Rozdział czwarty. Cisza przed burzą

Wrogowie Kościoła znaleźli się na wygnaniu, w związku z tym przez pewien czas panował spokój. Zewsząd gromadzili się poganie by przyjąć wiarę. Pogańskie świątynie były burzone, a w ich miejscu powstawały chrześcijańskie kościoły. Sam cesarz, pod kierownictwem papieża Sylwestra, ufundował i wyposażył osiem kościołów w Rzymie.

Jednak Konstantyn był obcy w stolicy królestwa; młodość spędził na dworze w Nikomedii i to Wschód uważał za swój dom. Ponadto Rzym przywodził na myśl tragiczne wspomnienia. To tu jego młody syn Kryspus, fałszywie oskarżony przez macochę Faustę o zdradę, został stracony. Młody cezar był odważny i prawy, był człowiekiem cenionym przez wszystkich. Jego ojciec zbyt późno zdał sobie sprawę, że syn był niewinny. Fausta zapłaciła za swój straszny czyn, ale jej śmierć nie mogła przywrócić życia niewinnej ofierze.

W związku z tym Konstantyn postanowił wybudować nową stolicę cesarstwa na ziemi, którą kochał, z dala od miejsca tragedii. Fundamenty położył w Bizancjum i nadał miastu nazwę Konstantynopol – miasto Konstantyna. Zrobiono wszystko by nowa stolica stała się najwspanialszym miastem na świecie. Z daleka sprowadzano dzieła sztuki, najlepsi artyści i budowniczowie przybywali ze wszystkich miast Europy i Wschodu, wydawano niewyobrażalne sumy pieniędzy, budowano kościoły, ale Konstantyn nie mógł dać miastu tego, czego pragnął – czystej silnej wiary. Miastu było pisane być kolebką każdej herezji.

W tym czasie życie patriarchy Aleksandra dobiegało kresu. Leżąc na łożu śmierci wzywał ukochanego Atanazego, jednak nie było odpowiedzi. Atanazy uciekł z miasta, bojąc się, że starzec powie mu, że wybiera go na swego następcę.

– Atanazy! – zawołał jeszcze raz patriarcha.

W pokoju był mężczyzna o tym imieniu, kiedyś było ono popularne na wschodzie. Przyprowadzono go do łoża umierającego biskupa, jego oczy patrzyły przez młodzieńca w przestrzeń.

– Atanazy! – zawołał ponownie. – Myślisz, że możesz uciec, ale nie uda ci się to.

Z tymi słowami na ustach zmarł.

Tę samą myśl wszyscy nosili w sercach. Atanazy był znany ze swej gorliwości i uczoności, jego życie pełne było umartwień, a miłość do Boga żarliwa. Był młody, to prawda, ale był mądrzejszy od wielu starszych mężczyzn. Kiedy biskupi zebrali się, by wybrać nowego patriarchę, wszyscy katolicy otoczyli kościół wznosząc ręce do nieba i wołając: „Chcemy Atanazego!”. Biskupom nie trzeba było nic więcej. W ten sposób Atanazy został wybrany, jak mówi nam św. Grzegorz, głosami całego ludu i biskupów.

To ciężkie brzemię miało zostać złożone na ramionach bardzo młodego, zaledwie trzydziestoletniego, mężczyzny. Gdyby wiedział, jakie czekają go próby i bitwy, nawet jego śmiały i nieustraszony duch mógłby się ulęknąć. Jednak, gdy poznał wolę Boga, odważnie ją przyjął. Będzie nosił to brzemię z całą odwagą i siłą swego serca, tak długo aż będzie mu wolno je zdjąć.

Pierwsze lata rządów Atanazego były spokojne, oddawał się w tym czasie pracy, którą kochał – nawracaniu pogan i wizytowaniu swojej ogromnej diecezji, patriarchatu Aleksandrii. Podróżował od miasta do miasta krzepiąc i umacniając Kościół oraz nawiązując przyjaźnie ze świętymi ludźmi, nad którymi miał władać.

Pewnego dnia, gdy był patriarchą zaledwie od kilku miesięcy, przyniesiono wiadomość od nieznajomego, który chciał z nim mówić. Nazywał się Frumentiusz i przybył z dalekiego kraju. Atanazy przewodził spotkaniu biskupów.

