Rozdział czternasty. Marziale, herszt zbójców

W dawnych, niespokojnych czasach średniowiecza, kiedy prawo stanowiła siła, a słabi stawali się ofiarami silnych, w górzystej części Włoch mieszkał herszt zbójców o imieniu Marziale.

Jeszcze kiedy był chłopcem wyrwał się spod wszelkich nakazów i uciekał w góry, wolny jak dzikie zwierzęta, które ukochał. Był wysoki i silny, zwinny jak pantera i piękny dziką urodą drapieżnika. Po pewnym czasie zebrał sobie garść kompanów i razem z nimi napadał na niewinnych ludzi.

Z początku zbójcy zabierali tylko to, co było im konieczne do życia: owcę czy jagnię ze stad, które pasły się na wzgórzach, albo świeżo upieczony chleb ze spiżarni przerażonej wieśniaczki.

Ale kiedy urośli w siłę, stali się bardziej śmiali i zaczęli okradać podróżnych ze złota i towarów wiezionych na sprzedaż, a nawet odbierali biedakom ich ostatnie grosze.

Banda stała się w końcu tak silna, że pod wodzą Marziale zaatakowała i zdobyła wspaniały stary zamek, który stał na zboczu góry. Tam założyli sobie kwaterę. Dużo przyjemniej było mieszkać w zamku niż w jaskiniach, bezpieczniej też było przechowywać tu zrabowane skarby.

Noc w noc wielka sala biesiadna rozbrzmiewała straszliwym zgiełkiem hulanek, można by wręcz pomyśleć, że przychodzą dotrzymać im towarzystwa diabły, które podobno zamieszkiwały te wzgórza.

We dnie Marziale wyglądał z wieży niczym kot czyhający na ofiarę. Przeszukiwał wzrokiem kręte górskie drogi, a podróżnych, którzy zapuścili się w te okolice bez ochrony czekało tylko zło. Bez znaczenia, czy był to bogaty szlachcic zmierzający do Rzymu z orszakiem przerażonych sług, czy ksiądz jadący powoli na osiołku, czy biedna kobieta dźwigająca w koszu warzywa na targ – wszystkich czekał taki sam los. Niczym wielki drapieżny ptak Marziale spadał na nich nagle, tak szybko i pewnie, że nikt nigdy nie zdołał przed nim uciec. Jeśli podróżny miał pieniądze lub towary, zabierano mu je i puszczano wolno. Ale jeśli nie miał nic, co zaspokoiłoby chciwość zbójców, zaciągano go do zamku i wrzucano do lochów, gdzie miał czekać na wpłacenie okupu.

Gdy tak Marziale żył jak król i przechwalał się, że nikt nie zdoła go pokonać, w bramy jego zamku wkroczył cichy zabójca, a pod jego dotknięciem herszta zbójców opuściły siły i wszelka moc. Wił się i jęczał w szponach strasznej gorączki, z każdym dniem stając się słabszy, zaś jego nieokrzesani kompani wcale mu nie współczuli.

– Umrze, więc nie musimy się już nim kłopotać – stwierdzili beztrosko. – Raczej rozważmy, kto zostanie naszym hersztem po jego śmierci.

Zanieśli Marziale do małego, ciemnego pokoju i zostawili tam by umarł, nie dając mu nawet koca do przykrycia.

Ale wśród tej bandy okrutnych zbójców jedno serce wezbrało współczuciem dla cierpiącego herszta. Było ono niczym czysty kwiat wśród trujących chwastów, unoszący ku słońcu białe płatki, tak nieskalany i świeży, jakby rósł w ogrodzie pięknej damy. Córka jednego ze zbójców nie znała innego domu niż ten ponury zamek, ani innych towarzyszy niż ci źli ludzie. Ale wiodła tu samotne życie z dala od rabusiów, a jej dobre serce pozostało nietknięte.

Beatrice, bo tak się nazywała ta panna, nigdy nie kłopotała się złem jakie panowało w zamku, ale jednej rzeczy znieść nie mogła, a mianowicie widoku stworzenia cierpiącego ból. To zawsze wzbudzało gniew i smutek w jej pełnej współczucia duszy. Ocaliła od śmierci niejedno ranne zwierzę, uwolniła też wiele schwytanych stworzeń, ale największym smutkiem napełniała ją myśl o biednych więźniach, zamykanych bezlitośnie w ciemnych lochach. Wiele nocy przepłakała myśląc o ich cierpieniach i modliła się o dzień, w którym stanie się dość silna, by ich oswobodzić.

