Rozdział czwarty. Dobra materialne

Gdy z kolei przechodzimy do kwestii, jak pomóc naszym dzieciom dorastać z sakramentalnym podejściem do dóbr materialnych, okazuje się to dość zaskakującym doświadczeniem. Jeśli zastanowić się głębiej nad cechami tego chrześcijańskiego podejścia, zdajemy sobie z konsternacją sprawę, jak dalece odbiega ono zarówno od poglądów minionych pokoleń, jak i od współczesnych przekonań, które podświadomie wpływają na poglądy nasze i naszych dzieci.

Dawne podejście polegało na szacunku dla wartości i jakości dóbr materialnych w odniesieniu do zaspokajania potrzeb, zapewniania luksusów i budowania podwalin dla „lepszych rzeczy w życiu”. Ludzka roztropność, oszczędność, dalekowzroczność, ostrożność w obchodzeniu się z rzeczami, stanowiły największe cnoty; marnotrawstwo, rozrzutność, niefrasobliwość, niezaradność życiowa stanowiły najgorsze z wad. Bóg był źródłem wszelkiego błogosławieństwa, lecz pomagał jedynie tym, którzy pomagali sobie, a na dowód swej aprobaty obdarzał ich dobrobytem.

Nasi rodzice, podobnie jak od wieków czynią to chrześcijańscy nauczyciele, ostrzegali nas przed zagrożeniami płynącymi z takiego podejścia, chociażby przed egoizmem, gdyż w myśl tej zasady dobrem jest gromadzenie dóbr dla siebie i swej rodziny, nawet kosztem innych rodzin. Takie myślenie prowadzi do przykładania zbyt dużej wagi do wygód, luksusów, „wyrafinowania”, do pogardy bądź zazdrości i wyolbrzymienia wartości „lepszych rzeczy w życiu”, takich jak muzyka, literatura i sztuka. Przede wszystkim, prowadzi do postrzegania w majątku gwarancji bezpieczeństwa i nagrody za dobre życie, tak jak w wypadku biblijnego bogacza, którego Nasz Pan nazwał głupcem.

Podstawowa przesłanka współczesnego podejścia, podparta nauką i systemem produkcji masowej, zakłada, że rzeczy nie mają stałej formy ani nie reprezentują żadnej wartości trwałej. Postać, w jakiej przedmiot trafia do naszych rąk jest przypadkowa, jutro będzie już śmieciem, pojutrze czymś zupełnie innym i zapewne dużo lepszym, niż to, co leży przed nami, gdyż „postęp” polega na nieustannym ulepszaniu wytworów naszej cywilizacji.

Nie ma zatem większego sensu, by szanować coś, bo jest, by cenić jakość, specjalnie o coś dbać, zwłaszcza gdy na świecie istnieją miliony takich samych przedmiotów, wyprodukowanych przez te same maszyny według dokładnie tego samego projektu. Liczy się tylko to, do czego wykorzystamy daną rzecz w danej chwili, bo zawsze możemy albo kupić sobie drugą, albo zastąpić ją czymś jeszcze lepszym i bardziej wydajnym.

Żyjemy w cywilizacji „konsumpcyjnej”, która dosłownie „konsumuje” dobra, zużywa je. Nauka nie rozwinęła się jeszcze na tyle, by uzyskać z każdej rzeczy coś innego, jak np. przetworzyć komponenty ropy naftowej, zużyte w ciągu ostatnich dwudziestu lat, albo węgiel czy metale zalegające na niezliczonych hałdach wysypisk.

Mamy jednak niewyraźne przeczucie, że niedługo to nastąpi. Jesteśmy więc w pełni usprawiedliwieni zużywając surowce naturalne przy produkcji rzeczy jednorazowego użytku, które, zużyte, trafią do kosza i zostaną zastąpione kolejnymi, by w ten sposób utrzymywać system w ruchu. A system musi działać, gdyż maszyny – centralny punkt i fetysz produkcji masowej – muszą pracować, w przeciwnym razie przepadną pieniądze, ludzie trafią na bruk, produkty stracą popyt, zapanuje panika, a świat obejmie kryzys.

