Niespokojny płomień. Rozdział ósmy

– Gdzie jest Augustyn? – zapytał Honoratus wchodząc do jadalni.

Alipiusz przełknął kęs melona nim odpowiedział.

– W pracowni. Nie chodź tam, jest z nim Bahram. Nie chce, żeby ktoś im przeszkadzał prócz Harmodiusza.

– Sam wybrany! To może potrwać. Zostało dla mnie coś do jedzenia? Gdzie jest Melania?

– Na górze. Tam też nie chodź. Lepiej usiądź, choć obawiam się, że niewiele mogę ci zaproponować…

– Widzę, że moje ruchy w tym domu są niemal tak ograniczone jak twój posiłek. Melony, figi, warzywa… Czy tylko to jadasz?

– Mniej więcej. Nie, nie ruszaj tego, Honoratusie, nie mogę ci dać owoców. Są święte. Ale możesz zjeść ciasto.

– Dziękuję. Ale dlaczego uważasz, że owoce są święte? Przecież sam je jesz?

– To co innego. Zostałem przyjęty. To była prawdziwa uroczystość. Jestem – jak ci to wytłumaczyć? – jestem w pewnym sensie uświęcony, ponieważ zostałem przyjęty. Kiedy jem owoce, modlę się. A kiedy się modlę podczas jedzenia owocu, uwalniają się z niego cząsteczki Światła, a to liczy się najbardziej. Nie mogę ci oczywiście zabronić kupowania melonów czy fig na targu i zjadania ich – ale nie wolno mi cię nimi częstować.

– Możesz sobie zatrzymać owoce – stwierdził Honoratus sucho. – Wolałbym, żebyś mnie poczęstował soczystym mięsem i jajkami.

– W tym domu ich nie znajdziesz – burknął Alipiusz żując kęs. – Wszyscy zostaliśmy przyjęci – oprócz Melanii.

– A co się jej stało? Dlaczego nie mogę iść na górę przywitać się z nią?

– Z nikim nie rozmawia.

– Alipiuszu, co jej się stało?

– Cierpi. Jej bóg – Augustyn, rzecz jasna – porzucił ją. Wygłosił jej wykład o Manim.

– I?

– Wspaniały wykład. Trwał dwie i pół godziny. A Melania siedziała i wpatrywała się w niego tymi wielkimi czarnymi oczami, a potem…

– Przerwała mu? On tego nie znosi.

– Nie, nie. Ale kiedy skończył – był dość wyczerpany – uśmiechnęła się do niego i powiedziała: „Uwielbiam jak mówisz – nigdy nie jesteś równie przystojny jak wtedy, gdy przemawiasz”.

– Biedna Melania.

– Napadł na nią. Nigdy nie widziałem go tak wściekłego. Stracił przez nią dwie i pół godziny! No cóż, przekonał się na własnej skórze jak prawdziwe są nauki Maniego: że Ewa została potępiona na wieki za uwiedzenie Adama i że prokreacja to najgroźniejsza broń Królestwa Ciemności, dużo gorsza niż zjadanie zwłok zwierząt. Jak dotąd Melania to znosiła – to cierpliwa osóbka, wiesz, i bardzo ją polubiłem, na ile oczywiście można polubić kobietę. Ale Augustyn zrobił nieprzyjemną uwagę na temat tego, że miłość to chuć, rozpoczynająca się od piękna, a kończąca się brzydotą, i okazało się, że to dla niej zbyt wiele. Jest w piątym miesiącu i to już widać.

– Manichejska dieta nie uczyniła go bardziej cierpliwym – stwierdził Honoratus.

– Wiele razy wcześniej wprawiała go w irytację. Wiesz doskonale, jak on się wszystkiemu bez reszty poświęca – chyba sobie nie uświadamia własnej siły. Zbija z nóg wszystkich na swej drodze, w tym również siebie. Albo się będziesz jakoś trzymał, albo cię zniszczy. Ja się trzymam.

– A Melania została zniszczona.

