Piekło ekumenicznego profesora KUL, ojca Wacława Hryniewicza OMI

Ojciec profesor Wacław Hryniewicz OMI, kierownik Katedry Teologii Prawosławnej w Instytucie Ekumenicznym Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, należy do najbardziej aktywnych polskich teologów ekumenicznych. Z tego powodu jego publikacjom i wystąpieniom prasowym należy poświęcić więcej uwagi. Przedmiotem zainteresowania o. Hryniewicza jest nie tylko dialog katolicko-prawosławny, ale również problematyka eschatologiczna. Swe refleksje w tej dziedzinie lubelski teolog określa mianem „pedagogii nadziei”, która ma na celu pokazanie światu „jasnych stron” chrześcijaństwa i nieskończonego miłosierdzia Bożego. Oczywiście wszelkie, nawet najbardziej szlachetne dążenie do zwiastowania światu Dobrej Nowiny o zbawieniu wiecznym w świętym Kościele Rzymskim muszą być zawsze ufundowane na wierności niezmiennemu magisterium tego Kościoła. W przeciwnym wypadku apologeta i misjonarz staje się propagatorem własnych wizji teologicznych sprzecznych z wiarą objawioną. Głoszenie miłosierdzia Bożego nie może nigdy oznaczać pomijania prawdy o Bożej sprawiedliwości oraz o ludzkiej odpowiedzialności wobec Boga za czyny całego życia. Propagowanie przeświadczenia o łatwej drodze do zbawienia i o Bogu, który przebaczy każdy grzech nawet bez skruchy ze strony grzesznika jest oszukiwaniem człowieka, który powinien z wysiłkiem i bojaźnią zabiegać o wieczne zbawienie. Na podstawie lektury licznych wypowiedzi o. Hryniewicza spróbujemy ocenić jego „pedagogię nadziei” mając na uwadze prawdziwą naukę katolicką.

Lekcja fałszywej nadziei

W dzienniku „Rzeczpospolita”, z dnia 26 lipca 1997 roku (nr 173), o. prof. Hryniewicz udzielił wywiadu zatytułowanego „Strach i nadzieja”. Rozmowę przeprowadziła Anna Jarmusiewicz. Na początku rozmowy dziennikarka zadała pytanie: „Nadzieja zbawienia dla wszystkich to ten mało znany nurt teologiczny w chrześcijaństwie, który twierdzi, że oprócz tradycyjnej eschatologii mówiącej: niebo albo piekło, może być jeszcze inna wizja spraw ostatecznych. Czy dziwi księdza profesora, że ów nurt, dziś przywoływany, traktowany jest jako sensacja – także prasowa – lub zbyt śmiała interpretacja Pisma? (podkreślenie moje – A. M.)” W odpowiedzi o. Hryniewicz stwierdza, że „dominującym nurtem okazał się ten, który zrozumiał dosłownie ostrzeżenia zawarte w Ewangelii, w niektórych wypowiedziach Chrystusa na temat wiecznego ognia czy kary wiecznej. (…) we wschodnm chrześcijaństwie bardziej przechowano nurt nadziei na zbawienie wszystkich (sic!), nurt, który dotąd nie wygasł. Jest on wyzwaniem dla tradycyjnej eschatologii, bo zmusza do przemyślenia na nowo wypowiedzi biblijnych, a zwłaszcza nauczania Chrystusa. (…) nurt tradycyjnej eschatologii został zdominowany przez duszpasterstwo i pedagogikę strachu (…) drugi nurt, nadziei, uparcie pokazuje Boga, który w swej miłości i miłosierdziu (…) ma (…) niezawodny sposób (…) docierania do ludzkiej wolności” W dalszej części wywiadu profesor Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego uważa, że „zaufanie do Boga, który nie jest tak całkowicie bezradny wobec ludzkiej woli, owocowało przeczuciem, że jeżeli On jest miłością, to potrafi pojednać ze sobą wszystkich”.

Ojciec Hryniewicz ostro atakuje tradycją katolicką naukę o rzeczach ostatecznych i stwierdza: „bardzo mocno chcę podkreślić, że Bóg nie tworzy piekła dla nikogo. Mylimy się, przypisując Bogu przygotowanie piekła, czegoś w rodzaju obozu koncentracyjnego w zaświatach. Jest to z gruntu błędne, a nawet bluźniercze wyobrażenie. To sam człowiek tworzy piekło – to jest jego decyzja i skutek jego wolności (podkreślenie moje – A. M.). Tak gwałtowna reakcja autora tej wypowiedzi ma na celu dyskredytację katolickiej nauki o piekle, gdyż wedle Autora „Piekło – to stan zamknięcia, izolacji, odrzucenia drugich, nienawiści, buntu, choroby ducha. Wydaje nam się, że nie ma wyjścia z takiej pośmiertnej sytuacji. (…) Eschatologia nadziei idzie dalej – uważa, że wraz z momentem śmierci nie rozstrzygają się jeszcze definitywnie zamknięte losy stworzenia”. Trzeba pamiętać, że termin „eschatologia nadziei” oznacza po pierwsze odejście od nauki katolickiej, która jasno mówi o nieuniknionym piekle dla zatwardziałych grzeszników, a po drugie wszelkie nadzieje wbrew jasnej nauce wiary, wbrew całemu Pismu Świętemu i dwudziestowiekowej Tradycji katolickiej są niezbyt poważne. W ten sposób odwraca się uwagę grzeszników od konieczności nawrócenia i radykalnej poprawy. Głosząc darowanie wszelkich win bez żalu ze strony winowajców zachęca się tylko do jeszcze większego zła. Teologia katolicka precyzyjnie opisuje bowiem ludzką słabość i trudność w wzbudzeniu w sobie prawdziwego, wynikłego z miłości do Boga, doskonałego żalu za popełnione zło (contritio). O wiele łatwiej grzesznikowi wywołać w sobie żal niedoskonały, wynikający z obawy przed karą sprawiedliwego Boga (attritio). Do odpuszczenia winy wystarczyć może sama obawa, ale jeżeli teolodzy głosić będą, że piekło w istocie nie trwa wiecznie, to w dzisiejszych zdechrystianizowanych czasach pozbawią wiele dusz zbawiennego strachu przed karą i innymi skutkami uczynionego zła. Jak wtedy skłonić grzeszników do nawrócenia?