Innymi słowy, maszyny przejęły władzę absolutną nad ludzkim dobrobytem, pominąwszy zupełnie Boga. Rzeczywistym kryterium wartości nie jest już zaspokajanie prawdziwych potrzeb ani dawanie przyjemności, nawet zmysłowej, ale wysokość popytu, jaki dana rzecz wzbudzi, by napędzać system. Prawdziwe potrzeby zwykłych ludzi, podobnie jak pragnienie „dozwolonych” przyjemności, nie zaspokoją wiecznie rosnącego rynku, napędowej siły naszego systemu. Jedynym wyjściem, w czasach (względnej) stabilizacji, jest nieustanne kreowanie nowych potrzeb, wmawianie ludziom, że naprawdę potrzebują coraz to nowszych modeli posiadanych dóbr, a także rzeczy zupełnie nowych, o których jeszcze niedawno nawet im się nie śniło. Perswazja wykorzystuje środki, które przemawiają nie do autentycznych ludzkich potrzeb (które w końcu da się zaspokoić) (1), ale do niezliczonych i niewyczerpanych pragnień, które łatwo w człowieku obudzić, odwołując się przez wyobraźnię do jego uczuć.

Jeśli rozważyć sens słów o. Vincenta McNabba: „Każde wyrzeczenie zatrzymuje kolejny trybik w tej wielkiej maszynie” okazuje się, że nasz system nie mógłby istnieć w swej postaci, gdyby nie celowe zrażanie nas do wyrzeczeń, chrześcijańskiej ufności i oderwania od dóbr; gdyby nie celowe wprowadzanie niepokoju, lęku i tego, co teologowie określają „pożądliwością ciała, pożądliwością oczu i pychą tego życia (1 J 2, 16), tzn. niezaspokojonego pragnienia doznań, gromadzenia dóbr materialnych i „przeżyć”, bycia na czasie, „trendy”, równie dobrym, bezpiecznym i bogatym jak sąsiedzi itd.

Ponieważ dobra są wytwarzane przede wszystkim na sprzedaż, a nie by służyły temu, do czego w zamyśle były stworzone, również solidność produkcji jest rzeczą przypadkową, nawet tam, gdzie system produkcji masowej ją dopuszcza. Rzeczy nie są zatem tworzone zgodnie z Bożym zamysłem, czyli dla czyichś potrzeb, z porządnych materiałów, przez inteligentnych i wykwalifikowanych pracowników, którzy znają się na swym fachu i wykonują go z miłości do Boga i bliźniego.

W rzeczywistości, niezliczone ilości Bożych stworzeń, ożywionych i nieożywionych, wykorzystuje się jako materiał do produkcji szmelcu (2), a miliony ludzi wykorzystuje swe zdolności (jeśli w ogóle) by projektować, wytwarzać i rozprowadzać dobra, które bez względu na intencje pracowników, promują nie wspólne dobro, ale powszechne zło: rozprzestrzeniający się egoizm, pychę, chciwość, nieczystość, zazdrość, łakomstwo, gniew i lenistwo.

Widzimy zatem, że współczesny stosunek do dóbr materialnych nie polega jedynie na zagrożeniach, przed którymi możemy ostrzec i uzbroić nasze dzieci. Jest z gruntu zły, gdyż pielęgnuje w ludziach niepohamowane gromadzenie i konsumpcję, fałszywą dbałość o wyimaginowane „potrzeby”, nadużywanie ludzkiej pracy i materiałów pochodzących od Boga. Podejście to ogałaca duchowość chrześcijańską z ubóstwa, oderwania się od dóbr doczesnych i właściwego korzystania z darów Bożych (3); w przeciwnym razie ległoby w gruzach. A jednak musimy żyć i pracować w tej cywilizacji. Nie mamy możliwości zmienić jej z dnia na dzień. Możemy jedynie robić, co w naszej mocy, choćby nawet wkład nasz był znikomy, by wspólnie z osobami o podobnych poglądach spotykać się i rozważać, studiować, modlić się i pracować ku takiej transformacji, zarazem przygotowując nasze dzieci do przejęcia tego zadania w obrębie swego powołania. Dlatego musimy przyswoić sobie naukę Kościoła o stworzeniu i jego przeznaczeniu i starać się zgodnie z nią nieustannie udoskonalać nasze postępowanie. Jedynie wówczas będziemy odpowiednio przygotowani, by zaszczepić w naszych dzieciach chrześcijański obraz świata i przygotować je do dzieła ich życia.

Naukę Kościoła dotyczącą rzeczy i ich przeznaczenia znajdziemy w Piśmie Świętym, liturgii i encyklikach społecznych ostatnich papieży. Oto jej zasadnicze treści:

1) Bóg stworzył wszystko na swą chwałę, by służyło człowiekowi.

2) Bóg stworzył wszystko w swej mądrości, na obraz swego Syna, i ze względu na Niego. Każde stworzenie swym wyjątkowym istnieniem głosi Jego chwałę, mając swój udział w wielkiej harmonii stworzenia i dramacie historii wszechświata.

