Rozdział czternasty. Katechizm sporny, cz. 3

Rozprawa z indyferentnymi

Powiedzieliśmy, że podstawą indyferentyzmu jest pewien sceptycyzm religijny. Łatwo się o tym przekonać z własnych wyznań ludzi indyferentnych w rzeczach religii. Oto mniej więcej ich rozumowanie:

Żeby człowiek się zbawił wystarczy by żył po chrześcijańsku, uczciwie, by wypełniał swe obowiązki i trzymał się swej wiary. Każdy powinien pilnować wiary, w której się wychował i Kościoła, w którym się urodził. Bóg bowiem nie mógł żądać od nas rzeczy niemożliwych, a nam niemożliwe, nie będąc teologami (a i ci nie zgadzają się między sobą co do wiary), badać, która wiara jest prawdziwa i który Kościół jest ustanowiony przez Chrystusa Pana. Czy wynajdę to, czego i najbardziej uczeni nie znajdują? Czy Pan Bóg nie chciał tego, bym się urodził w tym Kościele i bym się wyuczył takiej wiary? Gdyby Bóg chciał rzeczywiście, by nasze zbawienie zależało od wyznawania jakiejś prawdziwej, jednej wiary, i od należenia do jakiegoś prawdziwego, jednego Kościoła, powinien był dać nam tę wiarę i pokazać ją, należałoby byśmy się w tym Kościele urodzili i ten Kościół jako taki prawdziwy, jedyny, widzieli. Inaczej będziemy wystawieni na to, że ciągle zmieniać będziemy naszą wiarę, ile razy ktoś bardziej uczony i zręczniejszy od nas, wykaże nam, że nasza wiara nie jest prawdziwa, a my nie będziemy wiedzieli, co mu na to odpowiedzieć. Zresztą dlaczego nasze zbawienie miałoby zależeć nie tylko od uczynków, ale i od wiary i od przynależności do Kościoła? W uczynkach jest zasługa, wierzę zaś tak, jak mnie nauczono.

Jednym słowem, indyferentny powiada: Moja wiara jest prawdziwa dla mnie, bo się w niej urodziłem, bo to wiara moich przodków, jej się trzymam i nie zmienię jej, ale nie potępiam też innych religii, szanuję je, gdyż i one są z woli Bożej na tym świecie.

Mamy do czynienia z ludźmi, którzy wierzą w objawienie, przyjmują to, że Pan Jezus założył Kościół, i owszem, na nieszczęście są to nawet i katolicy. Żeby łatwiej utrzymać pewien ciąg w odpowiedzi, rozłożymy tę rozprawę na dwie części. Najpierw weźmiemy pod rozbiór potrzebę wiary prawdziwej, a potem konieczność należenia do prawdziwego Kościoła.

Czy Bóg chce, abyśmy w coś wierzyli? Na to pierwsze pytanie każdy chrześcijanin musi odpowiedzieć: Chce, skoro objawił pewne prawdy. Ale cała rzecz jest w tym, czy Bóg, objawiając nam pewne prawdy po to, byśmy w nie wierzyli, chce zarazem, aby od tej wiary zależało nasze zbawienie? Oprzyjmy naszą odpowiedź na pewniku, który i dla nas i dla przeciwników jest wspólną prawdą. Tym pewnikiem jest: że zbawienie nasze zależy od uczynków, to jest od wypełniania naszych obowiązków. Jeśli tedy tak jest, to czy nie jest obowiązkiem człowieka wierzyć w to, i przyjąć to pewną wiarą, co Bóg objawił? Panu Bogu należy się od nas cześć, miłość, szacunek, to czy wolno będzie lekceważyć sobie Jego słowa i nie wierzyć w to, co On mówi? To nasza pierwsza odpowiedź.