Mówiąc o nieistniejącym przecież „nawróceniu po śmierci” lubelski ekumenista uważa, że „wraz z momentem przejścia przez śmierć łatwiej odnaleźć prawdę o sobie. To nowe doświadczenie może stać się zaczątkiem procesu ostatecznej przemiany, oczyszczenia i uzdrowienia. (…) Nikt nie jest na tyle zły, by zasługiwał na całkowite zatracenie, nawet największy zbrodniarz coś dobrego kiedyś uczynił. Dla Boga to jest punkt nawiązania utraconej więzi. (…) Nadzieja pozwala myśleć, że Bóg ma do dyspozycji nie tylko ziemski czas, ale i owe «wieki wieków», co zaledwie z trudem przeczuwamy”. Wbrew nauce katolickiej autor powyższego cytatu dopuszcza możliwość nawrócenia w piekle. W ten sposób piekło staje się czyśćcem, a wyrażający wieczność termin „na wieki wieków” okazuje się trwaniem jakoś ograniczonym w czasie. Poglądy te są sprzeczne z chrześcijańską eschatologią niezależnie od deklaracji ich autora.

Ojciec profesor podkreśla, iż „nowość chrześcijaństwa jako Dobrej Nowiny nie ogranicza się do przekonania, że Bóg potrafi ocalić tylko niektórych. Jest wystarczająco dużo światła w Ewangelii i w Tradycji chrześcijańskiej, które wskazują na to, że Bóg potrafi pojednać wszystkich w nowym świecie, opartym na miłości, sprawiedliwości i pokoju. (…) Dobra Nowina musi pozostać Dobrą Nowiną dla wszystkich”. Jak pokażą dalsze wypowiedzi lubelskiego ekumenisty, ojciec profesor nie cofa się przed uznaniem, że nawet diabeł może dostąpić zbawienia. W ten sposób dokonuje się najbardziej wyraźne odejście autora omawianych rozważań eschatologicznych od nauki katolickiej.

O. Hryniewicz jest świadom faktu, że jego poglądy są zerwaniem z dotychczasową nauką katolicką, a nawet z przekonaniem wyznań niekatolickich, gdyż mówi: „Eschatologia, mówiąca o możliwości wiecznego piekła, ma oficjalne potwierdzenie w dotychczasowej nauce Kościołów”. Jednakże Autor liczy właśnie na odejście od tej nauki: „Osobiście sądzę, że w odniesieniu do spraw ostatecznych Kościół nie wypowiedział jeszcze swego ostatniego słowa. Możliwe jest głębsze (sic!) odczytanie nauki Chrystusa. Trzeba wziąć pod uwagę słownictwo biblijne, w którym kryją się głębokie intuicje etymologiczne. Każdy z wierzących musi dokonać wyboru we własnym sumieniu (sic!)”. Wywiad kończy się więc wezwaniem do wiernych, aby potrafili odrzucić oficjalną naukę Kościoła w swoim sumieniu. W ten sposób nadzieja na „powszechne zbawienie” staje się rewolucją teologiczną. W podobny sposób możnaby odrzucić katolicką naukę o grzechu, twierdząc, że Bóg jest miłosierny, a więc nie poczytuje ludziom winy, skoro lubelski teolog jest zdania, że „nawet największy zbrodniarz coś dobrego kiedyś uczynił. Dla Boga to jest punkt nawiązania utraconej więzi”. Głoszenie tego rodzaju teorii jest bardzo groźne dla całej teologii moralnej, gdyż akcentując pozostałości dobra u najgorszych grzeszników przemilcza się ich wielkie zło.

Dramat zmienionej teologii

Szczególnie wstrząsające wrażenie robi na katolickim czytelniku książka o. prof. Wacława Hryniewicza OMI zatytułowana „Dramat nadziei zbawienia”, (Warszawa 1996). Niektóre cytaty wstyd wręcz przytaczać, ale warto zrobić to dla wykazania, jak szokujące myślenie jest możliwe wśród polskich teologów posoborowych i to na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Protesty wobec poglądów o. Hryniewicza są bowiem nieliczne. Rozważania autora koncentrują się na problematyce piekła. O. Hryniewicz uważa, że „nadzieja ośmiela się ufać, że jest (…) możliwość wyjścia z piekła i ostatecznego zbawienia” (s. 58). Uzasadnieniem tej nadziei jest opinia: „Wieczna kara nie miałaby żadnego sensu, gdyż pozbawiona byłaby wszelkiej wartości terapeutycznej i nadziei na przemianę serca” (s. 59). Autor zapomina, że kara piekła nie ma jednak znaczenia terapeutycznego, a takie działanie może mieć strach przed karą piekła. Strach ten osłabiany jest przez rozważania Autora książki. Skoro bowiem z piekła można wyjść, to wieczne potępienie staje się czyśćcem, który nie jest już tak przerażający, jak wieczna ciemność odtrącenia od Boga i kara ognia, o którym mówi nauka katolicka.