– Na to wygląda. Ale nie wiem. Kobiety są inne. Z nimi nigdy nic nie wiadomo. Cierpi. On jej żałuje, wiem, ale prędzej odgryzie sobie język, niż to naprawi.

Honoratus wziął sobie drugą porcję ciasta.

– A gdzie wino? Tylko mi nie mów…

– Przykro mi. Jest zabronione. To nieczysty trujący napój.

Młodzieniec odepchnął od stołu swoje krzesło, a jego przystojna otwarta twarz poczerwieniała ze złości.

– Słuchaj, Alipiuszu, czyś ty zupełnie oszalał? O co w tym wszystkim chodzi? Czy ty naprawdę wierzysz, że można osiągnąć jakiś idealny stan niemożliwie utrudniając sobie życie? Nie rozumiem tego. Pojechałem na kilka miesięcy do rodziców do Hippony. Wracam i okazuje się, że na was wszystkich rzucono jakiś czar. Augustyna widziałem w szkole raz, przez kilka chwil, i tylko mi powiedział, że do jego domu przychodzi Bahram, wybrany. Więc też przyszedłem i okazuje się, że żadnego z nich nie mogę zobaczyć – ani nawet dostać kubka wina czy głupiej figi. Jeśli to jest ten nowy świat, o którym wspominał Augustyn, wcale go wam nie zazdroszczę.

– Wkrótce będziesz go z nami dzielił – odparł Alipiusz spokojnie. – Mówię poważnie, Honoratusie. Nie zdołasz przed nim uciec. Wiem, że nie potrafię wyjaśniać takich rzeczy, ale Augustyn wszystko ci powie jak przyjdzie czas. Te drobne kwestie jedzenia i tak dalej to tylko drobiazgi. Zupełnie tak, jakbyś twierdził, że kariera żołnierza jest głupia, ponieważ musi nosić nagolenniki. To wielka teoria jak już jej wysłuchasz.

– Może masz rację, ale zupełnie mi się nie podoba jej praktyka – stwierdził Honoratus gorzko. – Rozumiem, że Augustynowi nie podoba się myśl o posiadaniu dziecka w tak młodym wieku – i to z prostą dziewczyną. Ale jeśli już mamy kogoś winić, to raczej jego, a nie Ewę czy Królestwo Ciemności, czy co to tam jest.

– Nie może winić siebie za wojnę jaką te dwa królestwa toczą o nas – odparł Alipiusz. – To tak, jakby pole bitwy winiło się za straszliwe uczynki, jakie popełniły na nim dwie ścierające się armie.

– Poznaję, to Augustyn – pokiwał głową Honoratus. – Jego słowa. Daj mu jeszcze trzydzieści lat, a w całym cesarstwie rzymskim nie będzie żadnego osła z tylnymi nogami. Do hadesu z tym ciastem – idę zjeść coś porządnego. Jak mogłeś dać się w to wplątać, Alipiuszu! Człowiek o twoim rozsądku…

– Widzisz – odparł Alipiusz fatalistycznie – Wdałem się w to tak samo, jak we wszystko inne – ponieważ trzymam się Augustyna. Kiedy mieliśmy po piętnaście lat powiedział: „Chodźcie, wypuścimy bydło starego Rufusa” i ja to zrobiłem. Kiedy pojechał do Kartaginy na studia, ja pojechałem za nim. Podejrzewam, że gdyby został Wywrotowcem, ja też bym nim został. Na szczęście nie został. Cieszę się, że dość szybko przeszła mu ta faza z Hortensjuszem. Filozofia nie jest na mój rozum. To jest łatwiejsze – pod pewnymi względami – ponieważ trzeba coś robić. Tobie może to się wydawać głupie – że tak cały czas trzymam się Augustyna. Możesz myśleć, że to jest słabość. Ale to nieprawda. Przyjaźnimy się od tak dawna, on i ja. Wiem, że nie jestem bystry, ale wiem, że on jest. On myśli więc za mnie. Ufam mu. I w ogóle nie zmuszaj mnie do takich długich przemów. Lepiej zjedz jeszcze ciasta.