Druga odpowiedź niech ta będzie: że bez tej wiary nie będziemy wiedzieli, jakie są nasze obowiązki, ani tym samym jakie mają być uczynki. Uczynki zależą od wiary, nie tylko dlatego, że wiara pokazuje nam, jakie są nasze obowiązki; (wiara np. w przykazania Boże uczy, co mamy czynić, a czego nie czynić; wiara np. w nagrody i kary wieczne daje sankcję tym przykazaniom i wstrzymuje nas od grzechu; wiara np. w moc sakramentów, modlitwy, pośrednictwa świętych, w potrzebę postu, umartwień, we władzę Kościoła, daje nam środki potrzebne i niezbędne do zbawienia) – ale i dlatego jeszcze, że wiara pokazuje nam, czym jest Bóg, jak nas umiłował, co dla nas uczynił, jakie są Jego prawa do nas, przez co wzbudza w nas miłość do Boga, bez której nie ma zbawienia, a ucząc nas, czym jesteśmy, uczy nas nie polegać na sobie, szukać w Bogu pomocy, i tym sposobem zapewnia zbawienie.

Ale jeśli Bóg chciał, żeby nasze zbawienie zależało od naszej wiary, to się samo przez się rozumie, że chciał, by ta wiara sama zależała od Jego objawienia, od tego byśmy wierzyli w to właśnie, w to jedno, co On nam objawił. Nie mógł zaś objawić przeciwnych między sobą rzeczy, nie mógł o tej samej rzeczy objawić i tak i nie. Chciał więc Bóg, byśmy mieli jednolitą, prawdziwą, wszyscy jedną i tę samą wiarę.

Na to więc powiadają, że: „Człowiek żeby się zbawił, dość by żył po chrześcijańsku, uczciwie, by wypełniał swoje obowiązki, by się trzymał swej wiary, naturalnie chrześcijańskiej”, można odpowiedzieć: Zgoda. Ale tylko prawdziwa wiara chrześcijańska, a nie byle jaka, nosząca imię chrześcijańskiej, powie nam, na czym polega to życie uczciwe, prawdziwie chrześcijańskie i jakie są to obowiązki. Wiara zaś prawdziwa chrześcijańska jest tylko jedna, ta, której nauczał Chrystus Pan. Nie mógł On nauczać wiar przeciwnych, nie mógł mówić w tej samej rzeczy tak i nie, dlatego też jednolitą, dla wszystkich jedną i tę samą zostawił wiarę prawdziwą, którą przechowuje Kościół katolicki.

Czy Pan Bóg rzeczywiście był obowiązany obdarzyć nas tą prawdziwą wiarą? – Tak, i Pan Bóg daje nam tę wiarę podwójnie: i wewnętrznie, i zewnętrznie.

W chrzcie świętym (bez różnicy czy kto chrzczony w katolicyzmie, czy w herezji, byle chrzest był ważny) człowiek otrzymuje zdolność, jakby władzę osobną, do przyjęcia prawdziwej wiary, skoro ona mu będzie podaną. Pan Bóg też z drugiej strony dba o to, by o prawdziwej wierze wszędzie mówiono, i temu zaradził przez urząd Kościoła jednego, prawdziwego.

Że ta zdolność, łatwość przyjęcia prawd wiary jest w nas po chrzcie świętym, są na to liczne dowody. Jest to fakt psychologiczny tak pewny, że kiedy spotyka się jakiegoś chrześcijanina, któremu trudno przychodzi wierzyć, a powody tej trudności nie są widoczne, zaraz się przypuszcza, że nie był chrzczony. Liczne przykłady okazały, że po ochrzczeniu sub conditione (warunkowym), zaraz ta łatwość do wierzenia przychodziła sama przez się. W pierwszych wiekach dorosłym katechumenom nie wykładano wszystkich prawd wiary, a głównie zatajano przed nimi dogmat Najświętszego Sakramentu, tak dalece, że przed rozpoczęciem się właściwej Mszy Świętej wydalano ich z kościoła (Msza katechumenów – pierwsza część liturgii). Dziwnym zdawałoby się to postępowanie, bo wszakże zanim kto przyjmie wiarę, powinien wiedzieć, co ona w sobie zawiera. A jednak była to praktyka bardzo logiczna, oparta na tym przekonaniu, że przed chrztem świętym człowiek nie ma tej zdolności, tej łatwości do wierzenia. Przed chrztem świętym Bóg daje łaskę ogólną wszystkim potrzebną do przyjęcia chrztu świętego, a więc i łatwość do zrozumienia tych prawd, które są do tego wymagane, i tych prawd tylko nauczano katechumenów, inne dopiero po chrzcie świętym im wykładano.

