Rozdział czternasty. Emancypacja życia domowego

Należałoby nadmienić, że owa presja wywierana na mężczyznę, by rozwijał w sobie jedną cechę, nie ma nic wspólnego z tym, co często nazywa się naszym systemem opartym na konkurencji, ale istniałaby tak samo w każdym racjonalnie wyobrażalnym rodzaju kolektywizmu. O ile socjaliści szczerze nie pragną obniżenia standardów skrzypiec, teleskopów i elektrycznych świateł, to muszą wywrzeć jakiś moralny nacisk na jednostkę, by wciąż była na nich skoncentrowana. Tylko dlatego, że mężczyźni byli w jakimś stopniu specjalistami, powstały jakiekolwiek teleskopy; z pewnością muszą oni być w jakimś stopniu specjalistami, by one nadal funkcjonowały. To nie przez uczynienie z mężczyzny państwowego pracownika najemnego można sprawić, by nie myślał głównie o bardzo trudnym sposobie, w jaki zarabia pieniądze. Jest tylko jeden sposób, w jaki można zachować w świecie tę szlachetną beztroskę i tę spokojniejszą perspektywę, które są spełnieniem dawnej wizji wszechstronności. Chodzi o to, by pozwolić na istnienie częściowo chronionej połowy ludzkości; połowy, którą nęka wprawdzie presja industrializmu, ale tylko pośrednio. Innymi słowy, w każdym ośrodku ludzkości musi być jedna istota ludzka o szerszych perspektywach, która nie daje z siebie „tego, co najlepsze”, ale daje z siebie wszystko.

Najbardziej pomocna wydaje się nasza stara analogia z ogniem. Ogień nie musi świecić jak światło elektryczne ani wrzeć jak wrząca woda; rzecz w tym, że świeci jaśniej od wody i ogrzewa lepiej od światła. Żona jest jak ogień, czy też, by zachować właściwe proporcje, ogień jest jak żona. Tak jak od ognia, od kobiety oczekuje się, że będzie gotować – nie wyróżniać się w gotowaniu, ale gotować; gotować lepiej niż jej mąż, który zarabia na węgiel, wykładając botanikę albo tłukąc kamienie. Tak jak od ognia, tak od kobiety oczekuje się, że będzie opowiadać dzieciom bajki; nie oryginalne i artystyczne bajki, ale bajki – prawdopodobnie lepsze niż te, które opowiedziałby pierwszorzędny kucharz. Tak jak od ognia, tak od kobiety oczekuje się, że wniesie światło i inspirację, nie przez najbardziej zdumiewające odkrycia lub najbardziej niekonwencjonalny tok myślenia, ale lepiej niż by to zrobił mężczyzna po całym dniu tłuczenia kamieni albo prowadzenia wykładów. Ale nie można oczekiwać od niej, że podoła tego rodzaju wszechstronnym obowiązkom, jeśli będzie musiała podołać również bezpośrednio okrucieństwu konkurencyjnego czy biurokratycznego znoju. Kobieta musi być kucharką, ale nie konkurującą z innymi kucharką; nauczycielką, ale nie konkurującą z innymi nauczycielką; dekoratorką, ale nie konkurującą z innymi dekoratorką; krawcową, ale nie konkurującą z innymi krawcową. Powinna mieć nie jeden zawód, ale dwadzieścia hobby; w przeciwieństwie do mężczyzny może rozwinąć wszystko to, w czym nie jest najlepsza. Właśnie to było tak naprawdę od początku celem tego, co się nazywa odosobnieniem, a nawet uciskiem kobiet. Kobiet nie trzymano w domu po to, by miały wąskie horyzonty; przeciwnie, trzymano je w domu, by miały szerokie horyzonty. Świat za drzwiami domu był jednym wielkim skupiskiem jednostronności, labiryntem ciasnych ścieżek, zakładem dla obłąkanych monomanów. Tylko dzięki temu, że kobieta była częściowo ograniczana i chroniona, mogła zajmować się pięcioma lub sześcioma zawodami i w ten sposób być niemal tak blisko Boga jak dziecko, kiedy bawi się ono w sto różnych profesji. Ale profesje kobiety, w przeciwieństwie do zabaw dziecka, były wszystkie w sposób prawdziwy i niemal straszny owocne; tak tragicznie realne, że tylko jej wszechstronność i równowaga uchroniły je od czegoś niezdrowego. Taka jest istota mojego poglądu na temat historycznej pozycji kobiety. Nie zaprzeczam, że kobiety były krzywdzone, a nawet torturowane; ale wątpię, czy kiedykolwiek były torturowane tak, jak są torturowane teraz przez absurdalną współczesną próbę uczynienia z nich jednocześnie domowych cesarzowych i zmuszonych do rywalizacji urzędniczek. Nie zaprzeczam, że nawet w kręgu dawnej tradycji kobietom było trudniej niż mężczyznom; dlatego zdejmujemy z głów kapelusze. Nie zaprzeczam, że te wszystkie różne kobiece funkcje były wyczerpujące, ale twierdzę, że w podtrzymywaniu ich zróżnicowania tkwiły jakiś cel i jakieś znaczenie. Nie zaprzeczę nawet, że kobieta była służącą; ale przynajmniej była służącą do wszystkiego.

