Oblężenie niebios. Rozdział siódmy

W następstwie tego wydarzenia przeorysza odbyła szczerą rozmowę z duchowym kierownikiem wszystkich opończanek, ojcem Montuccim, który nieco później udał się do klasztoru Świętego Dominika w odwiedziny do ojca Tommaso della Fonte. Znalazł go w jego celi, dyktującego coś innemu zakonnikowi, pulchnemu ojcu Bartolomeo de’Domenici.

– Chodzi o siostrę Katarzynę Benincasę – poinformował krótko Montucci. – Czy możesz poświęcić mi kilka minut?

Obaj zakonnicy wyglądali na zupełnie zaskoczonych.

– Najwyraźniej zakłóca spokój umysłu naszej dobrej przeoryszy – dodał po chwili Monucci.

– Jestem to w stanie zrozumieć – odparł oschle ojciec Tommaso della Fonte.

– Tak? No cóż, przyznasz chyba, że nie jest… nazwijmy to zwykłym typem opończanki?

– Zupełnie się z tym zgadzam.

Ojciec Montucci wyglądał na nieco zniecierpliwionego.

– Szczerze mówiąc, dobrze rozumiem troskę wielebnej matki. Siostra nie potrafi po Komunii Świętej opuścić balasek, mdleje przy nich i trzeba ją wynosić przed kościół. Co więcej, wierzy, że przytrafiają jej się prywatne objawienia…

– Czy chełpi się nimi?

– N-nie, zupełnie nie. Nie. Ale wspomniała o nich kilku siostrom, a trzy, czy cztery z nich wierzą w każde jej słowo. W takich przypadkach zawsze znajdą się jakieś łatwowierne.

– W jakich przypadkach? – niewinnie przerwał mu młody zakonnik.

– Przestań, rozumiesz to równie dobrze, jak ja.

– Jeśli zupełnym przypadkiem masz tu na myśli na pół przytomne kobiety paplające nonsensy i udające, że to nadana im przez Ducha Świętego mądrość, udające świętych i…

– Cóż, z zebranych przez nas dowodów…

– Siostra Katarzyna Benincasa – przerwał mu stanowczo ojciec Tommaso – to nie pół przytomna kobieta. Nigdy nie mówi od rzeczy. A już z pewnością nie udaje!

Słysząc to, ojciec Montucci uniósł w zdziwieniu brwi.

– Czy chcesz przez to powiedzieć, że jest… jest…

– Może być – odparł ojciec Tommaso. – Żałuję, że nie jestem tego pewny.

Przez kilka kolejnych chwil w pokoju zalegała całkowita cisza.

– Znasz ją oczywiście od bardzo dawna – stwierdził w końcu ojciec Montucci – ale z drugiej strony…

– Z drugiej strony jestem młody, podatny na wpływy, niezbyt doświadczony i być może pragnę odkryć świętego – rzucił ojciec della Fonte. – Cóż, zmartwię cię, ale to nie prawda. Przeciwnie, nawet trochę się tego obawiam. Należę do osób przyziemnych, ojcze. Ale zacząłem kiedyś spisywać wszystko, co o niej zaobserwowałem, a robiłem to nawet w chwili, kiedy tu wszedłeś. Co więcej, chociaż znam ją praktycznie całe moje życie, nie wierzyłem swoim osądom, więc poprosiłem o pomoc ojca Bartolomeo.

Ciemnooki, mały zakonnik o krzaczastych brwiach przemówił teraz po raz pierwszy:

– Czworo oczu widzi więcej, niźli dwoje – powiedział zadziwiająco wysokim głosem. – Zaś dwa rozumy są lepsze od jednego.

Ojciec Montucci spojrzał na niego uważnie.

– Ty zaś nie wydajesz pochopnych sądów, ojcze Bartolomeo, ani też nie sposób wywrzeć na tobie przedwczesnego wrażenia.

– Właśnie dlatego jego poprosiłem o pomoc – powiedział ojciec della Fonte.

– Więc jaka jest twoja opinia? – zapytał ojciec Montucci. – Choć myślę, że niepotrzebnie o nią pytam.

– Rzeczywiście, niepotrzebnie – odparł poważnie brat Bartolomeo.

– Jesteś jej spowiednikiem, ojcze Tommaso – mówił wolno ojciec Montucci – ja zaś przyznam, że niewiele ją znam. Muszę jednak stwierdzić, że niełatwo przychodzi mi wyobrażenie sobie jednej z naszych opończanek jako kogoś bardzo rzadko spotykanego… rzadziej nawet, niż cokolwiek inne na świecie… że Katarzyna Benincasa winna być…

– Tym, kim winniśmy zostać wszyscy – dokończył za niego ojciec della Fonte.

