O mitrę hospodarską. Rozdział ósmy

Na pierwszym piętrze, w jedynej większej sali, jaka znajdowała się w pałacu Zborowskim, towarzystwo pierwszego stołu raczyło się tymczasem po obiedzie wetami genueńskimi. Pacholikowie obnosili na złotych tacach: figi, kasztany, parmezany włoskie i słodkie wina hiszpańskie.

Strzebosz, aczkolwiek przymawiał (1) po cichu panom, szepcąc na ucho Targowickiemu, iż wielmoże są zbyt chciwi cudzoziemskich ubiorów, języków, obyczajów, zmiatał z tac owe „wymysły cudackie” i zajadał, że mu szczęki chrzęściły jak rząd na koniu.

Panie zasiadły na ławach wysłanych miękkimi futrami, ustawionych podkową na środku sali; panowie stanęli pod filarami, które dźwigały powałę ostrołukową. Jedyny Strzebosz usunął się w kącik i utonąwszy w głębokim krześle trawił w rozkosznym spokoju obiad i wety.

– Gdyby nie żałoba domu, moglibyśmy się zabawić lutnią – odezwał się Łaski. – To najbardziej ucieszna zabawa ku wybiciu sobie z głowy frasunków.

– Nie widzę u waszej miłości oblicza chciwego frasunku, panie hrabio – rzekła pani Ostrorożyna z niewiernym uśmiechem. – Niejeden turniej małżeński ma niewątpliwie pani hrabina z waszą miłością.

Z cicha roześmiał się Łaski rzuciwszy pani Ostrorożynie zdziwione spojrzenie. Był istotnie zmienny, nie odznaczał się wcale cnotą wierności, lecz skądże ona, która widziała go po raz pierwszy w życiu, mogła o tym wiedzieć?

– Książę mi świadkiem, iż miłuję moją Kasieńkę nad zdrowie – odpowiedział.

A pani Ostrorożyna na to:

– Mowa zasłania duszę, jak farba (2) zakrywa zwiędłą płeć (3) leciwej białogłowy, ale oczy nie zawodzą. Zbyt ucieszne diabełki wyzierają z oczu waszej miłości, by można ufać ich cnocie. Dziwno mi, iż pani hrabina puszcza waszą miłość od siebie. Na dobry munsztuk trzeba wziąć takich panów mężów, aby nie wierzgali.

– Brońże mnie, wasza dostojność – zwrócił się Łaski do Heraklidesa – albowiem nie zdzierżę ostremu dowcipowi miłościwej pani Ostrorożyny.

Lecz książę, który trzymał się boku Krystyny, rzekł dwornie:

– Mąż, który nie broni białogłów, nie jest godzien pasa rycerskiego.

– Szukaliśmy jakiejś przystojnej gry, a oto sama się znalazła – mówił Łaski. – Jeśli panie miłościwe pozwolą, to zabawimy się włoskim obyczajem w grę rozmowną. W takich grach, które polerują dowcip, znajduje się nierówno większa pociecha aniżeli w innych krotochwilkach.

Rzekłszy to obrzucił panie pytającym wzrokiem, a gdy się wszystkie na ową zabawę zgodziły, stanął pośrodku podkowy ułożonej z ław i zaczął:

– Jeżeli będę niedwornym, a nawet grubym, proszę mi odpuścić. Poruszę rzecz o białogłowach, by książę mógł kruszyć za nie kopie.

– Dowiemy się od waszej miłości ładnych nowinek – wtrąciła pani Ostrorożyna. – Zaczynaj, wasza miłość, słuchamy.

– Moje mniemanie jest takie, iż białogłowy nigdy nie były w cnotach równe mężom – mówił Łaski.

Jak spłoszone kuropatwy zerwały się wszystkie panie z ławek i otoczyły Łaskiego trzepocąc rękami.

– Były zawżdy lepsze, poczciwsze, cnotliwsze od was – wołały jedna przez drugą.

A on śmiał się i ciągnął dalej:

– Albowiem przyrodzenie ich jest słabsze ku sprzeciwianiu się wszelkim namiętnościom.

