Ostatni krzyżowiec. Rozdział dziewiąty

– Dzień dobry, wuju – rzucił radośnie Aleksander Farnese i razem z Juanem wymienili uśmiechy. W trakcie swej znajomości nigdy nie przestali żartować. Książę Aleksander był synem Ottavia Farnese, który w wieku osiemnastu lat został drugim mężem najstarszej córki Karola V, Małgorzaty, obecnie regentki w Niderlandach. Aleksander miał piętnaście lat, czyli był o dwa lata starszy od swego wuja, o piętnaście centymetrów wyższy i silny jak tur.

Spotkali się cztery miesiące wcześniej i natychmiast zostali przyjaciółmi.

Obaj ubrani byli w uroczystą czerń, modną na dworze, złagodzoną jedynie śnieżnobiałymi krezami okalającymi szyje oraz wysadzanym klejnotami złotem rękojeści i pochwy miecza.

– A jak się ma dzisiaj twój bratanek? – spytał od niechcenia Aleksander.

Nie było natychmiastowej odpowiedzi. Juan rozglądnął się dokoła. Byli sami w dużym, zdobnym przedpokoju i wszystkie drzwi były zamknięte.

Duży, pięknie wykonany i bogato złocony zegar, stojący na olbrzymiej półce nad kominkiem, odbywał swą hałaśliwą podróż w czasie.

Z zewnątrz dał się słyszeć zupełnie odmienny hałas, rozmyty i niewyraźny. Ulice Toledo były dzisiaj pełne ludzi. Podobnie – dachy.

– Nie musisz nic mówić, Juanie – uśmiechnął się kwaśno Aleksander. – Znowu jeden z tych jego złych dni, co? Mogłem się domyślić. Nie widać ani jednego lokaja. Czy on w ogóle wychodził z pokoju?

– Nie za mojej bytności tutaj – odrzekł Juan. – Biedny Carlos.

– Wiesz, czuję się trochę znużony, jak to słyszę. Biedny Carlos, biedny Carlos. Jest cesarskim wnukiem i królewskim synem. Dlaczego nie zachowuje się, jak przystoi jego pozycji? Wiem, wiem, nie musisz mówić: czasami jest chory, a ponadto ma nieszczęsny charakter – dostatecznie często tego doświadczaliśmy. Ale on nie chce panować nad sobą, tylko po prostu daje upust tym swoim napadom niedorzecznej wściekłości…

– Czy chciałbyś się z nim zamienić? – zapytał grzecznie Juan.

– Per Baccho (1) nie! Absolutnie nie. Ale też nigdy nie chciałem być kimś innym niż sobą, a ty?

– Ja tak – odpowiedział Juan. – Niejeden raz.

Aleksander Farnese potrząsnął głową.

– Ale dlaczego? Przecież i ty jesteś cesarskim potomkiem. Przystojny z ciebie diabełek i całkiem silny jak na swój wiek, i świat stoi otworem przed tobą – na co miałbyś się uskarżać?

– Na nic – odpowiedział Juan. – Nigdy nie miałem się na co uskarżać. Ani wtedy, gdy w Leganés z innymi chłopakami z wioski bawiłem się w „Maurów i chrześcijan”, ani oczywiście teraz.

– To dlaczego chciałeś być kimś innym, i kim chciałeś być?

– Kiedyś w starym kościele klasztornym siedział za mną stary człowiek, mnich. Miał najszczęśliwszą twarz, jaką kiedykolwiek widziałem – tak szczęśliwą, że myślałem, że jest Bogiem. Byłem wtedy bardzo mały – dodał szybko Juan.

– Teraz też nie jesteś zbyt duży – rzekł Aleksander, śmiejąc się.

– Nie sądzę, żebym kiedyś wyrósł tak duży jak ty, siostrzeńcu Herkulesie – wyszczerzył się Juan. – W każdym razie wtedy po raz pierwszy czułem, że chcę być kimś innym. Chciałem być nim lub takim, jak on.

– Nigdy bym nie przypuszczał, że chciałbyś być zakonnikiem!

– Nie chcę być zakonnikiem. Nie sądzę, żebym wówczas chciał być zakonnikiem. Myślałem jednak, że cudownie jest być takim, jak ów starzec. On nie był Bogiem, ale wydaje mi się, że był bardzo blisko Boga. Trudno mi to dokładnie wyjaśnić. Ale już następnego dnia chciałem być kimś innym. W Valladolid szła parada i jeden człowiek jechał zupełnie sam, ubrany w purpurę i tkaninę ze złota, na białym koniu. Miał jasne włosy i jasną brodę, i od razu wiedziałem, że to musi być książę; nie mógł to być nikt inny. Wszyscy wiwatowali i witali go okrzykami. O jak bardzo chciałem nim być!

