Rozdział czternasty. Do Lizbony

Zgodnie z życzeniem rodziców Hiacynta spędziła lipiec i sierpień w szpitalu w Ourem. Tam też otrzymała straszną wiadomość, że jej wujek, Antoni dos Santos, tata Łucji, zachorował na grypę i zmarł. Jednak choć dziewczynka bardzo współczuła starszej kuzynce, podczas dwóch wizyt Łucji w szpitalu uparcie twierdziła, że niedługo przyjdzie czas też na nią. Cierpiała dłużej niż jej brat i wuj. Była już połowa lata, a ona chorowała od Bożego Narodzenia!

Jednak Bóg widocznie nie chciał, żeby Hiacynta zakończyła już cierpienia za dusze grzeszników. Któregoś dnia lekarze orzekli, że dziewczynka równie dobrze może wracać do Fatimy, gdyż dwumiesięczne leczenie w szpitalu Świętego Augustyna nie przyniosło żadnych rezultatów.

– Widocznie Nasza Pani zmieniła zdanie – wyszeptała Hiacynta po usłyszeniu tej nowiny. – Och, jakże się cieszę! W domu będzie znacznie łatwiej umrzeć niż w szpitalu…

W Fatimie nastała jesień, a dziewczynka wciąż pozostawała przy życiu – cierpiąc i modląc się. Łucja odwiedzała ją tak często, jak tylko mogła i przynosiła jej polne kwiaty, które zrywała na łąkach. Oczy małej cierpiącej promieniały na widok kolorowych płatków.

– Zebrałaś te stokrotki w Cova, prawda?

– Tak.

– A lilie w Valinhos?

– Zgadza się.

– Och, Łucjo! Jaka ty jesteś dla mnie dobra! Tak bardzo chciałabym móc pójść i nazbierać te kwiaty z tobą! Ale powiedz mi, modlisz się za mnie w nowej kaplicy w Cova poświęconej Matce Boskiej Różańcowej?

– Oczywiście. Modlę się za ciebie codziennie zarówno tam, jak i w kościele we wsi.

– I co mówisz Naszemu Panu w moim imieniu?

– To, o co mnie prosiłaś – że kochasz Go bardzo mocno. Że kochasz też Naszą Panią i że chcesz ocalić tyle dusz, ile tylko się da, cierpiąc za ich grzechy.

– To dobrze. Ale Łucjo, czy nie byłoby wspaniale, gdyby Nasza Pani znów się pojawiła i mogłybyśmy powiedzieć Jej to wszystko osobiście?

Łucja skinęła głową z zapałem.

– O tak! To byłoby cudowne! Ale myślę, że nie może do nas przychodzić zbyt często.

Jednak któregoś dnia po powrocie Hiacynty z Ourem, i bez najmniejszego ostrzeżenia, życzenie chorej zostało spełnione. Pod koniec roku 1919, gdy w domu Marto nie było nikogo, dziewczynce ukazała się Matka Boska Różańcowa, jak zwykle piękna i zachwycająca.

– Czy powiedziała, że wyzdrowiejesz? – spytała Łucja z nadzieją, gdy Hiacynta opowiedziała jej o wizycie Naszej Pani.

W odpowiedzi dziewczynka potrząsnęła przecząco głową.

– Nie, nie powiedziała mi tego.

– Cóż więc powiedziała?

Hiacynta nie mogła powstrzymać łez, gdy przypomniała sobie ostatnią wiadomość z Nieba.

– Powiedziała, że znów pójdę do szpitala, tym razem do Lizbony. Wycierpię tam bardzo dużo, a potem umrę w samotności…

– Och, Hiacynto, nie mogła ci tego powiedzieć!

– A jednak. A potem powiedziała jeszcze, że po wyjeździe z Fatimy już nigdy cię nie zobaczę… ani mojej rodziny… i nawet mama będzie musiała pozostawić mnie samą w Lizbonie…

Łucja nie mogła wprost uwierzyć w tak przygnębiające słowa.

– Czy Nasza Pani powiedziała w ogóle cokolwiek miłego? – spytała z wahaniem.

– Powiedziała, żebym się nie bała, gdyż pod koniec osobiście przyjdzie, by zabrać mnie do Nieba.

– To samo powiedziała Franciszkowi na kilka dni przed jego śmiercią!

– Wiem.

Przez chwilę dziewczynki patrzyły na siebie w milczeniu, a ich serca rozdzierał ogromny żal. Łucja wyciągnęła rękę do kuzynki w pocieszającym geście.

– Nie myśl o tym więcej – wyszeptała.

Na te słowa w oczach Hiacynty zapłonęły ogniki.