Najkrócej można podsumować to stanowisko, mówiąc, że kobieta symbolizuje ideę rozsądku, ten intelektualny dom, do którego umysł musi powrócić po każdej szalonej wyprawie. Umysł, który odnajduje drogę do dzikich miejsc, to umysł poety, ale umysł, który nigdy nie odnajduje drogi powrotnej, to umysł obłąkanego. W każdej maszynie musi być część, która się porusza i część, która pozostaje nieruchoma; we wszystkim, co się zmienia, musi być część, która jest niezmienna. Wiele zjawisk, które współcześni pochopnie potępiają, tak naprawdę bierze się z roli kobiety będącej ośrodkiem i podporą zdrowia. To, co nazywa się jej posłuszeństwem, a nawet uległością, jest w dużej mierze jedynie posłuszeństwem i uległością uniwersalnego remedium; kobieta się zmienia, tak jak się zmieniają lekarstwa, w zależności od choroby. Musi być optymistką dla ponurego męża i zbawienną pesymistką dla beztroskiego męża. Nie może dopuścić do tego, by don Kichota wykorzystywano, ani do tego, by tyran wykorzystywał innych. Francuski król napisał: „Toujours femme varie / Bien fol qui s’y fie” (1), ale prawda jest taka, że kobieta zawsze się zmienia i dlatego właśnie zawsze jej ufamy. Zapewnianie antidotum zdrowego rozsądku na każdą przygodę i każdy wybryk nie oznacza (jak prawdopodobnie sądzą współcześni) przyjęcia roli szpiega czy też niewolnicy. Oznacza przyjęcie roli Arystotelesa lub (w najgorszym przypadku) Herberta Spencera; oznacza bycie uniwersalną moralnością, kompletnym systemem myślowym. Niewolnik pochlebia, osoba na wskroś moralizatorska gani. Krótko mówiąc, chodzi o bycie kameleonem w prawdziwym znaczeniu tego zacnego słowa, które z takiego czy innego powodu jest zawsze używane w przeciwnym sensie. Najwidoczniej przypuszcza się, że kameleon oznacza tchórzliwą osobę, która zawsze przechodzi na silniejszą stronę. Tak naprawdę oznacza jednak bardzo rycerską osobę, która zawsze przechodzi na słabszą stronę, jak ktoś, kto trymuje łódź, siadając tam, gdzie siedzi mniej osób. Kobieta jest kameleonem, a to wielkoduszne, niebezpieczne i romantyczne zajęcie.