– Nie, dziękuję – odparł Honoratus, ale uśmiechnął się. – To była dobra mowa Alipiuszu. Jak tak pomyślę, to tylko ty jeden z nas jesteś naprawdę szczery. Wszyscy myślimy to samo, tylko nie mamy odwagi tego powiedzieć. Nie mam pojęcia jak on to robi, ale rzeczywiście to on za nas myśli.

– Przyjaźnimy się od tak dawna – powtórzył Alipiusz. – Miałem wiele szczęścia. W zeszłym tygodniu dostałem od ojca list, że chce, żebym został w Kartaginie póki nie skończę studiów. Martwiłem się o to – no wiesz, o pieniądze. Znowu podnieśli podatki, a to mocno uderzyło w mojego ojca. Ale teraz wiem, że mogę dalej trzymać się Augustyna. Ojciec sprzedał jedną z naszych mniejszych posiadłości, więc mogę zostać. Mówi, że wie, iż nie mam zbyt wiele w głowie, więc dobrze, żebym sobie zapewnił najlepsze wykształcenie.

– Wcale nie jesteś głupi, mój Alipiuszu – roześmiał się Honoratus. – Ale rozumiem to twoje „trzymanie się Augustyna”, jak to nazywasz – nawet w tak dziwacznej sprawie. Nie mogę natomiast zrozumieć jak Augustyn przekonał Harmodiusza. Przecież ten chłopak był mocno ugruntowany w swoich ideach. Spotkałem go tylko raz czy dwa – wyjechałem, jak wiesz, zaraz po jego przyjeździe – ale sprawiał wrażenie silnego charakteru, choć wygląda niemal jak dziewczyna.

– Nie jest zniewieściały – odparł Alipiusz z niechęcią. – Trochę jak kobieta, zgadza się, ale nie zniewieściały. – Zrobił poważną minę. – Nie lubię go – mruknął w przestrzeń.

Honoratus pokiwał głową.

– Potrafisz być zaskakująco spostrzegawczy, mój Alipiuszu. Ale nadal nie rozumiem, jak Augustyn zdołał go przekonać do tej religii owoców, czy co to tam jest.

– Nie nazywaj jej tak – skrzywił się Alipiusz. – Harmodiusz nie jest jednym z nas. Jeszcze nie.

– A, to inna sprawa. Myślałem, że mówiłeś, że wszyscy tutaj zostali – jak to nazwałeś? – przyjęci, z wyjątkiem biednej Melanii?

– Tak powiedziałem? No wiesz… nie masz pojęcia co tu się działo przez ostatnie kilka tygodni. Augustyn i Harmodiusz bez przerwy się kłócili. Augustyn zwyciężał i ustalali, że Harmodiusz zostanie jednym z nas, ale zaraz potem wyciągał nowe argumenty i wszystko zaczynało się od nowa. Po prostu zgubiłem rachubę.

– A teraz obaj zamknęli się z wybranym. Wygląda na to, że Augustyn wezwał go na pomoc.

Alipiusz parsknął.

– Możesz sobie wyobrazić Augustyna wzywającego kogoś na pomoc w dyskusji? – zapytał. – Nie, nie jestem pewien, ale podejrzewam, że w pracowni odbywa się teraz ceremonia. Harmodiusz zostaje przyjęty. Musi być przy tym obecny wybrany, a Augustyn jest tylko słuchaczem.

– Czyli przekonał w końcu Harmodiusza?

Alipiusz westchnął głęboko.

– Tak sądzę, wczoraj wieczorem. On… on bardzo lubi Harmodiusza. Nie mógł więc znieść tego, że do nas nie należy. Mogę go zrozumieć.

Drzwi stanęły otworem i weszli przez nie, ramię w ramię, Augustyn i Harmodiusz, Alipiusz zesztywniał, ale Honoratus tego nie zauważył. Patrzył jak urzeczony na twarz Augustyna, poważną, napiętą, a jednak triumfującą. Spokojna dzikość, o ile w ogóle istnieje coś takiego, pomyślał. Harmodiusz był bardzo blady, ledwie wymruczał coś na powitanie.

