Rozdział czwarty. Chrystus czy szatan?

Powiadają, iż Bóg nie dopuści, by ktokolwiek prześcignął Go w hojności. Przez czternaście lat, mimo oschłości, znużenia i kiepskiego zdrowia Teresa wytrwała w modlitwie. Po długich zmaganiach, bardzo trudnych dla jej uczuciowej natury, zerwała wszystkie ziemskie więzy, którymi czuła się związana. Nagroda przyszła zaraz po dokonaniu ofiary: Pan zaczął się jej objawiać, zwracać się do niej z rosnącą zażyłością, przyjaźnią, a ona odczuwała Jego stałą obecność. Już nie było trudno się skupić, myśl o Bogu nie opuszczała jej. Jak sama opowiada, jej dusza zatraciła się w Bogu; już nie ona żyła, ale Bóg żył w niej.

W tym to czasie Franciszek Borgiasz, generał hiszpańskiej prowincji Towarzystwa Jezusowego (później kanonizowany), postanowił założyć kolegium w Avili. Opinia o pobożności i zacności dwóch jezuitów, przysłanych dla zapoczątkowania dzieła, dotarła do Teresy, która mocno zapragnęła zapytać ich o radę i prosić o wsparcie. Wielkie łaski, którymi obdarzył ją Pan, wywołały niepokój. W swej pokorze zastanawiała się, czy taka grzesznica jak ona może być godna tych zaszczytów. Obawiała się, czy to aby nie diabeł ją oszukuje.

Miała niejakie powody do nieufności. Oto niedawno cała Hiszpania podziwiała i wychwalała wizje i proroctwa pewnej franciszkanki z Kordoby, którą przez trzydzieści lat czczono jak świętą, zanim pod wpływem impulsu łaski nie wyznała, że żyła w kłamstwie, a widzenia były zmyślone; teraz zmazuje swoje grzechy na srogiej pokucie w jednym z klasztorów. Skoro jedna zakonnica mogła zostać tak zwiedziona, czemu nie inna? Teresę, przekonaną o własnej niegodności, zatrwożyły nadzwyczajne przywileje dane przez Stwórcę.

Słyszała, że jezuici znani są ze swych kompetencji i zdolności duszpasterskich, dlatego chciała poradzić się ich, by wyjaśnić wątpliwości. Lecz nie potrafiła przezwyciężyć nieśmiałości. „Nie sądzę, abym zdolna była rozmawiać z nimi.” Tak więc pragnienie musiało czekać na realizację. Mieszkał w Avili pewien świątobliwy, wiekowy człowiek, drogi Teresie nie tylko dla swej czystości życia, lecz z racji bliskiej przyjaźni z ojcem. Nazywał się Francisco de Salcedo; jemu postanowiła zwierzyć się ze swoich problemów. Wysłuchawszy poradził, by przedstawiła sprawę jego przyjacielowi doktorowi Gasparowi Dazie, uczonemu teologowi.

Rozmowa z teologiem niewiele wniosła. Doktor Daza nie miał czasu podjąć się kierownictwa duchowego i mógł dać tylko parę ogólnych porad, zaś Teresa, nie dysponująca jeszcze taką wiedzą i rozeznaniem w sprawach duszy, jakie miała posiąść w późniejszych latach, miała wielkie trudności w jasnym wyłożeniu kwestii. Wewnętrzna intuicja podpowiedziała jej, że to raczej nie jest człowiek, który mógłby pomóc.

Don Francisco, prawdziwie zasmucony niepowodzeniem, starał się ze wszystkich sił wesprzeć ją i zasugerował, by sporządziła pisemne sprawozdanie ze swoich doświadczeń i dała do przeczytania doktorowi Dazie. Tak uczyniła, napisała najlepiej jak umiała i wręczyła rękopis staremu przyjacielowi. Następstwa okazały się fatalne: don Francisco powrócił wielce zmartwiony. Jak zrelacjonował, doktor teologii przeczytawszy raport doszedł do wniosku (z którym to wnioskiem on, Francisco de Salcedo, musi się zgodzić), że mistyczne przeżycia Teresy są dziełem Złego. Najlepsze, co może ona zrobić, to bezzwłocznie poddać się pod kierownictwo jakiegoś jezuity.