Minęło trochę czasu nim Beatrice odkryła, że herszt zachorował, a i wówczas ledwie śmiała wejść do ciemnego pokoju gdzie leżał. Wszyscy bardzo się bali tego silnego, strasznego człowieka, który nigdy nikomu nie powiedział dobrego słowa, ani nie obdarzył przychylnym spojrzeniem nawet psa. Zakradła się jednak po cichu pod drzwi i nasłuchiwała. Do jej uszu dobiegł jęk bólu i słaby głos proszący raz po raz: „wody, wody”.

Beatrice natychmiast zapomniała o strachu, zapomniała, że chorym jest straszliwy herszt bandy. Dla niej był to ktoś, kto cierpi, ktoś, kto potrzebuje jej pomocy, więc szybko otworzyła drzwi i weszła do środka.

– Wody, wody! – wykrzyknął błagalnie chory. I już za kilka chwil jego zmęczona głowa spoczęła na silnym ramieniu Beatrice, a kubek chłodnej wody dotknął spieczonych warg. Potem dziewczyna przyniosła własny koc i owinęła ciepło chorego, a pod głowę wsunęła mu poduszkę.

Od pierwszej chwili przestała lękać się tego człowieka, bowiem wcześniej pielęgnowała wiele dzikich zwierząt, które znalazła uwięzione we wnykach na stokach góry.

I tak, zamiast umrzeć, Marziale z dnia na dzień czuł się lepiej i już niedługo gorączka całkiem go opuściła, a siły zaczęły powracać.

Pewnego dnia, kiedy czuł jak życiodajna krew krąży radośnie w jego żyłach, poprosił Beatrice, by usiadła koło niego.

– Powiedz mi, moja panno, dlaczego tyle dla mnie zrobiłaś? – zapytał.

– Ponieważ cierpiałeś i potrzebowałeś pomocy – odparła po prostu.

– Na Boga, zasługujesz na nagrodę – stwierdził herszt. – Kiedy te psy zostawiły mnie na pewną śmierć, tylko ciebie obchodziło co się ze mną stanie. Powiedz mi czego pragniesz? Nie odmówię żadnej twej prośbie, nawet jeśli poprosisz o wszystkie skarby, jakie zebrałem.

Beatrice nie odpowiedziała od razu. Siedziała z podbródkiem opartym na ręce i przez zakratowane okno patrzyła w zamyśleniu na uwijające się w powietrzu jaskółki, które budowały sobie gniazda pod okapem. Te wolne i szczęśliwe ptaki! Jaka to przyjemność móc na nie patrzeć. Och, gdyby tylko wszyscy mogli się cieszyć taką wolnością i szczęściem, gdyby wszystkie cierpienia i ból zniknęły!

– Nie chcę twego złota, ponieważ nie szukam nagrody – odparła w końcu z powagą. – Jeśli naprawdę chcesz mi się odwdzięczyć, oddaj mi tych biednych więźniów, którzy siedzą w lochach pod zamkiem.

Marziale spojrzał na nią ze zdumieniem.

– A kim oni dla ciebie są? – zapytał. – Co cię obchodzi czy są wolni czy umrą w więzieniu? Ale oczywiście stanie się tak, jak zechcesz, ponieważ nikt jeszcze nie powiedział, że Marziale nie dotrzymuje słowa.

Beatrice pochyliła się i lekko musnęła ustami jedną z jego wielkich, wychudłych dłoni. Nie potrafiła wyrazić słowami swej wdzięczności, ale widać ją było doskonale w jej oczach.

Marziale szybko cofnął dłoń i wymruczał niegrzecznie, że ręce mężczyzny są stworzone do pracy, a nie do głupich dziecięcych czułości. Ale przyglądał jej się uważnie, kiedy krążyła po izbie, a jej radość sprawiała mu dziwne zadowolenie.