– Ale ja chcę o tym myśleć! Nie rozumiesz, że im więcej rozmyślam o tym, co powiedziała Nasza Pani, o tym, że muszę cię zostawić i umrzeć w samotności w Lizbonie, tym bardziej cierpię? A póki jeszcze zostało mi trochę czasu, chcę cierpieć jak najwięcej z miłości do Naszego Pana i za odkupienie dusz!

Dni mijały i w połowie stycznia 1920 roku na pielgrzymkę do Cova wybrał się znany okulista. Wraz z innymi pielgrzymami zjawił się też w domach rodzin Marto i dos Santos. Poczciwego lekarza bardziej interesowało jednak zdrowie Hiacynty i pomoc w jej wyzdrowieniu, niż zadawanie pytań o Naszą Panią. Biedna mała prawie nie mogła oddychać! I tak bardzo cierpiała!

– Musicie wysłać dziecko do Lizbony – oznajmił rodzicom dziewczynki. – Jestem pewny, że mój dobry znajomy może przeprowadzić operację, która wyleczy ją całkowicie. I nie będą musieli się państwo martwić o koszty. Zajmą się tym inni moi znajomi.

Manuel i Olimpia Marto spojrzeli na siebie z powątpiewaniem. Po tylu miesiącach choroby przyzwyczaili się już do myśli, że dla ich córeczki nie ma ratunku. Jednak jak cudownie by było, gdyby w Lizbonie, w tym wspaniałym mieście z najlepszymi szpitalami i świetnymi chirurgami…

– Jesteście to winni Hiacyncie, musicie przynajmniej spróbować – zachęcał okulista. Następnie zwrócił się z pogodnym uśmiechem do chorej:

– Co byś powiedziała na wycieczkę do dużego miasta, moja droga?

Oczy Hiacynty były pełne łez. Rozumiała bowiem, że powoli spełniało się to, co zapowiedziała Matka Boska podczas ostatniej wizyty – wyjazd do Lizbony, pobyt w kolejnym szpitalu…

– Och! – zawołała słabym głosem. – Mój wyjazd tam byłby tylko stratą czasu. I po co w ogóle ta operacja? Przecież i tak już nie wyzdrowieję…

Jednak protesty Hiacynty na nic się zdały i kilka dni później chora wyruszyła wraz mamą do Lizbony. Gdy spoglądała na znajomy krajobraz, myślała, że pęknie jej serce. Już nigdy więcej nie zobaczy tych wzgórz, drzew, stad owiec pasących się na łąkach! A jeśli chodzi o rodzinę, a zwłaszcza o Łucję – ach, na pewno wielu grzeszników zazna łaski dzięki cierpieniu, jakie ofiarowała żegnając się z nimi!

– Nie martw się, kochanie – pocieszała ją czule mama. – Nasza Pani jest bardzo dobra. Na pewno cię wyleczy, jeśli będziesz Ją o to bardzo prosiła.

Hiacynta uśmiechnęła się blado. Jej mama była taka dobra. Tak bardzo ją kochała! Ale po prostu nie potrafiła jej wyznać, że to pożegnanie z Fatimą było jej ostatnim, co to, to nie! Tylko z Łucją mogła podzielić się tak wielkim cierpieniem. A teraz już nigdy jej nie zobaczy!

Po pewnym czasie matka z córką dotarły do stolicy. Wszelkie formalności związane z leczeniem Hiacynty zostały załatwione jeszcze przed jej przybyciem do szpitala. Na czas pobytu w Lizbonie dziewczynka miała zatrzymać się u pewnej rodziny, jednak gdy ta zobaczyła, w jak ciężkim stanie jest chora, nie chciała wziąć na siebie odpowiedzialności za jej opiekę. Olimpia była więc zmuszona szukać pomocy w instytucji – Sierocińcu Matki Boskiej Cudownej.

Sierocińcem, w którym znajdowało się około dwudziestu dzieci, zarządzała siostra Maria od Oczyszczenia. Jednak choć była zakonnicą, nie nosiła habitu. Przez prześladowania Kościoła w Portugalii, wszystkie klasztory i seminaria zostały pozamykane na kilka lat i ci, którzy ślubowali wierność Bogu, musieli nosić ubrania świeckie. Pomimo tego, w takich miejscach jak sierociniec, duch religijny był wciąż wyraźnie obecny i choć dzieci zwracały się do siostry Marii per „ciociu”, doskonale zdawały sobie sprawę, że powierzyła swoją duszę Bogu i traktowały ją z ogromnym szacunkiem i miłością.

