Rozdział czternasty. Rodzice zaniedbujący przygotowanie dzieci do życia (3)

Boimy się wojny, boimy się wdrażać dzieciom dyscyplinę. Nasi absolwenci college’ów obawiają się mieć dzieci.

Nasz system edukacyjny może się poszczycić największym ze wszystkich narodów procentem absolwentów college’ów, a jednak nasi studenci, nie potrafi ą pisać, nie potrafi ą czytać ze zrozumieniem i nie znają historii amerykańskiej.

Wpływy ateistyczne rządzą moralnością i etyką poza szkołami, domagając się oddzielenia Kościoła od państwa, co wprawiłoby w osłupienie Thomasa Jeffersona. Doprowadzając tę tendencję do zgodnego z logiką końca, powinniśmy zakazać historii o Ojcach Pielgrzymach, muzyki Bacha i większej części naszej sztuki.

Nie niepokoi mnie komunizm jako taki. Niepokoi mnie postępujący upadek naszych zasad, nasza niechęć do uczciwego wykonywania codziennej pracy i brak podstawowej mądrości naszych przywódców, pozwalającej im podejmować mądre decyzje. Gdyby nasi przywódcy znali w Jałcie historię światową, nie można by ich wprowadzić w błąd w taki sposób, jak się to stało.

Wielkie cywilizacje rozpadają się, kiedy zapominają o swych wielkich tradycjach, o wielkich ludziach swej przeszłości lub też zniesławiają swe dawne dzieje, tak jak czynimy my, przy naszej obecnej skłonności do odbrązowiania naszych bohaterów i naszych własnych tradycji”.

Nic dziwnego, że to Kościół katolicki w swym kodeksie prawa kanonicznego mówi, że „rodzice mają najcięższy obowiązek i najpierwsze prawo troszczenia się według swoich możliwości, o wychowanie potomstwa zarówno fizyczne, społeczne i kulturalne, jak i moralne oraz religijne” (1).

Byłoby mniej ofiar moralnych takich, jak przypadek przytoczony we wstępie do tej książki (skandal z Newark), gdyby nauczaniu religijnemu nadawano równe znaczenie jak historii, językom i matematyce. Zastanawiające jest, ilu młodych, których niemoralność weszła do statystyk doktora Kinseya, zakwalifikowałoby się do tego raportu, gdyby wykształcono ich moralnie równie dobrze, jak intelektualnie.

Miejcie zawsze wyryte w sercu te słowa Pisma Świętego: „Lepiej umrzeć bezdzietnym niż mieć dzieci bezbożne” (Syr 16, 3).

Niektórzy wychowawcy zdają sobie sprawę, że brak nauczania moralnego w szkołach jest przyczyną leżącą u podstaw niemoralności szerzącej się wśród dzisiejszej młodzieży. Uważają, że mogą zrównoważyć to zło przez popieranie edukacji seksualnej w szkołach. Jest to błędne podejście, o czym przekonali się nauczyciele i ojcowie miasta z Wootton Rivers w Anglii. „Journal American” zamieścił tę historię, jak następuje:

„Życie seksualne nastolatków w Wootton Rivers – miasteczku opisywanym w sądzie jako nieposiadające «niczego, co by zwracało uwagę» – zostało dziś obnażone przed sędzią w peruce.

Urodzenie dziecka przez dziewczynę z sąsiedztwa prawdziwie wstrząsnęło ogniskami domowymi społeczności dwustu siedemdziesięciu pięciu ludzi.

W rezultacie, przed sędziego, sir Austine Byrne’a zawleczono troje młodych, lecz, jak powiedział oskarżyciel Cyril Williams: «odkryto, że w tę niestosowną rzecz było uwikłanych dziewiętnastu lub dwudziestu mężczyzn».

Wszystko to toczyło się przez jakieś pięć lat, odkąd w wiejskiej szkole wyświetlono film z instruktażem na temat seksu – dodał prokurator.

W ślad za tym poszły zorganizowane na poczekaniu wycieczki w plener, do farm, «by obserwować zachowania zwierząt, ze szczególnym uwzględnieniem ich zachowania podczas łączenia się w pary» – powiedział G. Hope Scott, adwokat.

Następnie chłopcy i dziewczęta zaczęli odkrywać prawdy o sobie.