Herezje ojca Schillebeeckxa OP

Autor książki „Dramat nadziei zbawienia” zauważa, że „E. Schillebeeckx (…) skłania się do myśli, iż w momencie śmierci «źli» przestaną istnieć, unicestwią samych siebie. (…) Widać w tym (…) zwrot w kierunku starej idei ostatecznego unicestwienia grzeszników. (…) Wydaje się, że hipoteza samounicestwienia znajduje niewiele punktów oparcia w tradycji żydowskiej i chrześcijańskiej” (s. 60). Czytając tę opinię można nawet powiedzieć więcej, a mianowicie, iż hipotezy te są z gruntu niechrześcijańskie. Twierdzenie o „samounicestwieniu” oznacza bowiem odrzucenie jednego z absolutnie fundamentalnych dogmatów wiary (wcale nie potrzeba tu nawet fałszywej teorii „hierarchii prawd”), że dusza ludzka jest nieśmiertelna.

Warto teraz jeszcze przytoczyć kilka poglądów wspomnianego właśnie holenderskiego teologa, gdyż człowiek ten nie jest autorytetem świadczącym na rzecz wiary katolickiej, ale raczej radykalnym heretykiem, który jako apostata stoi wręcz poza chrześcijaństwem. O. Edward Schillebeeckx OP, profesor katolickiego uniwersytetu (sic!) w holenderskim mieście Nijmegen, udzielił wywiadu dla warszawskiej „Frondy” (nr 9/10, jesień 1997) zatytułowanego „Za wcześnie na Sobór Wytykański Trzeci” (s. 355-363). Wypowiedzi zawarte w tym wywiadzie są zbyt wstrząsające, aby można było je spokojnie skomentować.

Zdaniem holenderskiego dominikanina „Lud, laikat powinien mieć wpływ na kształt wiary” (s. 355), a wiara profesora Schillebeeckxa głosi „nie można powiedzieć, że w innych religiach nie ma objawienia” (s. 356). W zdaniu tym już nie mówi się o elementach, „nasionach prawdy”, które istnieją w fałszywych religiach i mogą jakoś skłaniać do jedności katolickiej, ale jawnie i bez rozróżnień twierdzi się o objawieniu jako takim. Bliższe wyjaśnienie tego problemu polega na przyjęciu, że „kościół katolicki nie może uważać, że przekracza wszystkie religie (…) Mówienie: «tylko my mamy prawdę» to fundamentalizm, który odrzuca tolerancję i uszanowanie godności innych, to jest po prostu postawa niechrześcijańska”. Autor uważa dalej: „ja jako katolik nie mogę znaleźć zbawienia poza Chrystusem, ale to nie oznacza, że niechrześcijanin nie może zostać zbawiony w swojej własnej religii” (s. 356). To radykalne i niekatolickie stanowisko ekumeniści zwykli nazywać „pluralistyczną teologią religii”, ale jest ono z gruntu sprzeczne z wiarą katolicką i wyraża przekonanie o pozytywnej wartości fałszywych religii niezależnie od biblijnej prawdy, że jedynym zbawicielem świata jest nasz Pan Jezus Chrystus. Ojciec Schillebeeckx kontynuuje: „Zdanie: «tylko w Chrystusie jest zbawienie» – to zadanie o wierze, które nie jest zdaniem obiektywnym” Prostym przeciwieństwem obiektywizmu jest subiektywizm. Takie właśnie poglądy wyznaje słynny holenderski teolog. Specyficzna religijność tego myśliciela prowadzi nawet do opinii, iż „ostatni sobór mówi, że nawet dla agnostyków i ateistów jest zbawienie, jeżeli skierują się ku drugiemu człowiekowi, jeżeli będą mu służyli” Stąd wynika opinia, że jakoby „ostateczne kryterium sądu i zbawienia jest wyrażone u Mateusza: «Czy dałeś szklankę wody spragnionemu!» Nie ma tu mowy o stosunku do Boga czy do Jezusa” (ibidem). Widoczne tu sprowadzenie religii i zbawienia do humanizmu oznacza zerwanie nie tylko z katolicyzmem, ale nawet z jakąkolwiek religijnością. Jest to coś niewiele więcej niż „religijność praw człowieka”, „ogólnoludzki system wartości”, a więc mgliste pojęcia o „walce o ludzki świat”, ale bez odniesienia do Boga, Kościoła, sakramentów i prawdziwego kultu religijnego. Liberalne interpretacja nauki Soboru Watykańskiego II podana przez ojca Schillebeeckxa pomija wszelkie konieczne w tym miejscu zastrzeżenia i warunki zbawienia niekatolików. Jest to pogląd zbliżony do koncepcji „anonimowego chrześcijaństwa” sformułowanej przez innego wpływowego teologa progresywnego, ks. Karla Rahnera, tylko radykalniej wyrażony.

Holenderski dominikanin wyraźnie sytuuje się poza religią chrześcijańską, gdyż uważa, że „Jezus zdecydowanie nie miał świadomości bycia Bogiem (…) Czy jednak Jezus był Synem Bożym w sensie ontologicznym? Wydaje mi się, że nie (sic!). To raczej żydowska interpretacja” (s. 357). Wypowiedź ta stawia ojca profesora poza nauką chrześcijańską, gdyż zaprzeczenie Bóstwu naszego Pana Jezusa Chrystusa oznacza odejście od prawdziwej religii objawionej. Przytoczone zdanie jest sprzeczne nie tylko z poszczególnymi dogmatami wiary, ale z katolicyzmem jako takim. Autor zbliża się tą drogą do liberalnego deizmu.

