Oblężenie niebios. Rozdział piąty

Bartolomeo zszedł do warsztatu.

– Narada rodzinna – obwieścił braciom, szczerząc przy tym zęby w szerokim uśmiechu.

– Naprawdę? – nie dowierzał mu Stefano. – Ciekaw jestem, co takiego matka chce tym razem.

– To nie matka o nią prosi – odparł mu Bartolomeo, śmiejąc się jeszcze szerzej.

– Nie bądź głupi. Równie dobrze co ty wiem, że narady zawsze zwołuje ojciec, ale tak naprawdę chce ich matka.

– Ale nie tym razem.

– Przestań już z tą tajemniczością. O co chodzi?

– Zażądała jej Katarzyna. Właśnie mi to obwieściła. Matce i ojcu też już powiedziała. I prosiła, bym przekazał wam.

– Ona naprawdę zwariowała – autorytatywnie stwierdził Orlando. – Zresztą mówiłem wam to już wcześniej, prawda?

– Szalona, czy nie, chyba będziemy się dobrze bawić.

– Za nic nie przepuściłbym takiej okazji. Kiedy się odbędzie?

– Już za chwilę.

– Nieźle, musi się jej śpieszyć.

– W głębi serca współczuję jej – powiedział Stefano. – Bez względu na to, co będzie chciała nam obwieścić, matka i tak ją zbeszta.

Kiedy bracia weszli do pomieszczenia, proces besztania był już najwyraźniej rozpoczęty.

– I powiem ci jeszcze coś – krzyczała mona Lapa. – To nie ty decydujesz, kiedy odbędzie się narada. Jesteś tylko dziewczyną. Najmłodszą w całej rodzinie. A w dodatku najmniej użyteczną…

– Proszę o wybaczenie, matko – wtrąciła jej Katarzyna – ale jestem tego aż nadto świadoma. Mimo to, muszę wam coś powiedzieć i proszę, byście nie mówili nic, czego potem będziecie żałować.

– Czy taki jest twój szacunek dla rodziców? – zapytała gniewnie mona Lapa.

– Nigdy wcześniej tego nie mówiłam właśnie przez swój szacunek – odparła blada od emocji, choć całkowicie spokojna Katarzyna – teraz jednak jest to konieczne.

Mona Lapa przeszła obok półek ściennych, porwała z nich miedziany rondel i cisnęła nim o piec.

– Nie będę słuchała tych bzdur – krzyknęła. – Mam mnóstwo pracy. Zmiatać stąd, wszyscy!

Katarzyna nie poruszyła się jednak.

– Dobrze zrobiłaś, karząc mnie za odmowę poślubienia mężczyzny – stwierdziła. – Teraz mogę ci powiedzieć, że odmówiłam przez swoją przysięgę złożoną Naszemu Panu i Jego Błogosławionej Matce, że nigdy nie wyjdę za mąż. Przysięga ta nadal mnie wiąże i to mimo że składając ją byłam jedynie dzieckiem. Teraz już dojrzałam i mówię, że nigdy cię w tym nie posłucham.

– Jeszcze zobaczymy – rzuciła mona Lapa, spoglądając przez ramię.

– Powinnaś już wiedzieć, że nie uda ci się zmusić mnie do tego ani perswazją, ani nawet siłą – odparła zdawkowo córka. – Łatwiej byłoby ci stopić kamień w tym piecu, niż zmienić coś w mym sercu i umyśle.

Nikt nie odpowiedział ani słowem, a mona Lapa nadal spoglądała zdumiona na córkę.

– Jeśli więc chcesz nadal trzymać mnie tu jako służkę – mówiła dalej dziewczyna – z chęcią wykonywać będę wszystkie zadane mi prace. Jeśli zechcesz mnie odesłać, odejdę. Nic to nie zmieni, ponieważ mam Wybranka tak bogatego i potężnego, że nie pozwoli mi cierpieć niedostatków. Da mi wszystko, czego potrzebuję.