– Niech wejdzie – powiedział – i niech powie nam to, co chce przekazać.

Nieznajomy był mężczyzną szlachetnej postury i pięknych manier. Miał do opowiedzenia zdumiewającą historię. On i jego brat Edezjusz zostali sierotami w młodym wieku, zostali adoptowani przez wuja, który był uczonym człowiekiem i filozofem. Wuj pragnął pojechać do Abisynii by studiować geografię tego kraju, jednak nie chciał przerywać kształcenia chłopców, więc zabrał ich ze sobą by mogli kontynuować naukę pod jego okiem. Gdy skończył pracę, zaokrętował się z chłopcami na statek do domu, jednak gdy łódź zawinęła do portu po zapasy, została zaatakowana przez barbarzyńców, którzy zabili wszystkich na pokładzie.

Chłopcom udało się wylądować na brzegu, usiedli razem pod drzewem. Barbarzyńcy pożałowali ich młodości i zamiast zabić poprowadzili do swojego króla, gdzie przedstawili ich jako niewolników. Chłopcy, którzy byli inteligentni i sympatyczni, szybko zdobyli uczucia swojego barbarzyńskiego pana. Gdy dorośli otrzymali zaufane stanowiska i byli traktowani z szacunkiem. Frumentiusz, starszy, był ulubieńcem króla, na którego miał wielki wpływ. Jednak król zachorował, czując zbliżającą się śmierć, wezwał swoją żonę, której powierzył straż nad ich młodym synem.

– Niech Frumentiusz pomoże ci rządzić – powiedział – jest mądry i bardziej godny zaufania niż ktokolwiek w królestwie.

Tak więc królowa mianowała Frumentiusza nauczycielem młodego króla i sekretarzem stanu, natomiast młodszy brat, Edezjusz, otrzymał mniej odpowiedzialne stanowisko. Frumentiusz, którego największym marzeniem było uczynić ten kraj chrześcijańskim, wzywał do siebie wszystkich chrześcijańskich kupców, którzy przybywali handlować w kraju i dając im prezenty prosił o budowanie domów modlitwy i o zrobienie wszystkiego, co w ich mocy, by nawrócić barbarzyńców. Nastąpiło wiele konwersji i w momencie gdy młody król osiągnął pełnoletniość po kraju rozsianych było kilka wspólnot chrześcijańskich.

Zadanie Frumentiusza dobiegło końca, poprosił więc by mógł wraz z bratem powrócić do swojej ojczyzny. Przekonanie króla i królowej matki by pozwolili im odejść okazało się trudnym zadaniem, jednak w końcu zwyciężyli i mogli odejść.

Frumentiusz, którego serce tęskniło za krajem, któremu tyle zawdzięczał, przybył prosto do patriarchy Aleksandrii, by prosić go o wysłanie biskupa, aby zarządzał rosnącą grupą kościołów w Abisynii i by nauczał w częściach kraju, gdzie wiara jeszcze nie dotarła.

– Któż jest bardziej godny tego urzędu – wykrzyknął patriarcha – niż człowiek, który stoi przed nami? Pomysł spotkał się z ogólną aprobatą. Frumentiusz został wyświęcony przez patriarchę, który pobłogosławił go i wysłał z powrotem do Abisynii. Był tam traktowany jak święty; gorliwie pracował całe swoje życie w imię Chrystusa. Jego brat został księdzem i pomagał mu w tej pracy.

Atanazy, jak już widzieliśmy, spędził część swojej młodości z mnichami na pustyni. Był dumny, że był pomocnikiem wielkiego św. Antoniego. W związku z tym postanowił odwiedzić Tebaidę, gdzie św. Pachomiusz, ojciec monastycyzmu na Wschodzie, założył wiele klasztorów i stworzył regułę obowiązującą mnichów.

Pachomiusz był kiedyś wśród żołnierzy powołanych wbrew swej woli i zmuszonych do udziału w walkach między Konstantynem i Maksencjuszem. Pewnego dnia w czasie podróży zatrzymali się w Tebach, gdzie zostali szorstko i okrutnie potraktowani. Głodni, biednie odziani i żałośni, młodzi żołnierze pomstowali na swój zły los, gdy zbliżyła się grupa obcych ludzi z miasta, witając ich jak przyjaciół i braci i dając im jedzenie, odzież i wszystko to czego tak bardzo potrzebowali.