Następnie dominikański teolog wytycza szerokie perspektywy dla dalszej przebudowy swej etyki: „musimy być bardzo ostrożni jako katolicy, musimy razem z innymi ludźmi, także z ateistami i humanistami, szukać prawdy w moralności, bo ci ludzie są poważni, nie mówią o chaosie, braku wartości i norm, lecz szukają wartości w takich sprawach jak eutanazja i aborcja (sic!)” (s. 360). Warto pominąć milczeniem ewentualne efekty tych poszukiwań, ale „szukanie” takie w opinii ojca Edwarda Schillebeeckxa jest konieczne, gdyż „musimy spojrzeć na to, co w naszej kulturze jest dobre na to, co wnoszą do niej ateiści, humaniści, chrześcijanie, muzułmanie. Razem z nimi musimy szukać tego, co dobre i określać, co jest etyczne, a co nie” (ibidem). Zatem etyka wedle o. Schilebeeckxa też jest otwarta i oczekuje na „odkrycia”. Trudno pomyśleć, że ten sam człowiek był jednym z najważniejszych ekspertów soborowych, nauczycielem biskupów, Ojców Soboru Watykańskiego II. Jak przypomina inny lubelski teolog, ojciec Celestyn Napiórkowski, w czasie Soboru: „«Żywe magisterium Kościoła», biskupi i kardynałowie, wypełniało sale, by uczyć się (sic!) od E. Schillebeeckxa, K. Rahnera, Y. Congara, H. Künga i innych teologów, którzy stali się nauczycielami oficjalnych nauczycieli w Kościele” („Jak uprawiać teologię”, wyd. 3, Wrocław 1996, s. 136). Osobnego studium wymaga ustalenie jakie właściwie poglądy głosił holenderski dominikanin w dobie Soboru.

Liberalny nurt teologii posoborowej, jaki panuje w Holandii, dowodzi, że nawet najtrudniejsze problemy moralne można skomentować w prosty sposób. Holenderski teolog stwierdza: „Nie jest prawdą, że etyki seksualnej nie można zmienić. Niby dlaczego nie może podlegać zmianom?” (ibidem). Naiwna szczerość autora, która brzmi w tych słowach pokazuje, że jest to radykalny reformator religii chrześcijańskiej czy raczej twórca humanizmu inspirowanego religijnie. Kierunek zmian w etyce seksualnej akceptowanych przez o. Schillebeeckxa wyraża inna wypowiedź tego profesora katolickiego uniwersytetu w Nijmegen: „homoseksualizm jest jedną z form manifestacji natury ludzkiej (…) różne zachowania seksualne, czy to hetero- czy homoseksualne, są wpisane w strukturę boskiego stworzenia. Coś, co jest wpisane w naturę stworzenia, nie może być złe! Mamy heteroseksualizm i homoseksualizm, ale nie można powiedzieć, że jedno jest złe, a drugie dobre (sic!)” (s. 361). Odpowiadając na tak potworne błędy przypomnijmy, że w Piśmie Świętym, święty Apostoł Paweł pisze w Pierwszym Liście do Koryntian (6, 9-10): „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący z sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego”. Wymienione zbrodnie Kościół Święty oceniał i ocenia zawsze jako grzech śmiertelny. Dziś dla dominikańskiego teologa z Holandii nauka katolicka w tej dziedzinie utraciła swe znaczenie, gdyż można jakoby stwierdzić, że „coś, co jest wpisane w naturę stworzenia, nie może być złe! Mamy heteroseksualizm i homoseksualizm, ale nie można powiedzieć, że jedno jest złe, a drugie dobre”. Zatem powinniśmy uznać obie „postawy” za naturalne! Tak radykalne poglądy odrzucają nawet liczni protestanci.

Odejście o. Schilebeeckxa od nauki katolickiej widać także w jego rozumieniu Sakramentu Ołtarza: „nie widzę różnicy między katolikami, anglikanami, protestantami, jeśli chodzi o wiarę w obecność Chrystusa w Eucharystii, może pomijając zagorzałych zwinglistów” (s. 362). Jest to możliwe z powodu wspólnego przyjęcia rozumienia protestanckiego. Sam ojciec Schilebeeckx powiada przecież, że „transsubstancjacja nie jest już akceptowana przez współczesnych filozofów. Istnienie przypadłości bez substancji – przecież to jest bez sensu!” (ibidem). Autor zdradza tymi słowy swe cyniczne podejście do prawdy katolickiej. Wypowiedzi te dowodzą, że Autor może wykazać cokolwiek, gdyż możliwości współczesnej fałszywej filozofii relatywistycznej są w praktyce nieograniczone. Holenderski teolog sądzi iż: „Kościół musi wytworzyć dogmatyczne opracowanie dla interkomunii, skoro praktyka to wymusza” (ibidem). W ten sposób do nauki katolickiej wprowadzane jest nowe źródło teologiczne, a więc praktyka, która wymusza „nowy dogmat”, czyli realizację radykalnych pomysłów interkomunijnych, które polegają na wspólnym odprawianiu Mszy Świętej wraz z heretykami i schizmatykami (często Msza staje się wtedy nieważna) i przyjmowaniu w tych okolicznościach Eucharystii.

Wedle holenderskiego teologa „ostatni Sobór był natomiast nieodzowny, gdyż Kościół od czasów Trydentu był skostniały, mieliśmy folklor religijny” (s. 363). Za sprawą teologów posoborowych „teraz pojawiło się pewne ożywienie w Kościele” (ibidem). Jest to podsumowanie oceny Kościoła przez modernistycznego teologa. Czysta doktryna trydencka była skostniała, bo nie uwzględniała osiągnięć „dialogu i dialektyki”.

