Oblężenie niebios. Rozdział czwarty

Kiedy jakiś miesiąc później ojciec Tommaso della Fonte przyszedł do rodziny z wizytą, chłopcy powitali go okrzykami radości, szybko zaciągając do pokoju Bartolomeo.

– Wszyscy są zajęci w warsztacie i kuchni, więc możemy tu spokojnie porozmawiać – stwierdził Bartolomeo. – Usiądź, proszę. Na łóżku jest wystarczająco miejsca. Gdzie byłeś cały ten czas?

Młody dominikanin usiadł, prostując na kolanach białą sutannę.

– We Florencji – powiedział. – I cieszę się, że wróciłem.

– We Florencji? – wykrzyknął przerażony Orlando. – Per Baco! Dobrze, że cię stamtąd wypuścili żywego.

– Rzeczywiście – odparł ojciec Tommaso – ale nie miało to nic wspólnego z ich pogańskim bogiem. W każdym razie z Florencją znowu mamy pokój.

– Pewnie dlatego, że w czasie ich ostatniego ataku w zeszłym roku porachowaliśmy im nieźle kości – stwierdził dumnie Stefano. – Kłamliwe, niestałe, zdradzieckie fanfarony…

– Cóż za godna podziwu miłość bliźniego – przerwał zakonnik. – Mam nadzieję, że nie zapomnisz mi o niej wspomnieć podczas spowiedzi. Dla włoskich miast to hańba tak ze sobą walczyć. O tempora, o mores, jak zwykł był mawiać Cyceron. Za jego czasów Italia była pogańska, więc dochodziło do wielu przerażających wydarzeń, ale nigdy do wojen między włoskimi miastami!

– Ale cóż takiego robiłeś we Florencji? – dopytywał Bartolomeo.

– Nie bądź aż tak ciekawski, synu – powiedział Giacomo Benincasa, który właśnie wszedł do pokoju i już podawał dłoń młodemu dominikaninowi. – Cieszę się, że znowu cię widzę, ojcze.

Zawsze ekscytowało go to, że swojego adoptowanego syna mógł teraz nazywać „ojcem”.

– Matko! Matko! Przyjechał ojciec Tommaso!

– W samą porę – odkrzyknęła Lapa i już po chwili pojawiła się w drzwiach, wycierając dłonie ściereczką kuchenną. – Witam, ojcze. Będę chciała z tobą poważnie porozmawiać.

Usłyszawszy to, młody zakonnik nie krył śmiechu.

– Czuję się, jakbym znowu miał dziesięć lat i właśnie wrócił z twojej spiżarni. Cóż takiego przeskrobałem?

Przez kolejny kwadrans Lapa o wszystkim mu opowiadała.

– Niewiarygodne – powiedział, kiedy w końcu umilkła. – Naprawdę je obcięła?

– Nie pozostało jej na głowie nic, poza krótkimi kosmykami – stwierdziła posępnie matka. – A w dodatku miała czelność powiedzieć, że zrobiła to za twoją namową.

Della Fonte wyglądał na całkowicie zdumionego.

– Ahimè – powiedział w końcu. – Teraz pamiętam, że rzeczywiście jej o tym wspomniałem, choć oczywiście nie mówiłem tego poważnie. Sądziłem po prostu, że odwiedzie ją to od… od pewnych dziwacznych pomysłów. Miała takie ładne włosy. Nigdy nie sądziłem, by rzeczywiście mogła je ściąć.

– Powinieneś był poznać ją lepiej – odrzekła z wyrzutem mona Lapa – i wiedzieć, że kiedykolwiek przychodzi jej do głowy jakiś pomysł, od razu wdraża go w życie.

– Dlatego od tej pory traktujesz ją jak służącą? – spytał dominikanin, marszcząc nieco brwi.

– Oczywiście. Będę tak robić do chwili, kiedy wróci do rozumu i do czasu, aż jej włosy odrosną.

– Nie wydaje mi się, by którekolwiek nastąpiło dostatecznie szybko – wtrącił gorzko Stefano. – Matka zmusiła ją do przejścia do mojego pokoju, a to już prawdziwe utrapienie.

Słuchając tych wiadomości, ojciec Tommaso nie wyglądał na zachwyconego.

– Czemu tak uważasz? – zapytał.

– No cóż, każdy chce mieć własny kąt – odparł ponuro chłopiec. – A ona cały czas tylko się modli.

– Skąd to wiesz? Nie sypiasz w nocy?

– Oczywiście, że sypiam. Ale kiedykolwiek bym się nie obudził, ona zawsze klęczy w rogu pokoju. Przecież nie da się spać na klęczkach, prawda?