Hiacynta, cierpiąca ogromnie z powodu ropienia, wciąż jeszcze była w stanie chodzić i wielce się ucieszyła, kiedy siostra Maria pozwoliła jej czasem odwiedzać Naszego Pana w Najświętszym Sakramencie. Tak więc gdy tylko było to możliwe, Hiacynta chodziła do małego pomieszczenia, będącego częścią kaplicy, z którego mogła niezauważona obserwować prezbiterium. Zostawała tam tak długo, jak tylko mogła, przyglądając się z tęsknotą i miłością tabernakulum. Choroba pozbawiła ją tego przywileju już ponad rok temu, więc teraz odczuwała podwójną radość z tych spotkań! Była też ogromnie wdzięczna za przywilej częstego przyjmowania Komunii świętej. Toż to prawdziwy raj na ziemi!

Oczywiście, siostra Maria od Oczyszczenia była pod ogromnym wrażeniem pobożności nowo przybyłej dziewczynki. Niebawem jej podziw wzrósł jednak jeszcze bardziej. Ba! Prawie oniemiała z wrażenia, gdy pewnego dnia weszła do pokoju Hiacynty, która spojrzała na nią zaniepokojona z łóżka i potrząsnęła głową.

– Czy mogłaby ciocia wrócić trochę później? Teraz czekam na Matkę Boską.

Na Matkę Boską! Gdy nadarzyła się stosowna okazja siostra Maria ostrożnie zapytała o to małą pacjentkę i dowiedziała się, że od przyjazdu do sierocińca Hiacyncie już kilka razy ukazała się Nasza Pani. Pocieszała ją w momentach, gdy ból stawał się szczególnie uciążliwy. Mówiła jej też o grzechu, wojnie, kapłaństwie – tematach, które zwykle nie budzą zainteresowania u dziewięcioletnich dziewczynek.

– A co Nasza Pani powiedziała ci o wojnie? – spytała siostra Maria nie bardzo jeszcze gotowa uwierzyć, że Hiacynta naprawdę dostąpiła ogromnej łaski widzenia i rozmawiania z Matką Boską. – Dlaczego na świecie dzieją się tak straszne rzeczy?

Hiacynta spojrzała na nią z powagą.

– Matka Boska powiedziała, że wojny są niczym innym, jak tylko karami za grzechy świata. Powiedziała też, że nie może dłużej powstrzymywać Syna od podniesienia ręki na świat. Ludzie muszą pokutować. Jeśli to zrobią, Bóg znów wybaczy im grzechy. Jednak jeśli nie zmienią swego życia, zostaną ukarani…

Zakonnica prawie nie wierzyła własnym uszom. Jak mała dziewczynka mogła mówić z taką ścisłością o sprawach daleko wykraczających poza jej wiek i doświadczenie!? Jak mogła sugerować, że światu grozi kolejna wojna, jeśli ludzie nie zmienią swojego życia i nie zaczną żałować za grzechy…?

– A powiesz mi, co Matka Boska mówiła o grzechu? – spytała łagodnie.

Przez chwilę Hiacynta milczała, próbując przypomnieć sobie słowa Naszej Pani. Następnie rzekła:

– Grzechy, przez które większość ludzi trafia do piekła, to grzechy przeciw czystości.

– Dziecko, a czy ty wiesz, co to znaczy być czystym?

– O tak! Być czystym na ciele znaczy zachować cnotę. Być czystym duchem znaczy nie popełniać żadnych grzechów, nie interesować się sprawami, które cię nie dotyczą, nie kraść, nie kłamać, zawsze mówić prawdę, choćby nie wiem co.

– I kto cię tego wszystkiego nauczył?

– Matka Boża. Choć część z tych rzeczy odkryłam sama. Bo wie ciocia, ja uwielbiam rozmyślać…

Siostra Maria próbowała ukryć swoje zdumienie najlepiej, jak tylko się dało.

– A co Matka Boża powiedziała o kapłaństwie? – spytała rzeczowo.

Oczy Hiacynty zalśniły.

– Powiedziała, że księża muszą być czyści, bardzo czyści. Nie mogą zajmować się niczym innym, oprócz spraw ducha i Kościoła. Bogu bardzo nie podoba się nieposłuszeństwo księży wobec przełożonych i wobec Ojca Świętego.

– I co jeszcze mówiła, moje dziecko?

– Musimy modlić się za rządy na świecie. Jeśli rząd danego kraju nie będzie wtrącał się w sprawy Kościoła i da wolność naszej świętej religii, otrzyma Boże błogosławieństwo.

Siostra Maria od Oczyszczenia nie chciała, żeby dziewczynka przemęczała się zbyt długim mówieniem, jednak od czasu do czasu odbywała z nią inspirujące rozmowy. Podczas nich dowiedziała się, że Matka Boska powiedziała Hiacyncie, że czekająca ją operacja nie powiedzie się oraz że wkrótce umrą też dwie siostry Hiacynty – Florida i Teresa Marto.