«Wydaje się, że wśród młodych ludzi w wiosce pojawiło się zachowanie seksualne o nastawieniu badawczym» – oznajmił Harrold Rees, kurator sądowy”.

Być może po przeczytaniu tego artykułu zrozumiecie, dlaczego Kościół katolicki krytykuje publiczną edukację seksualną, i naucza, że wiadomości na temat seksu powinni przekazywać rodzice; jeżeli zaś oni zawodzą w spełnianiu swego obowiązku w tym zakresie, może udzielić ich jakaś inna, dojrzała, wykwalifikowana osoba. Kościół jednak zawsze obstaje przy tym, by edukacja w kwestii seksu była przeprowadzana indywidualnie.

Rodzice, którzy zaniedbują udzielania dzieciom przyzwoitej, zdrowej edukacji seksualnej, zawodzą, jeśli chodzi o właściwe przygotowanie do małżeństwa. Normalną, odpowiednią rzeczą, którą należy zrobić, kiedy dziecko zadaje pytania dotyczące pochodzenia życia, to dać odpowiedź stosowną do jego wieku. Nie opowiadajcie tej starej śpiewki o bocianie. Przypominam usłyszaną ostatnio historię, opowiadającą o rodzinie, która miała powiększyć swoją liczebność. Zbliżała się godzina zero i z pewnym ociąganiem zadecydowano, by poinformować dziecko o tym błogosławionym wydarzeniu. Do wyjaśnień wyznaczono ojca, lecz po jakichś trzech nieudanych próbach zainicjowania tematu, zrezygnował on na rzecz dziadka. Dziadek rozpoczął od uwagi, że być może tej nocy przez komin wleci wielki, ogromny ptak z wielkimi skrzydłami, długim dziobem i jeszcze dłuższymi nogami, i zostawi tobołek z nieba – małego braciszka lub siostrzyczkę. Dziecko słuchało cierpliwie oklepanej historyjki, po czym oznajmiło: „Żaden wstrętny, stary ptak nie może nam tu wlecieć przez komin! Niedobrze by było, jakby mama się przestraszyła; ma jechać do szpitala i mieć swoje własne dziecko, choćby zaraz”.

Czy nie chcielibyście tam być i obserwować twarz dziadka, kiedy dziecko prezentowało tę porcję mądrości? Współczesne dzieci nie są tak tępe, na jakie wyglądają!

Sugerowałbym, że ilekroć dzieci zadają pytania na temat seksu, powinno się udzielać jasnych, prostych odpowiedzi. Pewne jest, że w okresie dojrzewania płciowego powinno się dawać dzieciom określone wskazówki, lecz nie należy tematu rozbudowywać czy przeceniać. Według sprawdzonej opinii autorytetów w tej kwestii, wiele problemów dotyczących seksu w młodości i życiu dorosłym można przypisać wielkiej, niezaspokojonej ciekawości seksualnej, którą można by zmniejszyć lub jej uniknąć, ucząc dziecko spraw związanych z seksem w szczery i prosty sposób w okresie dzieciństwa. Dobre przystosowanie seksualne pomoże zapobiec psychozie, neurozom i rozwinięciu się osobowości psychopatycznych w późniejszych latach. Kiedy dziecko uczy się tych rzeczy od rodziców, daje mu to uczuciową akceptację ciała i jego impulsów. W waszej bibliotece jest na pewno wiele książek o metodach i sposobach udzielania dzieciom przez rodziców przyzwoitej edukacji seksualnej; jednak pamiętajcie zawsze, że przekazanie takiej edukacji to wasz obowiązek i zadanie.

Kiedy jakiś szaleniec w waszej społeczności chce, by inni uznali go za postępowego, gdyż propaguje filmy o seksie w szkołach waszych dzieci lub w klubach dla młodzieży, opowiedzcie tej osobie, że Rosjanie poczynili już takie próby. Ku swemu żalowi przekonali się, że liczba dzieci niezamężnych matek wzrosła szybciej, niż mogły się rozszerzyć udogodnienia ze strony państwa, mające na celu opiekę nad nimi. Tak więc we wczesnych latach pięćdziesiątych wydano w Rosji nowy, oficjalny podręcznik dotyczący edukacji seksualnej, publikując go w Edukacji Sowieckiej. Ten nowy system nauczania był całkowitym przeciwieństwem poprzednich doktryn. Wyrażał się w stwierdzeniach takich jak następujące: „Rozmowy o seksie powinno się przeprowadzać w ścisłej tajemnicy pomiędzy ojcem i synem lub matką i córką”.