Wyrazem nowego myślenia o. Schilebeeckxa o Kościele jest jego pogląd, przywołany przez ks. profesora Alfonsa Skowronka, teologa z Warszawy (paragraf: „Sens i znaczenie dialogu” w rozdziale „Dialogi międzywyznaniowe” w pracy zbiorowej: „Ku chrześcijaństwu jutra. Wprowadzenie do ekumenizmu”, Lublin 1997, s. 519), że Kościół jest „sakramentem dialogu”. W opinii ks. profesora Skowronka jest to „jedna z najgłębszych i najpiękniejszych definicji Kościoła”. W praktyce jednak okazuje się, że dialog ten nie prowadzi do prawdy, ale do relatywizmu. Z tego powodu definicję o. Schilebeeckxa trzeba uznać za wyraz głębokiego przewrotu w Kościele, w którym nauczanie wiary jest zastępowane coraz silniej „negocjowaniem” dogmatów, moralności i samych podstaw wiary objawionej z teologami niekatolickimi. Proces ten na naszych oczach skutkuje postępującym kryzysem katolickiej teologii dogmatycznej i moralnej.

Aby skomentować szalone pomysły o. Edwarda Schilebeeckxa OP, kapłana który ciągle zwie się dominikaninem, wystarczy przywołać słowa papieża Piusa X: „Będziemy więc mówić, Czcigodni Bracia, o wielkiej liczbie katolików świeckich, oraz, co jest boleśniejsze, o wielu z grona samych kapłanów, którzy wiedzeni pozorną miłością do Kościoła, pozbawieni podstawy filozoficznej i teologicznej, przepojeni natomiast do gruntu doktrynami głoszonymi przez wrogów wiary katolickiej, mienią siebie, z pogardą dla wszelkiej skromności, odnowicielami tegoż Kościoła. Rozzuchwaleni liczbą swoich zwolenników, napadają nawet na to, co jest najświętsze w dziele Chrystusowym, nie oszczędzając nawet Osoby Boskiego Zbawiciela, którą ze świętokradzką odwagą sprowadzają do poziomu prostego i ułomnego człowieka” (Św. Pius X, Pascendi dominici gregis, Warszawa 1996, s. 4-5, podkreślenie moje – A. M.).

Otwarte piekło? – można z niego wyjść?

Wracając do książki ojca Hryniewicza o piekle czytamy: „Ludzka wolność może trwać w stanie odwrócenia od Boga, po ludzku mówiąc, nieokreślenie długo, «na wieki wieków». To nieokreślone trwanie w uporze nie posiada cech tej ostateczności, jaka z daru Boga staje się udziałem wolności dobrej, skierowanej ku Niemu” (s. 62). Jest to odwrócenie sensu nauki katolickiej. Autor dopuszcza się także pomieszania nauki o czyśćcu i piekle, gdyż uważa, że „możliwość wyboru Boga po śmierci może urzeczywistnić się w «momencie» bezpośredniego spotkania z Bogiem, w momencie przejściowym o nie dającym się bliżej określić trwaniu. Nie chodzi zatem o powrót do życia ziemskiego, lecz o możliwość zmiany decyzji i nawrócenia po śmierci” (s. 62-63). Poglądy te nie mają nic wspólnego z teologią katolicką.

Lubelski profesor szuka różnych argumentów na rzecz poparcia swej tezy: „Nadzieja powszechnego zbawienia nie została jednak kategorycznie odrzucona (w książce Jana Pawła II «Przekroczyć próg nadziei»), zwłaszcza wówczas, gdy nie przeczy ona realnej możliwości zatracenia” (s. 66). O. Hryniewicz powołuje się również na inny autorytet, który rzekomo popiera jego tezy: „E. Stein (…) dochodzi w końcu do wniosku, iż dobrowolne trwanie w oporze względem Boga na zawsze jest «nieskończenie nieprawdopodobne». Istnieją (…) poważne racje teologiczne przemawiające za nadzieją powszechnego zbawienia. Skłaniają one do odejścia od tradycyjnej nauki o «wieczności» piekła. (..) piekło (…) nie jest to wszakże stan wieczny w ścisłym sensie tego słowa, lecz mimo swego nieokreślonego trwania – stan przejściowy. Nie ma on w sobie cech ostateczności. Chodzi o proces oczyszczenia, nawrócenia i dojrzewania (s. 67-68). Trzeba pamiętać, że ciągłe powtarzanie jakiegoś poglądu nie może zmienić fałszu w prawdę. Z tej metody stara się jednakże skorzystać Autor książki o piekle.

Aby dokonać przeinterpretowania nauki katolickiej, które okazuje się w praktyce jej odrzuceniem, o. Hryniewicz usiłuje zmienić nawet sens terminologii biblijnej, gdyż mówi, że „ewangeliczna formuła «na wieki wieków» wyraża i opisuje «najprawdopodobniej bardzo rozległą miarę czasu»” (s. 69). Rozumienie to jest sprzeczne nie tylko z samym Pismem Świętym, ale również z całą tradycją patrystyczną, której przysługuje moralna nieomylność. Problem ten został poddany gruntownej analizie krytycznej przez franciszkańskiego teologa z zakonu bernardynów, ojca Benedykta Huculaka w książce „Chrześcijańskiej nadziei warunek konieczny. W sprawie pewnego poglądu ekumenicznego”, Kalwaria Zebrzydowska 1994.