– Jestem w tym różnego mniemania – odpowiedział Heraklides. – Białogłowa może umieć wszystko to, co my, ani jest jej dowcip kęs jeden podlejszy od naszego, owszem, uczy nas filozofia, że kto ciała jest subtelniejszego, ten i musi być bystrzejszego rozumu. Gdy wejrzymy w historię różnych czasów, dowiemy się, iż białogłowy były do wszystkich spraw poczciwych zawżdy tak chętne jak mężowie. Bywały, które rządziły królestwami i pod ich mądrym regimentem nikt na swej sprawiedliwości nie chromał ani od nieprzyjaciela był złupiony, ani od sąsiada uciśniony. Kronikarze wyliczają wiele białogłów, które znały filozofię, pisały dobre wiersze, a drugie swoją wymową instygowały (4) nawet u prawa wywodząc niewinnych ludzi ze złej toni. Znamy takoż wszyscy białogłowy, co z mieczem, oszczepem i koniem radzą sobie tak dobrze, jak niejeden mężczyzna.

Z oczyma rozpromienionymi z zadowolenia słuchały zamężne panie pochwały księcia, przytakując mu żywymi gestami.

Jedna tylko Krystyna brała bierny udział w zabawie. Spuściwszy skromnie oczy, jak przystało pannie, chłonęła w siebie z rozkoszą dźwięczny, śpiewny głos Greczyna. Od czasu do czasu spoglądała na niego ukradkiem spod jasnych, długich rzęs, a gdy się jej wzrok spotkał z jego wzrokiem, zasuwała szybko powieki na źrenice, czując, że się rumieni.

– Cóż wasza miłość na to? – odezwała się pani Stadnicka. – Pobity, zwyciężony, usieczony!

– Tak książę wywyższył rodzaj żeński, takie mu cnoty i nauki przypisał, iż wielki Aleksander (5), Juliusz Cezar (6), Karolus Magnus (7), Sokrates (8), Kato (9), Cicero i inni wszyscy władcy a mędrcy za nic stoją – odrzekł Łaski. – Dziwno mi, że białogłowy dotąd nie są posłankami na sejm, że nie rządzą, nie sądzą, nie hetmanią.

– Byłoby może lepiej, gdybyśmy sejmowały miasto naszych brodaczy – odezwała się pani Ostrorożyna. – Bardziej umiarkowane w jedzeniu i piciu, trzeźwiejsze od was, rajcowałybyśmy przystojniej, bez wrzawy i bez rozlewu krwi, ku większemu pożytkowi Rzeczypospolitej.

– Skoro rodzaj żeński jest tak doskonały, iż nam prząść kądziel, a jemu sejmować i hetmanić, dlaczego każda białogłowa rada by być brodaczem, jak wszyscy wiemy? – bronił się Łaski. – Nie ma większej chluby dla płci nadobnej, jak ta, kiedy ktoś jej przyzna, iż cnotami dorównuje rodzajowi męskiemu. Nie pragnęłaby tego wcale, gdyby nie widziała mężczyzny we wszystkim lepszego niż siebie.

– Nie dla waszych bród i dla waszego gwałtownego przyrodzenia pragnęłybyśmy zamienić kądziel na miecz i miękkie suknie na zbroję, jeno dla swobód, które wszystkie zagarnęliście dla siebie, i by ujść surowej zwierzchności, którą przywłaszczyliście sobie nad nami – odcięła się pani Ostrorożyna. – Wam wolno wszystko, a nam nic. Żądacie od nas dozgonnej wiary, a wy chcielibyście pojąć codziennie nową żonę. Obmierzłą nazywacie białogłowę, która nie gardzi roztruchanikiem słodkiego winka, wy dokazujecie srogim kuflem przy każdym obiedzie, a upiwszy się harcujecie po izbie na krzesłach jak swawolni żaczkowie. Oto powaga i doskonałość rodzaju męskiego!

– Nie chciałbym się dostać pod regiment waszej miłości – rzekł Łaski bawiący się doskonale. – Łaska Boska nie poskąpiła miłościwej pani dowcipu, ale i mnie nie upośledziła gnuśnym językiem. Skoro są białogłowy tak doskonałe, iż przewyższą cnotami rodzaj męski, to dlaczego pani natura nie dała im tej siły i dzielności w ciele, jaką hojnie obdarzyła nas, brodaczy? Wżdy (10) wiadomo, iż natura zawżdy ku doskonałości zmierza i wie zawżdy, co czyni.

Kiedy panie, stropione tym argumentem, spojrzały bezradnie po sobie, przyszedł im znów z pomocą Heraklides.

