O mitrę hospodarską. Rozdział dziesiąty

Roztruchan krążył z rąk do rąk. Każdy z biesiadników uważał sobie za obowiązek wychylić go do dna, co nie wszystkim poszło na zdrowie, ile że większa część piła już od obiadu i miała w sobie sporą miarę różnych trunków. Słodki, mdły tokaj, obiegłszy żyły ognistym prądem, nie wytrzeźwił nikogo.

– Mniemacie waszmość panowie – mówił Łaski – że damy radę owej hołotce wołoskiej?

– Na mieczach ich rozniesiemy!

– Rozpędzimy owych barbarów jak gromadę szczeniaków!

– W puch ich rozbijemy! – odpowiadano mu zewsząd z wielkim animuszem.

– Prawdziwym ukontentowaniem napełnia moje serce kawalerska fantazja waszmość panów. Z takimi żołnierzami to iść chociażby na Saracenów. Za powodzenie naszej imprezy!

I znów poszedł roztruchan dokoła.

– Ho, ho, veni, vidi, vici (1), u mnie zawżdy tak – odezwał się z kąta basowy głos.

Łaski spojrzał w stronę, skąd się ów głos wydobywał jak z pustej beczki, a spostrzegłszy grubego jegomościa z fioletową gębą opoja, zapytał półgłosem Rożna, który siedział z jego prawej strony.

– Któż to taki?

– Prostacki wagus, który czepia się każdego, kto mu nie liczy kufli – odpowiedział Rożen.

– Postawić przed nim garniec wina. Niech się owo bydlę czym prędzej upije, żeby nam nie przeszkadzało.

A zwróciwszy się do pana Jarzyny, swojego rotmistrza rytwiańskiego i dziedzica na Krzykawicach, rzekł Łaski:

– Jak waszmość mniemasz, czy zbierzemy w ziemi krakowskiej przez zimę kilka zacnych chorągwi?

Jarzyna, rycerz starszy, doświadczony, wypolerowany w licznych bitwach, odrzekł:

– Młodziaków to by poleciało z nami więcej, niż trzeba, ale cóż nam po świeżym żołnierzu, który jeno zawadza w pochodzie?

Nie podobała się ta odpowiedź panu Lasockiemu, najmłodszemu z kompanii.

– Waszmość radziłbyś zaciągnąć pod chorągwie samych starców siwobrodych – odezwał się z przekąsem.

– Nie starców siwobrodych, chociaż siwa broda nie wadzi na wojnie, jeno doświadczonych żołnierzy. Bo doświadczony żołnierz, przywykły do niewczasów obozowych, nie tak je sobie przykrzy jak młodziak. Niejednokrotnie ostrzelany, harmatnim prochem okurzony, śmielej się na rzuca nieprzyjaciela. W starszych zwyczajnie ratio, mens et consilium (2), a stąd pewniejszy sukces.

Żywo odparł na to Lasocki:

– Młodzi mają większą krzepkość w ciele, a przez to są ad onera belli (3) sposobniejsi. Prędcy, odważni i szczęśliwi, ile że fortuna audaces adiuvat (4), idą łatwiej ku zwycięstwu niż doświadczeni mężowie.

– Czytamy u Cicerona, jako opera sunt iuvenum, bella virorum, consilia senum (5) – rzekł spokojnie Jarzyna.

– Tenże Cicero uczy w innym miejscu, że in bello fortior est, qui vivacior (6) – odciął się Lasocki podrażnionym głosem.

– Nunquam in bello felicior quam qui diu vixit (7) – odpowiedział Jarzyna zawsze z tym samym spokojem.

– Saepe in puero vir, in viro puer (8) – zawołał Lasocki zrywając się ze swojego sądka.

Gwałtowność młodego rycerza nie podniecała wcale starego wilka bitew. Siedząc na sądku z łokciami opartymi na kolanach, a brodą na dłoniach, spoglądał drwiąco spod czoła na zaperzonego przeciwnika i ciągnął dalej monotonnym głosem starego profesora:

– Uczy Kasjodor (9), że non potest servare militarem disciplinam iuvenis exercitus (10).

– Waszmości Kasjodor mógł pasać świnie u Platona (11), a tenże mniemał, jak jeno młodość jest sposobną do wojny – wołał Lasocki coraz głośniej.

– Jeszcze nie wiadomo, kto u kogo świnie pasał – mówił Jarzyna coraz spokojniej, obojętniej. – Waszmości Platon był wierutnym osłem.