Ojciec profesor Hryniewicz ponownie zrównuje piekło z czyśćcem gdy uważa: „Nadzieja podpowiada, że wszyscy ludzie, nawet najbardziej zbuntowani, dobrowolnie i ostatecznie oddadzą się Bogu i zostaną ocaleni. W takim ujęciu zaciera się różnica między piekłem a czyśćcem. Chodzi o jeden i ten sam proces przemiany, oczyszczenia i nawrócenia” (s. 70). Nasze spostrzeżenia, które nasuwają się podczas lektury są więc wyraźnie potwierdzone.

Wśród autorytetów mających wspierać rewolucyjne usiłowania lubelskiego zwolennika powszechnego zbawienia nie brak znanego niemieckiego modernisty, ks. Karla Rahnera: „Na uwagę zasługują słowa K. Rahnera, iż «jako chrześcijanie nie możemy uważać prawd o niebie i piekle za sformułowania o jednakowej wartości w eschatologii chrześcijańskiej»” (s. 80). Rozróżnienie to przypomina posoborową teorię „hierarchii prawd”. Aby wzmocnić rewolucyjne tezy autor książki „Dramat nadziej zbawienia” osłabia katolicką naukę o piekle i pozostawia czysto teoretyczną możliwość potępienia, aby w pewien pozorny sposób pozostać w zgodzie z nauczaniem Kościoła: „Symbol wiary ani słowem nie wspomina o piekle i zatraceniu. Stan zatracenia jest możliwy. Czy jednak może on być stanem prawdziwie ostatecznym?” (s. 81). Jednak w odpowiedzi na tak postawione pytanie autor uważa, że „kara piekielna jest odwracalna” (s. 100). Aby wprowadzić te poglądy do teologii konieczne są – zdaniem ojca Hryniewicza – poważne zmiany. Ma się to dokonać, gdyż wedle tej koncepcji „Eschatologia inferalnych wypowiedzi Nowego Testamentu wymaga gruntownej refleksji. Wydaje się, że wiele możliwości nie zostało jeszcze wykorzystanych” (s. 84). Jedną z takich możliwych interpretacji możemy przeczytać w książce lubelskiego teologa: „Czy nie można ufać, że wszechprzebaczająca modlitwa Chrystusa dotyczyła również samego Szatana (sic!), głównego winowajcy i przeciwnika? (…) Przeciwstawiając się Zbawicielowi, wbrew woim zamierzeniom stał się uczestnikiem (sic!) dzieła odkupienia” (s. 112). Zbliżanie się rozważań o piekle do jego głównego „mieszkańca” nie jest tylko zręczną figurą retoryczną. Dopuszczanie „zbawienia diabła” to jeden z najbardziej porażających wniosków które wynikają z „nadziei powszechnego zbawienia”. Sam Autor omawianych tu cytatów zbawienie to rozważa. W ten sposób szczególnie mocno gorszy czytelników i daleko odchodzi od wiary katolickiej.

Te samego treści lubelski teolog wyraża gdy mówi, że „podobnie jak Izaak Syryjczyk i wcześniejsi Ojcowie Kościoła wschodniego [Sergiusz Bułgakow] głosił pogląd o pojednaniu z Bogiem wszystkich istot rozumnych, nie wyłączając samego Szatana” (s. 166). Wyraźnie widzimy jak bardzo odległe od wiary katolickiej są spekulacje niektórych pisarzy greckich, ale dlaczego mamy je przenosić do Kościoła Świętego?

Rewolucyjny charakter nowej posoborowej teologii daje się zauważyć w związku z tendencją do przewartościowania dotychczasowej nauki: „Siłą rzeczy nasuwa się pytanie o rzeczywistą wartość i znaczenie tego rodzaju potępień (autor ma na myśli potępienie apokatastazy przez Kościół). Są to wprawdzie fakty historyczne, ale wiele spraw domaga się rewizji we wspólnym dialogu Kościołów. Jest to jednak odległa pieśń przyszłości (sic!). Pierwszy krok uczyniony został na Soborze Watykańskim II (…) Ostatnie słowo nie zostało jeszcze powiedziane. Zostawmy niespodzianki przyszłym pokoleniom. (…) Przywykliśmy do pochopnego absolutyzowania wartości pewnych orzeczeń, które na to nie zasługują. (…) «Znamy, niestety – pisał [J. Szymusiak] – szkody wyrządzone na przestrzeni wieków przez wszelki terror dogmatyczny» (sic!)” (s. 172-173, podkreślenie moje – A. M.). Dziś natomiast, w dobie ekumenii „Kościoły chrześcijańskie zapraszają do wkroczenia na drogę wiary” (s. 201). Aby uczynić „to zaproszenie” bardziej atraktycyjnym ojciec profesor stara się przemilczeć „mniej przyjemne” dla potencjalnego wyznawcy aspekty wiary katolickiej. Zresztą w imię ekumenizmu nikt nie musi – zdaniem zwolenników dialogu – wybrać akurat Kościoła Rzymskiego, ani nawet chrześcijaństwa. Liberalnie jest więc przedstawiane nie tylko piekło, ale i Kościół święty.