– Rzeczywiście, nawet zostało to już sprawdzone – odparł dominikanin, myśląc o kilku znanych mu braciach zakonnych.

– W każdym razie wcale nie jest zabawnie spędzać noce w czymś, co przypomina kościół, albo przynajmniej kaplicę – skarżył się dalej chłopak. – A właśnie to zrobiła sobie z mojego pokoju. Czasami nawet wydaje mi się, że czuję kadzidło.

– Skoro już jesteś – stwierdziła lakonicznie mona Lapa – musisz zostać i zjeść z nami obiad.

Dominikanin ocknął się jakby z głębokiego zamyślenia.

– Przykro mi – powiedział – ale nie mam pozwolenia na spożywanie posiłków poza klasztorem. Chociaż towarzystwa mogę wam dotrzymać. A tak przy okazji, gdzie jest teraz Katarzyna?

– Podaje do stołu – odparła mona Lapa. – Wkrótce ją zobaczysz, a powiem ci, że to wcale nie najpiękniejszy widok.

– W międzyczasie powiedz nam wreszcie, co takiego robiłeś we Florencji – poprosił Bartolomeo.

Słysząc to, zakonnik zaśmiał się głośno.

– Przebywa tam generał zakonu – odparł – i od czasu do czasu musimy składać mu raporty, tak jak to jest w zwyczaju w każdym innym zgromadzeniu.

– Oczywiście to wielki honor, że wybrano akurat ciebie – dodał Giacomo Benincasa. – Jesteśmy bardzo dumni z naszego adoptowanego syna.

– Byłem tylko kimś w rodzaju posłańca – sprzeciwił się ojciec Tommaso.

W tej samej chwili z daleka dobiegł ich dźwięk Sovrany – wielkiego, najstarszego w całej Italii, a być może nawet i w całym świecie chrześcijańskim, dzwonu – oznajmiający wszystkim nadejście południa. W drzwiach pojawiła się Katarzyna.

– Posiłek już gotów – zameldowała.

– Nie spóźnia się nigdy nawet o minutę – szepnął do braci Orlando, zaś słysząc te słowa, mona Lapa spojrzała na niego groźnie.

Dziewczyna uśmiechnęła się zaś i skinęła na zakonnika głową, chociaż zanim ten zdołał do niej cokolwiek powiedzieć, znikła ponownie za kuchennymi drzwiami.

Pracownicy i czeladnicy nadeszli wkrótce z warsztatu, zbierając się przy zastawionym już, długim stole w pomieszczeniu pełniącym funkcję pokoju gościnnego, jadalni, a nawet i samej kuchni.

Mona Lapa dostrzegła, że Katarzyna szybko podstawiła zakonnikowi dodatkowe krzesło, nie zapominając też o talerzu, łyżce i kielichu.

Po chwili ojciec Tommaso odmówił krótką modlitwę i wszyscy zajęli się jedzeniem.

– Czy to prawda, Bartolomeo, że myślisz o zajęciu się polityką? – zapytał dominikanin.

Dziewczyna miała na sobie białą chustę, wyraźnie straciła na wadze, a pod jej oczami widać było głębokie bruzdy. Najwyraźniej więc nie spała i nie żywiła się odpowiednio. Teraz napełniała pracowicie kielichy czerwonym, wytrawnym winem.

– Interesuję się tym – odparł mu młodzieniec. – Arystokracja próbuje odzyskać władzę. Trzeba więc być ostrożnym, w przeciwnym bowiem razie wrócimy tam, gdzie byliśmy sto lat temu.

Chłopak mówił dalej o nowej Radzie Dwunastu, a jego przepełniona melancholią twarz prężyła się przy tym od emocji.

W tym samym czasie Katarzyna poruszała się szybko u stołu, mając palce na tyle zgrabne i wyrobione, że nie tłukła – jak wcześniej Carmela – talerzami po stole. Poza tym, również podawane potrawy leżały ślicznie ułożone na talerzach i półmiskach.

– Nie wszyscy arystokraci są tacy, jak Salimbeni – stwierdził na koniec Bartolomeo. – Potężni, a jednocześnie przyzwoici.

– Więcej chleba, Katarzyno – szorstko nakazała mona Lapa.

Dziewczyna natychmiast pobiegła przynieść pieczywo, a zaraz potem uklękła, podając ojcu upuszczoną przypadkiem chustkę. W chwilę później nalewała już wszystkim kolejną porcję wina.

– Potężni, a jednocześnie przyzwoici – powtórzył po synu Giacomo Benincasa. – To chyba bardzo trudne.