3) Bóg dał człowiekowi, którego stworzył na swój obraz i podobieństwo, udział w swej mocy stwórczej i panowaniu nad rzeczami. Stworzył „surowce”, by człowiek mógł korzystać z nich zależnie od ich istoty i możliwości, które dostrzega dzięki mądrości i umiejętnościom, jakimi Bóg go obdarzył. Bóg powierzył mu także panowanie nad swym stworzeniem, by nim kierował. W ten sposób człowiek miał doskonalić swą naturę jako jednostki i istoty społecznej, i tak wypełniać dzieło, do jakiego stworzył go Bóg, by żyć na ziemi, przygotowując się na życie wieczne w niebie, jak też, w pewnym sensie, wypełniać i udoskonalać akt stworzenia, działając w mocy Jego zastępcy.

4) Przez swój upadek człowiek oddał swe władanie, na tyle, na ile pozwolił mu Bóg, w ręce szatana. Dlatego zanim chrześcijanin będzie mógł skorzystać z jakiejś rzeczy niezbędne jest jej wyegzorcyzmowanie.

5) Jako że wszystkie rzeczy pochodzą od Syna, przez Niego stały się dobre i święte i otrzymały swoje życie, tak przez Jego odkupienie zostały wyzwolone z mocy szatana, by uświęcone przez Chrystusa mogły trafić do nas, stworzonych na Jego obraz, by ich używać przez Niego, z Nim, w Nim, w miłości Ducha Świętego, na cześć i chwałę Boga Ojca.

6) Bóg ofiarował człowiekowi swe dobra z dwóch powodów: by zaspokajały jego potrzeby cielesne, umysłowe i duchowe, w samotności jak i wśród bliźnich (sama złożoność tych potrzeb zmusza człowieka, nawet na najniższym poziomie, by skupił się na jednej z potrzeb, zaspokajając tak swoje potrzeby, jak i innych), w ten sposób dając człowiekowi możliwość wzrastania, życia i pracowania razem na ziemi, zgodnie z Bożym planem, i wspólnego przygotowywania się do życia wiecznego w niebie. Od zarania dziejów rzeczy były tworzone i wykorzystywane przez Boga jako symbole realiów duchowych, byśmy już przez korzystanie z rzeczy materialnych, co nieuchronnie zabiera nam wiele czasu i sił, mogli wznieść nasze umysły i serca do Boga, ku cudom naszego stworzenia, odkupienia, uświęcenia i życia wiecznego.

Powyższe prawdy uzupełnione zostały słowami Naszego Pana i wielowiekową nauką Kościoła (4).

1. Jedynie Bóg daje nam rzeczy i pozwala używać je zgodnie z ich przeznaczeniem, byśmy mogli żyć zgodnie z ludzką i chrześcijańską naturą. Nie mamy prawa nadużywać tych darów.

2. Bóg „użyczył” ludzkości dóbr materialnych, by służyły jej przez wieki. Mamy prawo do własności prywatnej jedynie na tyle, by zapewnić sobie godny byt i służyć pomocą bliźniemu. Nie mamy absolutnego prawa do czegokolwiek, nie możemy rzeczy niszczyć ani ich sprzeniewierzyć.

3. Nie mamy zatem prawa do posiadania ani pożądania więcej rzeczy niż wymagają tego nasze potrzeby, albo potrzeby naszych rodzin, w zależności od stanu, w jakim żyjemy, ani więcej niż umożliwi nam zaspokajanie potrzeb naszych bliźnich, zgodnie w naszymi talentami i umiejętnościami.

Innymi słowy, nie mamy prawa do niczego, co nie pomoże nam przy wznoszeniu Królestwa Bożego.

4. To, co mamy bądź nabędziemy poza tą normą, jeśli nie z poczucia sprawiedliwości, to przynajmniej z miłosierdzia, należy do tych, którzy tego naprawdę potrzebują albo mogliby to wykorzystać w lepszy sposób.

5. W dniu ostatecznym Pan osądzi nas przede wszystkim na podstawie tego, jak posługiwaliśmy się dobrami materialnymi i duchowymi, by zaspokajać nasze podstawowe potrzeby cielesne, umysłowe i duchowe; jak przez wszystkie te rzeczy służyliśmy Chrystusowi w naszym bliźnim. Dlatego jednym z najważniejszych aspektów chrześcijańskiego wychowania musi być nauka mądrego, umiejętnego i powszechnego używania dóbr materialnych i duchowych dla dobra naszych bliźnich.

6. Nie mamy nazbyt dbać o zaspokajanie własnych potrzeb, nie powinno to stanowić powodu do trosk lub poświęcania więcej sił i czasu niż to konieczne. Jeśli kierować nami będzie pragnienie Królestwa Bożego i Jego sprawiedliwości (tzn. jeśli przede wszystkim będziemy zgodnie z powołaniem, jakie otrzymaliśmy od Boga, wypełniać naszą rolę przy budowaniu Królestwa Bożego), Bóg sam zatroszczy się o nasze potrzeby (Mt 6, 24–33).