Ponieważ tę zdolność posiadają i heretycy, często po nawróceniu się wyznawali, że kiedy ich uczono za młodu katechizmu heretyckiego, wszystkie te prawdy, które są wspólne z katolikami, łatwo przyjmowali, przeciwnie, błędów właściwych herezji, podawanych im jako prawdy, nigdy nie mogli zrozumieć i czuli trudność w ich przyjęciu. Mieli więc z powodu chrztu tę nadnaturalną łatwość do przyjęcia prawd, fałsz zaś musieli rozumem naturalnym obejmować, i to sprawiało im trudność.

Z tego, co powiedzieliśmy, łatwo dać odpowiedź na to, czy tym, którzy nie są teologami, potrzeba dochodzić, która wiara jest prawdziwa? Nie tylko istnieje taka potrzeba, ale niepodobnym, a przynajmniej trudnym jest mieć inną, fałszywą wiarę. Do niej najpierw nie mamy tej łatwości, a następnie fałsz, w który wówczas staramy się wierzyć, nie jest właściwie przedmiotem wiary, przeciwnie. Tu nic nie znaczy uczoność. Wszyscy chrześcijanie mają tę łatwość do wierzenia, i skoro im się poda prawdziwą wiarę, zaraz ją przyjmują. I nic na świecie nie może oszukać tej zdolności nadnaturalnej, ona sprawia, że i najprostsi ludzie trwają w wierze, a wątpią o fałszu.

Ale jeśli tak jest, dlaczego tylu uczonych nie znajduje prawdziwej wiary? Dlaczego nie wszyscy ją przyjmują?

Chociaż każdy chrześcijanin ma z powodu chrztu tę łatwość, zdolność do wiary, może jednak ona osłabnąć, może być jakby uśpioną, a to z powodu wielu przyczyn. Ogólną tego przyczyną jest grzech. Z powodu grzechu słabnie w nas łaska Boża, a ta zdolność do wiary jest także łaską Bożą. Są jednak szczególne przyczyny, które wprost działają przeciwko tej zdolności do wiary. A są to: grzech przeciwko Duchowi Świętemu, tj. jeśli ktoś dla korzyści doczesnych, ze strachu lub z hipokryzji, wyznaje to, w co nie wierzy, choćby nawet wyznawał prawdziwą wiarę; pycha, jako brak miłości prawdy; kłamstwo wszelkie, udawanie, jako wprost przeciwne prawdzie.

Nie przyjmują prawdziwej wiary jeszcze i dlatego, że nie podaje im się jej jak należy. A to: z powodu przesądów, np. chrześcijanin nie może wierzyć w nieomylność papieża, jeśli sądzi, że ona znaczy, iż papież nigdy nie grzeszy, w tym bowiem razie dogmat ten przestaje być dla niego prawdą i staje się fałszem, a owa zdolność w nim nadprzyrodzona nie może go przyjąć; z powodu fałszywych powodów wiary, np. chrześcijanin nie może przyjąć wiarą dogmatu Trójcy Świętej, jeśli mu się podaje jako prawdę rozumową i dowodzi się czysto rozumem.

Okazuje się zatem, jak ważną jest rzeczą dla zachowania wiary w narodzie staranie o wychowywanie go w prawdzie, w miłości do prawdy, oświecanie go w prawdach wiary i zupełne po prostu ich podawanie. Chcąc kogoś nawrócić, wiedząc o tym, że jest ochrzczony, a więc ma w sobie tę władzę nadprzyrodzoną, która go czyni zdolnym do przyjęcia wiary, wystarczy mu po prostu przedstawić prawdy wiary, nie siląc się na żadne dowodzenia. Jeśli ich zaraz nie przyjmie, zrobią na nim wrażenie, i nie zostawią go w spokoju, póki ich nie wyzna. Prawda, że w dzisiejszych czasach, w których, niestety, umyślnie szerzą tyle fałszywych pojęć o wierze katolickiej, nie dość jest podać prawdy wiary, trzeba je wyłożyć. Np. nie dość powiedzieć komuś, że papież jest nieomylny, trzeba wytłumaczyć, że nieomylny jest w rzeczach wiary i moralności, kiedy jako Głowa Kościoła naucza wiernych. Jeśli i to często nie pomaga, to dlatego, że u wielu sama zdolność do wiary osłabła dla wyżej wymienionych powodów: trzeba więc przede wszystkim starać się wzmocnić tę władzę i zdolność, a to modląc się za tych, których chcemy nawrócić.

