Oblężenie niebios. Rozdział trzeci

Krzyk był tak głośny i przeszywający, że usłyszeli go wszyscy, którzy przebywali akurat w obrębie domu. W warsztacie czeladnicy przestali na chwilę mieszać w kadziach, a pracownicy porzucili dopiero co przywiezione worki z niebieskim barwnikiem. Bartolomeo, Orlando i Stefano spojrzeli na siebie zdumieni; nawet ojciec do tego stopnia stracił swą zwykłą równowagę ducha, że uderzył mocniej tłuczkiem w mosiężny moździerz i marszcząc brwi spojrzał na spękany nieco sufit pomieszczenia.

W chwilę później wszyscy usłyszeli kolejny krzyk, po którym nastąpiła seria dzikich, choć niewyraźnych odgłosów, więc ruszyli nagle, jakby na rozkaz, w kierunku źródła zamieszania.

Wiedzieli, że głos należy do mony Lapy. Wszyscy, nie wyłączając najmłodszych czeladników, dobrze znali jej krzyki, ponieważ pani domu – w przeciwieństwie do swojego męża – uważała, że każdy argument jest bardziej efektywny, kiedy wypowiedzieć go odpowiednio głośno, z rzadka zaś tylko brakowało jej kwestii, o które nie musiałaby się wykłócać. Tym jednak razem najwyraźniej stało się coś znacznie bardziej poważnego. Być może gospodyni lub też ktoś inny złamał sobie nogę? A może – choć trudno wyobrazić sobie, by którykolwiek z mieszkańców Sieny miał w sobie aż tyle odwagi – zaatakowano ją?

W miarę, jak wszyscy wbiegali szybko po chwiejących się schodach, docierające do nich odgłosy zmieniały się w poszczególne słowa.

– …pokarana! – wrzeszczała więc mona Lapa. – Właśnie tak! Pokarano mnie taką córką, ty bachorze, ty paskudna dziewucho!

Słysząc to, wspinający się po schodach Giacomo Benincasa odwrócił się, mówiąc:

– Wracajcie do pracy. To sprawa rodzinna.

Pracownicy przegonili więc czeladników, udając się w ich ślady, choć widać było, że nie robią tego z wielką chęcią.

– …jesteś jedyną, która przynosi naszej rodzinie wstyd i dyshonor. Spójrz tylko na siebie! No popatrz!

Giacomo Benincasa otworzył drzwi do pokoju, wszedł do środka i zatrzymał się, podczas gdy synowie zerkali ukradkiem przez jego ramiona.

– Madonno! – wykrzyknął zrozpaczony Stefano. – Widziałeś kiedyś coś takiego?

– Giaco! – wrzasnęła mona Lapa. – Spójrz no tylko, co zrobiła ta wariatka, to oszalałe zwierzę! Obcięła sobie włosy!

Benincasa stał teraz dość spokojnie, spoglądając tylko zdumiony na córkę.

– Szkoda – powiedział krótko. – Jak mogłaś zrobić coś tak okropnego, figlia mia?

– No właśnie, jak? – wyła dalej Lapa, podparłszy się pod boki i wojowniczo wysunąwszy podbródek do przodu. – Ale wiem, dlaczego to zrobiła, nieszczęsna łajdaczka. Nie chce być tak jak inne, spokojne dziewczyny, rozumiejące, że dobry Pan cieszy się, gdy zostają żonami i matkami, i wiedzące, że nie zostaną ani jednymi, ani drugimi, nie znajdując najpierw mężczyzny, który by je uważał za atrakcyjne. Woli zostać u nas, jeść nasz chleb i wykręcać się od obowiązków…

Blada dziewczyna z uciętymi przy skórze włosami podniosła wreszcie wzrok.

– Zrobiłam to właśnie dlatego, że nie chcę wykręcać się od obowiązków – powiedziała i choć jej głos był spokojny, podbródek miała wysunięty podobnie do matki.

– A przecież to właśnie włosy były najlepszym, co posiadała – jęknęła mona Lapa. – Włożyłam tyle wysiłku, by doprowadzić je do takiego stanu. Całymi tygodniami zmuszałam ją do leżenia na dachu, żeby wypłowiały. Codziennie rano nacierałam je maściami od mony Rosy za dwa floreny! A ona co? Ścięła je przy samej skórze. Dobry Boże, cóż ja takiego zrobiłam, że karzesz mnie takim dzieckiem!? Czyż nie wykonywałam rzetelnie swoich obowiązków? Wszystkie moje córki wyszły za mąż, a ta się okalecza. Giaco, nie stój tam jak jakiś owczarek, ale powiedz jej, co o tym myślisz.