Ostatecznym rozwiązaniem jest wystarczająco jasny fakt. Jeśli zgodzimy się przynajmniej co do tego, że ludzkość nie postąpiła w sposób nienormalny, dzieląc się na dwie połowy, reprezentowane odpowiednio przez ideały specjalistycznego talentu i ogólnego rozsądku (bo naprawdę trudno jest całkowicie połączyć oba w jednym umyśle), to nietrudno będzie zrozumieć, dlaczego linia podziału pokrywa się z podziałem na płcie lub też dlaczego kobieta stała się symbolem wszechstronności, a mężczyzna specjalizacji i ambicji. Dwa gigantyczne fakty związane z naturą sprawiły, po pierwsze, że kobieta, która często spełniała swoje funkcje bardzo wiernie, nie mogła szczególnie wyróżniać się na polu eksperymentu i przygody; a po drugie, że to samo działanie natury otoczyło ją bardzo młodymi dziećmi, które trzeba nauczyć nie tyle czegoś, ile wszystkiego. Niemowląt nie trzeba uczyć zawodu, ale przedstawić im świat. Krótko mówiąc, kobieta jest na ogół zamknięta w domu z człowiekiem, który zadaje wszelkie możliwe, a czasem i niemożliwe pytania. Byłoby dziwne, gdyby zachowała w sobie cokolwiek z jednostronności specjalisty. Jeśli ktoś twierdzi, że ten obowiązek ogólnego nauczania (choćby i niepodlegający współczesnym przepisom i godzinom pracy oraz wykonywany bardziej spontanicznie przez osobę bardziej chronioną) jest sam w sobie zbyt wymagający i uciążliwy, to potrafię to zrozumieć. Mogę jedynie odpowiedzieć, że ludzkość uznała, iż warto obarczyć tym ciężarem kobiety, żeby podtrzymać w świecie zdrowy rozsądek. Ale kiedy ludzie zaczynają mówić, że ten domowy obowiązek jest nie tylko trudny, ale mało ważny i szary, to po prostu się poddaję. Nie potrafię bowiem, przy największym wysiłku wyobraźni, pojąć, o co im chodzi. Kiedy obowiązki domowe nazywa się na przykład harówką, to cała trudność bierze się z podwójnego znaczenia tego słowa. Jeśli harówka oznacza jedynie strasznie ciężką pracę, to zgadzam się, że kobieta w domu haruje, tak jak mężczyzna mógł harować przy katedrze w Amiens albo za działem pod Trafalgarem. Ale jeśli oznacza, że ta ciężka praca jest cięższa przez to, że jest błaha, nieciekawa i pozbawiona znaczenia dla duszy, to wówczas, jak mówię, poddaję się; nie wiem, co te słowa znaczą. Być w określonym zakresie królową Elżbietą i decydować o sprzedażach, przyjęciach, pracach i wakacjach; być w określonym zakresie Whiteleyem (2) i dostarczać zabawki, buty, pościel, ciastka i książki; być w określonym zakresie Arystotelesem i uczyć zasad moralnych, dobrych manier, teologii i higieny; potrafię zrozumieć, jak bardzo może to wyczerpywać umysł, ale nie potrafię sobie wyobrazić, jak może go to zawężać. Jak może być wyższym powołaniem mówienie dzieciom innych ludzi o regule trzech, a pomniejszym mówienie własnym dzieciom o wszechświecie? Jak można powiedzieć, że horyzonty poszerza bycie tym samym dla wszystkich, a ogranicza je bycie wszystkim dla kogoś? Nie, funkcja kobiety jest mozolna, ale dlatego, że jest gigantyczna, nie dlatego, że jest znikoma. Będę współczuł pani Jones z powodu wielkości jej zadania; nigdy nie będę jej współczuł z powodu jego małości.

Choć jednak istotą zadania kobiety jest wszechstronność, to nie przeszkadza to, rzecz jasna, w tym, żeby miała ona jedno lub dwa silne, choć w dużej mierze zdrowe, uprzedzenia. W zasadzie jest ona bardziej niż mężczyzna świadoma tego, że jest tylko połową ludzkości, ale wyraża to, biorąc się poważnie za dwie lub trzy rzeczy, które, jak sądzi, reprezentuje. Dodałbym tu w nawiasie, że obecne urzędowe kłopoty z kobietami w dużej mierze biorą się stąd, że kobiety przenoszą na sprawy intelektualne ów święty upór właściwy tylko dla spraw zasadniczych, które kobieta ma za zadanie strzec. Własne dzieci i własny ołtarz powinny być kwestią zasad lub, jak kto woli, uprzedzeń. Z drugiej strony to, kto napisał Listy Juniusza (3), nie powinno być kwestią zasad ani uprzedzeń, ale wolnego i niemal obojętnego dociekania. Jeśli jednak uczynić z młodej energicznej dziewczyny sekretarkę ligi mającej udowodnić, że Listy Juniusza napisał Jerzy III, to za trzy miesiące ona sama też w to uwierzy, ze zwykłej lojalności wobec swoich pracodawców. Nowoczesne kobiety bronią swojego biura z całą zaciekłością walki o rodzinę. Walczą o biurko i maszynę do pisania jak o ognisko domowe i stają się wierne jak wilczyce niewidzialnemu szefowi firmy. Dlatego tak dobrze wykonują pracę biurową i dlatego nie powinny jej wykonywać.