Kto wierzy, że Bóg ustanowił Kościół, ten zarazem jest pewien, że Bóg chce, aby każdy do niego należał. Ale chodzi o to, czy Bóg chce, aby nasze zbawienie zależało od tego, żebyśmy należeli do prawdziwego Kościoła?

Widzieliśmy, że Bóg chce, byśmy mieli jedną, prawdziwą wiarę i postanowił, by od tego zależało nasze zbawienie, to znaczy, że chce, byśmy byli połączeni w jednej, prawdziwej wierze. A że Kościół jest właśnie zgromadzeniem ludzi, którzy są połączeni ze sobą jednością wiary, więc Bóg chce, byśmy byli w jednym Kościele i postanowił, by od tego zależało nasze zbawienie.

Ale czy w takim razie Bóg nie był obowiązany sprawić, byśmy wszyscy rodzili się w prawdziwym Kościele, i czy nie powinien był pokazać nam tego Kościoła, byśmy będąc nawet w nim urodzeni, byli pewni, że jesteśmy w prawdziwym Kościele?

I jedno i drugie Bóg uczynił.

Rodzimy się wszyscy w Kościele katolickim, bo chrześcijaninem rodzi się każdy w chrzcie świętym, a w chrzcie świętym staje się w duszy członkiem prawdziwego Kościoła i otrzymuje owo usposobienie, ową zdolność do wiary, o której mówiliśmy. Kościół zaś jest jeden i Bóg nie może dać zdolności i usposobienia do fałszywej wiary. Choć więc ktoś zewnętrznie nie należy do prawdziwego Kościoła, jest jednak w nim duszą, wewnętrznie. Błędy heretyckie przyjąć może potem, ale przyjmie je tylko rozumem, nie wiarą. Wierzy zaś tylko w te prawdy, które z Kościoła wzięte zachowały się jeszcze w herezjach, i dlatego, o tyle, jest wierzącym. Jednym słowem, chrześcijanin, który z dobrym sumieniem trzyma się jakiejś herezji, jest tylko zewnętrznie, materialnie, poza prawdziwym Kościołem, i może się zbawić. Dopiero jeśli zaczyna wątpić o tym, czy jest w prawdziwym Kościele, a nie stara się oświecić, tym bardziej, jeżeli się już przekonał, że nie jest, a nie porzuca herezji, wtedy zbawić się już nie może, bo grzeszy ciężko przeciwko Duchowi Świętemu.

Może tu ktoś zarzucić, że w takim razie jest prawdą, iż nasze zbawienie nie zależy od tego, jaką wyznajemy wiarę i do jakiego należymy Kościoła, ale tylko od naszego sumienia, czy ono nie ma jakichś wątpliwości? A w takim razie lepiej, by każdy trzymał się swej wiary i swego Kościoła, a innych nie niepokoił. Bo póki ktoś jest w dobrej wierze, tj. sądzi, że jest w prawdziwym Kościele, może się zbawić, gdy zaś wzbudzimy w nim wątpliwości, już będzie obowiązany szukać prawdy i znalazłszy przyjąć ją, a nie mając dostatecznej odwagi, zgubi swą duszę.

Słusznym by to było, gdyby stan tych, co materialnie są poza Kościołem, był taki sam, jak tych, co są całkowicie w Kościele. Ale tak nie jest. To oddzielenie się, jakkolwiek zewnętrzne tylko, od Kościoła, pociąga za sobą takie następstwa, że nie tylko nie lepiej jest zostawiać w spokoju będących z taką dobrą wiarą w błędzie, ale miłość chrześcijańska każe nam owszem ich niepokoić. Przyczyny tego są następujące:

1. Heretycy nie tylko w niektórych punktach różnią się od katolików. Głębiej zajrzawszy w rzecz przekonać się łatwo, iż nie ma dogmatu, który nie byłby inaczej tłumaczony, inaczej rozumiany u niekatolików. Samo pojęcie Boga jest zupełnie inne u nich niż u nas (1). A pojęcie Boga ma wielki wpływ na całe nasze życie.