W końcu mona Lapa odwróciła się, robiąc przy tym głęboki wdech. Jednak zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Giacomo Benincasa przemówił z tak wielką pewnością, że matka i synowie spojrzeli tylko na niego w całkowitym zadziwieniu.

– Córko moja najdroższa – powiedział. – Niech Bóg wybaczy nam to, że próbowaliśmy przeciwstawiać się Jego woli. Bo bez wątpienia to Jego wola, a nie tylko twoje zachcianki.

– Giaco…

– Cisza, Lapo – Benincasa powstrzymał żonę bez zbytecznego podnoszenia głosu i spuszczania oczu z córki. – Dotrzymaj danej obietnicy, Katarzyno. Żyj, jak chce tego Najwyższy. Nikt z nas nie będzie ci w tym przeszkadzał.

Słysząc to, mona Lapa zaczęła zawodzić żałośnie.

– Giaco… Giaco… cóż ty robisz?

– Jest tylko jedno, o co chcę cię poprosić – mówił dalej ojciec rodziny. – Módl się, byśmy byli godnymi obietnic… twojego Wybranka.

Katarzyna podeszła do niego, pochyliła się i pocałowała rękę, zaraz potem zwróciła się do matki mówiąc łagodnie:

– Nie płacz z mego powodu.

Lapa stała wyprostowana, przypominając teraz nieugiętą, budzącą grozę postać z dawnych opowieści. W końcu wytarła oczy zewnętrzną częścią dłoni.

– Chodź ze mną – powiedziała zduszonym głosem. – Przeniesiesz się do swojego starego pokoju.

Pokój Katarzyny był małym pomieszczeniem z kilkoma schodkami prowadzącymi do małego okienka. Nie było w nim żadnych mebli poza drewnianym łóżkiem, chybotliwym stołem, krzesłem i starą lampką oliwną.

– Carmela przebywa na farmie swoich rodziców niedaleko Lecceto – stwierdziła mona Lapa. – Poślę po nią. Stefano zaś przyniesie ci twoją skrzynię i pościel.

– Pościel nie będzie mi już potrzebna, matko.

Lapa spojrzała na surowe deski łóżka.

– Nie możesz przecież spać na tym – powiedziała przerażona.

– Ależ mogę, matko, i to z łatwością. Zresztą robiłam to już u Stefano. Właśnie dlatego dziwił się, że moje łóżko jest stale zaścielone i to bez względu na porę. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że sypiam po prostu na podłodze.

– Będziesz z pewnością potrzebować poduszki pod głowę…

– Wystarczy jakieś drewno, matko.

– Ale dlaczego? Dlaczego? Przecież to okropieństwo!

– Proszę cię, muszę wszystko zrobić po swojemu.

Lapa załamała ręce.

– Co się z tobą stanie? – wyszeptała. – Zabijesz się. Nawet zakonnice mają więcej wygód.

Po chwili spojrzała na córkę szeroko rozwartymi oczami i spytała:

– Zamierzasz… zamierzasz zostać zakonnicą?

– Chcę dołączyć do tercjarek.

– Do opończanek – wykrztusiła Lapa. – Ty? Mając piętnaście lat?

– W dzień Zwiastowania skończę szesnaście.

– Dziecko, najmłodsza z nich ma dwadzieścia lat więcej od ciebie, a wszystkie są starymi pannami, albo wdowami, jak twoja ciotka Agnes.

– Zostanę opończanką, matko.

– Nie zgodzą się na to.

– Wola Boga – zakończyła spokojnie Katarzyna. – Czy poprosisz je w moim imieniu?

***

– I co jej odparłaś? – spytał Giacomo Benincasa, kiedy nieco później tego samego dnia żona opowiedziała mu o wszystkim. Siedzieli teraz bardzo blisko siebie przy swoim długim stole. Pokój zdawał się dziwnie pusty i cichy.