Ojciec Montucci zaśmiał się cicho.

– Ale dlaczego ona? – zapytał. – Dlaczego Katarzyna, a nie ktokolwiek inny?

– Kiedyś zadała dokładnie to samo pytanie – odparł ojciec Tommaso.

– Komu? Tobie, czy ojcu Bartolomeo?

– Naszemu Panu.

Ojciec Montucci wciągnął głośno powietrze w płuca.

– I… otrzymała odpowiedź?

– Zawsze ją otrzymuje, tak samo zresztą jak my wszyscy, kiedy pytamy szczerze i słuchamy odpowiednio wytrwale i z odpowiednią skromnością – odparł ojciec della Fonte. – Powiedziała więc do Naszego Pana: „Jestem tylko niedouczoną kobietą. Co mam robić?”. On zaś odparł: „Nie ma dla mnie kobiet i mężczyzn, ani też uczonych i nieuczonych. Jednak w ostatnich latach pycha tych, co nazywają siebie uczonymi i mądrymi wzrosła tak, że chcę teraz ich upokorzyć. Poślę zatem nieuczonych mężczyzn i kobiety, by ukazali jak płytka jest wiedza wszystkich uczonych”. Nauczyłem się tego na pamięć – dodał ojciec Tommaso z uśmiechem na ustach. – Nie chcę zapominać.

Ojciec Montucci dotykał teraz nerwowo swojego rękawa.

– Oczywiście nie twierdzę, że to niemożliwe – wyszeptał ponuro – bo niektórzy często o tym zapominają. Życie codzienne… ach, myślę, że decyzję co począć z siostrą Katarzyną lepiej zostawić wam. Jest jeszcze tylko jedna kwestia: sugerowałbym, by nie przystępowała do Komunii Świętej zbyt często. Zdaje się, że wprawia ją to w stan… egzaltacji, ale jednocześnie powoduje mnóstwo plotek. Uważam…

– Nikt nie powstrzyma od niej Naszego Pana, nikt – odparł stanowczo della Fonte.

– Dokładnie, dokładnie… no cóż, muszę już iść.

Stając w drzwiach, ojciec Montucci odwrócił się jeszcze i dodał:

– Jest jednak coś, w czym nasza dobra przeorysza ma na pewno rację – zagadnął słodko. – Najwyraźniej siostra Katarzyna ma duże problemy z nauką czytania. Jak na… jak na osobę stworzoną do wielkich zadań, można by pomyśleć, że Nasz Pan jakoś jej w tym pomoże…

To powiedziawszy zniknął, nie chcąc chyba usłyszeć odpowiedzi.

***

Tommaso della Fonte zabrał ze sobą ojca Bartolomeo w odwiedziny do Katarzyny. Kiedy powiedziano jej, że Komunii Świętej nie będzie mogła przyjmować częściej, niż raz w miesiącu, mały, pulchny mnich dostrzegł, jak w jej oczach gromadzą się łzy, choć zauważył również, że w żaden sposób nie próbowała się temu sprzeciwiać, a przecież mogło to stanowić dla niej karę większą, niż miesięczny post dla nałogowego obżartucha. Usłyszawszy nakaz, skinęła tylko posłusznie.

– Poza tym chciałbym, byś zaczęła nieco więcej jeść, Katarzyno – dodał dobrotliwie ojciec della Fonte. – Będziesz przecież potrzebować mnóstwo siły.

– Chciałabym być temu posłuszna – odparła cicho. – Często czuję pragnienie życia, jak wszyscy inni. Zapewniam cię jednak, że to nie moja wola przeciwstawia się naturze. Po prostu nie potrafię przełknąć ani kęsa.

– Więc jesteś chora.

– Nie czuję się chora… przynajmniej dopóki nie muszę jeść. Poza tym jestem dość silna…

– A co ze snem? Kiedy ostatnio spałaś?

Przez chwilę zastanawiała się.

– Zawsze najlepiej odpoczywam wiedząc, że zakonnicy u Świętego Dominika akurat czuwają.

– To znaczy, że chcesz pełnić wartę na zamku, kiedy śpią wszyscy żołnierze? – zapytał ją szybko Bartolomeo.

Skinęła na to głową, a zakonnik doznał przez ułamek sekundy czegoś zbliżonego do wizji: zobaczył bowiem małą, bladą opończankę wspinającą się na wysoką, wyższą od kopuły sieneńskiej wieżę. Zakonnica uzbrojona była w tarczę i dzidę, chroniąc wielki klasztor i kościół Świętego Dominika i odpędzając zawsze gotowego do skoku wroga, podczas gdy zakonnicy spali smacznie w swoich celach.

