Niespokojny płomień. Rozdział piąty

Następne kilka tygodni minęło dość przyjemnie. Alipiusz znalazł pokój w cenie nie wyższej niż ta, jaką płacił za ciasną klitkę w domu Juby. Tu nie było nieprzyjemnych zapachów, ani podstępnej Mavrut. Była za to Melania.

Do szkoły było stąd dużo bliżej, a chodzić mógł tam w towarzystwie Augustyna. Co wieczór wychodzili spotkać się z przyjaciółmi, albo przyjaciele przychodzili w odwiedziny do nich. Kiedy mieli dość pieniędzy, szli oglądać w teatrze sztuki, a to z kolei pobudzało ich do niekończących się i wspaniałych dyskusji.

Szkoła również przynosiła radość, choć mocno obciążała umysł. Augustyn oczywiście w ogóle tego nie odczuwał. W dysputach organizowanych przez nauczycieli przewyższał studentów o wiele starszych od siebie. Był wybitny, po prostu wybitny. Po zaledwie siedmiu miesiącach zdobył tytuł „Najlepszego Studenta”, a nosił go tak, jakby się z nim urodził.

Ale była również Melania.

To prawda, Alipiusz rzadko widywał ją zwiniętą w kłębek na leżance w pokoju Augustyna. Zwykle załatwiała dla niego mnóstwo różnych spraw. Prała i prasowała jego tuniki, gotowała mu posiłki – a Alipiusz, który często je z nim dzielił, musiał przyznać, że była dobrą kucharką – biegała na posyłki i pilnowała, żeby w jego pokoju panował porządek. Jednak widać było wyraźnie, że jej status jest inny niż zwykłej służącej. Przynajmniej w oczach Augustyna.

Melania była ładna – nie było sensu udawać, że nie. Nie tak natrętnie ładna, jak inne dziewczyny, tylko w cichy, spokojny sposób. Nigdy nie podnosiła głosu, ale kiedy coś ją rozbawiło, wybuchała krótkim gardłowym śmiechem, a jej oczy zdawały się wtedy tańczyć.

– Trzepocze się jak ptak – powiedział kiedyś Augustyn, podążając za nią pełnym uznania wzrokiem, wzrokiem właściciela. Alipiuszowi przyszło do głowy, że może przyjaciel kupił ją na targu niewolników. Zapytał, jak się poznali, a Augustyn oznajmił po prostu:

– Och, znalazłem ją i zabrałem do siebie. To był dobry pomysł.

No, ale mógł ją przecież znaleźć na targu niewolników. Nie miała przeciętych uszu, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Ten zwyczaj zaczął wychodzić z użycia.

Bo nie miało znaczenia, czy była niewolnicą.

Ważne było to, że tu była. „Och, znalazłem ją i zabrałem do siebie. To był dobry pomysł” – takie miłe, niezobowiązujące i prawdziwie pańskie stwierdzenie. Być może Augustyn tak właśnie o tym myślał, przynajmniej na początku. Bo teraz myślał inaczej. Zakazał jej się pokazywać, kiedy przychodzili przyjaciele. Nie wolno jej było wtedy wchodzić do jego pokoju, a raz, kiedy wsadziła tam ten swój miękki, brązowy nosek, rzucił w nią zwojem. To był całkiem gruby zwój, a uderzył ją prosto w twarz. A ona tylko zaśmiała się gardłowo i znikła.

Alipiusz przypomniał mu kiedyś o dziewczynie, którą razem widzieli w bazylice.

– Och, tamta! Co z nią?

– Sądziłem, że jesteście w sobie tak bardzo zakochani…

– Wtedy istotnie byłem, czy myślałem, że jestem. Ale raczej byłem zakochany w zakochaniu.

– Czyli z tym już koniec?

– To się nigdy nie kończy, Alipiuszu. Kobiety się zmieniają, ale miłość pozostaje. Miłość do bycia zakochanym.

Czy naprawdę tak sądził? I czy teraz był zakochany w Melanii?

Alipiusz rozważył to bardzo starannie, a potem zdecydował, że nie. Był żonaty z Melanią – w pewnym sensie. A to zupełnie co innego. W tym było więcej sensu. Oczywiście naprawdę się z nią nie ożenił. Sama myśl o tym byłaby śmieszna. W końcu jego ojciec był urzędnikiem, a on sam zostanie uczonym, albo może prawnikiem. Miał obowiązek ożenić się z dziewczyną z porządnej rodziny, a nie z czymś, co „znalazł i zabrał”.