Być może Kościół nie jest tak staroświecki, jak twierdz ą niektórzy!

Jest dość ważne, by rodzice wpoili dzieciom dobrą, zdrową edukację seksualną, zanim te pójdą do szkoły średniej. Jeśli zaś mowa o szkołach średnich, odnosi się do nich to samo, co mówiliśmy o szkołach podstawowych. Spróbujcie wybrać taką, gdzie naucza się religii i gdzie prowadzone są zajęcia przygotowujące chłopców i dziewczęta do życia.

Zniechęcająca jest myśl, że osiągnęliśmy tak niewielki postęp w organizowaniu w szkołach średnich zajęć przysposabiających uczniów do praktycznego życia. Skoro dziewięćdziesiąt lub dziewięćdziesiąt pięć procent uczniów szkół średnich zawrze małżeństwo, dlaczego by nie przeprowadzać obowiązkowych zajęć z domowej ekonomii, relacji międzyludzkich i psychologii dziecięcej?

Zbyt wiele dziewcząt kończy szkołę średnią, znając matematykę, lecz nie mając najmniejszego pojęcia, jak ugotować garnek zupy czy jak upiec ciasto. W pewien sposób jest to też wina matek. Każda matka, która nie zaczęła uczyć córki, gdy ta osiągnęła jakieś trzynaście czy czternaście lat, jak przygotowywać proste posiłki, zasiewa ziarna przyszłych małżeńskich problemów. Zróbcie przegląd głównych przyczyn rozwodów i separacji, a zauważycie, że na liście zażaleń wysoko lokuje się nieudolne gospodarowanie i kiepska kuchnia. „Pocałunki szybko mijają, gotowanie nie”, mówi Meredith; lub też jak ujmuje to Galen Drake: „Puder na twarzy może zdobyć mężczyznę, ale to cukier puder zatrzymuje go na stałe”.

Słyszałem ostatnio o młodym mężu, który pewnego dnia wrócił z pracy do domu i zastał swoją pannę młodą sprzed paru tygodni we łzach. Przed nią na stole kuchennym leżały składniki potrzebne do wypieku ciasta, lecz całe przedsięwzięcie legło w gruzach wobec faktu, że przepis polecał „dodać jajko”, a jak oznajmiła żona zaskoczonemu mężowi: „Nie wiem po prostu, jak dodać jajko”. On również nie umiał pomóc. Jedyny sposób, jaki umiał wymyślić, to najpierw je usmażyć.

Jak się tak zastanowić, to być może niezłym pomysłem byłby kurs gotowania dla uczęszczających do szkół średnich chłopców!

Zawsze tłumiłem chichot, czytając trzynasty rozdział Drugiej Księgi Samuela. Czytamy tam o Tamar, córce Dawida, i o jej machinacjach związanych z jedzeniem. Dawid wezwał Tamar i polecił jej: „Pójdź do domu twojego brata Amnona i przygotuj mu coś do zjedzenia” (ang. mess). Tamar poszła do domu swego brata, Amnona, a on leżał. Wzięła ciasto, zagniotła, zrobiła placki na jego oczach i upiekła je. Wziąwszy patelnię opróżniła ją przed nim, ale on wstrzymał się od jedzenia”. Gdyby spisać wszystkie paskudztwa (2), które młode, zamężne kobiety, co to nigdy w życiu nic nie ugotowały, póki nie złapały w sidła jakiegoś biednego, naiwnego młodzieńca, to te potrawy prześcignęłyby najbardziej odrażające posiłki, jakie kiedykolwiek obmyślono, nawet przez członków rodziny Borgiów.

Matki, które nie uczą swych córek sztuki kulinarnej, są bardzo niemądre. Cóż z tego, że młoda, chodząca do szkoły średniej dziewczyna zmarnuje parę składników i upiecze kilka koślawych ciastek z krzywymi brzegami? Lepiej teraz wydać parę dodatkowych centów, niż później płacić honoraria prawnikom.

