Rozdział czternasty. Cud

Druga wizyta Dominika w klasztorze Matki Boskiej zakończyła się sukcesem. Zakonnice, poruszone jego słowami, zrozumiały, jak nigdy wcześniej, jak puste było ich życie duchowe. Zdały sobie sprawę, że tysiące innych ludzi robiło o wiele więcej od nich dla chwały Bożej. Weźmy choćby niezliczonych mężczyzn i kobiety, którzy ciężko pracowali całymi dniami, tylko po to, by zapewnić rzeczy niezbędne do życia sobie i swoim dzieciom! Albo ogromna liczba ludzi pozostawionych zupełnie samych, zwłaszcza tych bez grosza przy duszy, chorych, kalekich…

– Ojcze, zachowałyśmy się bardzo samolubnie – przyznała matka Eugenia. – Brałyśmy wszystko, nie dając Bogu nic w zamian, bo żadna z nas nie robiła więcej, niż miała ochotę. Ale od teraz – cóż, spróbujemy się zmienić i przyjąć regułę twojego zakonu.

– Tak, ojcze – zawtórowały jej pozostałe siostry. – Od dzisiaj zajmiemy się prawdziwą modlitwą i wyrzeczeniami w intencji zbawienia dusz.

Naturalnie na te słowa Dominik nie posiadał się z radości, zatem bez zwłoki odebrał od każdej z zakonnic śluby posłuszeństwa. Następnie poinformował wspólnotę, że jego mnisi będą gotowi opuścić klasztor Świętego Sykstusa w ciągu kilku dni i przenieść się do nowego domu pod wezwaniem świętej Sabiny, który otrzymali w darze od papieża Honoriusza. Zaraz po zakończeniu przeprowadzki siostry będą mogły zająć klasztor Świętego Sykstusa i przyjąć do siebie kandydatki z innych zakonów, które zechcą wraz z nimi wieść bardziej święty i owocny żywot.

– A jeśli chodzi o obraz Matki Boskiej, czemu nie zabierzecie go ze sobą? – zaproponował. – Jeśli sam z siebie powróci do tego klasztoru, to trudno. W takim przypadku i wy będziecie mogły tu wrócić.

W Środę Popielcową, 20 lutego 1220 roku, zakonnice od Matki Boskiej wyruszyły na procesję ze swego domostwa na drugim brzegu Tybru na oględziny dopiero co opuszczonego klasztoru Świętego Sykstusa. Wszystkie dzwony Rzymu biły donośnie, gdy niewielka procesja przemierzała zatłoczone ulice w towarzystwie kardynałów, biskupów i szlachty. A z dźwiękiem dzwonów mieszał się chór z tysięcy głosów wznoszących się do nieba w pięknym hymnie do Najświętszej Panny, który Dominik szczególnie sobie upodobał:

„Witaj, Gwiazdo morza,
Wielka Matko Boga,
Panno zawsze czysta,
Bramo niebios błoga.
Ty, coś Gabriela
Słowem przywitana,
Utwierdź nas w pokoju,
Odmień Ewy miano.
Winnych wyzwól z więzów,
Ślepym powróć blaski.
Oddal nasze nędze,
Uproś wszelkie łaski”.

Radość przepełniała duszę Dominika, gdy wyszedł na powitanie procesji, która przybyła do Świętego Sykstusa. Jakie to wspaniałe, że matka Eugenia i jej towarzyszki zgodziły się rozpocząć życie według nowej reguły! Było to prawie jak cud. Przecież, mimo tego, że wszystkie mniszki z własnej woli ślubowały mu posłuszeństwo, to jednak jeszcze kilka dni przedtem nadal na wszelkie sposoby okazywały żal i wątpliwości. Tylko łaska Boża pozwoliła Dominikowi ponownie zdobyć zaufanie zakonnic.

„A nawet teraz, jakże niektóre z tych dziewcząt obawiają się krzyża!” – pomyślał. – „A przecież, jeśli zaznają kiedykolwiek szczęścia w tym życiu, to tylko dlatego że przyjmą go z radością…”

Już wkrótce zakonnice z klasztoru Matki Boskiej, wraz z kardynałami, biskupami i pozostałymi członkami procesji, zasiadły w kapitularzu Świętego Sykstusa. Był to mały budyneczek położony w pewnej odległości od samego klasztoru. Plan dnia rozpoczynało zebranie, na którym mieli omówić rozmaite szczegóły dotyczące nowo zakładanego zakonu. Później miała odbyć się Msza Święta odprawiona przez Dominika, po której procesja miała zwiedzić klasztor i tereny przyklasztorne. Ledwie jednak rozpoczęto zebranie, gdy na zewnętrznym dziedzińcu zrobiło się ogromne zamieszanie i do sali wbiegł rozgorączkowany posłaniec ze straszliwą wiadomością dla kardynała Stefana – jednego z trzech doradców Dominika. Napoleon Orsini, młodziutki bratanek kardynała spadł z konia niedaleko klasztoru i skręcił kark!