Przygoda oszczędności

Większa część rodu niewieściego musiała jednak walczyć o rzeczy nieco bardziej porywające niż biurko i maszyna do pisania; nie da się też zaprzeczyć, że w ich obronie kobiety rozwinęły w sobie cechę zwaną uprzedzeniem w stopniu wielkim, a nawet groźnym. Ale zawsze się okaże, że te uprzedzenia umacniają pozycję kobiety, że ma ona pozostać generalną nadzorczynią, autokratką w małym zakresie, ale obejmującym wiele dziedzin. W jednej lub dwóch rzeczach rzeczywiście nie rozumie ona mężczyzny, ale niemal wyłącznie po to, by w ten sposób zachować swoją pozycję. Dwie sprawy, co do których kobieta rzeczywiście i sama z siebie jest nadzwyczaj nieustępliwa, można z grubsza podsumować jako ideał oszczędności i ideał godności.

Niestety dla tej książki, jej autorem jest mężczyzna, a te dwie cechy, jeśli nie są wstrętne dla mężczyzny, to przynajmniej są wstrętne u mężczyzny. Ale jeśli mamy w ogóle sprawiedliwie rozstrzygnąć kwestię płci, to wszyscy mężczyźni muszą uczynić wysiłek wyobraźni i zrozumieć podejście wszystkich dobrych kobiet do tych dwóch spraw. Być może trudność występuje zwłaszcza co do cechy zwanej oszczędnością; my mężczyźni tak bardzo zachęcaliśmy się nawzajem do szastania pieniędzmi na prawo i na lewo, że ostatecznie zgubienie sześciopensówki urosło do rangi czegoś rycerskiego i poetyckiego. Ale jeśli popatrzeć na to szerzej i szczerzej, to sprawa przedstawia się w całkiem w inny sposób.

Oszczędność jest naprawdę romantyczna; gospodarność jest bardziej romantyczna niż rozrzutność. Ja przynajmniej wypowiadam się w tej sprawie bezstronnie, bo nie przypominam sobie, żebym od urodzenia zaoszczędził choćby pół pensa. Ale to prawda, oszczędność, właściwie rozumiana, jest bardziej poetycka. Jest poetycka dlatego, że jest twórcza; marnotrawstwo jest niepoetyckie, bo jest marnotrawstwem. Wyrzucanie pieniędzy jest prozaiczne, bo prozaiczne jest wyrzucanie czegokolwiek; jest negatywne, jest wyznaniem obojętności, to znaczy wyznaniem porażki. Najbardziej prozaiczną rzeczą w domu jest śmietnik, a jedynym poważnym zarzutem wobec nowych pedantycznych i estetycznych domów jest po prostu to, że śmietnik musi być w nich większy niż cały dom. Gdyby ktoś potrafił zrobić użytek ze wszystkich rzeczy w swoim śmietniku, to byłby geniuszem większym od Szekspira. Kiedy nauka zaczęła wykorzystywać produkty uboczne, kiedy odkryła, że farby można robić ze smoły węglowej, to zyskała wówczas największe i być może jedyne prawo do prawdziwego szacunku ludzkiej duszy. Otóż celem dobrej kobiety jest wykorzystać produkty uboczne, czyli, mówiąc inaczej, grzebać w koszu na śmieci.