– Nic – stwierdziła Lapa. – Uciekłam. To jedyne co mogłam zrobić, by nie wyrazić zgody, bo przecież nie mogłam się zgodzić, prawda? Mogłam? Wiesz dobrze jakie prowadzą życie, biedaczyska. Poszczą nie tylko w dni objęte tym zwyczajem, ale również każdego dnia w Adwencie, Wielkim Poście i w każdy piątek, jedząc mięso wyłącznie w niedziele, wtorki i czwartki. Jakby tego było mało, co noc dwukrotnie wstają na modlitwy…

Benincasa uśmiechnął się tylko.

– Czy nie rzuciło ci się w oczy, że nasza córka robi tak już od dłuższego czasu?

– N–nie, nie zauważyłam…

– A czy pamiętasz, by kiedykolwiek w ciągu ostatnich sześciu miesięcy jadła kiedyś mięso? Albo czy w ogóle widziałaś, by jadła cokolwiek poza chlebem, warzywami i jakąś sałatką?

– Chyba właśnie dlatego jest tak blada, Giaco. Nie możemy jej na to pozwolić. Nie wolno nam. Jesteśmy za nią odpowiedzialni…

– Na szczęście jeszcze nie słyszałem o opończance, która zmarłaby z wycieńczenia… – stwierdził w końcu Benincasa. – A poza tym, jak sama powiedziałaś, większość z nich to stare kobiety, więc najwyraźniej taki tryb życia zupełnie im nie przeszkadza.

– Nie wiem, co ci się stało, Giaco. Masz odpowiedź na każde pytanie.

– Wcześniej też tak było, ale zazwyczaj odpowiadałaś sama sobie zanim miałem w ogóle szansę się wypowiedzieć – odparł jej pogodnie.

– Tak bardzo chciałam, by miała dobrego męża i dzieci. Dlaczego nie może żyć jak inne dziewczęta?

– Chyba nigdy taka nie była – zadumał się. – Przynajmniej od czasu… od tamtego dnia…

– To znaczy? Od jakiego dnia?

– Nie pamiętasz? Miała zaledwie sześć lat i wracała akurat do domu ze Stafano…

– Och, Giaco, nie mogę słuchać tych bzdur. Widzenia… i to w dodatku gdzie… na Via de Vallepiatta.

– Ponad kościołem dominikanów – dodał cicho Benincasa. – Nasz Pan na tronie, ubrany jak papież, a przy nim apostołowie Piotr, Paweł i Jan. Co więcej, mówiła, że ją pobłogosławił!

– Chyba sam w to nie wierzysz, Giaco! Przecież zawsze miała bujną wyobraźnię.

– Nigdy jednak nas nie okłamała. Jako jedyna spośród naszych dzieci nigdy nie powiedziała jakiegokolwiek kłamstwa. – Mówiąc to, potarł dłonią o podbródek. – Na początku w ogóle o tym nie wspominała, chociaż od chwili, kiedy ją ujrzałem, wiedziałem, że coś jest na rzeczy. Wziąłem ją więc na bok, posadziłem na kolanie i zapytałem, dlaczego mi nie ufa. Wówczas zaczęła mówić. Nigdy nie zapomnę jej głosu, tak przepełnionego nabożną czcią i zadziwieniem.

– Jestem przekonana, że sama też w to wierzyła, Giaco, ale cóż z tego? Czy pamiętasz małą Rosę Pellicori, twierdzącą, że we własnym pokoju widziała dzikie zwierzęta?

– Pamiętam, ale to co innego. Przynajmniej tak mi się wydaje.

– A cóż to za różnica?

– Katarzyna widziała to tylko jeden raz, a mimo to, doświadczenie było na tyle silne, że całkowicie ją odmieniło. Właśnie od tamtej pory zaczęła poważnie myśleć i stała się tak pobożna.