Aleksandra to ubawiło.

– Kto to był? Jasne włosy i jasna broda – nie chcesz chyba powiedzieć, że to był król, co?

– Wówczas był księciem Asturii – przytaknął Juan. – Teraz jest królem.

Aleksander uniósł brwi.

– Czy on zna tę historię?

– Nie, a dlaczego?

– Nie, nic. Lecz ja na twoim miejscu bym mu tego nie opowiedział, a nawet nikomu innemu.

– Nie rozumiem.

– Wuju, wuju, ale z ciebie dzieciak – odrzekł Aleksander. – Czy słyszałeś kiedykolwiek o takim królu, który by chciał, żeby ktoś inny był na jego miejscu?

– Lecz ja nie chciałem być na jego miejscu – wykrzyknął Juan. – Chciałem być nim zamiast sobą. Z wyjątkiem…

– Tak?

– Z wyjątkiem tego, że bardziej lubię konie czarne niż białe.

– Wuju, dzieciak z ciebie – powtórzył Aleksander. – I to wielki dzieciak. Więc chciałeś być starym mnichem i młodym księciem.

– Tak, a trochę później chciałem być don Luizem Quixadą. Nadal sądzę, że musi być cudownie być don Luizem. Na razie tyle, z wyjątkiem, że raz chciałem być bykiem…

– Co takiego? Dlaczego właśnie bykiem?

– O, to było na koridzie w Villandrando, niedaleko Villagarcíi. Był tam wspaniały byk, czarny – ale stracił okazję. Widziałem, jak pikador na początku zabierał się za niego, on zaś pozostawał bierny. Pomyślałem więc, że chciałbym być tym bykiem. Dopiero bym pokazał temu pikadorowi… A kiedyś chciałem być orłem. Będąc orłem, ma się dużą przewagę. Zawsze się wie, gdzie jest nieprzyjaciel, on nie może cię nigdy zaskoczyć. Więc gdybym był orłem…

– Twój kłopot polega na tym, że masz za dużą wyobraźnię.

– Gdybym był orłem – nastawał dalej Juan – mógłbym wyśledzić, co się dzieje w obozie lub fortecy każdego wroga, no nie?

– Rzeczywiście – odparł sucho Aleksander. – Ale nie mógłbyś o tym donieść.

Juan przytaknął skwapliwie.

– No właśnie. Pomyślałem więc: „Gdyby tak jakiś mały człowieczek leciał, siedząc na orle…”.

– To niemożliwe, wujku. Musiałbyś użyć z tuzin orłów, żeby udźwignąć człowieka, lecz one raczej nie trzymałyby się razem, prawda? Gdy byłem mały, chodziliśmy w góry na polowania. Były tam sępy, równie duże albo większe niż dowolny orzeł, jakiego kiedykolwiek widziałem. Mogły udźwignąć nowo narodzone jagnię, ale nic więcej. Nie mogłyby unieść człowieka, nawet gdyby był tak lekki, jak książę Carlos.

– On ważył się w zeszłym tygodniu – powiedział Juan. – Trzydzieści pięć kilo, w wieku piętnastu lat.

– Przypuszczam, że nie chciałbyś nim być.

– Jest bardzo nieszczęśliwą osobą – rzekł Juan marszcząc brwi. – A dzisiaj jest dla niego bardzo niepomyślny dzień. Chciałbym, żeby już wyszedł. Trąby odezwą się lada moment.

– Jeśli zabrzmią, będzie to tylko znaczyło, że procesja minęła Bramę Visagra. Królewski marsz musi być powolny, szczególnie gdy kraj otrzymuje nową królową i zwłaszcza gdy jest ona tak piękna, jak Elżbieta Francuska.

– Izabela Hiszpańska – rzekł szorstko Juan.

Aleksander odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się.

– Oto Hiszpanie! Królowa nie może być jeszcze na razie bardzo hiszpańska, nie uważasz? Prawdę mówiąc, bardzo jestem ciekaw, na ile ona w ogóle stanie się hiszpańska. Nie zapominaj, że została wychowana w nienawiści do Hiszpanii i wszystkiego, co ona reprezentuje.