– W końcu połączyliśmy się nawet w tym – oświadczył Augustyn. – A to rzecz najważniejsza. Twój czas również nadejdzie Honoratusie.

Honoratus chciał powiedzieć, że niespecjalnie zależy mu na warzywach, ale jakoś nie był w stanie wykrztusić ani słowa. Więc tylko przełknął i wreszcie powiedział z wysiłkiem:

– Gdyby na wszystko, co dla ciebie święte, zapytano: „Dlaczego to zrobiłeś?”, co byś odpowiedział Augustynie?

– Odpowiedziałbym tak – odparł natychmiast. – Wreszcie spotkałem człowieka, który potrafi mnie wyzwolić z wszelkich błędów i zaprowadzić do Boga za pomocą czystego rozumu.

– Za pomocą rozumu?

– Przyjacielu, wszystkich nas straszono w dzieciństwie okrutnymi przesądami, abyśmy przyjęli jakąś wiarę. Narzucano ją naszym nierozwiniętym jeszcze umysłom używając do tego autorytetu. Dopiero teraz nauczyłem się nie wierzyć w nic, póki prawda nie zostanie dogłębnie przedyskutowana i dowiedziona. I tego właśnie zamierzam od tej pory nauczać.

Zapadła cisza. Nie można temu zaprzeczyć, pomyślał Honoratus. Zauważył, że Alipiusz patrzy na niego z takim wyrazem twarzy, jakby mówił: „A nie mówiłem?”. Szybko odwrócił wzrok.

– Brzmi to pięknie – powiedział bez przekonania. – Ale jak to wygląda w praktyce?

– Teoria i praktyka to jedno i to samo – odparł Augustyn. – Jeśli twoja teoria jest prawdziwa, musisz ją przyjąć, a skoro ją przyjmujesz, będziesz działać zgodnie z nią. Nie zmuszałem Alipiusza, żeby został manichejczykiem. Nie zmusiłem Harmodiusza do przyłączenia się do nas strasząc go piekłem. Przekonałem ich za pomocą logiki.

– Słyszałem, że cesarz nie lubi manichejczyków – powiedział Honoratus ostrzegawczo. – Być może zostanie przeciw nim wydany edykt.

– Cesarz lubi jeść mięso – burknął Alipiusz.

– Cesarz jest bardzo daleko stąd – uśmiechnął się Augustyn. – I otaczają go tacy ludzie, o jakich właśnie mówiłem – ludzie, którzy nawet jemu narzucają prawa przesądów, wymachując mieczem boskiej władzy. Duchowo cesarz jest niewolnikiem – jak nimi byliśmy my wszyscy. I pamiętajcie, że kiedyś cesarze rzymscy nie lubili również chrześcijan, a nie powstrzymało to szerzenia się tej wiary. Podbiła nawet Rzym cezarów.

Honoratus podrapał się w głowę.

– Ale słyszałem, że nim to się stało, życie chrześcijan nie było zbyt przyjemne.

– Prześladowania religijne ustały – stwierdził Augustyn z wielką pewnością siebie. – Żyjemy teraz w bardziej oświeconych czasach. A skoro poruszyłeś temat doczesnych niedogodności, rozważmy również korzyści. Nie jesteśmy jeszcze masowym ruchem i zapewne nigdy się nim nie staniemy, chyba że poziom umysłowy przeciętnego człowieka podniesie się dziesięć razy. Jesteśmy elitą. Większość naszych członków posiada wysoką, a często bardzo wysoką pozycję i nie trzeba chyba dodawać, że zawsze jesteśmy gotowi sobie pomagać. Używam tego argumentu jedynie dlatego, że wspomniałeś o potencjalnych niedogodnościach. To nie może i nie powinno wpływać na twoją decyzję.

– Moją decyzję?

– No tak. Oczywiście będziesz jednym z nas. Twój umysł jest zbyt dobry byś godził się na tyranię narzuconych przesądów. Dość często krzyżowałem z tobą miecze, żeby wiedzieć.