– Kłopot – gorzko rzuciła mu Lapa. – Właśnie tym jest dla mnie Katarzyna. Od zawsze. Nie, nie, nie twierdzę, że to jej wina. Stwierdzam tylko fakty. A pamiętasz co takiego stało się podczas jej narodzin?

Mężczyzna wyraźnie wzdrygnął się na tę myśl.

– Jakżebym mógł zapomnieć!

Lapa urodziła wówczas bliźnięta – dwie dziewczynki. Giovanna umarła jednak kilka godzin później, a przez jakiś czas zdawało się, że i Katarzyna uda się w jej ślady. Lapa nigdy też nie urodziła kolejnego dziecka.

– Nie mam szczęścia, Giaco, ot co. Najpierw zmarła mała Giovanna, a teraz i Katarzyna chce umrzeć dla tego świata. Równie dobrze mogłabym przez to wszystko nie przechodzić… wyszłoby na to samo…

– Lapo! – przeżegnał się szybko. – Nie wolno ci tak mówić!

– Nic na to nie poradzę – odparła ponuro.

– Nie musi przecież nawet opuszczać naszego domu – przypomniał jej Benincasa. – Opończanki nie są zakonnicami, ale tercjarkami. Nie mają klasztorów i mieszkają same, bądź z krewnymi…

– Dobrze je znam, dziękuję ci pięknie! – rzuciła. – Ale bądź tak dobry i nie mów przez chwilę. Pozwól mi pomyśleć. Wydaje mi się, że mam pewien pomysł…

Benincasa westchnął tylko głęboko, nie odzywając się ani słowem.

– Dziewczyna musi się tu bardzo nudzić – dodała po chwili. – A w dodatku jest słabowita. Zabiorę ją do gorących źródeł w Vignone. Pomogą jej tamtejsze gorące kąpiele.

– Na pewno nie zaszkodzą – przyznał Benincasa. – Mówili mi, że w wodzie jest mnóstwo żelaza, miedzi, a nawet odrobina złota i srebra, ale…

– Potrzebuje siły – mówiła dalej Lapa. – A kto wie, może kąpiele spłuczą z niej wszystkie te głupoty.

– Nie ma w sobie żadnych głupot! Choć rzeczywiście, kąpiele są dobre, więc możesz ją tam zabrać, jeśli chcesz. No i oczywiście jeśli ona się na to zgodzi.

Ku ich zdziwieniu, Katarzyna przystała na ten pomysł z radością.

Wyruszyli następnego dnia, wracając jednak już po tygodniu, przy czym Katarzyna z obwiązanymi bandażami rękoma, zaś Lapa dziwnie przytłumiona.

– To na nic – powiedziała mężowi, kiedy córka poszła do swojego pokoju. – Powinnam była domyślić się już wcześniej.

– Co się stało?

– Kiedy zobaczyła źródło… och, Giaco, to było okropne!

Mąż czekał cierpliwie, aż Lapa ponownie odzyska kontrolę nad emocjami.

– Mają tam basen, w którym wszyscy się kąpią. Jest bardzo duży, a woda w nim dość chłodna. Ale po przeciwnej jego stronie znajduje się ujście gorącego źródła, więc woda gotuje się tam i pieni. Ona zaś to dostrzegła. Myślę, że w jakiś sposób ją to przeraziło…

– W to akurat nie uwierzę – cicho odparł Benincasa.

– W każdym razie oczy jej zrobiły się okrągłe ze zdumienia, a w chwile potem poszła w kierunku wrzątku… Pracownicy zaczęli krzyczeć, by się zatrzymała, by bliżej nie podchodziła, ale weszła tak daleko, że całkiem znikła w oparach. Po chwili ją wyciągnęli, poparzoną na całym ciele. Ależ wówczas na nią nakrzyczałam, a on nic, tylko stwierdziła, że w czyśćcu i piekle z pewnością jest o wiele gorzej, a ponieważ teraz miała ich przedsmak, być może Bóg odpuści jej większe kary!

