Rozdział czwarty. Bohater czy hipokryta?

Nie wiadomo dokładnie, dlaczego rodzina Savio znów się przeprowadziła. Prawdopodobnie musieli zarobić wystarczająco dużo, by zadbać o wciąż powiększającą się rodzinę. W październiku 1852 roku wrócili z Murialdo do Mondonio, gdzie Karol Savio mieszkał przed ślubem.

Dominikowi spodobała się ta zmiana. W ciągu pierwszych czterech miesięcy nauki w Castelnuovo otrzymywał same oceny celujące. Ksiądz Aleksander mówił, że nie zawdzięcza swoich sukcesów szczególnym zdolnościom, a raczej systematycznemu przykładaniu się do pracy, jaką miał do zrobienia. Pod koniec nauki w szkole w Castelnuovo jednak zachorował – niezbyt poważnie, ale musiał się położyć do łóżka i trochę odpocząć. Rodzice przenieśli go wtedy z Castelnuovo, oddalonego o dziewiętnaście kilometrów morderczego codziennego marszu, do szkoły w Mondonio. Tu znajdowały się wyższe klasy, jakich potrzebował teraz Dominik. Kierownikiem szkoły był ksiądz Jan Cugliero.

Dominik był zachwycony, że spotkał tutaj paru starych przyjaciół. Oni też przybyli z Murialdo do wyższych klas. Był wśród nich Angelo Savio – przyjaciel Dominika, ale nie jego krewny. To właśnie jemu Dominik zwierzył się, że chciałby zostać księdzem.

– Angelo – powiedział pewnego dnia, gdy wracali razem ze szkoły – chcę zostać księdzem.

– A czemu tego chcesz?

– By móc ratować dusze.

– Czy twój ojciec ma jakieś pieniądze?

– Jeśli ma, nikt ich dotąd nie widział.

– To równie dobrze możesz pomarzyć o lataniu – podsumował trzeźwo Angelo. – Żeby być księdzem, trzeba mieć mnóstwo pieniędzy.

To była trudność, o jakiej Dominik nigdy by nie pomyślał. Zaczął się zastanawiać, jak ją pokonać.

***

Pewnego dnia Dominik wcześnie przyszedł do szkoły. Miał dużo pracy przed rozpoczęciem lekcji, bo jako nowy uczeń musiał wyczyścić piec i przygotować na przyjście nauczyciela, który rozpalał ogień. Praca z zimnym, pełnym popiołu piecem, była niewdzięcznym zadaniem. Choć starał się wygarniać popiół jak najostrożniej, chmura szarego pyłu unosiła się i wypełniała jego nozdrza gryzącym zapachem.

Zanim piec został wyczyszczony i przygotowany pod nowy ogień, większość chłopców już przyszła i dobrze się teraz bawili z tyłu klasy. Wkrótce rozdzielili się na dwa przeciwne obozy i stoczyli hałaśliwą bitwę. Główną amunicją były mokre papierowe kule.

Chłopcy nie przerwali walki, kiedy Dominik wyszedł, by przynieść zapas drewna na cały dzień. Kiedy wrócił, dźwigając naręcze drew, bitwa ucichła.

Dominik przygotował podpałkę w piecu, używając do tego papierów pozbieranych z podłogi. Ułożył lekkie, suche drewno, a na górze większe kawałki. Gdy stos był już ułożony, miał ochotę przytknąć do niego zapałkę, by zobaczyć ostateczny efekt swojej pracy. To nie należało jednak do jego obowiązków. Piec miał być przygotowany i pozostawiony do przyjścia nauczyciela, który sam rozpalał ogień.

Gdy wszystko było gotowe, Dominik zamiótł jeszcze blachę przed piecem i usiadł na swoim miejscu, by przygotować się do lekcji. Zapanowała względna cisza.

– Słuchajcie! – zawołał jeden z chłopców. – Wiecie co?

– Nie – odrzekli inni.

– Przygotujmy piec!

– Ale już jest gotowy. Savio to zrobił.