– Co jest innego w białogłowach niż w mężczyźnie – mówił – ściąga się ku naszemu dobru. Nie mając tej siły w ciele, tej surowości w sobie, którą my posiadamy, jest ostrożniejszą, dozorniejszą, tkliwszą, litościwszą. Nie my chowamy małe dziatki i wiedziemy je ku dobremu, jeno troskliwe matki. Co my zdobywamy siłą i dzielnością, nasze małżonki zachowują w dobrej mierze gospodarstwem i pilnością, przysparzając majętności. Słabsza od nas, jest białogłowa prędkiego i bystrego rozumu i rychlej pospolicie dostrzeże niebezpieczeństwo niż my. Na czym nam zbywa, tym Bóg hojnie wyposażył białogłowy, iż słusznie zwą się naszymi połowicami. Nie mamy nic przed nimi; jesteśmy sobie równi. Wżdy czytamy w Piśmie Świętym: „ad imaginem Dei creavit illum, masculam et feminam creavit eos” (11). Bez białogłowy rodzaj męski nie użyje na świecie niczego dobrego. Albowiem kto może lepiej wybić mężowi frasunki z głowy, kto ulżyć ciężkości, wzbudzić dobrą myśl, uspokoić serce, osłodzić przykrość tej ziemi nad wierną, miłującą małżonkę? Białogłowy są początkiem wszelkiego dobra, wszelkiego pożytku na świecie.

Szczerymi oklaskami panie dziękowały księciu za dworną obronę.

Zbudzony tymi oklaskami, Strzebosz zerwał się z krzesła, w którym zasnął smacznie, i zapomniawszy, gdzie się znajduje, bełkotał przecierając oczy:

– Jaguś, daj spokój, nie bij, nie upiłem się do cna, prawdę mówię, liznąłem jeno krzynkę.

Śniło mu się, że jest w domu i że go jejmość budzi kułakami.

Ocucony wesołym śmiechem całego towarzystwa, nie wiedział, co z sobą począć, gdzie się podziać ze wstydu. Zdrzemnął się jak sprośny, nieobyczajny pachoł w obecności tak dostojnej kompanii. Co powie na to pan krakowski?…

– Przyśniła się waszmości, panie kuku, prawica jejmość pani Strzeboszowej – rzekł Łaski trzymając się za boki ze śmiechu. – Sroga to musi być prawica.

– Jak u najtęższego chłopa, wasza miłość – odparł szczerze Strzebosz, zapomniawszy dodać z konfuzji „panie kuku”.

– Żona tak czasem? – mówił Łaski wykonując ręką ruch uderzenia.

– Bywa tak czasami, ale jeno wówczas, kiedy wino odbierze mi sierdzistość.

– A kiedy waszmość trzeźwy?

– Ho, ho, ho, dałbym ja jej. Jacenty Strzebosz jest panem domu.

– Ten nie będzie mniemał, że białogłowy nie mają krzepkości w ciele, iż są od nas tkliwsze, litościwsze, lepsze – rzekł Łaski półgłosem do pani Ostrorożyny.

– A waszej miłości, panie hrabio, za kąśliwy język należy się wieniec z pokrzyw – odezwała się Ostrorożyna.

– Przyjmę go bez wstrętu, albowiem będąc już drugi rok mężem sprzysiężonym (12), przywykłem do niego.

Pani Ostrorożyna pogroziła Łaskiemu palcem.

– Proś wasza miłość Boga, bym nie poznała pani hrabiny. Sformułowałabym ładny wizerunek jej małżonka i władcy.

Nie tak żywo, jak Ostrorożyna i Stadnicka, przytakiwała Heraklidesowi pani Tarnowska. Zrazu i ona rzuciła się na Łaskiego, gdy zaczął grę rozmowną, jednak w dalszym ciągu walki na języki nie wtrącała swoich uwag do rozprawy. Bardzo gładka i foremna brunetka, bardzo kształtownych członków, wdzięczna na wejrzenie (13), jako wszystkie Zborowskie, był to bowiem ród wielce urodziwy, najpoważniejsza z przyrodzenia spomiędzy sióstr, milczała słuchając z pilnością.

Teraz odezwała się i ona.