7. Jeśli dążymy tak do Jego Królestwa, a mimo to nasze cielesne, umysłowe lub duchowe potrzeby nie są w pełni zaspokojone, możemy być pewni, że Bóg widzi w nas większą potrzebę udziału w ubóstwie i cierpieniu Jego umęczonego Syna, aby mieć szczególny udział w pracy Pana. Przewidział dla nas stać się szczególnymi „obrazami” Chrystusa, jakimi pragnie nas widzieć i dzielić z Nim w szczególny sposób życie wieczne w Jego szczęściu w niebie.

Jeśli porównamy główne cechy chrześcijańskiego podejścia ze „współczesnym”, zapewne uda się nam dostrzec, jak możemy wpoić naszym dzieciom naukę chrześcijańską, obronić je przed wpływem „współczesnych” poglądów i przygotować na podjęcie zadań, jakie wyznaczył im Bóg przy przemianie naszej kultury.

Przede wszystkim, chrześcijanin musi odnaleźć, dopasować się i ruszyć drogą, jaką wyznaczył mu Bóg w swym planie dla całego stworzenia. Współczesne podejście traktuje natomiast wszystkie rzeczy materialne jako własność człowieka (jeśli uda mu się je sobie podporządkować „nauką”), którą może używać jak tylko zapragnie. Naszym pierwszym staraniem powinno być zatem uważne czytanie na głos i studiowanie Pisma Świętego i błogosławieństw Kościoła, by uświadomić sobie potęgę planu Bożego i miejsce, jakie mają w nim odgrywać rzeczy materialne.

Następnie powinniśmy zacząć posługiwać się rzeczami, na ile to możliwe, tak, jak zaleca Kościół w swych błogosławieństwach, i używać samych błogosławieństw, jak najczęściej prosząc o nie kapłanów, bądź samemu, jako ojciec lub matka, odmawiać słowa błogosławieństwa i wodą święconą czynić znak krzyża.

Należy nieustannie starać się, by wykształcić w sobie tę postawę i pracować nad naszym chrześcijańskim życiem. Najlepiej zacząć od czytania, studiowania i rozważania błogosławieństw Kościoła i historii Zbawienia, do której pośrednio lub bezpośrednio nawiązują. Następnie powinniśmy przy najbliższej okazji poprosić kapłana, by pobłogosławił nasze rzeczy, które od tej chwili używać mamy zgodnie z zamysłem Bożym, zawartym w błogosławieństwie. I tak, jeśli zamierzamy kupić nowy samochód, moglibyśmy poświęcić czas, by wspólnie z dziećmi omówić fragment z Dziejów Apostolskich, którego tyczy się błogosławieństwo. Można wówczas porozmawiać o obowiązku ostrożnej jazdy, by być godnym opieki Anioła Stróża. Można także przedstawić każdą czekającą nas podróż nowym samochodem jako swego rodzaju symbol naszej życiowej podróży ku niebu. Po tym, jak już kupimy auto, najlepiej rozpocząć jego używanie od poświęcenia go przez kapłana w naszej parafii. Podobnie w przypadku każdej innej podróży, pociągiem, statkiem czy samolotem, można zająć się błogosławieństwem na każdą z nich. Lub też, gdy nie zdarza się okazja do wyjazdu, wykorzystać można książki lub obrazki, które zainteresują i zachęcą dzieci do poznania błogosławieństw, jakie daje nam Kościół. Ponieważ chrześcijanin stara się dowiedzieć, do czego Bóg stworzył rzeczy, wielbić i za nie dziękować, i posługiwać się nimi zgodnie z ich przeznaczeniem, powinniśmy być tak sumienni, cierpliwi i rozważni jak to tylko możliwe w ciągłym uczeniu dzieci, by widziały rzeczy takimi, jakimi są naprawdę; by doceniać je za to, czym są; by oceniać rzeczy stworzone przez człowieka miarą tego, jak dobrze imitują dzieło Boga w jakości wykonania i zaspokajaniu potrzeb, do jakich zostały stworzone.

Ta nauka polegać będzie, jak każdy rodzic zdaje sobie zapewne sprawę, na ciągłym „demaskowaniu” tego, co ze wszystkich stron wmawiają naszym dzieciom reklamy, również ich przyjaciele; w dodatku będzie się to musiało odbywać w jak najbardziej oczywisty, dowcipny i opanowany sposób. Z drugiej strony, do tej nauki dziecko angażować będzie wszystkie zmysły, smakując, wąchając, dotykając, widząc i słysząc wszystko wokół siebie wyraźnie i dokładnie, co bezwzględnie będzie pomagało przy wprawianiu się w docenianiu, ocenianiu, umiarze i prawidłowym korzystaniu z zabawek i sprzętów, jedzenia i ubrań, mebli i środków transportu, a także książek, nagrań i obrazków.