– Nie o tym myślałem – odparł pierwszy chłopiec. Wstał, wyszedł na dwór i wrócił z rękami pełnymi dużych, okrągłych kamieni. Rzucił je ciężko na podłogę. Otworzył piec, wyjął kilka najgrubszych drew, po czym, ku zdumieniu innych, włożył na ich miejsce kamienie. Zamknął piec, dorzucając przedtem na wierzch trochę drewna, i wrócił do ławki. Wszelkie uwagi ucichły na widok otwierających się drzwi.

– Szczęść Boże!

– Szczęść Boże, chłopcy!

Ksiądz Cugliero odrzucił poły wielkiej czarnej peleryny i od razu zajął się piecem. Zatarł suche dłonie i otworzył żelazne drzwiczki. Był tak przyzwyczajony do tej rutynowej czynności, że nawet nie spojrzał, czy piec jest przygotowany. Zamiast tego przytknął zapaloną zapałkę do papieru w jednym czy dwóch miejscach, wrzucił ją w płomienie i zatrzasnął drzwiczki.

Naraz podniósł czujnie wzrok. Coś usłyszał – czyżby chichot? Na pewno mu się zdawało. Wszyscy mieli głowy schylone nad książkami, a ich usta pospiesznie szeptały zadaną lekcję.

Wziął jeden podręcznik ze stosu leżącego na biurku, otworzył na zakładce, i, stojąc jak najbliżej przyjemnie rozgrzewającego się pieca, rozpoczął poranne zajęcia. Przy kolejnych pytaniach i odpowiedziach zaczął instynktownie wyczuwać, że coś jest nie tak, jak być powinno. Z początku był skłonny przypisać ten niepokój lekko wyczuwalnemu w klasie rozproszeniu. Gdyby tylko mógł wiedzieć, co się stało! Wtedy przyszło mu do głowy, że może z nim jest coś nie tak. Wreszcie zrozumiał – nadal było zimno. Odwrócił się zdumiony i zbliżył rękę do pieca. Dotknął go najpierw ostrożnie czubkami palców, a później położył na nim całą dłoń. Był zimny jak głaz! Zaskoczony podniósł pokrywę i zajrzał do środka. Na dole leżała szara masa poskręcanego, spalonego papieru, a na niej tliły się jeszcze małe, suche drewienka. Na górze leżało cztery lub pięć dużych, okrągłych przedmiotów, poczernia- łych od dymu. To one stłumiły ogień.

Ksiądz Cugliero włożył swoją długą rękę do pieca, by wyjąć jeden z nich – szybko ją cofnął i zaczął dmuchać na palce. Chwycił pogrzebacz i wygarnął jeden przedmiot, który upadł z głośnym stuknięciem na blachę przed piecem. Kamień! Pozostałe szaroczarne przedmioty, które wypadły za nim, też okazały się kamieniami! Nauczyciel spojrzał na klasę. Chłopcy odpowiedzieli mu niewinnymi spojrzeniami szeroko otwartych oczu.

– Kto to zrobił? – zapytał cicho.

Nikt nie odpowiedział.

– Kto to zrobił?! – powtórzył, tym razem podnosząc głos.

Wciąż nie było odpowiedzi, więc postanowił poprowadzić przesłuchanie w bardziej metodyczny sposób.

– Kto odpowiada za piec w tym tygodniu?

– Savio! – zawołali wszyscy.

– Savio? – powtórzył ksiądz, nie wierząc własnym uszom. – Podejdź tu, Savio! – krzyknął ze złością.

Dominik podszedł i stanął przed nim.

– Kto to zrobił, Savio?

Żadnej odpowiedzi.

– Ty to zrobiłeś?

Dominik nie odpowiedział na pytanie księdza, tylko zwiesił głowę.

Wiara księdza Cugliero w człowieka została poddana ciężkiej próbie. W krótkim momencie ciszy przypomniał sobie, jakie wspaniałe wrażenie zrobiło na nim to, co ksiądz Jan, jego przyjaciel, mówił mu o Dominiku przed jego Pierwszą Komunią. Przedstawił mu chłopca jak małego świętego. Może wtedy taki był. Od tamtego czasu na pewno się zmienił. Stał teraz przed nim, przyłapany na niecnej psocie, i nawet nie miał odwagi się przyznać. Mały hipokryta!