– Beatrice, już niedługo całkiem dojdę do siebie i znów będę hersztem – powiedział następnego dnia. – Moje ogary znów ruszą wtedy na łowy. Sama wybrałaś swoją nagrodę i wkrótce ją otrzymasz. Ale ja również wybrałem coś dla siebie. Niedługo staniesz na czele mojej bandy, ponieważ ty jedna jesteś tego warta. Powiedz zatem szybko, moja panno, czy zgadzasz się z moim wyborem i zostaniesz moją żoną?

Mówił z zapałem, a na jego policzkach pojawił się rumieniec, więc Beatrice zaczęła podejrzewać, że gorączka wróciła.

– Tak, tak – odparła uspokajająco. – Zrobię wszystko, czego zapragniesz.

Potem stanęła w oknie i zaczęła mu opowiadać, jaki piękny jest świat, który stąd widzi. Że wiosna musnęła już delikatnie drzewa swymi zielonymi palcami, że powróciły do domu jaskółki, że zboże wschodzi, a pod drzewami oliwnymi anemony zaczynają rozkwitać szkarłatem i purpurą. Marziale niemal jej nie słuchał, ale jej głos przynosił mu ukojenie, aż w końcu Beatrice zauważyła, że zasnął.

– Wkrótce znów będzie silny – powiedziała wówczas cicho do siebie. – A kiedy poczuje się dobrze, szybko zapomni o tej pustej zachciance.

Dla Marziale nie była to jednak pusta zachcianka, a choć siły mu wróciły i znów został hersztem bandy, nie zapomniał o swym postanowieniu, jak się tego spodziewała Beatrice.

– Musimy poczekać, aż złapiemy jakiegoś księdza – wyjaśnił. – Przyprowadzimy go wtedy do zamku i każemy udzielić nam ślubu według obrządku.

Czas płynął. Beatrice zaczęło się wydawać, że całe zdarzenie było tylko snem, ponieważ do zamku powróciły złe czasy hulanek i grabieży. Marziale stał się jeszcze śmielszy i okrutniejszy niż kiedyś, a Beatrice rzadko go obecnie widywała. Tyle, że dostała najlepszy pokój w zamku, a na rozkaz herszta traktowano ją z wielkim szacunkiem i nikt nie śmiał się jej narzucać.

Żyła więc tak jak kiedyś, z dala od zbójców, i codziennie obserwowała z wieży jak banda z Marziale na czele wyrusza na grabieże.

– Jakiż on silny i odważny – powtarzała sobie z dumą. – Nikt się z nim nie może równać pod tym względem. A jednak wolałam go kiedy leżał słaby i chory i potrzebował mojej opieki. Wszystkie dzikie stworzenia robią się łagodne kiedy cierpią, ale nie mogą przecież cierpieć wiecznie.

Nocne odgłosy hulanek i awantur stały się jeszcze głośniejsze niż kiedyś, ale Beatrice nauczyła się nie zwracać na nie uwagi. Jednakże pewnej nocy hałas był tak wielki, że na pewno musiało zdarzyć się coś niezwykłego, zakradła się więc na dół i wślizgnęła do sali biesiadnej.

Nie musiała długo szukać przyczyny zamieszania. Pośrodku sali stał biedny stary ksiądz, skulony ze strachu i bezbronny, zaś banda zbójców urządzała sobie z niego zabawę.

Oczy Beatrice rozbłysły oburzeniem. Pobiegła naprzód i oparła rękę na oparciu fotela Marziale.

– Tchórze! – wykrzyknęła nieustraszenie. – Dwudziestu silnych mężczyzn na jednego słabego księdza. Wstydźcie się! Cóż to za odważni i nieustraszeni rycerze walczą przeciw nieuzbrojonemu starcowi! Pewnie następnym razem znajdziecie godnego przeciwnika w kobiecie z dziecięciem przy piersi!

Na te słowa w sali zagrzmiał okrzyk wściekłości, a Marziale, z oczami płonącymi gniewem, poderwał się na równe nogi. Zaślepiony wściekłością, nie bardzo wiedząc co czyni, uniósł rękę i uderzył Beatrice tak, że upadła.

Wybuchło ogromne zamieszanie. Beatrice zaniesiono do jej pokoju, zaś księdza wtrącono do najgłębszego z zamkowych lochów.