Mężczyzna może to w pełni zrozumieć tylko wtedy, gdy pomyśli o jakimś niespodziewanym żarcie albo doraźnym środku wykorzystującym materiały, jakie można znaleźć w prywatnym domu w deszczowy dzień. Jasno określona codzienna praca mężczyzny jest na ogół tak ściśle udogodniona przez współczesną naukę, że oszczędność, zbieranie tego, co się może przydać, stała się dla niego niemal pozbawiona znaczenia. Przeważnie styka się z nią (jak mówię) wtedy, gdy urządza jakąś zabawę wewnątrz czterech ścian. Podczas odgrywania szarad dywanik wystarczy za futro, a ocieplacz na dzbanek za kapelusz dwurożny. Kiedy potrzeba drewna i tektury do zabawkowego teatrzyku, to znajdzie się w domu wystarczająco dużo drewna na opał i pudeł na kapelusze. To jest okazjonalny przebłysk męskiej oszczędności i jej ujmująca parodia. Ale niejedna dobra gospodyni domowa bawi się w ten sposób codziennie skrawkami sera i jedwabiu, nie dlatego, że jest skąpa, ale przeciwnie, dlatego, że jest wielkoduszna; dlatego, że chce, by jej twórcze miłosierdzie ogarniało wszystkie jej dzieła, by ani jedna sardynka nie została zniszczona lub wyrzucona jako śmieć, kiedy wszystko zostanie już poukładane.

Współczesnemu światu trzeba jakoś wytłumaczyć, że (w teologii i w innych sprawach) jakiś pogląd może być szeroki, powszechny i wolny od uprzedzeń, a mimo to popaść w konflikt z innym poglądem również szerokim, powszechnym i wolnym od uprzedzeń. Dwie sekty nigdy ze sobą nie wojują, czynią to jedynie dwa katolickie Kościoły. Jedyną możliwą kolizją jest kolizja dwóch kosmosów. Na mniejszą skalę należy więc najpierw uświadomić sobie, że ten kobiecy ekonomiczny ideał przynależy do owej kobiecej perspektywy i owej wszechstronnej sztuki życia, które przypisaliśmy już tej płci: oszczędność nie jest rzeczą małą, wstydliwą lub prowincjonalną; jest częścią tej wielkiej idei kobiety wyglądającej na wszystkie strony przez okna duszy i odpowiedzialnej za wszystko. W przeciętnym ludzkim domu jest bowiem jedna dziura, przez którą pieniądze wchodzą, i setka innych dziur, przez które wychodzą. Mężczyzna jest odpowiedzialny za tę jedną, a kobieta za sto. Choć jednak właśnie skąpstwo kobiety jest częścią jej duchowej wielkości, to mimo to prawdą jest, że powoduje ono konflikt z pewną szczególną duchową wielkością charakteryzującą mężczyzn z danego plemienia. Powoduje ono konflikt z tą bezkształtną kataraktą braterstwa, chaotycznego ucztowania i ogłuszających debat, o których mówiliśmy w poprzedniej części. Element tego, co wieczne w upodobaniach obu płci jeszcze bardziej je konfliktuje, ponieważ jedna reprezentuje uniwersalną czujność, a druga niemal nieskończoną produktywność. Po części z powodu swej moralnej słabości, a po części z powodu swej fizycznej siły mężczyzna jest zwykle skłonny rozciągać wszystko niemal bez końca; zawsze myśli o przyjęciu jako o trwającym całą noc; zawsze też myśli o nocy jako o trwającej wiecznie. Kiedy pracujące kobiety z ubogich dzielnic przychodzą do karczm i próbują zabrać stamtąd do domu swoich mężów, to prostoduszni „pracownicy opieki społecznej” zawsze wyobrażają sobie, że każdy mąż jest tragicznym pijakiem, a każda żona świętą o złamanym sercu. Nigdy nie przychodzi im na myśl, że ta uboga kobieta postępuje według mniej wytwornej konwencji dokładnie tak, jak każda modna pani domu, która próbuje zachęcić dyskutujących przy cygarach mężczyzn, żeby przeszli do pokoju obok plotkować przy herbacie. Tych kobiet nie irytuje jedynie ilość pieniędzy wydawanych na piwo; irytuje je również ilość czasu zmarnowanego na rozmowach. Nie tylko to, co wchodzi do ust, ale i to, co z ust wychodzi, czyni ich zdaniem mężczyznę nieczystym. Jak ich siostry ze wszystkich warstw społecznych, będą przedstawiać przeciwko dyskusjom śmieszny argument, że nikogo one nie przekonują; tak jakby ktoś chciał uczynić swoim niewolnikiem osobę, z którą uprawia walkę na kije. Ale prawdziwe kobiece uprzedzenie na tym punkcie nie jest bezpodstawne; prawdziwe odczucie jest takie, że najbardziej męskie przyjemności cechuje ulotność. Księżna może zrujnować księcia dla naszyjnika z diamentów, ale naszyjnik pozostaje. Straganiarz może zrujnować żonę dla garnca piwa, ale gdzie jest piwo? Księżna dyskutuje z inną księżną, żeby ją zmiażdżyć, żeby osiągnąć skutek. Straganiarz nie dyskutuje z innym straganiarzem, żeby go przekonać, ale żeby cieszyć się jednocześnie brzmieniem własnego głosu, jasnością swoich opinii i męskim towarzystwem. W męskich przyjemnościach jest element pięknej bezowocności; wino leje się do bezdennego wiadra; myśl pogrąża się w bezdennej otchłani. Wszystko to nastawiło kobietę wrogo do karczmy, to znaczy do parlamentu. Pojawia się tam, żeby zapobiec marnotrawstwu, a karczma i parlament to właśnie pałace marnotrawstwa. W wyższych sferach karczmę nazywa się klubem, ale w oczach kobiety nic to nie zmienia. Jej zastrzeżenie wobec jednego i drugiego jest jasno określone i racjonalne; chodzi o to, że na karczmę marnuje się energię, którą można by spożytkować na dom.

