciwa kobieta na pewno ucieszy się z twego hojnego podarunku. W końcu te biedne siostry, nich je Bóg błogosławi, nie mają wielu przyjaciół takich jak pani.

Niedługo potem Imelda klęczała obok matki w niewielkiej publicznej kapliczce przylegającej do klasztoru. Jaki tu spokój! Jedynymi dźwiękami były słodkie głosy zakonnic, które odmawiały psalmy składające się na oficjum. Imelda klęczała nieruchomo, ciało miała wyprostowane, oczy utkwione w tabernakulum. Jej głowę zaprzątało wiele myśli. Jedna z nich dotyczyła zakonnic, ukrytych teraz za podwójną żelazną kratą, która sprawiała, że ich kaplica znajdowała się poza widokiem publicznym. Co przywiodło je do takiego życia, w którym odgrodzone były od świata? Dlaczego spędzały kolejne godziny na odmawianiu modlitw, wykonywaniu prostych prac ręcznych, kiedy mogły wieść wygodne życie?

– Dlatego, że tak bardzo kochają Boga – stwierdziła mała dziewczynka. – Chcą podarować mu najlepszy ze wszystkich prezentów, więc dają Mu siebie. Oddają swoją wolność, swe serca. A teraz modlą się za tych, którzy są zbyt samolubni, by złożyć taki dar. Ach, dobry Panie, ofiarność tych sióstr z pewnością uchroniła przed piekłem tysiące grzeszników!

Wkrótce modlitwy ustały i na znak donny Castory Imelda wstała z klęczek. Nieszpory dobiegły końca. Teraz mogły spotkać się na chwilę z przeoryszą w rozmównicy klasztornej. Gdy dziewczynka podążała za matką w stronę drzwi, jej oczy wciąż spoczywały na ołtarzu z boku kościoła. Paliło się tu mnóstwo świec, a świeżo ścięte kwiaty, które go przystrajały, wypełniały powietrze zapachem.

Imelda spoglądała z miłością na malutką kapliczkę i łaciński napis wyryty na przedzie ołtarza. Jak dobrze znała te słowa! Kilka lat temu wujek wyjaśnił jej co oznaczają. Teraz znowu wypowiedziała szybko ich znaczenie.

„Tutaj leży siostra Diana d’Andalo, która złożyła śluby zakonne na ręce błogosławionego Dominika i zbudowała klasztor Świętej Agnieszki, w którym wiodła najświętszy żywot przez trzynaście lat i odeszła do Pana w roku 1236.”

– Tak bardzo chciałabym poznać błogosławioną Dianę – powiedziała tęsknie Imelda. – I potrafić kochać Naszego Pana, tak jak te siostry! Może wtedy przyszedłby do mnie w Komunii Świętej.

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Patronka I Komunii Świętej.