W kolejnym zdaniu Autor książki ociera się o bluźnierstwo mówiąc: „teksty natchnione ludzką nienawiścią do potępionych często ukazywały terrorystyczne wręcz oblicze Boga” (s. 202, podkreślenie moje – A. M.). Lubelski ekumenista sądzi więc, że „piekło (…) [jest to] stan męki, z którego jak ośmiela się ufać nadzieja, wyjście jest jednak w końcu możliwe!” (s. 205). Miejmy nadzieję, że autor tych słów nie będzie musiał przekonać się osobiście, że pogląd ten jest błędny. Dla poparcia swych rozważań Autor przywołuje także cytat z powieści greckiego pisarza Nikosa Kazantzakisa, którzy brzmi: „Przyjdzie dzień, kiedy po prawicy Boga stanie wspaniały archanioł; nie będzie to ani Michał, ani Gabriel, będzie nim Lucyfer, który w końcu zwycięży straszliwą noc i zamieni ją w światłość” (s. 220). Głoszenie poglądów o „odkupieniu diabła” stanowi w istocie radykalne odejście od chrześcijaństwa. A może zdaniem ekumenistów czas rozpocząć dialog z wyznawcami satanizmu…

„Pluralistyczna teologia”

O. Hryniewicz uważa ponadto, że „istnieje we współczesnej kulturze religijnej pewien nurt myślenia szerokiego i otwartego, który nazwano pluralistyczną teologią religii (…). Teologia ta głosi kontrowersyjną tezę o równoważności wszystkich religii w dziejach ludzkości.” Pomimo to autor jest zdania, że nauka ta „stanowi bez wątpienia poważne wyzwanie dla tradycyjnej świadomości chrześcijańskiej. (…) Skłania do przemyślenia na nowo wielu podstawowych zagadnień związanych z chrześcijańskim rozumieniem Boga, Chrystusa i prawdy objawionej. (…) Uwalnia od zaborczości i tendencji do zawłaszczania dobra i prawdy, istniejących w religiach i kulturach. (…) Przyznaje każdej religii jej własną tożsamość i własne wartości. (…) Inne religie mają również pośredników Bożych. (…) Sama prawda, jakkolwiek jedna, przejawia się w różnych postaciach, ale żadnej z nich nie wolno absolutyzować. (… ) [jest to] problem godny głębokiej refleksji” (s. 206-207, podkreślenie moje – A. M.). Na tej podstawie, w opinii ojca Wacława Hryniewicza „zasada komplementarności może zastąpić (…) starą zasadę wyłączności, prowadzącą do konkurencji, rywalizacji, nietolerancji i wrogości. (…) Każda religia jest drogą zbawienia. Wszystkie razem są – każda na swój sposób – pośrednikami i partnerami w dążeniu do Boga i do zbawienia. W takim podejściu tożsamość chrześcijańska nie ponosi uszczerbku (sic!). Staje się raczej tożsamością otwartą, zdolną do dialogu” (s. 208, podkreślenie moje – A. M.). Trzeba powiedzieć, że pogląd ten wiedzie do zaprzeczenia właściwie wszelkiej religijności i wyraża kolejny etap ekumenizmu, w którym wspólną płaszczyzną jest deizm, a poszczególne religie mają być otwarte na siebie. Obok nader poważnego błędu postawa ta zmierza w kierunku ateizmu. Aby dopuścić ateistyczną wizję świata wystarczy tylko dopuścić dialog z ateizmem toczący się na podobnych do powyższych zasadach. Katolik natomiast musi pamiętać, że tylko Jezus Chrystus „jest kamieniem, odrzuconym przez was budujących, tym, który stał się głowicą węgła. I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dzieje Apostolskie, 4, 11-12).

Pedagogia nadziei?

Wśród licznych książek o. Hryniewicza na uwagę zasługuje również zbiór artykułów zatytułowany „Pedagogia nadziei. Medytacje o Bogu, Kościele i ekumenii” (Warszawa 1997). Dla bliższego poznania teologii uprawianej przez lubelskiego profesora dobrze jest przytoczyć choćby kilka cytatów z tego zbioru.

Na drodze do zrelatywizowania wiary katolickiej sytuują się słowa: „doktryna chrześcijańska nie jest monolitycznym blokiem, w którym wszystkie prawdy posiadają taką samą doniosłość pod względem treści. Przekonanie to zapobiega jednostronnemu przecenianiu zwłaszcza tych prawd, które są najbardziej kontrowersyjne. Nie można podkreślać równie mocno treściowej doniosłości wszystkich dogmatów, skoro ich ciężar gatunkowy nie jest jednakowy” (s. 94, podkreślenie moje – A. M.). Nie bez zdziwienia dostrzegamy w tych słowach przekonanie, że niektóre dogmaty wiary są rzekomo kontrowersyjne i że nie musimy podobno podkreślać ich doniosłości, co w praktyce ekumenicznej oznacza pominięcie. Opinie tego rodzaju są nie przyjęcia.

Aby dokonać modernistycznego przekształcenia wiary katolickiej potrzebne są wypowiedzi w rodzaju: „nie można wykluczyć, iż niektóre z orzeczeń Kościoła są w większym stopniu wyrazem określonej teologii i sposobu myślenia danej epoki niż wyrazem wiary chrześcijańskiej (…) nie we wszystkie prawdy wiary można i należy wierzyć z tą samą intensywnością” (s. 96, podkreślenie moje – A. M.). Zdanie to potwierdza wcześniejsze wnioski. Brak słów aby skomentować te rewolucyjne poglądy.

Nasze refleksje nie są pozbawione podstaw, gdyż sam o. Hryniewicz stwierdza, że „droga do jedności byłaby znacznie łatwiejsza, gdyby Kościół rzymskokatolicki odstąpił od intencji zobowiązywania innych chrześcijan do przyjęcia sformułowań dogmatycznych, które powstały bez ich udziału (sic!). Niektóre dogmaty katolickie w swoim obecnym sformułowaniu i rozumieniu wymagają daleko idącej reinterpretacji” (s. 97). Ojciec profesor uważa także, że „dialog nakłada na wszystkie Kościoły obowiązek weryfikacji własnych stanowisk konfesyjnych” (ibidem). O punkcie dojściach tych usiłowań już mówiliśmy: jest nim deizm, a może nawet ateizm.