Melania była mu użyteczna na wiele sposobów. Lubił być dobrze obsłużony, a ona potrafiła mu to zapewnić. Jednak mądrze będzie mieć na nią oko. Augustyn, przy całej swej wiedzy, nie ma zielonego pojęcia jak niebezpieczne potrafi ą być kobiety.

Alipiusz nigdy nie rozmawiał z Melanią, wyjąwszy momenty, kiedy nie mógł tego uniknąć. Nie wydawała się tym dotknięta – chyba nawet tego nie zauważyła. Jemu to bardzo odpowiadało, choć nie zmniejszało podejrzeń wobec niej. Augustyn nie miał zamiaru się z nią żenić, ale być może ona postanowiła usidlić jego. Alipiusz słyszał o takich kobietach. Mieszkały nawet w Tagaście – prawdziwe pajęczyce tkające cierpliwie swą sieć.

Były to ponure rozważania, więc postanowił działać i położyć im kres.

Jak zwykle, kiedy już podjął decyzję, nie czekał na odpowiednią okazję. Pomysł przyszedł mu do głowy, kiedy siedział sam w swoim pokoju, a wówczas od razu się podniósł i poszedł szukać Melanii.

Był pewien, że ją znajdzie. Było późne popołudnie, a zakupy robiła przecież wcześnie rano. Poza tym dom nie był duży. Należał do bogatego Kartagińczyka, który mieszkał tu, nim zbił majątek. Obecnie przeniósł się do bogatej willi w pobliżu Byrsy, a jeden z jego licznych klientów podnajmował jego stary dom studentom.

Drzwi do pokoju Augustyna były uchylone. Zobaczył, że Melania siedzi w ulubionym fotelu Augustyna – jej niewielkie ciało zdawało się w nim tonąć. Obejmowała ramionami oparcia fotela, jakby chciała się otulić nieustępliwym drewnem.

Kiedy wszedł do środka, poderwała się na równe nogi i stanęła ze spuszczoną głową, jakby przyłapał ją na czymś zdrożnym.

– Przyszedł Baddu z listem dla niego – powiedziała dziwnie bez tchu. – Siedzi na zewnątrz, pod drzwiami. – Baddu był jednym z dwóch niewolników należących do rodziców Augustyna. Doręczał listy. Był to starszy człowiek, w dodatku niezbyt silny. Dobrzy niewolnicy to był duży wydatek.

– Minęły prawie dwa miesiące odkąd był tu ostatnio – stwierdził Alipiusz. – Już czas na listy.

– Tak, ale…

– Rozmawiałaś z nim? Co powiedział? Czy coś się stało?

– Nie rozmawiałam z nim. Nic nie mówił.

To było takie bezmyślne i nieracjonalne, typowo kobiece zachowanie. Kiedy kobiety nie knują i nie kuszą, gadają tylko po to, żeby gadać.

Usiadł. Ale nie w fotelu Augustyna.

– Melanio, chcę z tobą porozmawiać.

Nadal stała, więc jej wielkie, przejrzyste oczy znajdowały się teraz na tym samym poziomie, co jego.

– Usiądź – powiedział z lekką irytacją.

Przysiadła na stołku u jego stóp i patrzyła teraz w górę na jego twarz.

Odchrząknął.

– Jak się poznaliście z Augustynem?

Po chwili milczenia odpowiedziała bez wyrazu:

– Znalazł mnie.

Słowa Augustyna. Widać kazał jej tak mówić. Najprawdopodobniej była jednak niewolnicą.

– Ty… opiekujesz się nim, prawda?

Za całą odpowiedź skinęła głową.

Wziął głęboki oddech.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, że on jest bardzo utalentowany? Że będzie kimś wielkim?

– Tak – odparła. – Czasami pragnę, żeby tak nie było, ale wiem, że jego to cieszy. Więc ja też tego pragnę.

– A dlaczego pragniesz, żeby tak nie było?

– Bogowie są daleko – odparła z wahaniem. – Czasami on też jest daleko. Siedzę u jego stóp, ale nie mogę za nim iść. Muszę czekać, aż wróci. – Uśmiechnęła się lekko. – Mogę poczekać – zapewniła.