Co do chłopców ze szkół średnich, mogliby z powodzeniem uczęszczać na zajęcia zarządzania domem i ekonomii. Zajęcia uczące, jak żyć w ramach budżetu, oraz praktyczne wskazówki co do zasad relacji międzyludzkich, mogłyby uchronić ich od okropnych błędów, które popełniają wybierając partnerkę życiową.

Skoro już mowa o szkołach średnich, jest bardzo ważne, by ukończyć ten stopień edukacji. Ksiądz Matthew Smith opublikował w piśmie „The Denver Register” artykuł wstępny, który wedle mojej oceny skłania do refleksji. Czytamy w nim:

„Chociaż istnieją niektóre osoby, które osiągnęły sukces, pomimo ogromnych przeszkód, każdy, kto ma oczy otwarte, przyzna, że dziecko, które dzisiaj nie ma przynajmniej średniego wykształcenia, zaczyna dorosłe życie z podwójnym obciążeniem.

Dlatego tak bardzo niepokoi, że według doniesień, w tak wielkim mieście jak Chicago na stu uczniów, którzy rozpoczęli naukę w szkole średniej cztery lata temu, jedynie czterdziestu jeden ukończyło ją i otrzymało dyplom. Dane zostały zebrane przez specjalny komitet dyrektorów szkół średnich, którzy sprawozdanie o tym przekazali inspektorowi.

Powody nieukończenia szkoły powinny być dla rodziców wskazówką, na co położyć nacisk w dyscyplinie wobec dzieci. Najczęstszą przyczyną była powtarzająca się nieobecność na lekcjach, która zwykle zaczynała się w czwartej lub piątej klasie i upowszechniała się w późniejszych latach nauki.

Drugim częstym powodem były złe oceny, za co w czternastu procentach przypadków odpowiadał zły wzrok, słuch lub inne braki fizyczne.

Wielka liczba uczniów rezygnujących ze szkoły miała problemy z dyscypliną – byli bezczelni, nieposłuszni, wciąż się spóźniali lub przeszkadzali na lekcjach.

Chociaż wielu ludzi pamiętających dawne czasy jest skłonnych traktować z sarkazmem zajęcia nadprogramowe, sprawiają one, że dzieci są zadowolone ze szkoły. Sonda z Chicago pokazała, że mniej niż dziesięć procent uczniów, którzy zrezygnowali z nauki, brało udział w takich zajęciach.

Odkryto, że dziecko jest rzadko zabierane ze szkoły przez rodziców, choć pozwalają oni na przerwanie nauki, kiedy dziecko upiera się przy tym. Przekonano się, że ważną przyczyną porzucenia szkoły jest brak udanego życia domowego. Częstym powodem są zerwane więzi rodzinne, trudności finansowe i przepełnione mieszkania. Inną przyczyną jest to, że zbyt wielu uczniów przychodzi do szkoły średniej z zupełnie niesprecyzowanym pojęciem, jak miałaby wyglądać ich przyszła praca.

Wszystko to w sumie składa się, jak mi się wydaje, na problem społeczny, który wzmagają okropne warunki, będące następstwem niereligijnego i nieodpowiedzialnego życia moralnego. Może oczywiście są tacy, którzy zrezygnowali z nauki, a byli religijni, lecz kiedy pięćdziesiąt dziewięć procent wszystkich dzieci ze szkół średnich przerywa naukę, zanim je ukończą, powinno to wzbudzić w mieście niepokój. Obawiam się, że Chicago nie jest w tym problemie odosobnione”.

Jakiś dowcipniś wymyślił następującą „perełkę”. Powiedział, że jak się wydaje, ludzka inteligencja osiąga swój szczyt pomiędzy siódmym a siedemnastym rokiem życia – gdyż w wieku siedmiu lat zna się wszystkie pytania, a w wieku lat siedemnastu – wszystkie odpowiedzi. Osobiście nie zgadzam się z tym, że siedemnastoletni chłopak czy dziewczyna znają wszystkie odpowiedzi. Mogą uważać, że je znają, lecz tak nie jest. Dlatego sądzę, że rodzice powinni ze wzmożoną gorliwością nadal kierować swymi dziećmi podczas burzliwego okresu dojrzewania. Wiąże się to z całkiem nowym podejściem, przewyższającym zdobytą już (poprzez studiowanie) wiedzę potrzebną do kierowania młodszymi dziećmi. Zbyt wielu rodziców popełnia błąd, polegający na tym, że nie poszerzają swojej perspektywy i nie starają się dostosować swego podejścia do pojawiających się, ważnych problemów nastolatka, takich jak: przyjęcie odpowiedzialności, randki, korzystanie z rodzinnego samochodu, godzinę powrotu do domu, i zakochanie. W tym stadium gry życia rodzice muszą zaufać swym dzieciom, a jeżeli kiedykolwiek pozwolicie im poznać, że im nie ufacie, pozbawiacie je ważnej pomocy.