Kiedy Beatrice doszła do siebie, w zamku panowała cisza. Chłodny nocny wietrzyk wpadał do pokoju przez otwarte okno, a księżyc rzucał srebrne plamy światła na kamienną podłogę. Dziewczyna usiadła na łóżku i spróbowała myśleć. Och, ten biedny starzec! Nie pomogła mu, a raczej wyrządziła krzywdę swym wybuchem gniewu. Musi wymyślić jakiś sposób, żeby mu pomóc, jeśli nie jest jeszcze za późno.

Podeszła do drzwi i przez chwilę nasłuchiwała, ale ciszy nie mącił żaden dźwięk. W całym zamku panował mrok rozjaśniany jedynie blaskiem księżyca, który wpadał przez zakratowane okna. Beatrice zabrała koc i poduszkę, a potem wykradła się cicho z pokoju i ruszyła po krętych schodach, a potem ciemnym korytarzem do sali biesiadnej. Dotarłszy na miejsce znowu zaczęła nasłuchiwać, ale dobiegały ją jedynie ciężkie oddechy śpiących. Wiedziała, że to zbójcy i ich herszt. Kiedy raz zasnęli, niełatwo ich było obudzić.

Ostrożnie ruszyła zatem wśród śpiących postaci, aż dotarła na drugą stronę sali, gdzie na wielkim krześle leżał rozwalony Marziale. Tak, tu było to, czego szukała – u pasa herszta wisiał na kółku wielki pęk kluczy. Bezszelestnie, wprawnymi palcami, Beatrice odczepiła klucze, zatrzymując się tylko raz, kiedy Marziale poruszył się we śnie. Potem zabrała ze stołu trochę jedzenia oraz dzban z wodą i jak mały szary duch wymknęła się z sali równie bezszelestnie, jak do niej weszła.

Tymczasem głęboko w lochu ksiądz klęczał zatopiony w modlitwie. Bolało go całe ciało, nie mógł spać i dławiło go wilgotne powietrze, choć gardło miał wyschnięte z pragnienia.

– O Panie, jak długo jeszcze? – wykrzyknął w pewnej chwili. Nagle przed jego oczami pojawiło się coś na kształt wizji. Miał wrażenie, że drzwi lochu otwarły się powoli, a w progu stanął anioł, przyglądając mu się pełnym współczucia wzrokiem. Jego głowę otaczała niczym płomień aureola z miękkiego światła, a w ręce trzymał kubek z chłodną, krystalicznie czystą wodą.

– Matko Boska, czy przybywasz w odpowiedzi na me modlitwy? – wykrzyknął starzec drżącym głosem. – Czy może to tylko złudzenie?

Anioł uśmiechnął się, a na ramieniu starca spoczęła silna, ale zupełnie ludzka ręka.

– Nie jestem złudzeniem – odezwał się jego gość. – Jestem tylko biedną dziewczyną, która pragnie ci pomóc. Przyniosłam ci jedzenie i picie i koc byś mógł się okryć.

Po czym wniosła do lochu koc i własną miękką poduszkę i przygotowała z nich posłanie. Delikatnie pomogła księdzu podnieść się z zimnej podłogi, podała kubek z zimną wodą, a potem nakarmiła, aż siły zaczęły mu wracać. Dopiero wtedy zaczęła zadawać pytania.

– Czy masz przyjaciół? – spytała z niepokojem. – I czy zapłacą za ciebie okup? To twoja jedyna nadzieja, bo Marziale, człowiek, w którego rękach się znalazłeś, jest najsilniejszy na świecie i nikt nie może sprzeciwić się jego woli.

– Moje dziecko – odparł ksiądz spokojnym głosem. – Mój Pan jest silniejszy niż Marziale i może mnie uratować, jeśli zechce.

– Kim jest twój pan i jak się nazywa? – zapytała Beatrice.

– Moim Panem jest Król Niebios, którego ludzie nazywają Chrystusem – odparł starzec podniosłym tonem.