– Jeśli chodzi o mnie, proszę, niech ciocia zadba, żeby pochowano mnie w sukience do Pierwszej Komunii z niebieską szarfą – błagała dziewczynka. – Niebieski i biały to kolory Naszej Pani.

Siostra Maria obiecała, że tego dopilnuje, miała jednak nadzieję, że Hiacynta myli się co do rezultatów leczenia. W końcu operację przeprowadzić miał doktor Leonardo de Castro Freire, jeden z najlepszych chirurgów w Lizbonie.

Złudne nadzieje! Hiacynta opuściła Sierociniec Matki Boskiej Cudownej drugiego lutego. Osiem dni później została poddana operacji, która pozornie przebiegła prawidłowo. Jednak wkrótce ból powrócił ze zdwojoną siłą. W trakcie zabiegu dziewczynce usunięto dwa żebra i rana przysparzała jej wielu cierpień. Ale Hiacynta prawie zupełnie zapomniała o okropnym bólu, gdy usłyszała, jak niektórzy lekarze i pielęgniarki mówią, że nie wierzą w Boga.

– Biedni nieszczęśnicy! – szeptała pod nosem ze smutkiem. – Nie zdają sobie sprawy, co ich czeka. Och, gdyby tylko rozumieli choć trochę tajemnicę wieczności! Wtedy na pewno zrobiliby wszystko, by zmienić swoje życie…

Hiacynta słabła z dnia na dzień. Siostra Maria odwiedzała dziewczynkę regularnie i pocieszała ją w cierpieniach, które były teraz naprawdę dotkliwe. Pewnego dnia zastała jednak małą pacjentkę bardzo spokojną.

– Wygląda na to, że ci lepiej, Hiacynto! – zawołała radośnie. – Cudownie!

Dziewczynka uśmiechnęła się.

– Nie, ciociu. Ale znów ukazała mi się Matka Boska. Obiecała, że wkrótce po mnie przyjdzie i odjęła mi wszystkie cierpienia. Nie odczuwam już najmniejszego bólu.

Zaskoczona siostra Maria zbliżyła się do łóżka. Jednak Hiacynta nagle wyciągnęła przed siebie rękę.

– Proszę, niech ciocia nie stoi w tym miejscu. Tu właśnie stała Matka Boska. Proszę podejść tutaj.

Siostra Maria posłuchała i wkrótce Hiacynta opowiadała jej już o ostatniej wizycie Królowej Nieba. Tak, Nasza Pani znów się ukazała. Tym razem jednak była smutna, bardzo smutna!

– To dlatego, że wiele dusz trafi do piekła przez grzechy nieczystości. Och, ludzie muszą odwrócić się od łatwego życia i nie ulegać grzechowi, jak do tej pory! I koniecznie powinni pokutować za grzechy…

– Nasza Pani była bardzo smutna, gdy mówiła ci to wszystko?

– O tak! Bardzo smutna! Aż zrobiło mi się Jej żal…

Siostra Maria milczała przez chwilę. Następnie schyliła się nad dziewczynką.

– Hiacynto, czy chciałabyś zobaczyć się z mamą?

Chora zawahała się. Po chwili, jakby unikając odpowiedzi, zaczęła mówić dziwnie odległym głosem:

– Moja rodzina nie pozostanie na ziemi zbyt długo. Wkrótce wszyscy znów będą razem w Niebie.

Podczas gdy zakonnica patrzyła na małą z niedowierzaniem, dziewczynka szepnęła z westchnieniem:

– Nasza Pani powiedziała mi, że znów się ukaże, ale już nie mi. Pewnie do tego czasu nie będę żyła.

Dwudziestego lutego, dziesięć dni po operacji, Hiacynta poprosiła o udzielenie jej sakramentów. Był piątek około szóstej po południu. Około ósmej do małej pacjentki przyszedł ksiądz z pobliskiej parafii Świętych Aniołów. Wysłuchał jej spowiedzi, ale nie uważał za odpowiednie podanie jej Komunii świętej.

– Przecież nie grozi ci śmierć, moje dziecko – powiedział wesoło. – Wyglądasz dziś naprawdę dobrze.

Na te słowa w oczach Hiacynty pojawiły się łzy. Oto naprawdę ostatnia wielka ofiara za grzeszników! Dziewczynka doskonale bowiem wiedziała, że umrze i to za jakieś dwie godziny. Nasza Pani wyjawiła jej dokładny dzień i godzinę śmierci. Jakże przykra była myśl, że poczciwy ksiądz nie może tego wiedzieć i zrozumieć… i że w rezultacie Hiacynta nie otrzyma Naszego Pana w Komunii świętej jeszcze ten jeden, ostatni raz…

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Dzieci z Fatimy.