– Melanio, gdyby… gdyby zdecydował się cię oddalić, dokąd byś poszła?

Popatrzyła na niego tymi wielkimi oczami. Nic nie powiedziała.

– To było tylko takie pytanie – zapewnił szybko, a krew zaczęła mu walić w skroniach. – Ja… nie sądzę, żeby to zrobił. To tylko pytanie. Ale przecież może się tak zdarzyć, prawda?

– On mnie potrzebuje – powiedziała po prostu.

To samo powtarzała zawsze Monika. Ale Monika na pewno nie zaaprobowałaby tej dziewczyny.

Uczynił ostatni wysiłek.

– Być może pewnego dnia dla niego będzie lepiej jeśli… jeśli… jeśli go opuścisz.

Spojrzała na niego wyzywająco.

– Wtedy mi to powie – stwierdziła odrzucając głowę.

Znowu odchrząknął.

– Wiesz co?– powiedział. – Myślę, że jestem okropnym głupcem.

– Jesteś – odparła poważnie. – Ale jesteś dobrym głupcem Alipiuszu. A on potrzebuje dobrego głupca.

Nie spodobało mu się, że tak nagle się z nim zgodziła.

– Dlaczego tak mówisz?

– Ponieważ jesteś wszystkim tym, czym on nie jest. On nie jest głupcem. I nie jest dobry.

Sapnął ze zdumienia.

– Dlaczego ci w takim razie na nim zależy?

– Kocham go – odparła.

Pokręcił głową w zdumieniu. Co kobiety myślą, kiedy mówią coś takiego? Powiedziała te słowa w taki sposób, jakby wyjaśniały wszystko. Ale nie wyjaśniały przecież niczego. Tylko dodatkowo komplikowały sprawy.

Zmrużyła oczy w milczącym śmiechu, ale nagle wyraz jej twarzy zmienił się. Pospiesznie wstała.

– Nadchodzi – rzuciła.

Wytężył słuch, ale nic nie usłyszał. Dopiero po dłuższej chwili usłyszał w oddali głos, który znał od najwcześniejszego dzieciństwa. Rzeczywiście nadchodził. Ależ ta dziewczyna miała słuch.

Rozległy się też inne głosy, a przy drzwiach, gdzie czekał z listem Baddu, zrobiło się lekkie zamieszanie.

Potem do pokoju wpadł Augustyn, a za nim Nebrydiusz, Honoratus i kilku innych. Baddu został na zewnątrz.

– Wina, Melanio – polecił Augustyn. – Do hadesu z tym nieszczęsnym Baddu. Mówi, że musi jutro wracać. A to oznacza, że resztę dnia muszę poświęcić na pisanie listów do moich szanownych rodziców – Przecinał rylcem sznurki listu.

Alipiusz spojrzał ze zdumieniem na Melanię.

Zwykle słuchała bez chwili zwłoki nawet najdrobniejszych poleceń Augustyna.

Teraz nie ruszyła się z miejsca. Stała, całkiem nieruchomo, z przekrzywioną głową, jakby oczekiwała ciosu.

– Melanio, wina – przypomniał jej szeptem.

Ale stała nadal, jakby wrosła w ziemię. Zauważył, że bardzo zbladła.

Augustyn rozwinął list i zaczął czytać, a w miarę jak czytał, też robił się coraz bledszy. Pergamin drżał mu lekko w dłoni.

W pokoju nagle zrobiło się bardzo cicho.

Kiedy Augustyn uniósł wzrok, jego oczy były zupełnie puste.

– Mój ojciec nie żyje – oznajmił bardzo spokojnie.

Natychmiast wszyscy zebrali się wokół niego, machali rękami i mruczeli jakieś pocieszenia, ale żaden nie położył mu ręki na ramieniu, jakby wiedzieli, że nie życzy sobie kontaktu fizycznego.

Skinął głową.

– Idźcie teraz, przyjaciele. Ty Alipiuszu też. Muszę zostać sam – opadł na swój fotel.

Wyszli w milczeniu. Kątem oka Alipiusz zobaczył, że Melania uniosła głowę. Uczyniła trzy, cztery szybkie kroki i padła na kolana, chwytając rękami kolana Augustyna.

Zamykając drzwi stwierdził, że Augustyn patrzy przed siebie, nie zwracając uwagi na dziewczynę.