– Mógłbym wymienić co najmniej kilku, którzy nawet się nie starają – z zawziętością dodał Bartolomeo.

– To prawda – zawtórował ojciec Tommaso. – Choć może będzie mądrzej, jeśli tego nie uczynisz.

Kącikami oczu zakonnik stale obserwował Katarzynę.

– Nienawiść nie przyniesie dobrego snu – dodał po chwili. – Ani w życiu prywatnym, ani w polityce.

– Ależ ja nie czuję do nikogo nienawiści – zaprotestował Bartolomeo. – Tak, czy inaczej…

Jeszcze przez dłuższą chwilę opowiadał o nowym przywódcy ludzi, którzy nie wydawali mu się dostatecznie energiczni, wspominając też o czyhających na drogach niebezpieczeństwach, których powodem było kilku zajmujących się obecnie zbójnictwem arystokratów.

– Przecież nie można powiedzieć, że nie są tacy, jacy są – zakończył.

„Usługuje czeladnikom, jakby byli wielkimi panami” – pomyślał dominikanin, zauważając jednocześnie, że taki stan rzeczy nie przypadał do gustu ani młodym pomocnikom, ani pracownikom, ani nawet braciom. Owszem, nie pokazywali niczego po sobie, ale widać było, że wszyscy czują się skrępowani.

– Więcej fasoli dla ojca – zażądała po chwili mona Lapa nienaturalnie ostrym głosem. – Poza tym mój kielich jest już pusty.

Chwilę wcześniej Benincasa odmówił zjedzenia dokładki z fasoli, robiąc tak samo i teraz. Najwyraźniej mona Lapa świadomie dręczyła córkę, przyjmującą wszystko pokornie jak owieczka. Ale czy na pewno?

Kiedy posiłek wreszcie dobiegł końca, ojciec Tommaso poczuł dużą ulgę. Odmówił jeszcze jedną modlitwę i wszyscy mężczyźni oddalili się karnie do warsztatu.

– Zawsze tak samo – szepnął mu do ucha Stefano. – Doprowadza mnie do rozpaczy.

– Co masz na myśli? – zapytał go cicho dominikanin.

– Katarzynę, oczywiście. Matka uważa, że w końcu się podda. Ja też tak myślałem, ale teraz wcale nie jestem tego taki pewien.

Kierujący się w stronę schodów do warsztatu Giacomo Benincasa zatrzymał się na chwilę:

– Muszę wracać do pracy, wybacz więc, ojcze – mruknął z oczami utkwionymi w podłodze.

– Ależ oczywiście.

Katarzyna sprzątała akurat ze stołu.

– Kiedy skończysz – powiedziała mona Lapa – zajmij się praniem. Chcę, by było gotowe na jutro rano. Całe.

– Dobrze, matko.

Mona Lapa spojrzała na dominikanina.

– Powiedz jej, by wróciła do rozumu – poprosiła. – Im wcześniej to zrobi, tym dla niej lepiej.

Powiedziawszy to, odeszła, zaś Katarzyna nadal krzątała się przy stole.

Po chwili ciszy ojciec Tommaso zagadnął:

– Jak to znosisz, dziecko?

Słysząc pytanie, Katarzyna odwróciła się do niego i z uśmiechem na ustach odparła:

– To bardzo łatwe. Mówię po prostu sobie, że usługuję Świętej Rodzinie.

– Co takiego?

– Ojciec to dla mnie Nasz Pan, matka to Błogosławiona Matka naszego Boga…

Ojciec Tommaso przygryzł delikatnie usta. Ponownie rozumiał, że nie jest to odpowiednia chwila na śmiech.

– …moi bracia to apostołowie – ciągnęła dalej dziewczyna – a czeladnicy i robotnicy to uczniowie. Nie ma w tym chyba nic złego, ojcze? W końcu Nasz Pan powiedział: „cokolwiek uczyniliście jednemu z Moich najmniejszych, Mnieście uczynili”.

Dominikanin pokiwał głową.

– To świetny pomysł – powiedział. – Benedyktyni kierują się zasadą, by przyjmować każdego gościa tak, jakby odwiedzał ich właśnie Chrystus.

– Benedyktyni… – powtórzyła za nim rozmarzona nieco Katarzyna. – Istnieje tak wiele świętych zakonów, ojcze. Zastanawiam się… – mówiąc to, zaczęła składać naczynia, przygotowując je do mycia – chciałabym wiedzieć, co robić. Zawsze pragnę decydować się od razu, ale w tej materii muszę poczekać, aż Bóg powie mi, czego ode mnie chce.

– Nie powinienem był żartować sobie o obcinaniu włosów – odparł ojciec Tommaso.