Benincasa pokiwał tylko głową w milczeniu.

– Oczywiście od tej pory cały czas choruje – mówiła dalej matka. – Cóż robić z tą dziewczyną? To niewątpliwie jakaś forma szaleństwa. Mówię ci, Giaco, czasami nie mogę uwierzyć, że jest moją córką. Oszalała. Jak więc mogłabym prosić opończanki, by ją do siebie przyjęły? Przecież to beznadziejne.

– Doszło do tego już pierwszego dnia?

– Tak. Oczywiście ze względu na poparzenia nie mogła się już kąpać. Teraz jej trochę lepiej, choć jeszcze rano bolała ją głowa i miała rozpalone ręce i skronie. Oby nie złapała gorączki…

Jak się okazało, gorączka rzeczywiście się pojawiła, nasilając się i co gorsza występując razem z wyraźną wysypką.

– Myślę, że to wietrzna ospa – wzdychała Lapa. – Jest jedyną z naszych dzieci, która nigdy jej nie przechodziła. A mówią, że im się jest starszym, tym gorzej. Same kłopoty z tą Katarzyną.

Wkrótce wezwano ser Girolamo Vespettiego, lekarza, który potwierdził diagnozę matki.

– Pacjentka powinna leżeć na materacu – powiedział z wyrzutem. – Przydałoby się też kilka poduszek.

Lapa przygryzła jedynie usta. Przecież wcześniej ponad godzinę perswadowała córce, by ta zechciała na czas choroby położyć się na pledzie, a pod głową mieć małą poduszkę.

Lekarz zalecił zimne kompresy na gorączkę, przepisując również specjalnie przygotowane przez siebie lekarstwo. Nalegał ponadto, by okno szczelnie zakryto, ponieważ światło słoneczne mogłoby zaszkodzić oczom dziewczyny. Zdawało się, że nie ma co do niej szczególnie dobrych rokowań.

– Proszę mnie wezwać, jeśli gorączka się podniesie – powiedział, wychodząc razem z niosącym mu torbę chłopcem.

Przez jakiś czas zdawało się, że temperatura ani nie rośnie, ani też nie maleje. Lapa opiekowała się córką w dzień i w nocy, zmieniając jej kompresy, przynosząc cytrynowe i pomarańczowe soki, a także wszelkie możliwe przekąski. Katarzyna jednak nie chciała nic przyjmować.

– Musi być coś, na co masz ochotę – nakłaniała ją matka. Powiedz tylko co, a natychmiast ci to przyniosę.

Popękane usta dziewczyny rozszerzyły się nieco, po czym prawie niesłyszalnie Katarzyna odparła:

– Chcę zostać opończanką.

– Pójdę więc porozmawiać z przeoryszą – obiecała jej matka. – Pójdę, jak tylko poczujesz się lepiej.

Dziewczyna z ogromnym wysiłkiem podniosła się na łokciach, stwierdzając:

– Już… czuję się… lepiej.

– Nie, nie. Wcale tak nie jest, ale daj Boże, że to już niedługo.

Od tej pory gorączka zaczęła ustępować. Nawet ser Girolamo Vespetti podczas swojej kolejnej wizyty kiwał głową z satysfakcją.

– Najgorsze za nami – stwierdził. – A wszystko dzięki mojemu lekarstwu. To prawda, jest może nieco drogie, ale jak widać niezwykle efektywne. Krosty zaczną niedługo przysychać, przy czym będą wówczas swędzieć.

– Wiem – odparła Lapa.

– Dobrze więc. Nie należy tylko zapomnieć powiedzieć córce, by za nic w świecie ich nie drapała, i to bez względu na to, jak bardzo będą jej dokuczać. Bo jeśli je rozdrapie, jej twarz już na zawsze pozostanie dziobata, a to znacznie zmniejszyłoby szanse na zamążpójście.