Na całe szczęście ból jest czymś, co pamięta się z trudem. Natura dba o to, by szybko o nim zapominać. Wyrastanie z dzieciństwa, poprzez okres dojrzewania, by stać się młodym dorosłym – mężczyzną czy kobietą – jest procesem bolesnym, i zbyt wielu rodziców zapomina, przez co sami przeszli, by osiągnąć pełnoletniość. Dojrzewająca młodzież potrzebuje miłości i pomocy podczas tego pełnego emocji okresu, gdyż w czasie tych lat musi się przystosować do zdumiewających zmian cielesnych, rozwoju społecznego i usamodzielnienia. To podczas tego okresu rodzice muszą nauczyć się stać z boku.

Na rodzicach, jak również na nauczycielach i księżach spoczywa poważny obowiązek wczesnego ostrzegania i uzbrajania nastoletniej młodzieży, by nie popełniła głupoty pozwalania sobie na „stałe sympatie” podczas lat szkoły średniej. Trzeba nauczyć młodzież niebezpieczeństw takiego postępowania na długo naprzód przed tym, nim stanie się ono rzeczywistością, gdyż kiedy młodych dopadnie już bakcyl zakochania, staną się głusi na głos rozsądku i na napomnienia. Trzeba pokazać nastolatkom, że musi się respektować mądrość natury i że wkroczenie w miłość wymaga dojrzałości – fizycznej, intelektualnej i emocjonalnej. Ptak nie opuszcza gniazda, dopóki jego skrzydła nie staną się na tyle mocne, by go unieść. Poczwarka nie pęka, dopóki owad nie ma skrzydeł, które uniosą go w powietrze. Podobnie nastolatki przed nawiązywaniem stałych sympatii powinny poczekać, aż będą w odpowiednim wieku lub aż im się na to pozwoli.

Moje doświadczenie z dorastającą młodzieżą uczy, że w zwykłych warunkach przychylnie reaguje ona na logikę. Na przykład niewielu nastolatków pozwoliłoby sobie na zakochanie podczas lat szkoły średniej, gdyby wiedzieli, że ponad osiemdziesiąt dziewięć procent tych, którzy szaleńczo się zakochali w tym okresie życia, nie poślubiło obiektu swego młodzieńczego uczucia, gdy już doszli do wieku dwudziestu jeden lat lub później. Dowodzi to po prostu, że osoba w wieku dwudziestu jeden lat wykazuje inne rozumienie wartości niż młodzież w wieku lat, powiedzmy, szesnastu czy siedemnastu.

Każdy nastolatek nie omieszkałby skrytykować kaprysu szesnastoletniego chłopaka, który ulokował swoje uczucia w czerwonym kabriolecie i posunął się tak daleko, że poprosił sprzedawcę o pokazanie, jak auto sprawuje się na szosie, chociaż jednocześnie nie miał pieniędzy na kupno wozu i jego utrzymanie, nie miał garażu i wreszcie nie potrafi ł prowadzić samochodu. Przykładając to samo rozumowanie do spotykania się nieletnich ze stałą sympatią, łatwo pokazać czystą głupotę pozwalania sobie na zakochanie, dopóki nie ma się na tyle lat, by rozróżnić prawdziwą miłość od zwykłego zauroczenia, dopóki nie jest się dość dojrzałym, by wziąć na siebie złożony i odpowiedzialny obowiązek rodzicielstwa, i dopóki nie ma się wystarczającego, stałego dochodu, by założyć i utrzymać dom. Nastolatki powinny rozważyć mądre słowa Owena Fellthama, który ostrzega, „Nigdy nie przetrwa miłość, która wybucha płomieniem, zanim rozgorzeje na dobre”.