Spokój starego żołnierza doprowadził krewkiego młodzieńca do wściekłości.

Poczerwieniał jak rozgniewany indyk i przyskoczywszy tuż pod sam nos Jarzyny krzyknął:

– Waszmość czynisz wzgardę mojemu Platonowi?

– A waszmość mojemu Kasjodorowi?

– Waszmości Kasjodor nie godzien lać wodę na ręce mojego Platona.

– A waszmości Platon nie godzien nosić czekana za moim Kasjodorem.

– Waszmość nadużywasz mojej cierpliwości.

– A waszmość mojej pobłażliwości dla chłopiąt.

– Bij, kto w Boga wierzy!

– Nie każdy kąsa, kto wąsami trząsa.

Z migotliwą szybkością błyskawic krzyżowały się ostatnie zwroty, ocierając się o siebie jak ostre brzeszczoty.

Już zaczął się drwiący tylko zrazu Jarzyna rozgrzewać.

– Waszmość nosisz przy sobie szablę ku postrachowi wieprzów – krzyknął Lasocki.

– I szczeniaków! – huknął Jarzyna zrywając się teraz także z sądka.

Błysnęły w świetle pochodni szable i już mieli przeciwnicy skoczyć na siebie, kiedy ich rozkazujący głos Łaskiego powstrzymał:

– Szable w pochwy!

Śledził on z wielką uwagą i z wielką uciechą turniej językowy, bawiąc się doskonale. Ale gra miała się zmienić w dramat, a tego nie chciał. Jutro gruchnęłoby po Krakowie, że Łaski przyjechał do stolicy wyprawiać burdy pod bokiem króla jegomości. Na niego spadłaby wina, gdyby polała się krew.

Lecz nie tak łatwo było uśmierzyć gwałtowny temperament rozsierdzonych przeciwników. Nie skoczyli wprawdzie na siebie, jednak nie schowali szabel. Jak dwa koguty, kiedy brytan podwórzowy wpadnie nagle pomiędzy nich i przerwie zażarty bój, tak spoglądali oni na siebie spode łba, w każdej chwili gotowi do dalszej bitwy.

Widział to Łaski, przeto podniósł się i rzekł:

– Takowy to posłuch ma hetman u swoich rotmistrzów? Obwołaliście mnie swoim wodzem waszmość panowie, a czynicie tumulty w mojej prezencji? (12) Z takimi żołnierzami nie pójdę nawet na stare baby.

Biesiadnicy ruszyli się kupą i otoczywszy przeciwników, jęli ich przekonywać, by ulegli żądaniu wodza.

Pierwszy ochłonął Jarzyna, lecz nagiego brzeszczotu z rąk nie wypuszczał niepewny zamiarów Lasockiego.

A Łaski mówił dalej:

– O co się waszmość panowie powadziliście? O brodę pana ojca Abrahama albo o łysinę Juliusza Cezara? Albowiem jako znakomici rycerze wiecie, że nie aetas militum decernit pugnam (13), jeno ich virtus (14). Król perski Kserkses (15) podnosząc (16) wojnę przeciwko Grekom wiódł, prócz innych żołnierzy, dwa tysiące jezdnych, z których każdy był w sześćdziesiątym roku swojego żywota, a żaden z owych starców nie ustąpił pola młodym. Ale za to z Ateńczykiem Alcybiadem (17) szła przeciwko Syrakuzanom (18) sama młódź, a i ona nie podała tyłów nieprzyjacielowi. Owa! Nie wiek żołnierza wygrywa bitwy, jeno serce rycerskie. A Cicero, Platon, Kasjodor? Łatwo było im uczyć żołnierza przy stoliku z rylcem i tabliczką woskową w garści. Prochu po nich dawno nie ma i dymu, i popiołu. Niech spoczywają w pokoju!

– Requiescant in pace! – huknęli biesiadnicy. – Dajcie sobie gęby!

Ochłonął już także i Lasocki. W istocie! O co się właściwie powadził z Jarzyną? O Platona?

Spojrzał on na Jarzynę, Jarzyna na niego i parsknąwszy śmiechem rzucili się sobie w objęcia.

A z kąta, spoza dużej beczki, odezwał się ów wagus-wydmikufel, który dopijał już swojej garncówki:

– Veto! Kiedy bić, to bić! Ginie w Polsce cnota, zamiast się bić, ślinią się jak strachliwe dziewki.

Wojowniczość znanego tchórza wywołała powszechną wesołość.

