Rozdział czwarty. Budujące przykłady

O ile Comollo trzymał się z daleka od życia światowego, o tyle uważnym był na wszystko, co dotyczyło ćwiczeń duchowych. W tym względzie nic nie mogło ujść jego uwagi: adoracje czterdziestogodzinne czy inne nabożeństwa. Ludwik zawsze w miarę możliwości w nich uczestniczył. Jego plan dnia przewidywał czas na modlitwę, lekturę duchową, nawiedzenie Najświętszego Sakramentu, przed którym klęczał ze czcią i uszanowaniem.

Przez kilka miesięcy musiałem z osobistych powodów udawać się do katedry dokładnie w tym momencie, kiedy Ludwik przychodził na adorację. W ten sposób mogłem zauważyć jak się usuwał na bok, najbliżej ołtarza jak to było możliwe, klękał ze złożonymi dłońmi, głową lekko pochyloną, spuszczonymi oczami, nieruchomy w całej postawie. Hałasy okoliczne wydawały się nie mieć do niego przystępu. Niemało razy po skończonych modlitwach chciałem wrócić z nim do domu. Usiłowałem więc zrobić znak, by go zachęcić, żeby mi towarzyszył. Lecz żadne z moich wezwań – czy był to gest, pokaszliwanie czy przechodzenie obok niego – nie zwróciło jego uwagi. Nigdy się nie poruszył, do tego stopnia, że aby skończył modlitwę, musiałem podejść i potrząsnąć nim. Towarzyszące temu drżenie sprawiało wrażenie jak gdyby budził się ze snu, po czym szedł za mną jak gdyby się do tego zmuszał. Służenie do Mszy Świętej zawsze sprawiało mu przyjemność, starał się o to nawet w dniach lekcyjnych, w miarę jak tylko była taka możliwość. W dniach wolnych od nauki służył zazwyczaj cztery lub pięć razy w tygodniu.

Mimo że pogrążony w świecie nadprzyrodzonym, nigdy nie był smutny czy przygnębiony, lecz zawsze radosny i wesoły. Jego uprzejmy sposób mówienia rozweselał każdego. Często słyszano jak powtarzał swój ulubiony cytat z Dawida: „Servite Domino in laetitia – Służcie Panu w świętej radości”. Chętnie mówił o historii, poezji, trudnościach języka łacińskiego lub włoskiego, a wszystko to z taką pokorą i łagodnością, że wyrażając swoje zdanie wydawał się prosić o nie innych. Miał jednego kolegę, z którym chętniej rozmawiał o sprawach duchowych, z tych to rozmów czerpał dużą pociechę. Nieskończona miłość Jezusa oddającego się nam za pokarm całkowicie go przeszywała. Podobnież i rozmowy o Najświętszej Pannie były tematem, który bardzo go rozczulał. Opowiadanie o takim czy innym uzdrowieniu przemieniało go, a czasami wręcz wykrzykiwał: „Skoro Maryja okazuje tyle swej dobroci dla naszego mizernego ciała, to co dopiero dla duszy? Ileż łask udzielane byłoby tym, którzy by zechcieli złożyć Najświętszej Pannie hołd prawdziwej czci i nabożeństwa!”.

Jego szacunek i miłość do wiary nie pozwalały na to, by w jego towarzystwie mówiono o niej ze wzgardą czy chociażby lekceważeniem. Pewnego dnia żartując zacytowałem słowa z Pisma Świętego, za co zostałem natychmiast zganiony: w jego mniemaniu nie powinienem posługiwać się lekko słowami samego Boga.

Uważam, że pożytecznym będzie dla dusz, jeśli przytoczę kilka anegdot dotyczących naszego bohatera. Są one i zabawne i budujące jednocześnie. Okazywanie wdzięczności było dla niego szczególną okazją do dowiedzenia delikatności i szlachetności. I tak to sposobność przydarzyła się w święto świętego Jana, które było świętem patronalnym naszego księdza Jana Bosko. Było to w roku 1835. Drogi ksiądz był samą cierpliwością i łagodnością. Pod wpływem jego gorliwości nauczycielskiej uczniowie czynili postępy zarówno w nauce, jak i w pobożności. Wszyscy patrzyli tylko w niego. Każdy z niecierpliwością oczekiwał dnia jego imienin, aby okazać mu wdzięczność.

Także i Ludwik nie chciał pozostać dłużnym. 24 czerwca wcześnie rano poszedł się wyspowiadać, służył do Mszy i przyjął Komunię Świętą. Ksiądz Bosko spostrzegłszy to bardzo się ucieszył, gdyż – jak powiedział – to poświęcenie i te modlitwy zostały mu ofiarowane przez najlepszego z uczniów.