– Popełniłaś wielki błąd, Katarzyno – stwierdził Giacomo Benincasa, wzdychając przy tym głęboko.

– A rodzina Morini? – zawyła znów mona Lapa, wyrzucając ręce wysoko w górę. – A mona Favolina? A Sandro? W niedzielę mieliśmy spotkać się na kolacji. Co my teraz zrobimy, Giaco? Co im powiemy? Przecież nie możemy zabrać tego ze sobą! Jak wyjaśnimy jej obłęd? Byli przecież tacy mili… Staniemy się pośmiewiskiem całej naszej contrady… Sandro Morini! Taki miły, przystojny młodzieniec…

– Nie poślubię go, matko.

– To on cię nie poślubi, moja panno, a już na pewno nie teraz, kiedy wyglądasz jak czupiradło!

– Ale ja nigdy nie wyjdę za mąż, matko.

Słysząc to, Lapa huknęła nogą o podłogę.

– Nie będę słuchała tych bzdur. Toż to… herezja! To grzech!

Po tych słowach na małej, bladej twarzy pojawił się najmniejszy z możliwych uśmiechów, który przypominał odległy, pierwszy promyk wiosennego słońca.

– To mój spowiednik zasugerował, bym je ścięła – stwierdziła po chwili.

– Co takiego? – Mona Lapa zrobiła krok do przodu. – Ojciec Tommaso? Kłamiesz!

Dziwnie ściśnięte powieki Katarzyny otworzyły się teraz nieco szerzej:

– Nigdy nie kłamię.

Mona Lapa miała coś powiedzieć o prawdomówności córki, ale zrozumiała, że nie bardzo wie co, więc zamiast tego stwierdziła:

– Już ja sobie porozmawiam z ojcem Tommaso, choć jestem pewna, że to ty go w jakiś sposób do wszystkiego namówiłaś.

– Myślę, że powiedział mi to w żartach – dodała dziewczyna – bo chyba nie wierzył, że będę do tego zdolna.

– Ja też w to nie wierzyłam. Zresztą, kto by się spodziewał. Chyba tylko jakiś obłąkaniec! Jesteś teraz tak brzydka, że wstyd mi za ciebie. Zejdź mi z oczu! Wynocha! Wracaj do pokoju, bo jeszcze się zapomnę i dobiorę ci się do skóry!

Dziewczyna odwróciła się posłusznie i ruszyła w kierunku wyjścia, zaś mona Lapa powiedziała przez zęby do męża:

– Giaco, co ja mam z nią teraz zrobić?

Zanim jednak mężczyzna pomyślał o jakiejkolwiek odpowiedzi, matka obróciła się do córki, złapała ją za ramiona i krzyknęła:

– Tylko nie myśl sobie, że już po sprawie! Włosy kiedyś ci odrosną, a wtedy cię ożenimy, nawet jeśli miałoby to być w godzinę twojej śmierci!

Katarzyna cicho przeszła przez drzwi, zamykając je za sobą. Mona Lapa wybuchła zaś łzami.

– Jej włosy – łkała – jej jedyne piękno, całe pukle i to w kolorze słodkiego miodu… Już nie mogę, Giaco. Musimy wreszcie coś z tym zrobić! Musimy, słyszysz? Byłeś dla niej o wiele zbyt łagodny.

– Może masz i rację – przyznał mąż. – Ale jest teraz w wieku, w którym dziewczęta potrafi ą być trudne…

– Bzdura! Już dawno z tego wyrosła! Matko Boska, przecież ona ma piętnaście lat! A ileż musiałam z nią walczyć, żeby ubrała tę nową sukienkę i nałożyła na policzki odrobinę makijażu…

Jej oczy spoczęły na trzech młodzieńcach, stojących nadal w progu pokoju.

– A wy co tu robicie? – warknęła. – Nie macie nic do roboty, leniwe niezdary?

– Przepraszamy, matko – niezwykle grzecznie odparł Bartolomeo – ale krzyczałaś tak głośno, że baliśmy się, czy nie przytrafiło ci się co strasznego.