Bardzo elegancko powiedziane, pomyślał Alipiusz. Już go dostał. Patrzcie niemal mruczy jak kot. No cóż, mnie nie musiał schlebiać. Chciałbym tylko wiedzieć co zrobił Harmodiuszowi. Widzicie? Nadchodzi… Jedyna doktryna, która wyjaśnia wszechświat, rozwiązanie problemu istnienia zła. Nawet ja jestem w stanie ją pojąć. To ma sens. „Wina” jest niczym więcej, jak czymś, co wpoili ci w dzieciństwie ludzie, którzy chcieli tobą rządzić za jej pomocą. To jest w tym wszystkim najlepsze – tyle ci zdejmuje z głowy. Możesz patrzeć jak walczą w tobie dwie wrogie armie, możesz usiąść i je obserwować, jak rozumny obserwator, zamiast patrzeć na siebie i czuć się tak, jakbyś sam sobie pluł w twarz. Nie musisz czołgać się na kolanach do kapłanów i wyznawać swoich grzechów jak chrześcijanie i przyjmować pokutę od jakiegoś rozgniewanego białowłosego starca, który już dawno zapomniał jak smakuje zakazany owoc. Może właśnie to przekonało Augustyna…

Ale oczywiście najbardziej liczy się prawda. A wiedziałeś, że to prawda, ponieważ wyjaśnia samo istnienie zła. Nic innego nie wyjaśnia jego istnienia. Do Honoratusa też to już zaczyna docierać. To nieuniknione. Już teraz ma ten urzeczony wyraz twarzy. Augustyn przemawia jak Demostenes, który wreszcie wyjął z ust kamyki.

Biedna Melania miała rację. Mógłbyś go słuchać i patrzeć jak przemawia przez cały dzień i nigdy nie mieć dosyć. Nie powinien jej za to wyklinać. Dziewczyna powiedziała po prostu prawdę.

Tylko Harmodiusz wydawał się nie słuchać. Siedział blady, z na wpół przymkniętymi oczami. Ceremonia musiała go wyczerpać. Wydawał się wycieńczony. Zapewne chodzi o to, jak silną ktoś miał wiarę. Jeśli miał silną, to było bolesne przeżycie, jak wtedy, gdy medyk wyrywa ci ząb.

Augustyn wyczuł chyba, co się dzieje z Harmodiuszem, ponieważ opiekuńczym gestem położył mu dłoń na ramieniu. Ale wzrok miał wbity w Honoratusa.

– Przekazuję ci teraz tylko kilka naszych fundamentalnych tez – powiedział. – Dość by pokazać ci, że dla człowieka jest to nowe życie. Ale jeśli wnikniesz głębiej w naszą filozofię zobaczysz, jak przed twym wewnętrznym okiem otwiera się ogromne królestwo wiedzy, łączące najmniejsze fragmenty materii z najwyższym poznaniem wszechświata jako całości. Poznasz świat ducha takim, jakim jest naprawdę – nie czymś niezgłębionym, bezcielesnym, a zatem nie do pomyślenia, ale cielesną rzeczywistością, tyle że inną niż nasze ciała. Światłem-Materią a nie gęstą materią, formującą światy, w tym również nasz. Zaczniesz być świadom siebie i swoich możliwości. Obudzisz się. Będziesz żyć. Ale to wszystko musisz najpierw usłyszeć z ust wybranego. Idź do Bahrama. Idź do niego zaraz. Wyszedł stąd zaledwie pół godziny temu. Gdybym wiedział, że tu jesteś, poprosiłbym go, żeby został. Idź do niego, Honoratusie.

Honoratus westchnął głęboko.

– Wygląda na to, że muszę – mruknął. – Chcę się dowiedzieć więcej na ten temat.