Ponieważ chrześcijanin pragnie posługiwać się rzeczami tak, jak sobie tego życzy Bóg, musimy pokazywać dzieciom, z Boskiego punktu widzenia, że się tak wyrażę, jak z tych rzeczy korzystać. A polega to na dbaniu o nie, używaniu ich w celu, do jakiego zostały stworzone, a także nieustannej trosce, by uniknąć naszej ogromnej przywary narodowej – marnotrawstwa. By to się udało należy pokazać dzieciom, jak niemądre i kosztowne jest takie postępowanie, tym bardziej, że w ten sposób sprzeciwiamy się woli Boga.

Weźmy na przykład dzieci, które dorosły już do jazdy rowerem – można im pokazać, że naprawdę dobry rower, zrobiony by przemieszczać kogoś szybko i łatwo z jedne go miejsca w drugie, nie musi koniecznie mieć dziesięciu przerzutek albo migoczących dodatków; wystarczy, że składa się z trwałych, dobrze zaprojektowanych i złożonych części. Korzystanie z roweru powinno zacząć się od opanowania kierownicy, by następnie przejść do płynnej, szybkiej jazdy. Natomiast nieprawidłowa jazda, czy to ostre hamowanie czy jazda bez trzymanki, jest zarówno niemądra, jak niewłaściwa, gdyż narusza przeznaczenie roweru, jakie Bóg mu nadał.

W ten sposób nie będziemy pracować jedynie nad wrodzoną beztroską i skłonnością do niszczenia u dziecka, co od zawsze należy do rodziców, ale będziemy także zwalczać ducha czasów, który wmawia nam, że dana rzecz jest równie dobra jak ta droższa lub trudniejsza do zrobienia lub kupienia (po co nam „miksy maślane”, a nie po prostu „margaryna”), który nakłania nas do kupna i używania wszelkich dóbr z jakiegoś najmniej istotnego lub niepotrzebnego powodu (kupno markowego mydła, na przykład, bo można z nim otrzymać bony na zakup czegoś innego; podziwianie samochodu ze względu na jego „nowoczesną linię”; kształcenie się, by być najlepszym ze wszystkich).

Uczenie prawidłowego postrzegania rzeczy i robienia z nich odpowiedniego użytku może często wydawać się nieznośnie oczywiste, staromodne i prozaiczne, ale i trudne. Pamiętajmy, że nie ma ono na celu wychować dzieci na „uczciwych obywateli”, ale przygotować je na ile sami umiemy, do korzystania z dóbr świata doczesnego tak, by dostąpić życia wiecznego dla siebie i swych bliźnich.

Najważniejszym elementem tej nauki, z wielu powodów, jest tworzenie rzeczy, zwłaszcza na potrzeby innych ludzi. Po pierwsze, uczenie tworzenia prowadzi całe dziecko, jego ciało, umysł i duszę ku ideałowi, jakim pragnie go Bóg Stwórca.

Po drugie, w żaden inny sposób dziecko nie nauczy się lepiej doceniać materiałów, narzędzi i umiejętności „warsztatu” Boskiego i ludzkiego. Jeżeli kiedyś naprawdę próbowałeś zbudować stół, wiesz na czym polega stolarka i masz podstawę, by ocenić wartość mebla, której nie dałaby ci żadna książka. A jeśli próbowało się zrobić stół dla kogoś, kto ogromnie go potrzebował, wówczas osiągnęło się dojrzałe mistrzostwo.

Skoro wyrabianie rzeczy i wykonywanie czynności są również przejawami tworzenia w szerszym i prawdziwszym sensie, dzieci mogą „stworzyć” taniec, zabawę, posprzątany pokój itd., oraz rzeczy materialne, odpowiednio do wieku i umiejętności. Wyższym celem ukrytym za tą fasadą tworzenia będzie to, że chleb i wino używane w Mszy świętej są wytworem rąk ludzkich, a jeśli ktoś nigdy w życiu nie zrobił czegokolwiek samemu dużo trudniej pokazać mu jak i dlaczego chleb i wino symbolizują nas, naszą pracę, to, co mamy, co robimy i czym jesteśmy.

