Rozdział czternasty. Apostolstwo, cz. 2

Wielkie pragnienia

„Biada temu, w którego sercu nie ma tęsknoty za tym, czego nie posiada”, to znaczy biada tym, którzy nie mają wielkich pragnień i aspiracji.

Istnieją dwie kategorie ludzi: są tacy, którzy nie widzą nic, a raczej, którzy widzą tylko to, co mają przed oczyma, tylko pierwszy plan i którym ten pierwszy plan tak bardzo wystarcza, że zasłania im wszelkie szersze i głębsze perspektywy. Żadnego widoku, żadnej szczeliny otwartej na to, co nie jest ich zawodem, ich przyjemnością, ich „ja”.

Są i inni ludzie, ci, dla których oczywiście pierwszy plan też istnieje i którzy go odpowiednio uwzględniają, ale którzy jednak poza nim dostrzegają całe światy.

Zapewne – zawód, obowiązki stanu, zajęcia danej chwili, to wszystko jest ważne. Nie mogę uświęcać się poza moim codziennym życiem, ale właśnie w nim i przez nie. Nie mogę usunąć z niego ani rozrywek potrzebnych mojemu wiekowi, ani myśli o karierze i wydajności mojej pracy zawodowej. Ale poza tym wszystkim, ponad to wszystko, muszę dostrzegać i widzieć:

Dusze, w których nie ma Boga.

Społeczeństwo, które zapomina o Bogu lub Mu bluźni.

Tłumy, które fałszywi pasterze wiodą w przepaść.

Czy dusza moja drży i do pracy się rwie, gdy otwierają się przede mną te horyzonty, te pola czekające na apostołów? Czy noszę w sercu nadzieję lepszego świata i czy mam silną wolę, by być jednym z najgorliwszych budowniczych tego świata?

Błogosławieni, którzy pragną.

Zmysł społeczny

Jechałem wczoraj tramwajem, było zimno. Na pięciu kolejnych stacjach ludzie wysiadali. Nikt nie pomyślał o tym, aby za sobą zamknąć drzwi. Oni wysiadali – co ich obchodzili ludzie, którzy zostawali wewnątrz wagonu!

Bardzo mało jest ludzi, którzy w takich (lub wielu podobnych) sytuacjach, pomyślą o drugich, zanim pomyślą o sobie. Wysiadasz z pociągu, ktoś na ciebie czeka. Biegniesz ku niemu z wyciągniętą dłonią, zatrzymujesz się, aby porozmawiać, tamujesz ruch… tym gorzej dla tych, co idą za tobą. Nie myślisz o tym.

Oczywiście nikt nie robi tego umyślnie. Po prostu nikt o tym nie myśli. Brak ludziom tak zwanego zmysłu społecznego, tego zmysłu miłości bliźniego, który sprawia, że przewidujemy następstwa, jakie mogą mieć dla drugich nasze postępki i przedsięwzięcia. Ile małych i dużych przykrości przysparzamy bliźniemu przez brak zastanowienia!

Nie myślałem o tym. Odtąd będę myślał. Będę się zastanawiał nad konsekwencjami moich czynów. Mało który z naszych postępków jest bez skutków. Jaka szkoda, aby mając tyle dobrej woli być dla drugich ciężarem i zawadą.

W tym tygodniu będę się z tego rozliczał w rachunku sumienia.

Dar z siebie

„Miejsca, w których rozdaje się serce, nie są nigdy miejscami smutku.”

Ktoś się poświęca. On sam w pierwszym rzędzie odnosi korzyść ze swojego apostolstwa. Gdy się poświęcam dla dobra bliźniego, moja dusza jest tym pierwszym bliźnim, który doświadcza na sobie dobroczynnych owoców ofiary.

Poza zasługami, jakie zbieram dla mojej duszy, daję jej radość. Jest szczęście w otrzymywaniu, ale większe szczęście jest w dawaniu. Dlaczego np. u Sióstr Miłosierdzia, w różnych zakonach i zakładach, gdzie wyrzeczenie jest zupełne, panuje tak głęboka radość? Bo ci z wszystkiego ogołoceni ludzie niczego dla siebie nie zostawiają.

Na to, aby dużo otrzymywać, trzeba dużo dawać; to najlepszy sposób.