Ku jego wielkiemu zaskoczeniu, po tych słowach matka pacjentki wyrzuciła w górę ramiona i zaczęła głośno zawodzić.

– Zachowywała się, jakbym powiedział jej, że córka musi umrzeć – lekarz stwierdził później do swej żony.

Lapa poszła wkrótce zobaczyć się z przeoryszą sieneńskich opończanek, mieszkającą wraz z kilkoma innymi, nieposiadającymi domów siostrami w dużym, posępnym budynku nieopodal kościoła Świętego Dominika. Wielebna matka Nera di Gano była wysoką, dostojną kobietą o orlim nosie. Mimo że miała tylko nieco ponad sześćdziesiąt lat, chodziła przygarbiona. W pokoju, w którym przyjęła strapioną matkę, znajdowały się jedynie dwa proste krzesła, a na ścianie za krzesłem dla gościa – które w odróżnieniu od drugiego obito cienkim materiałem – wisiał dużych rozmiarów krucyfiks.

– Szesnastolatka, powiadasz? – przeorysza zapytała z lodowatym uśmiechem na ustach. – Wykluczone, nigdy wcześniej o czymś takim nie słyszano.

– Mojej córce powiedziałam dokładnie to samo, ona jednak nie chce w to uwierzyć.

– Więc powiedz jej to jeszcze raz ode mnie, mono Lapo.

Matka pobiegła czym prędzej z wiadomością, wchodząc do pokoju Katarzyny cała zalana łzami. Ku jej zdziwieniu ta jednak tylko się uśmiechnęła, mówiąc:

– Zmieni zdanie. Przecież tak wiele spraw, o których wcześniej nie słyszano, teraz jest na porządku dziennym. A poza tym, reguły opończanek nie zakazują tego. Proszę, wróć jeszcze do niej i powiedz jej to.

– Co takiego? Nie mogę. Nie chcę, by pomyślała, że ja również zwariowałam.

– Będę opończanką – odparła Katarzyna. – Jeśli przeorysza mnie nie przyjmie, muszę wyjechać i znaleźć kogoś, kto to uczyni. Jeszcze przez kilka kolejnych godzin mona Lapa walczyła z myślami, w końcu jednak udała się ponownie do przełożonej tercjarek.

– To prawda, według naszych reguł nie można jej tego zakazać – powiedziała kobieta z błyskiem zdumienia w oczach – ale szesnastolatka… po paru tygodniach albo miesiącach zmieniłaby zdanie…

– Też tak uważałam – wtrąciła mona Lapa – nawet kiedy ścięła włosy, nie chcąc wychodzić za mąż…

– Tak zrobiła? – przeorysza wykazywała coraz większe oznaki zainteresowania.

Lapa opowiedziała jej ze wszystkimi szczegółami zarówno o tym, jak i o zachowaniu córki w roli służącej, czy nawet o kąpielach w Vignone.

– To wszystko – zakończyła. – Opowiedziałam ci już całą historię. Teraz więc powiedz, że jestem głupia godząc się przychodzić tu w imieniu mojej córki.

Po dłuższej pauzie przeorysza spytała beznamiętnie:

– Jest ładna? Pytam, bo dziewięć lat temu miałyśmy mnóstwo kłopotów przez pewną młodą, ładną wdowę. Nie była to oczywiście jej wina, ale mam nadzieję nie przechodzić przez to wszystko ponownie. Czy więc jest ładna?

Mona Lapa potrzebowała dłuższej chwili, by ochłonąć z wywołanego pytaniem wrażenia. Po chwili zaś, z niezwykłą dla siebie skromnością, stwierdziła:

– Nie należy o takie rzeczy pytać matkę. Być może wielebna matka zechciałaby się z nią zobaczyć?

Po krótkim wahaniu, przeorysza zgodziła się.