Jej bóg był daleko. Siedziała u jego stóp, ale nie mogła za nim iść. Poczeka, aż wróci.

Był sam, pomimo jej obecności.

Instynktownie Alipiusz zrozumiał, że jest to oznaka bliskiego związku między tym dwojgiem osób, większego może, niż taki, jaki mógłby powstać pomiędzy dwoma mężczyznami.

Poczuł, że po policzku płynie mu łza. Otarł ją ze złością ramieniem.

***

W pokoju zapadła absolutna cisza.

Oczy Augustyna pozostały suche. Nie czuł bólu i zastanawiał się nawet trochę, dlaczego nie czuje. Człowiek ma tylko jednego ojca, a on teraz nie ma już żadnego. Niejasno pamiętał, że matka pisała, iż ojciec przyjął przed śmiercią chrzest. Pomyślał o chwili, kiedy sam wiele lat temu chorował na brzuch tak ciężko, że płonął w gorączce i niemal nie mógł oddychać. Ręce jego matki były jedyną chłodną rzeczą na całym świecie pełnym płomieni, bólu i braku powietrza. Chciał wtedy zostać ochrzczony, w imię Trójjedynego Boga matki, Stworzyciela wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych, jedynego Syna i Ducha Świętego. Wierzył wtedy w ich realność.

Ale wkrótce wyzdrowiał i chrzest odłożono, gdyż mógł popaść na powrót w grzech, a wówczas byłby bardziej winny niż wcześniej.

Wiele o tym dyskutowali, matka, Baddu i Cleta i kapłan Agapetus – wszyscy prócz Patrycjusza, który tylko wzruszył ramionami ponieważ jego obchodziło jedynie zdrowie syna.

A teraz sam przyjął chrzest.

Matka wygrała swoją bitwę. Walczyła osiemnaście lat, ale w końcu wygrała. Nikt nie mógł jej zarzucić braku wytrwałości.

Czy chrzest naprawdę czyni aż taką różnicę w ostatecznym losie człowieka? I jaki jest ten ostateczny los?

Siła wiary to jedna sprawa, a rozsądne wyjaśnienie druga. Mogę bardzo silnie wierzyć w rzecz, która jest błędem. A ja w nic mocno nie wierzę. Nie mam pojęcia, gdzie ojciec jest teraz, ale jego ciało zostało zapewne pochowane gdzieś na chrześcijańskim cmentarzu w Tagaście.

Nigdy już nie usłyszę jego gromkiego śmiechu i nie zobaczę tego zagadkowego spojrzenia spod ciężkich brwi. Nigdy więcej nie poczuję irytacji słysząc ojcowską dumę w jego głosie, gdy mnie komuś przedstawia. Pod wieloma względami był to człowiek irytujący. Nie był jednak zły. Niewiele mieliśmy ze sobą wspólnego. Chciał, bym osiągnął to, czego jemu nie udało się osiągnąć, ponieważ miał zbyt słaby umysł. Matka powiedziałaby, że nie należy tak mówić o zmarłych, a już na pewno nie o zmarłym ojcu, ale, matko, ja tego nie mówię, ja to myślę. Pozwól, ze zachowam prawdę chociaż w myślach. On miał słaby umysł.

Nie mogłem szanować jego rozumu. Mogłem szanować jego, ponieważ, bez względu na to jaki Bóg, czy bogowie, stworzyli wszechświat, to Patrycjusz stworzył mnie, za twoim pośrednictwem, matko.

Od tego punktu łańcuch ciągnie się wstecz przez ścieżki czasu, coraz szerszy i szerszy – a przecież powinien się gdzieś zbiegać w jedną parę ludzi. To może być prawda. Liczby są przecież takie tajemnicze.

Mój ojciec nie żyje. Czy to możliwe, że człowiek staje się mężczyzną dopiero kiedy jego ojciec umrze? Kiedy wie, że teraz sam dźwiga całą odpowiedzialność i musi sam budować swój los, a pewnego dnia może również los innych?

Gładził dłonią włosy Melanii, ale nawet o tym nie wiedział.

– Panie…

Spojrzał na nią. Jej oczy były pełne łez, ale uśmiechała się.

– Tak, Melanio?

– Mój ukochany panie. Noszę w sobie twoje dziecko.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Niespokojny płomień.