Jak z kobiecą oszczędnością i męskim marnotrawstwem, tak też z kobiecą godnością i męskim awanturnictwem. Kobieta posiada głęboko zakorzenione i bardzo uzasadnione przekonanie, że jeśli nie będzie wymagać dobrych manier, to nikt inny tego nie zrobi. Dzieci nie zawsze są pełne godności, a z dorosłymi mężczyznami lepiej się nie pokazywać. Jest wielu całkiem uprzejmych mężczyzn, ale nie słyszałem o żadnym, który albo by nie fascynował kobiet albo ich nie słuchał. Tak naprawdę jednak kobiecy ideał godności, tak jak kobiecy ideał oszczędności, tkwi głębiej i łatwo można go źle zrozumieć. Ostatecznie opiera się na silnym poczuciu duchowego odosobnienia; tym samym, które sprawia, że kobiety są religijne. Nie lubią one wtapiać się w tłum; nie lubią go i unikają. Ta anonimowość, którą zauważyliśmy w rozmowach klubowych, byłaby w przypadku kobiet zwykłą impertynencją. Pamiętam, jak pewna artystyczna i rozentuzjazmowana dama spytała mnie kiedyś w swoim okazałym zielonym salonie, czy wierzę w braterstwo między płciami i dlaczego nie. Byłem zmuszony dać oczywistą i szczerą odpowiedź: „Bo gdybym przez dwie minuty traktował panią jak kompana, to wyrzuciła by mnie pani za próg”. Jedyną pewną regułą w tej sprawie jest zawsze odnosić się do kobiety, ale nigdy do kobiet. „Kobiety” to rozpustne słowo; używałem go w tym rozdziale wielokrotnie, ale ma ono zawsze łajdacki wydźwięk. Trąci orientalnym cynizmem i hedonizmem. Każda kobieta to uwięziona królowa. Ale każdy tłum kobiet to jedynie wypuszczony na wolność harem.

Nie wyrażam tu własnych poglądów, ale poglądy niemal wszystkich kobiet, jakie znam. Byłoby niesprawiedliwością powiedzieć, że każda kobieta nie znosi innych kobiet pojedynczo, ale można powiedzieć, jak sądzę, że nie cierpi ich jako bezładnego tłumu; nie dlatego, że pogardza własną płcią, ale dlatego, że ją szanuje. Szanuje zwłaszcza tę świętość i to oddzielenie każdej rzeczy, które w manierach znajdują odzwierciedlenie w idei godności, a w obyczajach w idei czystości.

Gilbert Keith Chesterton

(1) „Kobieta zawsze się zmienia / całkiem głupi ten, kto jej ufa.”

(2) William Whiteley (1831–1907) – przedsiębiorca, założyciel pierwszego w Londynie domu towarowego.

(3) Seria anonimowych listów opublikowanych w londyńskiej gazecie (1769–1772) krytykujących króla Jerzego III i jego ministrów.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Gilberta Keitha Chestertona Co jest złe w świecie.