Kardynał zbladł jak płótno. Zerwał się prawie na równe nogi i złapał zdyszanego posłańca za ramię.

– Ale czy chłopiec… czy on żyje?

– N-nie, ekscelencjo. Zginął prawie natychmiast.

Kardynał wydał z siebie okropny jęk i opadł z powrotem na krzesło, zakrywając twarz dłońmi.

– Napoleonie! – załkał. – Mój biedny Napoleonie…

Dominik rzucił na swego przyjaciela i doradcę prędkie spojrzenie, po czym skinął na jednego z mnichów, by przyniósł mu trochę wody święconej. Opryskał nią pogrążonego w żalu dostojnika, po czym kazał bezzwłocznie zaprowadzić się na miejsce wypadku.

– Może jeszcze nie wszystko stracone – mruknął do siebie.

Jednak, gdy brat Tankred i kilku innych zakonników zaczęli przygotowywać się do wyjścia wraz z nim, potrząsnął głową. Będą bardziej przydatni na miejscu, przygotowując ołtarz do Mszy Świętej. Oficjalne zebranie zostało na razie odłożone. Ważniejsze sprawy wymagały natychmiastowej uwagi.

Pozbawione życia ciało Napoleona przeniesiono do innego pomieszczenia kapitularza. Później, gdy tylko zakończono przygotowania, Dominik stanął przy ołtarzu by odprawić Najświętszą Ofiarę. Tego dnia odprawiał Mszę Świętą z niezwykłym żarem! Zgromadzeni wierni obserwowali go z zachwytem aż do czasu, gdy w chwili przeistoczenia, zdumienie i strach wypełniły ich serca.

Za sprawą nieznanej mocy Dominik unosił się nad ziemią na wysokość dłoni, a jego twarz świeciła jak słońce!

W absolutnej ciszy, która zapadła, nie słychać było nawet najsłabszego dźwięku. Nikt nie ośmielił się drgnąć. Jeszcze po zakończeniu nabożeństwa wierni zebrani w kapitularzu pozostali na klęczkach na swoich miejscach, jak gdyby zamienili się w kamień. Lecz Dominik, który tymczasem odzyskał swoje zwykłe opanowanie, nie dawał po sobie poznać, że zdarzyło się coś niezwykłego. Spokojnie poprosił obecnych o przejście wraz z nim do pomieszczenia, w którym leżały zwłoki Napoleona.

Zgromadzeni, ledwie zdając sobie sprawę, co się z nimi dzieje, posłuchali go. Kiedy wszyscy zebrali się, Dominik podszedł do ciała, przesunął nieco sztywniejące już kończyny i zatopił się w żarliwej modlitwie. Łzy spływały mu strumieniami po twarzy, gdy trzy razy padał krzyżem na posadzkę obok martwego ciała, błagając Boga, by wysłuchał jego próśb.

– Ojcze Niebieski, zmiłuj się nad tym nieszczęsnym chłopcem! Ulituj się nad nim i wyzwól go od śmierci…

Mijały minuty a Dominik wciąż modlił się, szlochając. Po jakimś czasie stanął u wezgłowia Napoleona i uczynił znak krzyża, po czym wyciągnął ramiona do Nieba. W tej pozycji raz jeszcze uniósł się nad ziemię na wysokość dłoni i wykrzyknął donośnym głosem:

– Młodzieńcze, w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, powstań!

W tej samej chwili rozległo się zdumione westchnienie. Powoli, lecz niewątpliwie, Napoleon otworzył oczy! W następnej chwili usiadł i rozejrzał się po pomieszczeniu jakby obudził się właśnie z głębokiego snu. Gdy jego spojrzenie padło na Dominika, chłopiec wyciągnął doń ręce.

– Ojcze, jestem głodny – powiedział. – Czy mógłbym dostać coś do jedzenia i picia?

Dominik uściskał młodzieńca, który jeszcze przed chwilą był martwy.

– Oczywiście, synu! – zawołał wesoło. Później, gdy kardynał Stefan pospieszył naprzód, z twarzą zalaną łzami radości, Dominik polecił mnichom przygotować pożywny posiłek i przynieść go natychmiast do kapitularza.

– Chłopak żyje! – wykrzyknął. – Bogu niech będą dzięki!

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Święty Dominik.