Była zdruzgotana. Nie miała nawet odwagi modlić się, w obawie, że pociecha, którą by uzyskała, będzie pochodzić od szatana. Ojciec de Padranos z Towarzystwa Jezusowego został wezwany natychmiast do klasztoru, by wysłuchać jej spowiedzi.

Dla spowiednika sprawa okazała się absolutnie jasna: zobaczył łaskę Bożą działającą w duszy czystej, pokornej i prawej. To, czego doświadcza penitentka, stwierdził, jest dziełem Ducha Świętego. Jest przeznaczona do wielkich łask i musi zrobić ile zdoła, by na nie odpowiedzieć. Ma całkowicie, z ufnością, zdać się na Boga.

Znów odetchnęła; udręka zamieniła się w pokój i radość, lecz jej wątpliwości miały być usunięte dopiero później. Franciszek Borgiasz przybył wkrótce do Avili na wizytację kolegium, a na prośbę ojca Padranosa odwiedził też klasztor karmelitanek, by zobaczyć Teresę. „Duch Boży ją prowadzi i może bezpiecznie poddać się Jego przewodnictwu” – brzmiał werdykt generała. Niestety, ze szkodą dla Teresy ojciec de Padranos został wkrótce odwołany z Avili.

Tymczasem w klasztorze Wcielenia szybko zwiększała się liczba zakonnic, lecz nie wzrastały zasoby materialne, więc trudno było utrzymać konwent bez stałej pomocy rodzin. W tej sytuacji coraz bardziej zachęcano siostry do odwiedzania przyjaciół i krewnych, nawet nakazano przyjmować wszelkie zaproszenia.

Teresa całym sercem tęskniła za zamknięciem. Nic nie kłóciło się bardziej z jej upodobaniami jak owo życie towarzyskie, lecz takie było klasztorne zarządzenie, a ona była winna posłuszeństwo. Podczas pobytu u jednej z kuzynek zawarła znajomość z doñą Guiomar de Ulloa, młodą dwudziestopięcioletnią wdową, która straciwszy niedawno męża, postanowiła tylko w Bogu szukać pociechy. Przyciągnięta urokiem osobistym Teresy nie mniej niż świątobliwością, zwierzyła się jej ze swymi nadziejami i obawami przed przyszłością. Między dwiema kobietami powstała mocna i nadzwyczajna przyjaźń. Gdy Teresa powróciła do klasztoru, dowiedziała się, że nowa przyjaciółka zaprasza ją za kilka miesięcy do siebie, a władza klasztorna wyraża na to zgodę.

Przy ponownym spotkaniu Teresa była pod wrażeniem postępów, jakie doña Guiomar poczyniła w zakresie życia duchowego. Tamta wyjaśniła, że szczególnie zawdzięcza to kierownictwu ojca Baltasara Alvareza, młodego jezuity, którego pobożność znana była w całym mieście. Teresa też chciała skorzystać z dobrodziejstw takiego przewodnictwa i poprosiła ojca Baltasara by wciągnął ją na listę swoich penitentek. Znalazła w nim godnego następcę ojca Padranosa. Gdy pobyt u przyjaciółki dobiegł końca, Teresa wróciła do klasztoru Wcielenia ciesząc się myślą, że będzie wolna przynajmniej na jakiś czas, może żyć Bogiem spokojnie w swej małej celi.

Lecz w mieście zaczęło być głośno o nadzwyczajnych łaskach zesłanych na tę zakonnicę, którą wszyscy znali od dziecka. Doktor Daza był cały czas przekonany o słuszności swego osądu; don Francisco de Salcedo zbyt mocno ufał w mądrość przyjaciela, by uwierzyć, że ten może się mylić. Obaj szczerze chcieli dobra Teresy i w najwyższym stopniu byli zatroskani jej stanem. W tym zmartwieniu rozmawiali dość niedyskretnie o sprawach wprawdzie nieobjętych tajemnicą spowiedzi, ale poufnych. W efekcie do ojca Alvareza zaczęły docierać ostrzeżenia, by miał się na baczności przed tą penitentką.