– Zdaje mi się, iż dotąd nie trafiliśmy w sedno samej rzeczy – rzekła – hrabia zbytnio ganił białogłowy, książę zbytnio je chwalił. Prawda leży zawżdy pośrodku. Nam, białogłowom sprzysiężonym, nie godzi się ganić panów mężów, z nich bowiem uczciwość mamy. Ganiąc ich, sobie byśmy sromotę czyniły. Nikt nie przeczy, iż nasi brodacze grzeszą, częstokrotnie srogo, gwałtownością przyrodzenia, nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu, swawolą obyczajów, ale za to ich życie jest cięższe od naszego. Król jegomość roześle uniwersały, żegnajcie wnet, panie brodaczu, wygodną ławę, miękką pościel, pełną misę i ruszaj na wojnę cierpieć nędzę, niewczasy (14) znosić, a nawet gardło dać, jak niejednokrotnie bywa. A pani siedzi sobie w domu jak kwoczka i upstrzywszy się rzegoce (15) jak wolne ptaszę. Pan kasztelan wezwie na roki (16), wdziewaj na siebie panie radny grubą opończę i jedź w drogę, tłucz się nocami po dołach i wybojach, trzymaj żebra w garści i oganiaj się od wilków. A pani stroi się w domu w aksamity, w altembasy i idzie sobie u sąsiada w pląsy, gonionego w skoki i bawi się w różne gry, i pije, i robi, co chce.

– Zacnie mówi miłościwa pani – odezwał się z wielkim uznaniem Strzebosz. – Dałbym najlepszego konika za to, żeby ową poczciwą mowę słyszała moja Jagienka. Ale gdzie jej do tak głębokich, tak uczonych gadek? A gnuśnik jesteś i lizifafura, a wydmikufel, kiedy wypadło jechać na roki albo na sejmik. Latałbyś jeno po sąsiadach, zamiast pilnować w domu gospodarstwa.

Dalszą rozprawę przerwał pan Zborowski, który załatwiwszy tymczasem pocztę krakowską, ukazał się teraz w sali.

Ukazał się tylko po to, by przywołać Łaskiego i Heraklidesa.

Kiedy goście znaleźli się w pracowni gospodarza, kasztelan odezwał się:

– Widzę, iż w samą porę ostrzegałem wasze miłości, że długi i głośny język psuje każdą robotę. Pan Rożen nie musi być ostrożnym, kiedy w Krakowie już sobie opowiadają żaczkowie szkolni i pauprowie (17) uliczni o imprezie waszych miłości, o czym mi donosi pan kanclerz Ocieski.

Łaski nie zafrasował się bynajmniej tą wiadomością.

– Bez huczku nie może się odbyć taka impreza – rzekł. – Dziś czy jutro Kraków dowiedziałby się o niej.

– Król jegomość sierdzi się na waszą miłość i grozi uniwersałami.

– Wiadomo, że sierdzistość pana Augusta topnieje jak śnieg na wiosnę, kiedy z imprezy rycerskiej wyniknie pożytek dla Rzeczypospolitej. A nasza wyprawa przyniesie Polsce siła korzyści.

– Wasza miłość jest tak pewien wygranej?

– Jak tego, że widzę waszą miłość w tym momencie przed sobą.

– Losy wojny bywają niepewne.

– Dziwno mi, iż o niepewnych losach wojny mówi rycerz wielkiego poloru, który nocował zawżdy na polu bitwy, zgromiwszy wrogów.

Pogłaskany mile zręcznym pochlebstwem, kasztelan spojrzał przyjaźnie na Łaskiego.

– Zuchwała fantazja rycerska zdobi lata młode – rzekł. – Nie wadzi jednak, gdy owa fantazja chodzi w parze z rozwagą. Król, przerażony groźbami Turka, ile że pokój z sąsiadami jest nam teraz potrzebny, mógłby przykazać panu wojewodzie Sieniawskiemu, by strzegł pilnie ściany wołoskiej i cofnął każdego, kto chciałby ją przekroczyć. Byłoby przezornie, gdybyś wasza miłość posłał owemu Rożnowi ostrzeżenie listowne, by dzierżył na wodzy gęby różnych wagusów, którzy się niewątpliwie do niego cisną, chciwi jakiejś roboty, a jeszcze chciwsi łupu i dukacików waszej miłości.

Uwaga ta przekonała Łaskiego. W istocie! Gdyby wojsko hetmańskie zagrodziło drogę na Wołoszę, trzeba by się cofnąć ze sromotą. Wprawdzie jego nieopatrzna (18) młodość nie lękała się żadnych przeszkód, owszem, szukała ich, jednak z Rzeczpospolitą nie miał zamiaru wojować.

– Do Krakowa niedaleko – rzekł. – Pojadę sam z własnym dowcipem.

– Tak będzie najlepiej – zachęcał go kasztelan. – W Krakowie nie zapominaj wasza miłość, iż kasztelan krakowski nie może wiedzieć o zamysłach, którym Marcin Zborowski, stary rycerz, nie jest krzyw.