– Cieszę się, że to zrobiłeś. Choć jestem pewna, że i tak musiałabym coś wymyślić. Niczym święta Eufrozyna. Tyle, że nie mogłam uciec. Ona wiedziała, gdzie się udać, ja nie…

Jak wielokrotnie wcześniej, ojciec Tommaso również i teraz odczuł, że na temat sposobu myślenia Katarzyny wie o wiele mniej, niż o myśleniu wszystkich innych, znanych mu osób razem wziętych. Były chwile, kiedy uważał, że mona Lapa ma świętą rację, a dziewczyną targają jedynie dziwne fantazje. Kiedy indziej… Myśląc to, spiął klamrę u pasa.

– Muszę iść – powiedział – ty zaś powinnaś zabrać się czym prędzej za pranie. Módl się, by Bóg pokazał ci, czego od ciebie oczekuje… wtedy wszystko będzie już łatwe. Ale powiem ci coś jeszcze: myślę, że za mało jesz. Usługiwałaś dziś przy stole, a sama nie zjadłaś ani grama.

– Ty również, ojcze – odparła mu z uśmiechem.

– Ja muszę czekać na posiłek w klasztorze. Takie mamy zasady.

– Moje zasady dopiero się tworzą. Ale nie bardzo przepadam za jedzeniem. Nie martw się o mnie, choć zanim odejdziesz, udziel mi błogosławieństwa.

Mówiąc to, uklękła, zaś kapłan pobłogosławił ją, jak chciała.

***

Giacomo Benincasa czuł się całkowicie zbity z tropu. Miał w sobie niezwykle rozwinięte poczucie sprawiedliwości, więc wiedział, że sposób traktowania dziewczyny przez matkę po prostu nie jest właściwy. Coś należało z tym jak najszybciej zrobić, ale co? Rozmowa z Lapą niewiele by tu wskórała, bo przecież żona była tak pewna swego, że tylko zaczęłaby jeszcze bardziej gderać. Być może gdyby jeszcze raz porozmawiał o wszystkim z córką…

Wyszedł z warsztatu i udał się na piętro. Na szczęście Lapy nie było w pobliżu.

Drzwi do pokoju Stefano i Katarzyny były zamknięte. Bardzo delikatnie otworzył je.

Klęczała w rogu pokoju, odwrócona plecami do drzwi, zaś ojciec zauważył, że przez krótką chwilę nad jej głową zawisła w powietrzu biała gołębica, wykonując potem małe kółko i znikając zaraz za oknem.

Przez jakiś czas stał w zupełnym bezruchu, po czym ocknął się jakby z letargu, zamknął na powrót drzwi i powoli zszedł do siebie.

Powiedziałby, że przy Via dei Tintori mieszkało wiele gołębi. Znalazłyby się pewnie również i białe. Lapa to bardzo rozsądna kobieta…

***

Tej samej nocy Katarzyna miała pewien sen. Widziała w nim czcigodną postać jakiegoś starego opata, a była przy tym dziwnie pewna, że to sam święty Benedykt. Tuż za nim kroczyło kilka innych postaci, w których rozpoznała uśmiechającego się do niej świętego Franciszka z Asyżu w wystrzępionym, szaro-brązowym habicie, świętego Romualda, świętego Bernarda, a także potężnego, choć skromnego mężczyznę z brodą i głęboko osadzonymi oczami – wielkiego Hiszpana, świętego Dominika. Kiedy ten ostatni zbliżył się do niej, zobaczyła, że podaje jej czarno-biały habit, a nawet usłyszała jego głos, mówiący: „Bądź dobrego serca, córko. Z pewnością nosić go będziesz”. Poczuła tak wielki przypływ szczęścia, że delikatna pajęczyna snu porwała się, a ona obudziła się, wreszcie rozumiejąc, że udzielono jej odpowiedzi, na którą tak długo czekała.

Było wciąż ciemno. Słyszała regularne oddechy Stefano. Leżącą pod oknem ulicę farbiarzy spowijała absolutna cisza. O tak wczesnej porze żaden z obywateli nie mógł wychodzić na zewnątrz, chyba że w bardzo istotnej sprawie, wówczas jednak musiał nieść ze sobą płonącą świecę o pewnej, z góry nakazanej długości… Wszyscy inni czekali do chwili, gdy wspaniałe dźwięki dzwonu Sovrany ogłoszą, że łaskawy Bóg daje Sienie nowy dzień. Tak samo, jak swej służce Katarzynie nowe życie.

Bez chwili zwłoki rozpoczęła dziękczynienie.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Oblężenie niebios.