– Savio – powiedział powoli i z rozwagą. – Muszę przyznać, że to dla mnie przykra niespodzianka, bardzo przykra. Nie mogę w to uwierzyć. Gdyby to był ktoś inny, ukarałbym go surowo, ale ty stoisz przede mną po raz pierwszy. Będziesz klęczał na środku klasy, dopóki ci nie powiem, że masz wstać.

Dominik poszedł na środek klasy i uklęknął. Miał uczestniczyć w tej pozycji w lekcjach aż do przerwy. Przez resztę tego czasu w klasie było ciszej niż zwykle, nawet w obecności nauczyciela.

Nim zaczęła się przerwa, grupa chłopców zaczęła się tłoczyć przed katedrą.

– Tak? – powiedział ksiądz, zdziwiony widokiem takiej delegacji.

Jeden z chłopców wystąpił naprzód – ten, który „przygotował” piec.

– Toniesavioproszęksiędza! – powiedział szybko drżącymi ustami.

– Coś ty powiedział, chłopcze?

– On mówi: „To nie Savio, proszę księdza!”. Tak właśnie powiedział, proszę księdza.

– Proszę, nie zaczynajcie zdania od: „To nie”. „To nie” jest… Mniejsza z tym. A zatem, czym jest to, co nie jest Savio?

– Savio nie włożył kamieni do pieca, proszę księdza.

– Co? Savio tego nie zrobił! A zatem kto?

– Nie wiem, proszę księdza. Ale nie Savio.

Ksiądz Cugliero popatrzył na oczy wpatrujące się w niego zza katedry. Nie wiedzieli, kto to zrobił, ale wiedzieli, że nie Savio. Bardzo dziwne! Postanowił jednak nie naciskać. Odesłał chłopców i znów przywołał Dominika.

– Savio, czy to ty włożyłeś kamienie do pieca?

Dominik znów w milczeniu zwiesił głowę.

Jednak tym razem ksiądz Cugliero nie ustąpił.

– Odpowiedz mi: tak czy nie, Savio. Czy to ty?

– Nie, proszę księdza.

– Czemu, na Boga, nie powiedziałeś tego wcześniej? Znalazłbym zaraz winowajcę i…

– Ten, który to zrobił, miał już ostatnią szansę, i gdyby ksiądz odkrył, że to on, odprawiłby go do domu. Dla mnie był to pierwszy raz i wiedziałem, że ksiądz potraktuje mnie łagodniej. Poza tym – dodał, spuszczając oczy – myślałem o Naszym Panu, kiedy był niesłusznie oskarżony. On też nie powiedział ani słowa.

Ksiądz Cugliero doznał przez moment niezmiernej ulgi, słuchając wyjaśnień chłopca. Potem zapłonął jeszcze większym oburzeniem, tym razem nie na Dominika, lecz na pozostałych, którzy pozwolili, by cierpiał z powodu figla, jaki mu zrobili.

– Czy wiecie, co zrobię? – powiedział, oddychając ciężko. – Dowiem się nazwisk wszystkich, którzy maczali w tym palce, i…

– Proszę księdza – przerwał mu Dominik – czy nie mógłby ksiądz im darować – ten jeden raz?

Dominik uśmiechnął się, wkładając w tę prośbę całą żarliwość, jaką zdołał z siebie wykrzesać. Cierpiałby bardziej niż chłopcy, gdyby zostali ukarani.

Ksiądz Cugliero spojrzał na niego, starając się powstrzymać uśmiech.

– Dobrze – powiedział szorstko – tylko dlatego, że ty mnie prosisz. Ten jeden raz. Następnym razem ich nie wybronisz.

cdn.

Peter Lappin

Powyższy tekst jest fragmentem książki Petera Lappina Dominik Savio. Nastoletni święty.