Nauczyciel zaś ze swej strony nie chcąc być prześcigniętym w szczodrobliwości wyznaczył najbliższy czwartek na spacer z uczniami, w okolicach Palermo, trzy kilometry od Chieri. Przyrządzono smaczny posiłek, odczytano na cześć księdza wiele pochwał, on zaś odpowiedział na nie ku najżywszemu aplauzowi uczniów. Posiliwszy się odpowiednio, rozpoczęto zabawy, biegi i śpiewy.

Nagle zauważono, że Comollo gdzieś zniknął. Wieść o tym szybko się rozeszła. Obawiano się, by nie stało mu się coś złego, tym bardziej, że kilka dni wcześniej jakiś chłopiec utopił się w Czerwonej Fontannie, o kilka kroków stamtąd. Wszyscy bardzo zaniepokojeni opuścili polanę i zabrali się za przetrząsanie okolic, lecz na próżno. W końcu znaleziono go tam, gdzie nikt by się nie spodziewał. Ukrył się za krzakiem nieopodal pobliskiej kapliczki.

– Comollo, co też ty tutaj robisz? Wszyscy są zaniepokojeni, każdy cię szuka. Wyłaź stamtąd, szybko!

Spojrzał na nich jak gdyby mu przeszkodzili.

– Przykro mi, że was zaniepokoiłem, ale jeszcze nie odmówiłem dziś Różańca, a chciałem złożyć go w hołdzie Najświętszej Pannie.

Wszyscy, podziękowawszy profesorowi i pożegnawszy się z przyjaciółmi, powrócili do Chieri. Przemierzając miasto w pobliżu placu Plaine, spostrzegliśmy linoskoczka, grami i akrobacjami zabawiającego gapiów.

– Ludwiku! Zaczekaj chwilę – zawołali jego dwaj towarzysze. – Posłuchaj, jaki on zabawny! Opowiada śmieszne historyjki!

Comollo natychmiast pozostawił te szalone głowy i dorzucił:

– Powie wam dziesięć słów, żeby was rozbawić, a jedenastym was zgorszy. Zresztą mój wujek dobrze mi radził, bym nigdy nie zatrzymywał się, żeby oglądać arlekinów, linoskoczków czy kuglarzy, ani żadnego innego publicznego przedstawienia, ponieważ – jak mi powiedział – wchodzi się w takie miejsca z duszą niewinną, lecz cudem byłoby z podobną z niego wyjść.

Pewnego dnia, kilku chłopców towarzyszyło mu w drodze powrotnej ze szkoły. Gdy szli, rozmowa przybrała nieprzyjemny bieg. Przyśpieszył więc kroku, aby ich zostawić. Źli przyjaciele rzekli do niego:

– Skoro ci się tak spieszy, weź tę książkę, znajdziesz w niej mnóstwo pięknych opowieści.

Ludwik zabrał ją. Wróciwszy do domu spostrzegł, że książka nie była zła sama w sobie, być może nawet do przyjęcia, lecz mimo wszystko uznał ją za niebezpieczną dla młodych czytelników.

Nie zwlekając ani chwili zabrał się do rozpalania wielkiego ogniska, rzucił w nie książkę i wesoło podskakując wokół krzyczał:

– A masz ty brudna książko! Chciałaś mnie posłać w ogień wieczny? A to masz! To ja cię za to spalę. O tak! Płoń teraz, żebym to ja podobnie przez ciebie nie poszedł płonąć w piekle.

Zajmując się losem bliźnich lubił słuchać, gdy mówiono o innych, o kolegach, przełożonych, w ogólności o księżach. Lecz chciał, by było to od dobrej strony, szczególnie gdy chodziło o osoby duchowne, poświęcone Bogu. W przeciwnym wypadku wolał żeby zachować milczenie. Z takim to nastawieniem Ludwik przygotowywał się na przyjęcie sutanny. Było to dla niego wydarzeniem, które rozważał z radości ą i uszanowaniem. „Jak to możliwe, żeby ubogi pastuch, jakim jestem, mógł zostać księdzem, pasterzem dusz? A wszak nie czuję żadnej innej skłonności: mój spowiednik mi to potwierdził, moja wola mi to powtarza, tylko moje grzechy mnie przekonują do czegoś przeciwnego. Przy egzaminach, po wynikach końcowych, okaże się, jaka jest wola Boga wobec mnie”. Polecił się również szczególnie modlitwom kilku kolegów, aby Nasz Pan oświecił go i okazał mu, czy rzeczywiście ma powołanie.

cdn.

Św. Jan Bosko

Powyższy tekst jest fragmentem książki św. Jana Bosko Ludwik Comollo. Wzór młodych.