– Mamy obecnie pokój – odrzekł Juan.

– Na razie tak, ale królowa ma czternaście lat i przez całe jej życie, z przerwami, oba kraje były najzagorzalszymi wrogami, nie wspominając już, co się działo, zanim się urodziła. No cóż, twój ojciec sprzymierzył się z książętami protestanckimi, żeby zwalczać Franciszka I, króla Francji.

– A Franciszek? – zareagował Juan zapalczywie. – On jeszcze mniej przebierał, nie uważasz? Zawarł sojusz z sułtanem. To niewybaczalne!

Książę Aleksander Farnese skwitował protestantów i Turków wymownym włoskim wzruszeniem ramion.

– W każdym razie Hiszpania ma teraz francuską królową. Nie sposób nie zastanawiać się, w jakim stopniu okaże się koniem trojańskim.

Juan wpatrywał się w niego przejęty.

– Koniem trojańskim? Co też ty mówisz?

– Przecież to oczywiste. Chyba, że zapomniałeś czyją jest córką.

– Króla Henryka II…

– Nie mam na myśli jej ojca, drogi wuju. Nie powiesz mi, że nie wiesz nic o Katarzynie Medycejskiej!

– Znakomita dama, spokrewniona z najlepszymi rodami we Włoszech. Również z papieżem.

– I ze mną – przytaknął Aleksander. – Najniebezpieczniejsza kobieta w Europie. Ma tak dobre uszy, że słyszy, jak trawa rośnie; tak bystre oczy, że widzi, co się dzieje w buduarze Elżbiety Angielskiej oraz ile pieniędzy jest w każdym z osobna pałacu w Hiszpanii. Nos ma tak długi, że wywącha wczesne objawy skandalu za siedmioma granicami. Wykorzystuje astrologów, magików i czarnoksiężników.

– Nie!

– O tak, i jest wśród nich ów człowiek: Michel Nostradamus, który kilka lat temu opublikował całą książkę przyszłych zdarzeń. Posłuchaj, uspokój się. Nie chcę powiedzieć, że droga Katarzyna wysłała razem z córką kilku swoich ulubionych czarodziejów, chociaż nie wykluczałbym, że siedzi teraz z kilkoma z nich, oglądając królewski pochód w kryształowej magicznej kuli lub czymś podobnym…

– Dajmy jej spokój – rzekł Juan wyzywająco. – To król doprowadził do tego małżeństwa i jest to jego wielkie zwycięstwo polityczne. Don Luiz mówi, że położyło kres tej głupiej wojnie z Francją. I ma rację; od rana ludzie na ulicach krzyczą: „Niech żyje Izabela, Królowa Pokoju”.

– Mam nadzieję, że będzie z nią szczęśliwszy, niż był z królową angielską. Aleksander był tego ranka bardziej włoski niż zazwyczaj. Zaczął nawet nucić jakąś florencką piosenkę.

– Przestań – powiedział Juan. – Jeszcze cię Carlos usłyszy.

– Nie przez te grube drzwi, Il mio cuore (2)… W każdym razie uważa się ją za bardzo ładną, czego nie można było powiedzieć o Marii d’Inglaterra (3). Niech to będzie dla nas dobry omen, dobrze? To angielskie małżeństwo nie było specjalnym sukcesem… Słuchaj, nie musisz bronić przede mną króla; wiem, że to nie jego wina, nikt nie byłby w stanie obrócić tego w sukces. Co to musi być za okropny kraj, z wszechobecną mgłą przez większą część roku i ludźmi pijącymi piwo zamiast wina…

– Don Luiz mówi, że ten ich ostatni król, który długo rządził, miał zwyczaj zabijania swych królowych, gdy z nimi zrywał – dodał Juan. – Może dlatego Bóg zdecydował, że krajem tym będą rządzić królowe.

Aleksander potrząsnął głową.

– Ty faktycznie masz w głowie najbardziej nieprawdopodobne rzeczy. Gdybym był tobą, nie usiłowałbym dumać, co Bóg chce uczynić, a czego nie chce. Pozostaw to Kościołowi. – Zaczął się śmiać. – Chociaż, coś w tym jest: specyficzny rodzaj sprawiedliwości.