Zachęcając i ucząc dzieci, by tworzyły wszystko, czego tylko uda im się nauczyć, naprowadzajmy je ku rzeczom naprawdę potrzebnym (raczej niż np. tworzeniem prostych, za to efektownych rzeczy, żeby dziadkowie udawali, że im się podobają). Pokażmy dzieciom, jak tylko podpowiada nam inwencja twórcza, że przedmioty, jakie same stworzą, mogą ofiarować Panu Bogu wraz z ofiarowaniem Naszego Pana podczas Mszy świętej, podobnie jak swą pracę z Jego pracą, siebie samych razem z Nim.

Oczywiście skoro mamy wpajać naszym dzieciom chrześcijański szacunek dla rzeczy i posługiwania się nimi, musimy równie mocno przyłożyć się, by dawać im, i przypilnować, żeby sami też tak postępowali, rzeczy dobrze zrobione, przemyślane, z dobrych materiałów. Jak mamy kierować umysły dzieci ku prawdziwemu Chlebowi Życia, a ich serca ku dziękczynieniu Bogu, jak mamy wzbudzać w nich potrzebę kunsztu w tym, co robią, skoro codziennie siadamy przy plastikowym stole, marnej imitacji marmuru, pokrytym plastikową ceratą, marną imitacją koronki; skoro na stole leży chleb „wzbogacony” o środki odżywcze, który w istocie jedynie wzbogaca słodki smak, a odżywia tylko dzięki mleku i cukrowi, które razem z nim spożywamy.

Nie jest naturalnie możliwe, by zawsze kupować naturalne produkty, ale można przynajmniej się postarać. Może ktoś znalazłby nieopodal fabrykę mebli i kupował z niej potrzebne meble w stanie niewykończonym lub z niewielkimi wadami (za dużo niższą cenę niż ostateczny produkt w sklepie). Wiele dobrych mebli traci na wykończeniu, bo za wszelką cenę producent stara się, by utraciły wygląd naturalnego drewna, z którego przecież są zrobione. W każdym razie, powinniśmy szukać przedmiotów, które są dobrze zrobione, a które nie udają, że są czymś innym. A kiedy czasami postąpimy niekonsekwentnie, co wydaje się nieuchronne, powinniśmy zwrócić na to uwagę, także dzieci.

Inną charakterystyczną cechą podejścia chrześcijańskiego do rzeczy jest uznanie dla perfekcji, jaką Bóg lub człowiek, Jego obraz i podobieństwo, włożyli w tworzenie, bez względu na to, czy ktoś naprawdę posiada daną rzecz i może z niej korzystać. Możemy zatem zachęcić nasze dzieci, by doceniały i radowały się jakością lub zaletami cudzych dóbr: ogrodami, jeziorami, piękną porcelaną, meblami lub domem, samochodami czy osiągnięciami.

Trzecią cechą podejścia chrześcijańskiego w porównaniu ze współczesnym jest postrzeganie rzeczy i posługiwanie się nimi na zasadzie „powiernictwa” lub „zarządzania”, z miłości dla Chrystusa, dla dobra swego bliźniego i Mistycznego Ciała Chrystusa. Powinniśmy zatem, kiedy dzieci proszą, by im coś kupić albo chcą to zrobić same, pomóc im rozpatrzyć nie tylko jakość i cenę przedmiotu, ale również jej miejsce w ich codziennym życiu chrześcijan: czy naprawdę będę jej używać, i to we właściwy sposób? Czy potrafię i będę o nią dbał? Czy nie przysporzy niepotrzebnych kłopotów w rodzinie i wśród przyjaciół? Czy można się nią podzielić albo korzystać z niej razem z innymi?

Nauka tego podejścia zabierze oczywiście trochę czasu, zanim stanie się naturalnym odruchem, a nie punktami na liście do odhaczenia. Zarówno dzieci, jak i my, potrzebujemy dóbr wyłącznie dla przyjemności, bez ciągłego odwoływania się do głębokiej symboliki. Ale ta symbolika musi tkwić w naszym umyśle, musi być przemyślana, w przeciwnym razie przyjemność nie będzie już przyjemna, a stanie się jedynie formą rozproszenia uwagi i ucieczki.

Dlatego też, przynajmniej przy większym zakupie dla całej rodziny, należy skonsultować się z dziećmi: czy to urządzenie, na które nas teraz stać, naprawdę zaoszczędzi nam dużo czasu i energii, by lepiej chwalić Boga, kochać i służyć sobie nawzajem w Chrystusie i lepiej służyć naszym bliźnim? Czy to dość drogie źródło rozrywki naprawdę odnowi nas, czy po prostu zmęczy i sprawi, że będziemy mniej godni, by wypełniać Bożą wolę?