Zanim wasz syn czy córka dorośnie do wieku, w którym szuka się stałej sympatii, powinniście im wpoić, że powinni szukać przyjaciół o wysokim poziomie zasad moralnych i z innymi niezbędnymi zaletami. Oto proponowana lista warunków: „Dobre zasady moralne, inteligencja, harmonijna budowa, schludność, wysportowanie, uczciwość, niezawodność, duże poczucie humoru, prawdomówność, dobre maniery, skromność, osobowość, pracowitość, dobra rodzina, te same przekonania religijne”.

Jedno słowo co do ostatniego punktu. Trzeba podkreślić, że małżeństwa mieszane są niebezpieczne.

Ks. Robert Good, duchowny prezbiteriański, zwracając się do wspólnoty kościelnej w Ottawie w stanie Ontario w Kanadzie, powiedział niedawno, że „powinno się za wszelką cenę unikać małżeństw mieszanych, gdyż duża liczba takich związków się nie udaje. Tylko sześć procent małżeństw, w których mąż i żona byli tej samej wiary, skończyło się porażką, w porównaniu z pięćdziesięcioma procentami w przypadku małżeństw mieszanych.

Doktor Clifford R. Adams, dyrektor Poradnictwa Małżeńskiego w stanowym college’u państwowym w Pensylwanii, autor ostatnio wydanej książki How to Pick a Mate (Jak wybrać partnera), w artykule, który pojawił się we wrześniowym wydaniu „Woman’s Home Companion” z 1946 roku, stwierdził, że „trzy na cztery dziewczęta spotykają się czasem – na poważnie – z mężczyzną wyznającym inną religię. Zakochana dziewczyna skłonna jest uznawać sprawę różnicy religijnej za nieistotną. Ostatecznie, mężczyzna którego poślubi będzie dorosłą osobą, która może myśleć co chce. Zwracam takim dziewczętom uwagę na irytujący fakt, że z moich wspomnień wynika, iż siedemdziesiąt procent takich małżeństw kończy się rozwodem lub separacją” (3). Cóż, doktor Adams powinien wiedzieć co mówi, ponieważ doradza około czterem tysiącom osób rocznie.

Jeżeli chcecie sprawdzić, co się stanie z dziećmi rodziców o różnych wyznaniach religijnych, przeczytajcie następującą ekspertyzę:

A. W rodzinach, w których oboje rodzice są katolikami, tylko osiem na sto dzieci zaniecha w późniejszym okresie praktyk religijnych.

B. W rodzinach, w których oboje rodzice wyznają ten sam odłam protestantyzmu, mniej więcej trzydzieści dwoje dzieci na sto przestanie praktykować tę religię.

C. W rodzinach, w których jedno z rodziców jest katolikiem, a drugie nie, sześćdziesiąt sześć dzieci na sto zarzuci praktykowanie religii w późniejszym okresie.

Mądrzy rodzice zrobią wszystko, co możliwe, by pokierować swe dzieci ku małżeństwom z osobami tej samej wiary. Powinni też jednak pouczyć dorastających młodych, by unikali pewnych typów charakteru jako przyjaciół i sympatii. Powinno się ostrzec dziewczęta, by wystrzegały się podstarzałych lowelasów, flirciarzy, mężczyzn zbyt „tatusiowatych”, despotycznych i zaborczych; chłopców zaś należy ostrzec, by unikali następujących typów dziewcząt: „laleczek”, nadmiernych romantyczek, męskich w typie, oziębłych, despotycznych, „matriarchalnych”, zaborczych i polujących na pieniądze. Zarówno chłopcy, jak dziewczęta powinni się wystrzegać cyników, zrzęd, osób podejrzliwych, o zmiennym usposobieniu, neurotyków i osób perwersyjnych – ci ostatni to tacy, którzy zawsze wpadają w tarapaty, w domu, w szkole, i w biurze czy sklepie.

cdn.

Ks. Charles Hugo Doyle

(1) Kodeks Prawa Kanonicznego, Poznań 1984, kan. 1136, s. 457.

(2) W języku angielskim słowo „mess” ma dwa znaczenia: „potrawa” i jednocześnie „paskudztwo”.

(3) C. H. Doyle, Cana Is Forever, Tarrytown.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Charlesa Hugo Doyle’a Grzechy rodziców w wychowywaniu dzieci.