– Mości Falendysz! – rozkazał Łaski. – Utocz no waszmość małmazji kandyjskiej, najstarszej, jaką masz w piwnicy.

Małmazję z Kandii uważano w XVI stuleciu za wino najtęższe i trzeźwiono się nią po obfitych libacjach. Łagodziła ona na pewien czas odurzenie i ciężkość, spowodowane nadmiernym użyciem węgrzyna, w zamian jednak za to wlewała w żyły ogień, a w głowy szalone zachcianki. Gdyby nie obecność Łaskiego, nie obyłoby się bez rozlewu krwi, co chwila bowiem ktoś wszczynał jakiś spór, nie wiedząc sam, o co mu szło, i kręcił się dokoła jakiejś niemądrej myśli z uporem pijaństwa.

Po pierwszym roztruchanie kandyjskiego zaczęła się owa bezładna gadanina, owe ciągłe przeskakiwanie z przedmiotu na przedmiot, owe ciągłe rwanie się dysputy, które obrzydza trzeźwym pobyt wśród pijanych.

Łaski był najtrzeźwiejszy z całej kompanii, raz, że pił najmniej, a potem, że pił rozważnie, zakąszając po każdym roztruchanie obficie piernikiem i orzechami.

Chaotyczna wrzawa zaczęła go nudzić i już myślał, jak by się wydostać bez obrazy towarzystwa na świeże powietrze, kiedy jego uwagę zwrócił spór toczący się pomiędzy Siedlickim a Filipowskim.

– A ja powiadam waszmości… no, tak, mówię… że waszmość… – bełkotał Siedlicki – jako…

Zapomniawszy, o czym właściwie chciał mówić, wytrzeszczał na Filipowskiego oczy i roześmiał się głupkowato.

– Aha, widzi waszmość… o czym ja to chciałem… właśnie… aha… a tak, ten sądek… powiadam waszmości… co mi tam za sądek… nie takim grywałem w piłkę…

– Przechwalasz się waszmość – protestował Filipowski.

– Nie wierzysz waszmość, panie sąsiedzie? – zaperzył się Siedlicki.

– Nie wierzę – upierał się Filipowski.

– Na rękę wyzwę… wasz…mość… na rękę…

– Lepiej pokaż waszmość, jako grywasz sądkiem w piłkę.

– O, o, okrutna sztuka… – bredził Siedlicki i, dźwignąwszy się z trudem, podniósł sądek. – Dzierż waszmość…

Usiłował cisnąć beczułkę napełnioną winem ku Filipowskiemu, lecz rozkołysawszy się na chwiejących się nogach runął z nią razem na ziemię.

– Srogi z waszmości Samson – zaśmiał się Filipowski, znany siłacz.

Nie tylko on jeden miał stalowe muskuły. I Rożen, Jarzyna, Lasocki odznaczali się niezwykłą siłą. A że się już wszystkim dobrze z czupryny kurzyło, przeto bardzo się im spodobała gra w sądki.

Pierwszy Rożen uniósł ten, na którym siedział, i rzucił go Jarzynie; Jarzyna podał go Lasockiemu, a Lasocki Filipowskiemu.

Latały sądki nad głowami przerażonych pacholików, pękały rakiety pustego śmiechu, krzyżowały się nawoływania: „Dzierż, waszmość! Baczność!”.

Wszczął się gwar, hałas, zamieszanie.

– Miłościwi panowie, moje sądki, zmiłujcie się! – lamentował Falendysz. – Moje najlepsze sądunie!

A Siedlicki, który podniósł się tymczasem z ziemi, objął oburącz wielką kadź i usiłując ją ruszyć z miejsca mamrotał:

– Co mi tam sądek!… Słońce mi dajcie i księżyc, totum mundum… (19) Siedlicki grywa w piłkę jeno słońcem albo księżycem.

Łaski aż się popłakał ze śmiechu. I jego ogarnęła pustota młodości. Więc pochwyciwszy przebiegającego pacholika za szarawary poniżej krzyża krzyknął na Rożna:

– Zygmunt, łap!

Jak z procy wyleciał z jego ręki krzyczący wniebogłosy chłopczyna i padł w objęcia Rożna; z objęć Rożna przebiegł w ramiona Jarzyny i wrócił znów do Łaskiego.

– Uu, ha! – ryczeli panowie rotmistrzowie jak rozbawione chłopięta.

Ten i ów zdjął kaftan, podwinął rękawy koszuli, by mieć swobodniejsze ruchy. Latały w powietrzu sądki, latali pacholikowie, pochodnie sypały iskrami, błyskały brylanty, rubiny i szafiry, zdobiące ręce rycerzy.