2. Uczynki zależą od wiary. Każdy rozumie, jaki wpływ na całe życie musi mieć np. wiara protestantów, że kto przeznaczony do piekła, cokolwiek by czynił, do piekła pójdzie, choćby żył jak najcnotliwiej; a kto przeznaczony do nieba, może grzeszyć, ile chce, a z pewnością się zbawi; że więc do zbawienia wystarczy sama ta wiara, która zasadza się na wewnętrznym ufaniu, że się jest przeznaczonym do nieba.

3. Wiara całkowita daje wiele środków do zbawienia służących, których herezja pozbawia, np. posty, umartwienia, modlitwy do świętych itd.

4. Chrystus Pan dlatego powierzył swą trzodę najwyższemu pasterzowi, aby on miał nad nią pieczę. Choć więc owce i poza trzodą należą duchowo i z prawa do niej, ale prawdziwa piecza pasterska nie może się do nich rozciągać, bo nie są przy najwyższym pasterzu. Może on tylko tyle dla nich czynić, że stara się z powrotem wprowadzić je do trzody. Poza trzodą więc i jej najwyższym pasterzem nie ma prawdziwej pieczy pasterskiej i nie ma władzy rozgrzeszania (cura pastoralis et iurisdictio). Tam więc nawet, gdzie zachowały się sakramenty i hierarchia, gdzie jednak nie ma prawowitej władzy, nie ma też i prawdziwej pieczy pasterskiej. Stąd też dla braku nauki i gorliwości kapłanów i biskupów, wierni nie mają tam z sakramentów żadnego pożytku dla swoich dusz. I nabożeństwo staje się tam tylko zewnętrzną praktyką, nie mającą żadnego życia, ani pobudzającą do miłości Boga. Albowiem jak nikt tam nie daje biskupom władzy pasterskiej i jurysdykcji, tak też nikt nie dogląda tam biskupów, kapłanów, by pracowali nad ludem, by go nauczali, prowadzili i strzegli.

Jednym słowem, kto przypatrzył się dobrze stanowi religijnemu innowierców i kto zna warunki zbawienia, ten przyjść musi do tego przekonania, że to zdanie: „Poza Kościołem katolickim nie ma zbawienia”, tyczy się nie tylko tych, co z własnej woli, ale i w większej części i tych, co w dobrej wierze, jak powiadają, są poza prawdziwym Kościołem.

Lecz jeśli tak jest, w czym różny jest stan pierwszych od drugich, to jest ludzi będących poza Kościołem rozmyślnie i w złej wierze, a będących tam nierozmyślnie i w dobrej wierze?

Najpierw w tym, że choć bardzo trudno zbawić się, nawet w dobrej wierze, będącym poza Kościołem, to jednak mogą się zbawić. Po wtóre, że kto jest w dobrej wierze, ma czyste serce i kocha prawdę, ten znajdzie prawdziwą wiarę i Kościół. Bo taki ma owo usposobienie i zdolność do wierzenia w całej swej sile, wystarczy więc, by mu się prawda przedstawiła, a zaraz ją przyjmie. Ponieważ zaś jest godnym członkiem Kościoła, mistycznego Ciała Chrystusa Pana, więc łatwo pozna głowę widzialną i ciało widzialne, to jest Kościół, do którego powinien należeć. I tu jest czas i miejsce, abyśmy się zastanowili nad tym, jak poznać prawdziwy Kościół Chrystusowy.

Bóg, który dał wiarę i ustanowił wiarę jako środek do zbawienia, sam także opatrzył sposób, aby ta wiara dostała się do wszystkich ludzi. Tym sposobem, tym narzędziem jest Kościół. On sam także dał i daje sposób poznania tego swego prawdziwego Kościoła. Opatrzył go takimi znakami, by wszyscy i najprostsi mogli go poznać.

Pan Jezus przeznaczył swój Kościół dla wszystkich ludzi, bo „chce by wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do przyjęcia prawdy” (1 Tm 2, 4). Otóż warunkiem takiego Kościoła musi być, aby był wszędzie, aby wszyscy mogli doń należeć – musi więc być powszechnym, katolickim. I takim jest rzeczywiście Kościół. Jest to pierwszy i największy znak prawdziwego Kościoła.