Jakkolwiek w głębi serca przekonany, że to sam Bóg działa w duszy Teresy, jezuita miał dość samokrytycyzmu, by nie wykluczać swego błędu. Wielce poważał Gaspara Dazę i Francisca de Salcedo; mogło przecież być i tak, że ci dwaj mają rację, a nie on. Jednak można w tym wypadku przeprowadzić nietrudny test. Gdy Bóg działa w duszy, ta zachowuje zawsze pokorę i posłuszeństwo; gdy szatan – cnoty te są ewidentnie nieobecne. Udał przed Teresą, że sam ma wątpliwości, czy nie jest to diabelska robota. Wszakże, mówił, gdy ona będzie starała się nie obrażać Boga, to nawet jeśli widzenia są dziełem Złego, nie wyrządzą jej szkody. Nakazał modlić się mniej, wszelkimi siłami opierać się nadprzyrodzonym uniesieniom i przez blisko trzy tygodnie nie przyjmować Komunii świętej.

– Nie ma pociechy dla mnie ani z nieba, ani na ziemi! – zawołała Teresa w udręce.

Nigdy jeszcze nie cierpiała tak strasznie. Ale gdy ogarnął ją największy mrok, głos Boży przemówił:

– Nie obawiaj się, przecież Ja jestem. Nie opuszczę cię, nie lękaj się.

– O mój Panie, jak wiernym przyjacielem jesteś! – wykrzyknęła, bo teraz wszystko było już łatwe do zniesienia.

Zaś ojciec Baltasar, coraz bardziej przekonany, że ma do czynienia ze świętą, poddawał ją większym i większym rygorom. Któregoś dnia przyszło Teresie do głowy poszukać innego kierownika duchowego, który pozwoliłby jej modlić się w spokoju, lecz Boski Mistrz zganił ją surowo:

– Nie chlub się swoim posłuszeństwem, skoro nie jesteś gotowa cierpieć.

Wkrótce przełożeni zabronili jej czytać książki z dziedziny duchowości, z których czerpała najwięcej sił. Dotknęło ją to szczególnie mocno, lecz Pan pocieszał.

– Nie martw się, córko, dam ci żywą książkę.

Szybko przekonała się, co miał na myśli.

Razu pewnego podczas modlitwy zobaczyła Jezusa obok siebie, a potem miała wrażenie, że niewidzialny wciąż jest przy niej obecny. Gdy się modliła, stale się jej objawiał, wprawiając w zachwyt, ekstazę. Nie można było ukryć, co się dzieje; zakonnice omawiały ten temat ze świeckimi gośćmi i zaczęto przebąkiwać o konieczności egzorcyzmów, by uratować Teresę z zasadzek szatana.

W tym okresie ojciec Baltasar Alvarez wyjechał z Avili, polecając na czas swojej nieobecności innego spowiednika. Ów przy pierwszym spotkaniu orzekł, że widzenia są sprawką diabła; należy w takich razach nakreślić znak krzyża i odganiać złego ducha gestami wyrażającymi pogardę i trwogę. Teresa nie wątpiła, że widzi samego Pana Boga i z Nim rozmawia; jakże ma wykrzesać z siebie strach i wzgardę? Z drżeniem zadawała sobie to pytanie, ale znajdowała tylko jedną odpowiedź: posłuszeństwo to ulubiona w Jego oczach cnota, On przecież był posłuszny aż do śmierci. I kiedy widzenie przyszło znowu po kilku dniach, uczyniwszy znak krzyża i okazawszy przepisane lekceważenie, upadła Mu do nóg, błagając z płaczem o wybaczenie.

– Dobrze, że byłaś posłuszna. Spowoduję, że prawda wyjdzie na jaw – odpowiedział Pan.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Teresa z Avili. Odnowicielka Karmelu.