I tutaj chrześcijanin zdaje sobie sprawę, że nie ma prawa posiadać więcej dóbr, niż jest w stanie zużyć. Razem z dziećmi możemy zrobić sobie coroczny rachunek sumienia co do naszych dóbr, np. na początku Wielkiego Postu, albo przy innej okazji, by oddać nasze rzeczy naprawdę potrzebującym. Czy tata powinien zatrzymać ten stary dres, w który nie może się zmieścić od dwudziestu lat? Czy mama powinna trzymać ten stary dodatkowy płaszcz tak na wszelki wypadek, kiedy tyle ludzi nie ma nawet jednego? A co z trochę znoszonymi butami, do których noga też już nie chce wejść? Trzymamy je aż za pięć lat nóżka Tomka wystarczająco urośnie? Czy damy je komuś, komu są potrzebne teraz?

Na te pytania nie zawsze jest łatwo odpowiedzieć, ani z należytą przezornością ani miłosierdziem, przy czym obie cnoty są uzasadnione w tym wypadku. Jednak z żywotów świętych można domniemywać, że Pan Bóg woli, byśmy błądzili po stronie wspaniałomyślności, jeśli mamy jakiekolwiek wątpliwości, którą cnotą się kierować.

Możemy pokazywać dzieciom, zarówno słowem jak i czynem, że dawanie to niezbędna część życia, że radzenie sobie bez czegoś, by móc ofiarować to komuś w potrzebie leży w naturze chrześcijanina, zwłaszcza w okresie pokuty, postu i Popielca.

Chrześcijanin nie musi jednak zbyt troszczyć się lub zamartwiać o swe potrzeby. Dlatego, chociaż musimy przyzwyczajać dzieci do rozwagi, przezorności, rozsądnego planowania wydatków na przyszłość, przestrzegajmy je również przed nadmiernym planowaniem, martwieniem się, pracą, dzięki której stać nas na wszystko, zwłaszcza na rzeczy, które prowadzą do osobistej przyjemności.

Kończąc, jesteśmy naśladowcami Chrystusa i jako tacy musimy zdać sobie sprawę i przekazać naszym dzieciom, że nie jesteśmy wolni od pragnień, że jeśli brakuje nam nawet rzeczy niezbędnych, uczestniczymy przez to w jakimś stopniu w Męce Pańskiej. Marudzenie na brak luksusów, zazdroszczenie majętnym sąsiadom, narzekanie na brak pieniędzy, by kupić sobie to, co mają inni – jest niegodne żołnierzy Chrystusa, którym niestraszne mają być trudności, radzenie sobie bez rzeczy i cierpienie. Powinniśmy bowiem być nastawieni na osiągnięcie naszego celu, wykonanie naszej pracy i wypatrywanie zwycięstwa Chrystusa.

Pytania sprawdzające

1. Co autorka rozumie przez „dawny stosunek” do dóbr materialnych?

2. Co autorka rozumie przez „współczesny stosunek” do dóbr materialnych?

3. Jakie są zasadnicze wątki dotyczące dóbr materialnych w nauce Kościoła?

4. Co autorka rozumie przez „właściwe” i „niewłaściwe” motywy kupowania takich rzeczy jak rower czy mydło?

5. Dlaczego jest ważne by dzieci same tworzyły rzeczy?

Zagadnienia do dyskusji

1. Przeczytaj Ewangelię św. Mateusza (6, 25–34). Omów wskazówki, jakie daje nam w tym fragmencie Chrystus co do chrześcijańskiego stosunku do dóbr materialnych. Czy gospodyni kieruje się materializmem, jeśli pragnie pralki automatycznej? Nowych mebli? Futra? Przeszklonej ściany z widokiem na ogród? Czy przypowieść Chrystusa oznacza, że rodzice nie powinni troszczyć się o rzeczy dla ich dzieci? Czy rodzice powinni być oszczędni? Ubezpieczyć się?

2. Omów sposoby na poszerzenie zastosowania i zrozumienia błogosławienia rzeczy, jakie posiadamy.

3. Co dzieci mogą i powinny robić same? Jaką część swego czasu powinny spędzać na „tworzeniu rzeczy”, w porównaniu z czasem jaki spędzają na rozrywce? Zaproponuj jak można umożliwić dzieciom tworzenie praktycznych przedmiotów na użytek domowy.

4. Omów jak możemy wzbudzić u dzieci większy szacunek dla dóbr materialnych – ubrań, mebli, cudzej własności i własności wspólnej. W jakim wieku dzieci mogą kupować sobie i same dbać o cenniejsze rzeczy? Czym powinny się kierować przy ich kupnie?

5. Omów „właściwą” ilość rzeczy, jakie dzieci powinny posiadać w różnym wieku. Czy dzieci dostają za dużo zabawek, czy może za wcześnie jak na swój wiek? Jaki wpływ na ich pojęcie „zarządzania” rzeczami może mieć ilość rzeczy, jakie posiadają dzisiaj? Czy ilość i wartość prezentów, jakie otrzymują na święta i urodziny pomaga czy utrudnia dzieciom rozwijać chrześcijańskie pojęcie dóbr materialnych?