Kiedy Łaski i Heraklides wrócili do sali, kasztelan udał się do małżonki, która od śmierci najstarszego syna nie brała udziału we wspólnych obiadach i wieczerzach, nie znosząc widoku obcych twarzy.

Zamknięta w swojej komnacie, albo modliła się, albo słuchała czytania lektorki, albo, otoczona fraucymerem (19), dziergała ornaty dla kościołów katolickich. Bo nie zmieniła wiary mimo to, iż była żoną i matką odszczepieńców.

Paź trzymający straż przed drzwiami komnaty kasztelanowej drzemał sobie kiwając się na ławie. Kołpaczek, ozdobiony kitą, zsunął mu się na oczy, czekanik ze srebrnym toporkiem wypadł mu z rączyn splecionych na kolanie.

Zmarszczył się na ten widok pan krakowski, bowiem stary rycerz przestrzegał w domu wojskowego porządku.

Zbliżywszy się do pacholika obudził go pstryczkiem w nos.

Zerwał się chłopczyna na równe nogi wrzasnąwszy:

– Ażeby cię, zatracony…

W pierwszej chwili zdawało mu się, że go któryś z psotnych towarzyszy obudził tak niepolitycznie. Ujrzawszy przed sobą groźne oblicze pana, aż zachwiał się biedaczek z przerażenia.

– Jutro ze świtem zgłosisz się do marszałka, by cię wsadził do kosza o chlebie i wodzie.

Rzekłszy to kasztelan zastukał do drzwi i wszedł do komnaty.

Pani krakowska siedziała na zwykłym miejscu w swoim dużym krześle, bawiąc się z wnuczkami, dziećmi zmarłego syna. Obok niej spoczywała wdowa młodszego pana Marcina.

Na widok małżonka podniosła się, ale kasztelan, krzepki jeszcze, młody w ruchach, mimo sędziwych lat, podbiegł do niej szybko i przeszkodził powstaniu.

– Folguj sobie, jejmość – odezwał się. – Zasłużonej rodzicielce przystoi wygodny spoczynek.

A siadłszy na stołku, który mu podsunęła synowa, mówił:

– Przyszedłem do matki Krysi, przez którą używamy oboje ciężkiego frasunku. Dziewka zbliża się ku latom staropanieńskim, a droży się, jak gdyby dopiero wczoraj wyszła spod opieki ochmistrzyni.

Pani Zborowska westchnęła:

– Ów nieszczęsny Greczyn zbłaźnił jej rozum (20) i rozsiadł się w jej sercu jak kukułka w gnieździe sikorki, wypychając z niego poczciwe uczucia – rzekła. – Jeszcze dziś prosiła mnie słowy lamentliwymi, by jej nie sprzysięgać z panem Chodkiewiczem. Stolnik litewski cuchnie jej baranim kożuchem.

– Panami dwornymi nie są owi Litwinkowie, wiadomo, ale sama dworność nie wystarcza do szczęścia małżeńskiego – mówił kasztelan. – Omastą ona jeno, foremną ozdobą pożycia męża i żony. Wiem, że Krysia nie ma chęci ku panu Chodkiewiczowi, i nie chciałbym własnego dziecka pętać kajdanami przymusu.

Pani Zborowska uważnie spojrzała na małżonka.

– Jegomość zgodziłbyś się na związek Krysi z owym nieznanym włóczęgą? – zapytała zdziwiona.

– Dotąd Heraklides jest w Polsce nieznanym wagusem, księciem bez księstwa, panem bez państwa, ale za kilka miesięcy może być bardzo znanym hospodarem wołoskim, a wówczas niechby wiódł Krysię do Suczawy i osadził ją na tronie. Korona panującej księżnej nie umniejszy sławy domu Zborowskich, ile że sława domu Zborowskich nie kłóci się z chęcią dziewki.

– A gdyby zamysły Greczyna, ulepione z piasku, rozwiały się jak piasek za pierwszym podmuchem silniejszego wiatru? Wówczas wstyd spadłby na dom Zborowskich zamiast sławy, zaś serce naszego dziecka pogrążyłoby się w ciężkiej żałości.