Potem słabym, cichym głosem zaczął opowiadać Beatrice historię swego Pana. Mówił o cudownych narodzinach ogłoszonych przez anioły, o odważnym, pozbawionym egoizmu życiu, okrutnej śmierci i triumfalnym zmartwychwstaniu. A kiedy to opowiadał, jego głos stawał się coraz mocniejszy, a jego cierpiącą twarz rozświetlił blask, jakby pochodzący prosto z nieba.

Beatrice słuchała jak zaczarowana. Nigdy dotąd nie słyszała podobnej opowieści.

– Gdzie można znaleźć twojego Pana? – spytała. – Powiedz mi szybko, bo muszę o tym wszystkim opowiedzieć Marziale. Na pewno będzie chciał wstąpić na służbę takiego Króla.

Ale stary ksiądz ze smutkiem pokręcił głową.

– Służba u Króla Niebios jest inna niż myślisz, moja córko – powiedział. – Ale dlaczego tak cię interesuje herszt tej bandy? Widziałem na własne oczy jak cię uderzył.

– Rozzłościłam go, a zresztą nie było to nic takiego – odparła Beatrice niefrasobliwie. – Może tobie Marziale wydaje się okrutny i brutalny, ale ja go kocham i niedługo wyjdę za niego za mąż. Ale zobacz, już świta. Nie śmiem tu dłużej zostać. Przyjdę znowu jutro.

Kiedy wstało słońce, w zamku zaczęła się zwykła poranna krzątanina. Marziale poruszył się na swym krześle i przeciągnął. Jeszcze ciągle tylko na wpół obudzony zaczął dłonią szukać kluczy, które zawsze nosił przy pasku. A ponieważ ich nie znalazł, zaniepokoił się i ocknął, od razu czujny. Kto śmiał tknąć jego klucze? Skoczył na równe nogi i rozejrzał się po sali szukając złodzieja.

Ale sala była pusta. Kiedy rozejrzał się uważnie, zobaczył jedynie małą, ubraną na biało postać, śpiącą na szerokim parapecie okna i ściskającą w ręku wielki pęk kluczy.

Gniew Marziale zniknął, kiedy stał przyglądając się twarzy śpiącej. Dziewczyna obudziła się nagle i zajrzała mu w oczy z uśmiechem.

– Znowu robiłaś swoje sztuczki? – zapytał surowo wskazując na pęk kluczy.

Ale Beatrice ani się nie przestraszyła, ani nie zawstydziła. Wstała szybko i roześmiała się wesoło kołysząc przed nosem Marziale wielkim pękiem kluczy. Ich dzwonienie mieszało się z jej śmiechem.

– Daj spokój – powiedziała. – Nie przejmuj się kluczami i nie bądź taki ponury. Mam ci do opowiedzenia cudowną historię. – Tu zmusiła go, by przy niej usiadł i zaczęła mu z zapałem opowiadać o tym, co zrobiła i o tym, co jej opowiedział stary ksiądz.

Początkowo Marziale słuchał ze zniecierpliwieniem i niemal wpadał na powrót w złość, ale stopniowo historia go zainteresowała i zaczął słuchać uważnie.

– Pójdę sam do tego starca i każę mu to jeszcze raz opowiedzieć – zdecydował w końcu.

Przez długi czas herszt bandy słuchał w milczeniu opowieści starego księdza. Była doprawdy cudowna, a coś w sercu Marziale mówiło mu, że jest również prawdziwa. Ale jeśli była prawdziwa, to jak czarne i straszne musiało się wydawać jego życie oczom tego spokojnego, odważnego Króla!

– Starcze! – wykrzyknął wreszcie. – Pokaż mi jak mam szukać przebaczenia i jak wstąpić na służbę twego Pana.

– Jest tylko jeden sposób – odparł starzec poważnie. – Wyznaj swe grzechy, jeden po drugim, a być może On ci wybaczy.

Ale kiedy Marziale ukląkł na zimnej, wilgotnej podłodze lochu i zaczął spowiadać się z całego zła jakie uczynił, starego księdza ogarnęło przerażenie. Gdyż opowieść o grzechu była tak straszna, że aż włosy podnosiły mu się na głowie i patrzył oniemiały na człowieka, który przed nim klęczał wyznając to wszystko. Z pewnością nawet spowiedź diabła nie byłaby okropniejsza.