Ktoś krzyknął:

– Falendysza dawać.

Ktoś drugi dodał:

– Okrąglutki jak piłka.

I już Jarzyna chwytał winiarza za kołnierz.

Ale pan Maciej wyrwał się z siłą rozpaczy z żelaznych objęć starego żołnierza i padłszy na kolana błagał z wyciągniętymi ramionami.

– Miłościwi panowie, uszanujcie urzędnika miasta, nie czyńcie wzgardy rajcy krakowskiemu. Pacholikowie moi patrzą.

– A ty, niecnoto, szanujesz zacne zdrowie szlacheckie? – mówił Jarzyna. – Wczoraj strułeś nas tak obmierzłym trunkiem, żeby się koza wściekła, gdybyś jej tego paskudztwa nalał pod ogon. W powietrze go!

– Litości, miłościwi panowie – jęczał Falendysz. – Jelita mi wytrzęsiecie.

I objął Łaskiego za kolana, całując jego trzewiki.

– Darujemy ci jelita – rzekł Łaski – ale wypijesz garniec tego paskudztwa, którym strułeś waszmość panów.

– Sąd Salomonowy! – zawołał Filipowski i wziąwszy pochodnię skoczył w najdalszy kąt piwnicy, gdzie Falendysz miał najpodlejsze wina.

Daremnie bronił się winiarz, który pijał trunki tylko najprzedniejsze, bo znał się na nich lepiej od swoich gości. Dwóch rycerzy trzymało go za ręce, trzeci za brodę, czwarty otworzył mu gębę, a piąty lał w gardło małymi haustami cienkusz straszliwy, zaprawiony gorzałką.

Biedak krztusił się, otrząsał ze zgrozą, ale musiał wypić cały garniec.

Kiedy go nareszcie puszczono, porwał się z ziemi i uciekając z piwnicy wrzeszczał jak opętany:

– Ratujcie, chrześcijanie! Po cyrulika, kto poczciwy! W piekle diabły nie szynkują podlejszych trunków!

cdn.

Teodor Jeske-Choiński

(1) (Łac.) przyszedłem, zobaczyłem, zwyciężyłem.

(2) (Łac.) rozum, myśl i rada.

(3) (Łac.) do trudów wojny.

(4) (Łac.) szczęście odważnym sprzyja.

(5) (Łac.) prace są (rzeczą) młodzieńców, wojny – mężów, rada – starców.

(6) (Łac.) na wojnie dzielniejszym jest, kto bardziej żywotny.

(7) (Łac.) Nigdy nie jest się w wojnie bardziej szczęśliwym niż wtedy, gdy kto długo żył.

(8) (Łac.) Zawsze w chłopcu mąż, w mężu chłopiec (żyje).

(9) Kasjodor (485–583) – Cassiodorus Flavius Magnus Aurelius, uczony i mąż stanu ostrogocki za Teodoryka Wielkiego; autor Kroniki od stworzenia świata, Historii Gotów i innych.

(10) (Łac.) młode wojsko nie potrafi zachować dyscypliny wojskowej.

(11) Platon (427–347 przed Chr.) – filozof grecki; był uczniem Sokratesa; założył własną szkołę filozoficzną, tzw. Akademię; pozostawił liczne pisma o przepięknej formie artystycznej, jak Kriton, Faidros, Uczta, Fedon, Apologia Sokratesa i inne.

(12) Tu: obecności.

(13) (Łac.) wiek żołnierzy rozstrzyga bitwę.

(14) (Łac.) dzielność.

(15) Kserkses (ok. 519–465 przed Chr.) – król Persów, zabity przez spiskowców; podbił Egipt i Babilonię; w roku 480 wyprawił się na Grecję; zdobył i zburzył Ateny, w końcu poniósł klęskę pod Salaminą, Plateą Mykale i wrócił do Persji.

(16) Tu: wszczynając.

(17) Alcybiades (451–404 przed Chr.) – wódz i mąż stanu starożytnych Aten, zamordowany na wygnaniu; dowodził w wojnie przeciwko Syrakuzom w roku 415; na czele wojsk ateńskich pobił Spartan w roku 411 i 410.

(18) Syrakuzanie – mieszkańcy Syrakuz na Sycylii, osadnicy greccy z Koryntu, którzy kolonię tę założyli w roku 734 przed Chr.

(19) (Łac.) cały świat.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Teodora Jeske-Choińskiego O mitrę hospodarską.