Ojciec Bartolomeo zaśmiał się na to radośnie.

– My, dominikanie, jesteśmy żołnierzami, a opończanki to przecież dominikanki – powiedział, próbując pozbyć się z nadmiernej egzaltacji. – Może któregoś dnia zostaniesz więc generałem, siostro…

Katarzyna uśmiechnęła się na to niczym małe, niegrzeczne dziecko.

– Ojcze – skierowała się w stronę ojca della Fonte – co takiego robiłeś wczoraj o trzeciej w nocy?

Słysząc to, spojrzał na nią, wiercąc się na swym krześle.

– Czemu… wczoraj?

– Widzę, że nie chcesz mi odpowiedzieć – odparła, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Więc ja ci powiem. Pisałeś.

Po chwili wahania, odparł jej ostrożnie:

– Nie, nie pisałem.

– Masz rację, ojcze – zaśmiała się. – Nie pisałeś. Raczej dyktowałeś coś komuś… obecnemu to ojcu Bartolomeo.

Obaj dominikanie zamarli na to w bezruchu.

– To prawda – wydusił w końcu z siebie ojciec della Fonte. – Ale co takiego dyktowałem?

Katarzyna spuściła głowę, spoglądając na posadzkę.

– Dotyczyło to znamion łaski, jaką Bóg obdarzył swoją służebnicę – wyszeptała poważnie.

W pokoju zapadła długa cisza, po której odezwał się Bartolomeo:

– Siostro Katarzyno… ojciec Montucci i przeorysza… – przerwał, nie dokończywszy zdania.

Po chwili spróbował więc ojciec Tomasso:

– Czytanie nie przychodzi ci łatwo, siostro Katarzyno. Uczysz się bardzo powoli…

– To prawda – odparła. – Ale to się już zmieniło. Poprosiłam bowiem Pana, by mnie nauczył, a On to uczynił.

Znowu cisza.

– To znaczy… że umiesz już czytać?

– O, tak!

Dominikanin wyjął brewiarz, otwierając go na przypadkowej stronie.

– Proszę – powiedział – czytaj więc!

– „Domine exaudi orationem meam; auribus percie obsecrationem meam in veritate tua: exaudi me in tua iustitia – przeczytała. – Et non intres in iudicium cum servo tuo, quia non iustificabitur in conspectu tuo omnis vivens…”

– Dość – nakazał jej ojciec Tommaso.

Przeczytała płynnie początek psalmu i zdawało się, że nie chciała chyba przestawać, ponieważ słysząc nakaz, westchnęła tylko cicho.

– Czy rozumiesz, co przeczytałaś? – zapytał.

– Ależ oczywiście.

– Przetłumacz więc.

– Panie, wysłuchaj modlitwy mojej – zaczęła. – Wysłuchaj w swej prawdzie mojej prośby i w swej sprawiedliwości odpowiedz mi. I nie sądź swego sługi…

– Wystarczy – ponownie nakazał ojciec Tommaso. – Dobrze więc… to słowo, przeliteruj mi je.

– Przeliterować?

– Tak. Nazwij poszczególne litery, z których się składa.

Spojrzała na tekst i prawie natychmiast potrząsnęła głową.

– Nie potrafię – odarła. – Nie znam liter.

– Dobry Boże, dziewczyno… siostro Katarzyno – wykrzyknął ojciec Bartolomeo. – Jak więc możesz czytać?

– Nie wiem – spokojnie odrzekła zakonnica. – Ale tak jest.

– Co więc widzisz, kiedy czytasz? – pytał ją dalej zdyszany od emocji ojciec Bartolomeo.

– Słowa, oczywiście – odparła mu zdumiona Katarzyna.

– Ale przecież każde słowo składa się z liter!

Dziewczyna powtórnie potrząsnęła głową.

– To są dźwięki, żywe dźwięki, rodzące znaczenie.

Usłyszawszy taką odpowiedź, ojciec Bartolomeo pokiwał znacząco głową.

– Dla mnie wystarczy – powiedział, wycierając chustką czoło.

Kiedy obaj zakonnicy wyszli już na ulicę, kierując się do kościoła Świętego Dominika, żaden z nich przez dłuższy czas się nie odzywał. W końcu zaś ojciec Bartolomeo stwierdził:

– Myślę, że właśnie tak się dzieje…

– To znaczy?

– Tak się dzieje, kiedy ktoś uczy się czytać od samego Słowa.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Oblężenie niebios.