– Otóż to. – Juan był wyraźnie zadowolony. – Jest jeszcze jedna rzecz. Ten człowiek, Henryk VIII, rozwiódł się ze swoją pierwszą żoną, bo chciał mieć syna. Lecz miał tylko jednego, mimo wielu żon, a potem krajem tym, nie licząc kilku lat, rządziły kobiety. To jest właśnie sprawiedliwość i dlatego…

Urwał, bo ciężkie drzwi prowadzące do komnat księcia Carlosa gwałtownie się otwarły i pojawił się w nich, potykając się, lokaj w bladozielonej liberii. Ktoś od wewnątrz trzasnął za nim drzwiami tak gwałtownie, że uderzyły go one z całą siłą w plecy. Mężczyzna nieomalże upadł, lecz odzyskał równowagę i popędził przez pokój, znikając w drzwiach po przeciwnej stronie.

Obaj młodzieńcy spojrzeli po sobie. Obydwaj widzieli dużą ciętą ranę na prawym policzku mężczyzny. Przez cały pokój ciągnęła się cienka strużka krwi.

– Biedny Carlos – powiedział sarkastycznie Aleksander. – Znowu polowanie na lokaja.

Dobre pół minuty minęło, zanim Juan zdołał powiedzieć cokolwiek. Aleksander ciągnął dalej gniewnie:

– Mamma mia, dobrze rozumiem, że król mógł być w szoku, gdy zobaczył znowu swego kochanego synka po wszystkich tych latach spędzonych we Flandrii. Oczywiście, otrzymywał raporty, ale nie sądzę, żeby miano w nich odwagę pisać mu, jak jest źle.

– Wiesz, że on potrafi być dobry i wielkoduszny.

Włoch ponownie wzruszył ramionami.

– Myślę, że każdy bywa w łagodniejszym nastroju. Jestem pewien, że można to odnieść również do Heroda i Nerona. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu Carlos wyrzuciłby przez okno swego krawca, gdyby don García go nie powstrzymał. Cielo (4)! Juanie, ty byś bronił każdego. Stąd u ciebie on jest zawsze w swoim najlepszym wcieleniu – ja nie wiem, dlaczego?

– Ja też nie wiem – przyznał Juan. – Wiem jednak, że dzisiaj na pewno nie jest w swym najlepszym wydaniu. Ty też to wiesz.

– Zatem nie skończył z tym jeszcze, co?

– Wątpię, czy kiedykolwiek to zrobi, Aleksandrze. Wątpię też, czy ty byś to zrobił, gdybyś był na jego miejscu, to znaczy gdybyś miał jego charakter.

– Rodzina królewska ma swój bagaż korzyści i kłopotów. Nie dostajesz rózgą będąc chłopcem – czego byś nie zrobił, dostajesz najlepsze kąski, najlepsze konie i najlepszych nauczycieli. Natomiast musisz ożenić się z sojuszem zamiast z kobietą, a czasem też musisz się wyrzec kobiety, którą kochasz lub myślisz, że kochasz – ze względu na jakąś rację stanu.

– Wiem, ale może trudniej jest wyrzec się kobiety tylko po to, żeby własny ojciec mógł ją poślubić.

– Naprawdę nie sądzę, żeby Carlos wiedział cokolwiek o miłości.

– Ma portret królowej. Ten, który mu przesłano, gdy był z nią zaręczony. Widziałem, jak go całował niczym oszalały.

– Czy widział, że patrzysz na niego? Dobra, niedobrze jest wchodzić w to wszystko. Ale założę się, że cała ta sprawa to pomysł królowej Katarzyny.

– Co, u licha, masz na myśli?

– To do niej podobne: najpierw sprzyjać zaręczynom swej córki z Carlosem, po czym, gdy umiera królowa angielska Maria, sugerować królowi Filipowi, żeby sam ożenił się z Elżbietą. Ona ma wszędzie szpiegów. Zna dobrze charakter Carlosa. Cóż może być dla niej bardziej pożądanego niż wrogość między królem a królewskim dziedzicem?

Juan potrząsnął głową. Nie po raz pierwszy – po czterech miesiącach pobytu na dworze – spotykał się z tego typu myśleniem. Nie mógł jednak się z nim zgodzić. Ostatnio bardzo wiele się nauczył, i to w dużym stopniu – bez żadnego wysiłku. Ale takie myśli były niczym węgorze lub węże, i był pewien, że bardzo by się nie podobały don Luizowi.

– O, trąbki – powiedział Aleksander. – Słyszysz je? Przeszli Bramę Visagra. Co robisz?