– By nie dopuścić do owego wstydu i do owej żałości, przyszedłem do ciebie, Anusiu. Jako troskliwa a przezorna matka, bacz na każdy ruch Krysi podczas pobytu księcia w naszym domu, dzierż ją przy sobie, nie pozwalaj jej zbytnio zbliżyć się do gościa, bowiem ogień miłości spalił już siła cnót i rozumów. Nie można ufać Greczynowi. Dziś on tam, jutro sam, nie wiadomo, co mu strzeli do głowy, gdy zdobędzie przy pomocy pana Łaskiego tron wołoski. Zda mi się on być nie tylko dwornym, uczonym, ćwiczonym w różnych sztukach i umiejętnościach, lecz takoż bardzo chytrym. Mało mówi, a siła słucha, strzygąc uszami jak przebiegły lis. Pachnie mu Zborowska, niech mu pachnie, ale z daleka. Gdy wstąpi na regiment wołoski za zgodą Turka i naszego pana Augusta, wówczas niech przyśle swatów, tymczasem jednak nie trzeba dopuścić, by się tu, w Zborowie, ośmielił wyciągnąć rękę po Krysię. Mniemam, iż powiedziałem dosyć, byś wiedziała, moja jejmość, jak postępować.

– Znaczy się, iż trzeba dzierżyć księcia w pewnym oddaleniu, ale nie zniechęcać go, nie odtrącać.

Kasztelan pochylił głowę na znak, że go małżonka dobrze zrozumiała.

– A pan Chodkiewicz? – zapytała kasztelanowa. – Jakie oblicze okazać jemu, gdy przybędzie?

– Takie same, jak Greczynowi – rzekł kasztelan podnosząc się z krzesła. – Zawiedzie Heraklides, zostanie się Krysi stolnik litewski.

– A gdyby sobie pan Chodkiewicz obmierził humory Krysi?

– Nie ma o to obawy. Niedźwiedzie litewscy z wielką skwapliwością cisną się do naszych domów małopolskich, a są cierpliwi jak sam upór. Chodkiewicz poczeka.

cdn.

Teodor Jeske-Choiński

(1) Tu: zarzucał.

(2) Tu: makijaż.

(3) Dawniej: skórę; cerę.

(4) Dawniej: poduszczały; pobudzały; obwiniały; tu raczej: wpływały na właściwy wymiar sprawiedliwości.

(5) Aleksander Wielki (356– 323 przed Chr.) – wielki wojownik starożytności, król macedoński, zdobywca prawie całego ówczesnego świata cywilizowanego; był synem Filipa Macedońskiego, a uczniem Arystotelesa.

(6) Juliusz Cezar (100–44 przed Chr.) – Cajus Julius Caesar, rzymski wódz, mąż stanu i pisarz, zamordowany przez spiskowców; podbił całą Galię (dzisiejszą Francję), utrwalił władztwo Rzymu w Afryce i Hiszpanii; jako pisarz jest autorem znakomitych pamiętników o wojnie galijskiej oraz pamiętników o wojnie domowej.

(7) Karolus Magnus (742–814) – Karol Wielki, król frankoński i cesarz rzymsko-niemiecki; był znakomitym organizatorem, prawodawcą i protektorem nauk.

(8) Sokrates (469–399 przed Chr.) – filozof grecki; nie pozostawił po sobie dzieł pisanych, gdyż nauczał w rozmowach i dysputach, przeprowadzanych najczęściej na ulicach Aten; naukę jego przekazali potomności jego uczniowie, m.in. Platon; oskarżony o gorszenie młodzieży i bezbożność, skazany został na śmierć przez podanie mu do wypicia trucizny (cykuty).

(9) Kato – było dwóch Katonów: Marcus Forcius Cato Starszy (230–149 przed Chr.), konsul rzymski o niezwykle surowych obyczajach, autor dzieła o rolnictwie, i Marcus Porcius Cato Młodszy (95–46 przed Chr.), zmarł śmiercią samobójczą; zapalony obrońca ustroju republikańskiego przeciw Juliuszowi Cezarowi.

(10) Dawniej, tu: przecież.

(11) (Łac.) „na podobieństwo Boga stworzył go, mężczyznę i kobietę stworzył ich” (Rdz 1, 27).

(12) Dawniej: w stanie małżeńskim.

(13) Tu: miła na pierwszy rzut oka.

(14) Dawniej: niewygody; trudy.

(15) Tu: jazgocze.

(16) Dawniej: sądy.

(17) Dawniej: biedacy; ubodzy.

(18) Tu: lekkomyślna.

(19) (Z niem.) gronem kobiet pochodzenia szlacheckiego należącym do dworu wielkich panów, książąt, królów.

(20) Tu: zamieszał jej w głowie.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Teodora Jeske-Choińskiego O mitrę hospodarską.