Prócz tego w rozmaitych czasach, różnymi odpowiednimi tym czasom znakami Bóg objawił ludziom prawdziwość swego Kościoła. Przemawiał On przez Kościół i dowodził czynami i dziełami, że w nim jest i przezeń mówi. I tak: w początkach pokazywał żydom, jak w Kościele spełniły się proroctwa, pogrążonym w doczesności poganom dowodził prawdziwości swego Kościoła męczeństwem i cudami.

Po rozkrzewieniu się chrześcijaństwa nowym i oczywistym znakiem dla współczesnych, że Kościół jest prawdziwy, Boży, było samo to cudowne i prędkie rozszerzenie się na przekór tylu prześladowaniom, pomimo że nauka Kościoła tak przeciwna była pojęciom i moralności ówczesnej. To rozszerzenie dokonało się tak prostymi i słabymi środkami, jakimi byli apostołowie – rybacy, a do tego żydzi, zwłaszcza, że żydami gardziło całe ówczesne społeczeństwo pogańskie.

Te znaki i dzisiaj mają dla nas swą wagę. Dlatego historia jest jednym z głównych sposobów i znaków, którymi Bóg dowodzi prawdziwości swego Kościoła, chociaż tylko uczeni mogą dostatecznie z tego korzystać.

Po cudownym rozszerzeniu się Kościoła, przychodzi nowy znak jego prawdziwości, którym jest również jego cudowne utrzymanie się, pomimo tylu prześladowań, tym straszniejszych, że już nie od obcych, ale od własnych synów pochodziły, a często pomimo jeszcze niebezpieczniejszego zepsucia własnych zwierzchników rządzących Kościołem. Dalej sama ta ciągłość, ustawiczność prześladowania Kościoła, ponieważ jest dowodem, że w nim wypełnia się proroctwo Chrystusa Pana, który przepowiedział swym uczniom, że ciągłe będą prześladowania, jest zarazem nowym dowodem i znakiem prawdziwości Kościoła.

Stanowczym na koniec znakiem, że Bóg jest w Kościele, jest jego świętość i płodność. Najpierw świętość. Albowiem w Kościele są zawsze święci i ludzie, co się poświęcają i uświęcają, że jest wielu gorliwych i prawdziwie nabożnych, że są cuda i że Kościół posiada środki uświęcania swych członków. Dowodem świętości Kościoła jest także i to, że ci, co nawracają się, czynią to z przekonania i często takie nawrócenie się jest połączone z heroizmem. Przeciwnie, kto odstępuje od Kościoła, robi to prawie zawsze z nieczystych pobudek, i że nigdy jeszcze katolik umierając nie porzucił swej wiary, przeciwnie, ilu to heretyków wtedy się nawracało i nie z innego powodu, jeno, że umierając człowiek już nie dba o dobro doczesne, ale tylko o interes duszy. Więc w Kościele tylko jest świętość. Ale jest i płodność, jest siła żywotna. Na wszystkie potrzeby społeczeństwa Kościół ma lekarstwo. Ma różne zakony i zgromadzenia wywoływane rozmaitymi potrzebami ludzkości. Wydaje misjonarzy, poświęcających się dla zbawienia innych. Tylko Kościół katolicki rozmnaża wiarę na świecie, rozszerza królestwo Boże, szczepi wszędzie nowe życie. Herezje, a tym bardziej niedowiarstwo mają siły tylko do niszczenia, nie zaś do budowania albo jakiegokolwiek prawdziwego rozwoju. Więc w Kościele życie i płodność.

W dzisiejszych czasach głównym znakiem prawdziwości Kościoła jest to, że on jedynie może zachować świat od despotyzmu, biedy i socjalizmu, że bez Kościoła społeczeństwo ludzkie nie może się ostać.

Dziś światu grozi straszny despotyzm. Rządzi światem ten, kto ma siłę, nie ten, co ma prawo. Nie ma nikogo, co by śmiał powiedzieć niesprawiedliwym władcom: „Tego nie wolno, to niesprawiedliwość!”, a co by zarazem miał powagę, dającą siłę tym słowom. Szeroko otwartymi wrotami wkracza w ten sposób samowolny despotyzm.