Przyjęte założenie radykalnego ekumenizmu i religijnego relatywizmu skłaniają lubelskiego teologa do wniosku, iż „żaden z Kościołów wyznaniowych nie może utożsamiać się w ekskluzywny sposób z Kościołem Chrystusa. Każdemu z nich brak pełnej powszechności i pełni, a więc prawdziwej katolickości” (s. 133). Zatem Kościół prawdziwie katolicki rzekomo nie istnieje! Celem dialogu na zaś być „wyjście z konfesjonalizmu”, które zdaniem o. Wacława Hryniewicza „dokona się wówczas, gdy Kościoły prawdziwie nawrócą się ku sobie nawzajem (sic!). Jest to zadanie najtrudniejsze” (s. 134). Podstawą do tych niekatolickich ustaleń jest równie niekatolickie przekonanie: „nie tylko moja wiara jest prawdziwa. Nie tylko wiara mojego Kościoła jest prawdziwa” (s. 135). Czy potrzeba dodatkowych argumentów, aby ocenić religijność lubelskiego profesora teologii?

Mając za sobą liczne błędy przeciwko wierze nietrudno już uznać, że „istotne znamiona Kościoła («jeden, święty, katolicki i apostolski») są ustawicznym imperatywem do nawrócenia. Nie należy ich rozumieć w sensie opisu któregoś z konkretnych Kościołów. W każdym z nich urzeczywistniają się one, m. in. z powodu podziału, jedynie w sposób cząstkowy i niepełny” (s. 148). Skoro zatem jakoby „nie istnieje konkretny Kościół katolicki”, to łatwiej można zrozumieć fakt, że autor omawianej tu książki decyduje się na szczere wyznanie, które jasno określa jego stanowisko: „Nie tworzę teologii wyznaniowej, rzymskokatolickiej. Szukam inspiracji w wielkiej tradycji chrześcijaństwa wschodniego. Otwieranie własnej doktryny wyznaniowej (czytaj: „porzucanie wiary”) i poszerzanie horyzontów myślenia (czytaj: „przyjmowanie herezji”) nie jest rzeczą łatwą” (s. 167).

Oczywiście ekumenizm widziany oczyma progresywnego teologa posoborowego nie prowadzi do nawrócenia odłączonych od Kościoła chrześcijan, gdyż wedle o. Hryniewicza „pojednanie między katolicyzmem a prawosławiem możliwe jest jedynie na drodze pełnego i wzajemnego uznania się Kościołów. Wyklucza to wszelką myśl o «powrocie» prawosławnych do kanonicznego posłuszeństwa względem Rzymu” (s. 152). Ponieważ podstawą prawdziwej jedności Kościoła jest uznanie papiestwa, zatem można bez przesady dojść do wniosku, że przedstawiona teza ma charakter rewolucji.

Wnioski

Nie sposób krótko streścić wszystkich błędów zawartych w omówionych tu książkach. Aby jednak odrzucić poważne błędy posoborowych teologów, a zwłaszcza najcięższy z nich, którym jest niedopuszczalne uznanie dla pogaństwa można odwołać się np. do modlitwy o nawrócenie pogan w Afryce, obdarzonej odpustami przez papieża Leona XIII, w której zawarte są słowa: „Panie Jezu Chryste, jedyny Zbawicielu całego rodzaju ludzkiego, który «już panujesz od morza do morza i od rzeki aż do krańców ziemi», otwórz łaskawie Przenajświętsze Serce Twoje także i dla najnieszczęśliwszych dusz afrykańskich, które siedzą jeszcze w ciemnościach w cieniu śmierci, aby przez przyczynę najlitościwszej Panny Maryi Matki Twojej Niepokalanej i Jej Oblubieńca najchwalebniejszego, błogosławionego Józefa, porzuciwszy bałwany, przed Tobą się ukorzyli Afrykanie i do Kościoła Twego świętego przyłączeni zostali” (Odpusty. Podręcznik dla duchowieństwa i wiernych, opr. A. Arndt SJ, Kraków 1890, s. 238, podkreślenia moje – A. M.). Teologia o. Hryniewicza oznacza szerzenie poglądów niezgodnych z nauczaniem katolickim. Zarówno głoszenie „Bożej łagodności”, sprzeczne z prawdą o piekle i o niemożności odpokutowania grzechów śmiertelnych w piekle, jak również pogląd o przeinterpretowaniu dogmatów czy też o wielości „zbawczych” religii jest poważnym błędem. Nie można zarzucać katolikom, że kształtują „terrorystyczny obraz Boga”. Teolodzy katoliccy nie twierdzą także, że Pan Bóg przygotował „obóz koncentracyjny w zaświatach”. Nie można pozyskiwać wiernych do Kościoła, ani utwierdzać wątpiących, przedstawiając Kościół w fałszywym świetle. Nie wolno głosić, że fałszywe religie wiodą ludzi do zbawienia, ani że prawosławie jest „siostrzanym Kościołem”, równym Kościołowi Rzymskiemu. Teolog katolicki winien głosić bez przemilczeń naukę katolicką, ale jeśli sam deklaruje: „Nie tworzę teologii wyznaniowej, rzymskokatolickiej. Szukam inspiracji w wielkiej tradycji chrześcijaństwa wschodniego” to trzeba jego poglądy i wypowiedzi oceniać w związku z tą szczerą, ale i smutną deklaracją.

Adam Małaszewski