Trzy dni później wraz z dwiema innymi siostrami pojawiła się w domu przy Via dei Tintori. Słyszała oczywiście, jak stara siostra Angelina szepcze do siostry Palmeriny:

– To, o ile mi wiadomo, pierwszy przypadek, kiedy zastanawiamy się nad przyjęciem siostry chorej na wietrzną ospę. Zastanawiam się więc, czy następnej wizyty nie złożymy u kandydatki, której wyrzynają się pierwsze ząbki…

– Taka kandydatka – odparła jej siostra Palmerina – przypominałaby o dziwo kilka naszych sióstr, przynajmniej jeśli chodzi o ilość zębów.

W swej mądrości przeorysza udała tylko, że zupełnie nic nie słyszy. Kilka minut później trzy opończanki weszły do pokoju Katarzyny, znajdując tam szczupłą dziewczynę z krótko przyciętymi włosami, twarzą nadal pokrytą kilkunastoma wysuszonymi już krostami i ustami popękanymi od gorączki. Nikt nie nazwałby jej wówczas ładną, choć można było dostrzec kilka cech, sprawiających, że pod pewnymi warunkami i w pewnych okolicznościach dziewczyna mogłaby się podobać.

Mona Lapa przyniosła gościom trzy krzesełka.

Przeorysza zaczęła zadawać chorej pytania.

***

– Czarny na znak pokory – stwierdził Sandro Morini – a biały, czystości. – Jego pięknie ukształtowane usta skręciły się nieco, choć oczy nadal wypełniało mu ciepło i współczucie. – Więc takie są teraz twoje kolory, moja biedna Katarzyno… trudno uwierzyć…

Dziewczyna spojrzała na niego w osłupieniu.

– Co tu robisz? – zapytała drżącym głosem. – Kto pozwolił ci wejść do mojego pokoju?

Skinął na to grzecznie głową.

– Oczywiście poprosiłem najpierw o pozwolenie – powiedział. – Jestem przecież przyjacielem rodziny, czyż nie? Pytałem zarówno twoich, jak i swoich rodziców. W końcu nie jesteś jeszcze zakonnicą i opończanką… jeszcze.

– Będę jutro. Przeorysza…

– Och tak, słyszałem już. Moja biedna Katarzyno, cóż to za życie? Czy nie możesz zrobić ze swą młodością czegoś więcej, zamiast zabijać jej w samotności, albo w towarzystwie tych świętych straszydeł?

– Zabraniam ci używać takiego języka!

– Cóż ty będziesz dla nich znaczyć? Powiedziano mi, że przeorysza przyjęła cię, ponieważ dałaś jej kilka miłych i skromnych odpowiedzi na jej kilka miłych, choć mniej skromnych pytań…

– Przyjęła mnie i…

– Oczywiście. A czemuż by nie? Jeszcze jedna ofiara, dzieląca z nimi nudę i monotonię. A co w zamian dostaniesz? Łachy żebraczki. Czarne na znak pokory i białe na znak czystości. Nigdy nie będziesz w stanie znieść ich stylu życia. Jesteś najbardziej energiczną dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałem, przepełnia cię ogień! Wiem to! Właśnie dlatego zakochałem się w tobie. Właśnie dlatego chcę cię poślubić. A ty? Swoją odmową sprawiłaś, że ludzie śmieją się na mój widok.

– Nie chciałam, by ktokolwiek się z ciebie śmiał – zaprotestowała.

– I cóż z tego, skoro i tak się to dzieje – odparł jej gorzko. – „Spójrzcie tylko na niego – mówią – jest tak brzydki, że dziewczyna wolała obciąć sobie włosy, niźli go poślubić.” Czy to, co planujesz uczynić można nadal nazywać dobrym, skoro dla innej osoby oznacza ból? A ty stałaś się przyczyną mnóstwa bólu i to nie tylko dla mnie, ale i dla całej twojej rodziny – szczególnie biednej matki, która cię urodziła i wychowała. Stale ją obrażałaś, a mimo to, kiedy zachorowałaś, czuwała nad tobą dniami i nocami. Jesteś okrutna, okrutna dla tych, których kochasz, ale i dla samej siebie.