Z drugiej strony coraz bardziej szerzy się bieda. Wszystkie bogactwa skupiają się w coraz mniejszej liczbie rąk, coraz więcej tedy nędzarzy, którzy wszyscy zależą od takich bogaczy. Stąd wywiązuje się i wywiązał socjalizm. Lud rozwścieczony na despotyczne ujarzmienie polityczne, chce zniszczyć wszelką władzę, wszelki rząd, rozjątrzony na ujarzmienie finansowe i niewolnictwo pieniężne, chce zniszczyć wszelką własność.

Jeden tylko Kościół może władcom powiedzieć z całą siłą i powagą: „nie wolno”. On jeden doglądać ich może i nie pozwalać na despotyzm, a z drugiej strony pocieszać, łagodzić uciśnionych i trzymać ich w posłuszeństwie władzy. W nim rządzący mają sędziego, a rządzeni opiekuna, obrońcę. On jedynie może mobilizować rządzących, by wypełniali swoje obowiązki, nakazywać podwładnym, by słuchali władzy, wtedy nawet gdy jest przykra.

Kościół nie niszczy własności, ale powiada bogatemu: bogactwo dane jest tobie nie po to, byś tylko sam go używał, ale byś nim przychodził z pomocą ubogim, oni są twymi braćmi i z nimi jako z takimi masz się obchodzić. Do ubogiego zaś mówi: powinieneś cierpliwie znosić twój stan, a nawet trzeba, byś pokochał ubóstwo, bo ono ci ułatwia drogę do nieba. Taka mowa znajduje posłuch u ludzi, bo widzą, jak w Kościele wielu używa swego majątku na wspomaganie ubóstwa, lub też wyrzeka się go zupełnie i staje się ubogim z miłości dla ubóstwa. Takie są znamiona i dowody Kościoła.

Ale czy tylko Kościół katolicki odznacza się wszystkimi tymi znakami? Czy nie posiadają ich również herezje?

Na to pytanie jest odpowiedź pozbawiona wątpliwości. Herezje jeśli się rozkrzewiały, nie działo się to cudownie, ale za pomocą siły, intryg i przy schlebianiu namiętnościom ludzkim. Jeśli się długi czas utrzymywały, to także nie cudem, ale podobnymi środkami, jakimi się rozkrzewiały. Prześladowane nie były, ale zawsze prześladujące. Świętość od nich daleką była, przeciwnie, początek ich bywał nieczysty, niesprawiedliwy, oparty na kłamstwie, przemocy i bezprawiu. Środków do uświęcenia nie mają żadnych. Płodne są tylko w nowe coraz liczniejsze i drobniejsze herezje, których nie mają mocy z łona swego wyrzucić. Despotyzm uprawniają one zawsze, a wobec biedy i socjalizmu zupełnie są bezsilne.

Ale czy i w Kościele katolickim nie zdarzają się księża czy biskupi, niewypełniający swych obowiązków, niedbający o swe trzody i dający zgorszenia?

Niestety! Zdarzało się i zdarza się to nieraz, ale w Kościele katolickim taki stan nie może trwać długo, jest na to rada. Jest bowiem papież, pasterz powszechny, który nadzoruje biskupów i księży. Chrystus Pan jest ze swym Kościołem. „Oto ja jestem z wami aż do skończenia świata!” On sam ma więc pieczę, by i pasterz powszechny był ku zbudowaniu Kościoła, i w samym Kościele błędy i bezprawia, te bramy piekielne, wiary i prawa nie przemogły.

Ks. Paweł Smolikowski CR

(1) Tak to jest widoczne, że kiedy Schiller powiedział, że najlepiej określić Boga, iż jest miłością, Goethe miał zawołać: „Nie przyjmujcie tego twierdzenia, bo on wam z niego cały katolicyzm zaraz wyprowadzi!”. Gdzie indziej znowu Bóg traktowany jest jako jakiś urzędnik, który tylko czyha na to, by kogoś złapać na jakiejś, choćby mimowolnej pomyłce.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Protestantyzm potępiony przez papieży.