– Coś strasznego przytrafi się zaraz wam, jeśli nie znikniecie stąd w te pędy – odcięła się mona Lapa.

– No to mamy wojnę – powiedział Orlando, schodząc po chwili stromymi schodami. – Wojnę matki przeciwko Katarzynie, z biednym ojcem pośrodku. Tylko kto ją wygra?

– Oczywiście, że matka – uznał natychmiast Stefano. – Zawsze wygrywa. Czy w ogóle potrafisz sobie wyobrazić, by ostatnie słowo należało do kogokolwiek innego?

– Sam nie wiem – odparł w zamyśleniu Bartolomeo. – Katarzyna też potrafi być uparta.

– Matka ją złamie – upierał się Stefano. – A swoją drogą chciałbym wiedzieć, co takiego napadło naszą siostrzyczkę.

– Skoro pytasz, to odpowiem ci, że nic. Zawsze przecież była odrobinę pomylona. Rzeczywiście, szkoda, ale tak już jest.

– Też tak czasami uważam – przyznał mu Bartolomeo. – Chociaż z drugiej strony większość dziewcząt jest odrobinę pomylonych. Przynajmniej od czasu do czasu.

– Ale o co jej chodzi? Dlaczego nie chce za niego wyjść? – próbował zrozumieć Orlando. – Masz jakiś pomysł, Stefano?

W tej jednak chwili chłopcy dotarli do warsztatu, w którym Stefano dostrzegł kilka par uszu łakomych wszelkich plotek. Nie udzielił więc ojcu żadnej odpowiedzi. Ojciec miał przecież rację: była to tylko i wyłącznie sprawa rodziny.

W tym samym czasie na piętrze mona Lapa nadal szalała z gniewu.

– Morini nigdy nam tego nie wybaczą – krzyczała. – Oczywiście, z niedzieli możemy się jakoś wymigać, mówiąc chociażby, że Katarzyna zachorowała, czy coś takiego. Ale prędzej czy później i tak się dowiedzą. Nie masz pojęcia, jak trudno było mi całą tę machinę uruchomić. To długie miesiące starań, a wszystko zrujnowane przez kilka ciachnięć nożycami.

– Ale dlaczego to zrobiła, Lapo?

– Bóg jeden wie! Może miała taki nastrój? Może naszła ją taka ochota? No bo cóż innego?

– Jest bardzo pobożna. Ojciec Tommaso twierdzi…

– Ojciec Tommaso to młody człowiek, Giaco. Mając te swoje dwadzieścia pięć lat zdaje się o wiele młodszy od zaledwie piętnastoletniej Katarzyny. Znasz go równie dobrze, co ja. Mieszkał z nami odkąd… no tak, odkąd zmarli jego rodzice.

Giacomo kiwnął twierdząco głową, a na plecach poczuł mały dreszcz. Nikt w całej Sienie nie chciał nawet wspominać imienia okropnego potwora, który przybył do miasta czternaście lat temu, w 1348 roku, zionąc trucizną i zgnilizną. Zginęły wówczas dwie trzecie mieszkańców, wszyscy w nie więcej niż tydzień, a wielu nawet po dwóch, bądź trzech dniach od pojawienia się pierwszych oznak. Nawet jednak ci, których potwór ów trzymał już w swych pazurach, nie chcieli wymawiać jego imienia. „Ahimè, sento il grosso” – krzyczeli, widząc jak w okolicach pachwin pojawiały się pierwsze opuchlizny. Kiedy zaś zaczęli wymiotować, nie byli już w stanie mówić zupełnie nic. Właśnie w tym czasie rodzina Benincasa przyjęła do siebie małego, osieroconego Tommaso della Fonte. Przecież jedna mała gęba nie miała zupełnie znaczenia. Wkrótce chłopiec okazał się prawdziwym błogosławieństwem: był dobry i chętnie przyjmował nauki, zaś nieco później dominikanie przejęli go z radością do siebie. Tym sposobem rodzina Benincasa zyskała przyrodniego syna, który modlił się za nią na każdej Mszy Świętej. Ale być może rzeczywiście był nieco zbyt młody, by wysłuchiwać spowiedzi Katarzyny? Czy potrafił bowiem dostrzec różnicę między uczynkami młodej dziewczyny a światem prawdziwych rzeczy? Czy nie zwiodła go nadto pobożność Katarzyny?