Kiedy Marziale skończył zaległa głęboka cisza. Stary ksiądz ukrył twarz w dłoniach, jakby nie śmiąc spojrzeć na takiego potwora.

– Och, to straszne, straszne! – wykrzyknął. – Prawdziwie zaprzedałeś swoją duszę Złemu. Nie ma nadziei na odpuszczenie takich zbrodni jak twoje!

Wówczas Marziale wydało się, że opadła go okropna czarna chmura i zgasiła wszelkie światło w jego duszy. Nie mógł ani jeść ani spać i całymi dniami jęczał w strasznej rozpaczy. Mijał dzień za dniem, a w strasznym mroku jego duszy nie pojawiało się żadne światełko nadziei. Przez cały ten czas Beatrice nie odstępowała jego boku. Klęczała obok niego i próbowała się modlić o przebaczenie, ale nie potrafiła znaleźć słów, a kiedy widziała jego wielką rozpacz, dławił ją szloch.

W końcu herszt zbójców wychudł, zaczął wyglądać jak własny cień i ledwie miał siłę jęczeć. Wówczas dobiegł Beatrice jego słaby szept, a kiedy się pochyliła, rozróżniła słowo: „przebacz”.

– Och, niech ksiądz szybko przyjdzie! – zawołała do starca, który czekał w pokoju obok. – On się modli i na pewno Pan mu wybaczy!

– Dla takich jak on nie może być przebaczenia – odparł ksiądz stanowczo. Ale Beatrice nie uwierzyła.

– Musi, musi uzyskać przebaczenie! – wykrzyknęła. – A ty musisz dać mu nadzieję.

Ale kiedy razem weszli do pokoju Marziale, za późno było na wszelkie próby pocieszenia jego biednej, zrozpaczonej duszy, bowiem herszt zbójców leżał martwy na podłodze.

Gorzkie były łzy, które roniła Beatrice, gdyż pochodziły prosto ze złamanego serca. Ale przez gęsty mrok jej rozpaczy przebijał się jeden promień światła nadziei. Marziale modlił się o przebaczenie i na pewno Bóg mu wybaczył. Bo Król z pewnością był bardziej litościwy niż jego słudzy.

Stary ksiądz nie podzielał jednak jej zdania i zakazał chować herszta w poświęconej ziemi, dlatego wykopano mu mogiłę na dziedzińcu zamku.

Wokół grobu zebrała się cała banda zbójców, a Beatrice, ubrana na biało i bardzo spokojna, klęczała obok martwego herszta. Stary ksiądz długo i poważnie przemawiał do tej ponurej kompanii i wskazując straszliwy przykład ich przywódcy błagał, aby wszyscy bez zwłoki zaczęli żałować za swoje grzechy, póki mają jeszcze czas.

Ale Beatrice nie słuchała jego słów. Uniosła głowę i wpatrywała się w niebo z przejętym i zdumionym wyrazem twarzy, zaś jej poważne spojrzenie spowodowało, że inni też unieśli głowy. Zapadła wielka cisza.

Na błękitnym niebie pojawił się świetlisty punkt, który zbliżał się do nich i stawał się coraz bielszy, aż przybrał kształt gołębia. Kiedy ptak podleciał bliżej i zaczął krążyć nad ich głowami, ze zdumieniem zauważyli, że niesie w dziobie złoty liść czy raczej tabliczkę. Gołąb obniżył lot i ułożył ją delikatnie na ustach zmarłego, a potem niemal bezszelestnie wzbił się z powrotem w górę i zniknął w błękitnej mgiełce pogodnego nieba.

Pełna trwogi Beatrice trzęsącymi się rękami uniosła złoty liść, a jej oczom ukazały się wypisane błyszczącymi literami słowa: „Spokój i przebaczenie”. Ten biały gołąb przyniósł jej pociechę wieścią, że Król rzeczywiście przebaczył Marziale.

Wówczas stary ksiądz ukląkł i pokornie modlił się o przebaczenie i dla siebie. Nigdy więcej nie wątpił już w miłosierdzie Pana i nigdy nie odebrał nikomu nadziei na zbawienie i spokój wieczny mówiąc, że jego grzechy są zbyt wielkie.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Marziale, herszt zbójców oraz inne fascynujące opowieści.