– Nie jestem okrutna.

– Wiem, że to nie twoje prawdziwe oblicze – dodał ciepło. – Znam cię o wiele lepiej, niż przypuszczasz, Katarzyno. Zapomnij więc o tych wszystkich okropnych ułudach i wróć do zmysłów. Nie marnuj młodości i piękna na blade, stare straszydła, które będą ci tylko wszystkiego zazdrościć. Zapomnij o łachach żebraczki. Zobacz, co ci przyniosłem.

Katarzyna ujrzała małą paczuszkę z pokrywką z żółtego jedwabiu. Młodzieniec ostrożnie ją otworzył. Zawierała delikatny szal ze złotego materiału, zdobny w maleńkie perełki. Było to prawdziwie królewskie odzienie, najpiękniejsza rzecz, jaką dziewczyna kiedykolwiek oglądała.

– To jest odpowiedni strój dla ciebie – powiedział, uśmiechając się promiennie, po czym podniósł szal do jej oczu, jakby to była falująca na wietrze w świąteczny dzień bandera contrady.

On również był ubrany w najlepsze stroje. Miał na sobie kubrak z zielonego jedwabiu, obszywany wiewiórczym futerkiem, a także złoty łańcuch na szyi. Zdawał się przy tym niezwykle przystojny.

– Jak uważasz, po cóż istnieje wszystko to piękno, jeśli nie po to, byśmy mogli się nim zachwycać – stwierdził delikatnie. – Chodź, zobaczymy jak wyglądasz w szacie godnej siebie!

Jak się okazało, ostatnie słowa były niewłaściwe. „Godna mnie – pomyślała. – Dobry Boże, nie jestem godna, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”.

– Zabieraj to – krzyknęła, robiąc kilka kroków w tył. – Nie chcę tego i nie zmusisz mnie, bym to kiedykolwiek założyła.

Sandro spoglądał na nią zdumiony, a jego twarz zniekształcał grymas bólu, frustracji i wściekłości.

– W imię Chrystusa i Jego Błogosławionej Matki, odejdź! – krzyknęła dziko.

Odwrócił się bez słowa i po chwili już go nie było.

Nagle zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście ją odwiedził i czy to naprawdę był Sandro Morini.

Teraz jednak, kiedy sobie poszedł, myślała, że być może w tym, co mówił, było choć trochę, albo nawet mnóstwo prawdy. Będzie przecież musiała zrezygnować z mnóstwa rzeczy. Z dobrych rzeczy… błogosławionych. Z życia zdrowej, młodej kobiety, z miłości i towarzystwa męża… z dzieci, które mogłaby spłodzić, urodzić i wychować, tych świeżych duszyczek, które ukształtowałaby i nauczyła służby Bogu. Bóg zaś z pewnością nie czuł niechęci, nie mógł jej czuć do jakiejkolwiek formy piękna. Do pięknych rzeczy, takich jak ten szal… albo pięknego stworzenia, jakim był Sandro.

O Boże, charakter wcale jej nie opuścił. Nadal w niej był, niewidoczny, choć groźny…

Płacząc rzewnie, rzuciła się na kolana przed wiszącym na ścianie małym krucyfiksem.

Pomoc przyszła natychmiast.

***

Następnego dnia Katarzynę Benincasę wprowadzono do kaplicy delle Volte w kościele Świętego Dominika, gdzie ojciec Montucci w obecności przeoryszy i wszystkich sióstr tercjarek założył jej biały habit, pas, biały kornet i czarną pelerynę.

Wyglądała olśniewająco pięknie.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Oblężenie niebios.