– Dziewczyna siedzi i nic nie robi – stwierdziła mona Lapa. – Więc ją z tego wyleczę. Jest na to świetne lekarstwo. Praca.

– Ale ona wcale nie jest leniwa – zaprotestował Benincasa. – Kiedykolwiek poprosić ją o coś, zawsze…

– Wiem to doskonale, dlatego nigdy nie powiedziałam, że jest leniwa. Jednak zbyt dużo czasu spędza w samotności, a tak zdrowa panna mogłaby go wykorzystać chociażby na…

– …stanie w bramie, robienie oczu na chłopców i śpiewanie głupiutkich piosenek o miłości. No i jeszcze strojenie się na odpowiednią okazję.

Mona Lapa spojrzała złowrogo na męża.

– A cóż w tym złego, Giaco? Właśnie to robią normalne dziewczęta. To zaloty, które kończą się przed ołtarzem w katedrze. Robiłam dokładnie to samo, bo gdyby nie, Giacomo Benincasa nie złożyłby pierwszej wizyty moim rodzicom i nie poprosiłby o rękę ich córki, Lapy. Sposób zachowania Katarzyny nie jest normalny, więc zamierzam ją z niego wyleczyć, nawet jeśliby miało to być ostatnią rzeczą w moim życiu.

– Cóż więc planujesz? – zapytał z westchnieniem.

– Nie podoba mi się praca Carmeli.

– A cóż ma do tego Carmela?!

– Nie jest dobrą służącą. Nieporządna i leniwa. A poza tym wszystkim, je za trzy.

– Jest dość duża.

– Zwolnię ją, a jej miejsce zajmie Katarzyna.

– Lapo!

– Będzie pomagać przy gotowaniu posiłków dla rodziny, robotników i czeladników. Będzie ścielić wszystkie łóżka. Zmywać naczynia. Czekać na rodzinę i pracowników przy stole. Będzie cerować kubraki i koszule, czyścić buty i szorować palenisko, więc nie pozostanie jej zbyt wiele cennego czasu na rozmyślania. Co więcej, będzie musiała opuścić swój pokój.

– Ale czemu?

– Ponieważ właśnie tam spędza całe godziny, tworząc sobie jakiś głupiutki świat wyobraźni. Początkowo myślałam o przeniesieniu jej do izdebki Carmeli, ale niewiele by to zmieniło. Nie może w ogóle zostawać sama, więc zamieszka razem ze Stefano.

– Oj, jemu też się to nie spodoba, a w dodatku…

– Nie obchodzi mnie zupełnie, czy mu się to spodoba, czy nie. Co więcej, jestem pewna, że i ona nie będzie z tego powodu najszczęśliwsza, ale takie jest moje życzenie, a oni je uszanują!

– Jesteś dla niej zbyt ostra.

– Och, czyżby? Obcięła swoje piękne włosy. A dlaczego? Żeby nie zainteresował się nią żaden kawaler. Nie chce wychodzić za mąż. Chce pozostać tutaj, w domu rodziców. Cóż więc, jeśli naprawdę woli, by ją karmiono, dawano schronienie i ubrania, będzie musiała brać to, co jej dadzą i postarać się być w jakiś sposób użyteczna. Dzisiaj po kolacji powiesz wszystkim, co zdecydowałeś.

– Co ja zdecydowałem?

– Oczywiście. Przecież nie chcesz, by pomyśleli, że to matka rządzi rodziną… No dalej, Giaco, przecież wiesz, że mam rację.

– A teraz gdzie się wybierasz?

– Powiedzieć Carmeli, że się z nią rozstajemy.

– Ale… czy my naprawdę musimy to robić?

Słysząc te słowa, Lapa odwróciła się do męża. Jej twarz, pociemniała i spięta od złości, zmiękła nieco w chwili, kiedy ujrzała jego udrękę.

– Drogi mężu – powiedziała z lekceważeniem. – Nie martw się zanadto. Za miesiąc lub dwa złamie się, obiecuję ci to.

Głęboko wzdychając, Giacomo wrócił do warsztatu. Kłębiące się w jego głowie myśli nie dawały mu spokoju, dlatego materiał na kaftany dla straży miejskiej został zabarwiony co najmniej o dwa tony za ciemno. Czekała go więc kolejna kłótnia i to z ser Talanim z ratusza. A Giacomo Benincasa nienawidził wszelkich sporów.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Oblężenie niebios.