A więc dawać. Hojnymi rękoma siać koło siebie poświęcenie, miłość, inicjatywę; oddawać drugim te skromne usługi, które oddawać jestem w stanie. Nie czynić tego, aby zbierać zapłatę radości, wynagrodzenie zadowolenia. Czynić jedynie dlatego, że w ten sposób mogę okazać Bogu i bliźniemu moją miłość, a radość, którą odczuwam, przyjmować będę jako dar Boży, jako dar, za który Mu dziękuję i który Mu składam w ofierze.

Szukać poświęceń, w których mogę dać więcej, więcej się poświęcić. O pewnym apostole trędowatych powiedziano: „Kto szuka dusz w takich ciałach, ten z pewnością szuka tylko dusz”.

Będę wybierał te misje i te rodzaje apostolstwa, w których szuka się wyłącznie dusz.

Wołanie szczytów

Najwyższą górą świata jest szczyt Himalajów – Mount Everest (8848 m).

Już od 1893 roku próbowano go zdobyć. Na próżno. Ponownie próbują w 1919 roku, i znów na próżno. W 1921 roku nowe wysiłki. Jeszcze i tym razem szczyt pozostaje niezdobyty. W 1922 roku dochodzą ludzie do wysokości 7620 metrów, 8225 i 8301. 6 czerwca trzech Europejczyków i piętnastu miejscowych już, już osiąga cel. Nagle łoskot: lawina. Siedmiu miejscowych ginie. Jeszcze raz trzeba dać za wygraną.

Miałbym ochotę nazwać to szaleństwem. Tak, to szaleństwo dla mnie, który znam tylko równiny i który lubię tylko moją spokojną przyjemność. Ci jednak, co lubią zdobywać szczyty, tak piszą: „Pustynia woła nas i ciągnie. Chodźmy”. Obozują w trzydziestu pięciu stopniach mrozu. Wszystko jedno! „Wizja szczytów już ich nie opuszcza. Chcą na nie wrócić – chcą iść wyżej”.

Wytrwałość energii, gdy wielki ideał ożywia duszę!

Porzucę moje pantofle, mój ciepły kącik przy kominku; moje drobne nawyki. Trzeba poświęcić trochę wygody, aby pójść na wieczorne spotkanie; trzeba trochę zaparcia się siebie, aby wykonać zlecenie przyjaciela lub stowarzyszenia. To jeszcze nie Mount Everest. Tylu innych tak wiele zrobiło. A ja będę taki miękki dla siebie? Takie rzeczy oburzały świętego Franciszka Ksawerego: „Jak to? Poszukiwacze korzeni poszliby na koniec świata, aby zebrać trochę złota, a ja nie poszedłbym na koniec świata dla miłości Jezusa Chrystusa?”.

Królestwo Boże

Jak powoli spełnia się Królestwo Boże!

Patrzę na świat. Na ziemi żyje blisko dwa miliardy ludzi; w tym miliard pogan, połowa świata! (1) Pozostałą cząstkę trzeba podzielić na dwie połowy: jedna połowa to katolicy, druga protestanci i schizmatycy. I to blisko w dwa tysiące lat po przyjściu Chrystusa!

Prawdopodobnie pozostający w „dobrej wierze” człowiek może się zbawić i w fałszywej religii. Bóg posłałby nawet anioła, aby objawić duszy dobrej woli to, co powinna wiedzieć, powiada święty Tomasz z Akwinu.

Mimo to, nie przesądzając o tych, którzy należą do ducha Kościoła (a należą do niego wszyscy, którzy są w stanie łaski), jaki smutek ogarnia, gdy się pomyśli, że ciało Kościoła, widzialny Kościół tak mało jest triumfujący, i to po tylu wiekach!

Dwieście pięćdziesiąt milionów dysydentów, według ostatnich statystyk – nawet dwieście osiemdziesiąt sześć. A głównie miliard pogan! Miliard! Czy zdaję sobie sprawę, co to jest miliard? Miliard pogan, to znaczy, że gdyby przed moimi oknami szli dzień i noc, po czterech na sekundę, to musiałbym patrzeć na ten pochód przez osiem lat i pięćdziesiąt sześć dni!

I trwam w mojej bezczynności! I nie dręczy mnie troska o zbawienie świata! Żniwo jest wielkie! O, jak wielkie! I nic o tym nie wiedziałem? A gdybym tak stał się jednym ze żniwiarzy!

Ks. Raoul Plus SI

(1) Książka został napisana w pierwszej połowie XX wieku. Dziś na sześć miliardów ludzi jest miliard katolików.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Raoula Plus SI Młodzieńcom ku rozwadze.