Mary Perkins

(1) Zostaliśmy stworzeni z potrzebą pełnego zaspokojenia głodu, pragnienia itp. Spożywając więcej jedzenia niż to potrzebne, albo pijąc więcej, nie poczujemy ani więcej przyjemności, ani nie uchronimy się przed zgubnymi skutkami nieumiarkowania, które już same odbierają apetyt i ograniczają, chwilowo bądź stale, sposobność do dogadzania sobie, w najgorszych wypadkach prowadząc do śmierci. Tyczy się to wszelkich przyjemności cielesnych, ale także umysłowych, literatury, muzyki, sztuki, a nawet towarzystwa. Nie jesteśmy w stanie odczuć więcej niż „ogromną” przyjemność z czytania, słuchania itd., a nieumiarkowanie w tych zajęciach przynosi pewnego rodzaju umysłową niestrawność, która z kolei, choć tymczasowo, przynosi dalszą przyjemność. Pragnienie „wrażeń”, gromadzenia kolejnych, coraz lepszych urządzeń, rywalizacji z innymi o lepsze „zabezpieczenie na przyszłość”, lepszą „karierę”, nigdy nie zostanie zaspokojone, tak jak nigdy nie ściągnie kary za te inne formy nieumiarkowania, gdyż występuje tylko w wyobraźni, a nie jest częścią ludzkiej natury ani potrzeb.

(2) Jeśli to stwierdzenie wydaje ci się obcesowe, wystarczy wybrać się na spacer po hipermarkecie, zawłaszcza jego zapleczu.

(3) Nie oznacza to oczywiście, że ludzie nie wyznają dziś tych wartości, jedynie, że duch naszych czasów stoi z nimi w sprzeczności i coraz bardziej utrudnia ich realizację. Nie oznacza to także, że „maszyny” są z gruntu niechrześcijańskie. Nie istnieje taka rzecz, jak „maszyna”, ale różne rodzaje maszyn, każda musi być oceniana według własnej wartości i wpływu na ludzkie życie. Cytując za Johnem Julianem Ryanem z jego książki Practical Wisdom: „maszyna będąca narzędziem napędzanym może z pewnością ułatwić życie; narzędzie z napędem to takie, w którym maszyna zapewnia moc, lecz nie kontrolę. Jego praca pozostaje zawsze pod stałym nadzorem ludzkiego umysłu, np. piła elektryczna, wiertło dentystyczne, koparka, holownik. Maszyna, która autentycznie oszczędza człowiekowi harówki (czyli pracy, która nie wymaga myślenia), nawet jeśli miałaby wykonywać szereg operacji automatycznie, mogłaby także prowadzić do lepszego życia, także chrześcijańskiego, np. pralka automatyczna czy prądnica. Oczywiście nawet w przypadku takich maszyn należy zastanowić się nad kwestią, czy faktycznie zmniejszają lub rozkładają po równo ciężar pracy, biorąc pod uwagę pracę włożoną w dostarczenie materiałów, stworzenie najpierw maszyn, które wyprodukują kolejne maszyny, sam proces produkcji, dystrybucję, sprzedaż itd. A także, czy maszyny te nie zużywają nadmiernej ilości nieodnawialnych surowców. Nie ma istotnego powodu, dla którego nie dałoby się uniknąć zła tkwiącego w produkcji masowej i otrzymywać lepszych wyników, gdyby zweryfikować proces produkcji i ułożyć go na nowo, tak by element ludzki nadzorował pracę nad większymi partiami produkcji, przy użyciu ludzkiego umysłu, wiedzy i umiejętności i współdziałania, nie jedynie do konserwowania maszyn. Jeśli ilość geniuszu wkładaną w «utrzymywanie systemu» poświęcić wymyśleniu i zaplanowaniu jak zgodnie z Bożym planem wysunąć ludzki dobrobyt przed wydajność maszyn, być może z Bożą pomocą powstałoby prawdziwe chrześcijańskie społeczeństwo, które właściwie posługiwałoby się maszynami. Nikt nie chce «cofać wskazówek zegara» w imię Chrystusa. Pragniemy raczej, całą naszą mądrością, inteligencją i sprawnością, przygotować się na przyjście Tego, który ma nadejść”.

(4) Por. Rich and Poor in Christian Tradition – wybór pism dokonany, przetłumaczony i opatrzony wstępem Waltera Shewringa, Londyn 1948.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Perkins Dom rodzinny. Wychowanie chrześcijańskie.