– Kim są ci dobrzy ludzie? – spytał Pachomiusz człowieka stojącego obok.

– To chrześcijanie – padła odpowiedź. – Są dobrzy dla wszystkich, a zwłaszcza dla nieznajomych.

– Kim są chrześcijanie? – drążył młody żołnierz.

– To ludzie, którzy wierzą w Jezusa Chrystusa, jedynego Syna Bożego i spełniają dobre uczynki wobec wszystkich – odpowiedział człowiek.

Pachomiusz rozmyślał przez kilka minut, potem wycofał się kawałek dalej od towarzyszy.

– Wszechmogący Boże, który stworzyłeś Niebo i ziemię – zawołał, unosząc ręce do nieba – usłysz moje modlitwy i pozwól mi poznać Twoje Święte Imię, ocal mnie z sytuacji w której się znalazłem, a zawsze będę Ci służył.

Niedługo potem Pachomiusz został uwolniony, odnalazł chrześcijańskiego księdza, przyjął chrzest i wskazówki. Następnie udał się do pustelni człowieka zwanego Palemonem, który sławny był ze swego świętego życia pełnego umartwień, i zapukał do drzwi jego chaty.

– Kim jesteś i czego chcesz? – spytał stary człowiek, uchylając nieco drzwi.

– Zwą mnie Pachomiusz, chcę być mnichem – odpowiedział przybysz.

– Nie możesz być tu mnichem – odpowiedział Palemon. – Trudno jest być prawdziwym mnichem, niewielu jest w stanie wytrwać.

– Być może – odpowiedział Pachomiusz – ale nie wszyscy ludzie są tacy sami.

– Już ci powiedziałem – powtórzył starzec – że nie możesz być tu mnichem. Idź gdzie indziej i spróbuj, jeśli wytrwasz możesz wrócić.

– Wolałbym zostać z tobą – rzekł Pachomiusz.

– Nie wiesz o co prosisz – odpowiedział Palemon. – Żyję o chlebie i soli, modlę się i pokutuję przez większą część nocy, czasem przez całą noc.

Pachomiusz zadrżał, był śpiochem, jednak odpowiedział twardo:

– Pokładam wiarę w Chrystusie, że wspomagany twoimi modlitwami, wytrwam.

Palemon nie mógł dłużej odmawiać. Przyjął młodego mężczyznę i znalazł w nim pokornego i wiernego ucznia. Po jakimś czasie, dwaj pustelnicy poszli razem na pustynię i rozpoczęli pracę, do której Bóg powołał jednak tylko Pachomiusza, gdyż Palemon zmarł niedługo później.

Powstało wiele klasztorów, ludzie chętnie gromadzili się na pustyni by oddać się Bogu. Spali na gołej ziemi, umartwiali się nieustannie i uprawiali jałową ziemię lub robili kosze i maty z trzciny, która rosła na bagnach, sprzedając je, by pomagać ubogim. Dwa razy w ciągu nocy dźwięk rogu wzywającego ich na modlitwę przerywał spokój pustyni.

Pachomiusz, gdy usłyszał o przyjeździe Atanazego zszedł ze swojego samotnego klasztoru w Tabennie. Otoczony mnichami, chował się między nimi ze skromności lub z obawy, że Atanazy uczyni mu zbyt wielki zaszczyt. Święty wyczuł jednak świętego i wkrótce zostali dobrymi przyjaciółmi. Dla patriarchy mnisi z Egiptu reprezentowali wszystko to, co było najlepszego w duchu tego narodu. Wiedział, że na tych ludziach może polegać i nie zawiódł się. Samotnicy z pustyni mieli być wierni Atanazemu w nadchodzących latach próby.

Gdziekolwiek Atanazy udał się w swojej rozległej diecezji serca ludzi lojalnych i szlachetnych instynktownie skłaniały się ku niemu. Był cennym darem od Boga dla Egiptu – cennym darem od Boga dla całego Kościoła.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Atanazy. Strażnik wiary.