– Wchodzę tam – odpowiedział Juan. – Carlos musi się przygotować…

– Nie możesz tego robić. – Aleksander był przerażony. – Wiesz równie dobrze jak ja, że on nie znosi, gdy ktoś mu się wtrąca. Potnie cię, jak tego nieszczęsnego lokaja.

– Może i tak – rzekł Juan łagodnie. – Ale muszę powiedzieć o trąbach. Jeżeli ciągle jest wściekły, to mógł ich nie słyszeć, mnie jednak usłyszy.

Ruszył do przodu, lecz drzwi otworzyły się, zanim do nich dotarł, i wszedł książę Carlos.

Zarówno Juan, jak i Aleksander ukłonili się tej niepozornej, podobnej do dziecka, postaci.

Również Carlos ubrany był na czarno. Duża biała kreza dokoła szyi kontrastowała z jego ziemistą cerą, ale przynajmniej do pewnego stopnia ukrywała krzywe plecy. Szare, głęboko osadzone oczy nie licowały z jego wiekiem; były stare, podejrzliwe i niespokojne. Kąciki absurdalnie małych ust były zaciśnięte.

Wydawało się, że nie idzie, tylko wlecze się samą siłą woli. Prawą nogę miał nieco krótszą od lewej. Był niemal karłem. A ówczesna moda ze swymi krótkimi kubraczkami i długimi pończochami czyniła jego chód podobnym do skradania się, zajadłego marszu czarnego chrząszcza.

– Juanie i Aleksandrze – odezwał się. – Myślę, że wy nie zmieniliście się. – Jego głos brzmiał dziwnie melodyjnie.

– Mielibyśmy się zmienić, Wasza Wysokość? – spytał Aleksander.

– Tak, otóż mój ojciec się zmienił. Do tej pory był moim ojcem. Teraz jest panem młodym. I to w dodatku w wieku trzydziestu trzech lat. Na jego brodzie i skroni jest mnóstwo siwych włosów. Widziałem je. Powiedziałem mu, lecz mu się to nie spodobało.

– Królewski pochód zajedzie przed pałac za kilka minut – ostrzegł Juan.

– On ma włosy w uszach, a także w nosie – kontynuował Carlos. – Ciekaw jestem, co powie panna młoda, jak to zobaczy. No cóż, ale i ona się zmieniła. Jeszcze parę miesięcy temu była moją narzeczoną. A teraz on mi ją zabrał. Król dał, król zabrał – niech imię króla będzie pochwalone.

– Wasza Wysokość, spóźnimy się – błagał Juan.

Carlos obdarzył go krzywym uśmiechem.

– No dobrze, już idę.

Położył rękę na ramieniu Juana. Aleksander poszedł za nimi.

– Gdy się jest królem, można prawie wszystko – szeptał Carlos. – Można dać obietnicę… każdą obietnicę, i cofnąć ją. Można dać prezent i odebrać go. Mój ojciec jest w tym bardzo dobry. Może któregoś dnia zabierze z powrotem wszystko, co mi dał, nawet moje życie.

– Wasza Wysokość – dyszał Juan.

Carlos znowu się uśmiechnął.

– Nawet moje życie – powtórzył – chyba że…

Gdy zbliżyli się do drzwi po przeciwnej stronie pokoju, te się otwarły i przeszli pomiędzy dwoma podwójnymi rzędami służby i straży, aż dotarli do głównej klatki schodowej.

Po kilku minutach wydostali się na podwórze i doszli do trybuny królewskiej, gdzie mistrz ceremonii z wyraźną ulgą zaprowadził ich na przeznaczone im miejsca.

Wszyscy się kłaniali.

Carlos skinął godnie. Jego twarz była zupełnie bez wyrazu. Szepnął do Juana:

– Wiem, co oni myślą i zabiłbym ich wszystkich.

Nikt inny tego nie słyszał. Potrafił szeptać bez poruszania wargami. Z oddali zbliżały się krzyki i odgłos staccato klaszczących dłoni.

Wyższy oficer gwardii wydawał głośno rozkazy.

– Izabela, Królowa Pokoju – wołano na zewnątrz. – Izabela, Królowa Pokoju!

cdn.

Louis de Wohl

(1) (Wł.) na Bachusa.

(2) (Wł.) moje serce.

(3) Inglaterra (hiszp.) – Anglia.

(4) (Hiszp.) tu: wielkie nieba, niebiosa.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Ostatni krzyżowiec.