– Oto właściwe słowa – uśmiechnął się Augustyn. – Jak mawia Bahram: „Ten, kto szczerze pyta, musi otrzymać prawdę”. – Przyciągnął do siebie Harmodiusza. – Martwiłem się o niego bardziej niż mogę powiedzieć – ciągnął. – Widzicie, wiedziałem, że ma niedługo wrócić do Tagasty…

– Kiedy wraca? – spytał szybko Alipiusz.

– Jutro.

Alipiusz wziął figę i zjadł ją, ale zapomniał się pomodlić, więc żadne drobinki światła nie uwolniły się z niej, by przyłączyć się do kosmicznego Chrystusa. Miał ogromne problemy z opanowaniem twarzy – nie chciał, by zaczęła emanować blaskiem czystej, nieukrywanej radości.

– Martwiłem się – ciągnął Augustyn – ponieważ kosmiczna wiedza jest w nim bardzo młoda, a nie słyszałem by w Tagaście mieszkał jakiś wybrany. Znów znajdzie się pod wpływem starego, znajomego środowiska zorganizowanych przesądów – jego rodzice są, jak to się mówi, „dobrymi” katolikami. Ale zapomniałem, że wszyscy jesteśmy pod opieką Światła. Dziś rano przyszedł list od Romanianusa – starego przyjaciela moich rodziców. Chce, żebym wrócił i zajął się edukacją jego syna, Licencjusza.

Alipiusz podskoczył, jakby ugryzł go skorpion.

– Ale przecież nie wracasz do Tagasty, prawda, Augustynie? Prawda?

– Oczywiście, że wracam – odparł Augustyn. – To wspaniałe rozwiązanie. Będę mógł uczyć Licencjusza – i widywać Harmodiusza.

– Ale… ale… twoja kariera – wyjąkał Alipiusz. – Porzucasz całą karierę… wszystko… żeby uczyć syna bogacza… i być z nim? – wskazał głową Harmodiusza.

– Niczego nie porzucam. Ukończyłem naukę w szkole. Praktycznie. Od tej chwili muszę uczyć – no i oczywiście samemu uczyć się dalej. To będzie doskonałe przygotowanie. Utoruje mi drogę. Jeśli pewnego dnia wrócę do Kartaginy, będę mógł mówić, że mam doświadczenie, że nie jestem początkującym nauczycielem.

– Jeśli – powtórzył z rozpaczą Alipiusz. – Nawet to nie jest pewne? Nie możesz tego zrobić, Augustynie. Nie możesz!

– Nie rozumiem cię, Alipiuszu. Nawet gdybym chciał zostać, byłoby to niezwykle niemądre z mojej strony. Romanianus okazał niezwykłą hojność i zapłacił za moją naukę tutaj. Zawsze wiedziałem, że pewnego dnia odwdzięczę mu się za to nauczaniem jego syna. Nie mogę mu odmówić. Zresztą sam też chcę wracać. To wszystko jest bardzo proste.

– Bardzo proste – Alipiusz z goryczą pokiwał głową. – A mój ojciec właśnie sprzedał część majątku, żebym miał pieniądze na kontynuowanie studiów. Nie mogę więc nagle powiedzieć, że chcę wracać do Tagasty. Muszę tu zostać.

– Oczywiście, że musisz – zgodził się Augustyn lekko. – Wszyscy mamy w życiu obowiązki.

Coś zaskoczyło w umyśle Alipiusza.

– Mamy obowiązki? – powtórzył zgryźliwie. – To powiedz w takim razie jakie masz obowiązki wobec Melanii? No powiedz mi, Augustynie.

Twarz Augustyna pociemniała.

– Są sprawy, które cię nie dotyczą, Alipiuszu – stwierdził zimno.

– To bardzo proste. Twoim obowiązkiem jest oczywiście to, co ci najbardziej dogadza! – wykrzyknął Alipiusz nie zdoławszy się dłużej powstrzymać. – Była dla ciebie dość dobra, póki miała ładne, smukłe ciało, prawda? A teraz nie chcesz jej nawet widywać! Nie chcesz, żeby ci zawracała głowę. Wpadasz w furię, kiedy biedaczka otwiera usta. I dlaczego? Ponieważ nie wypływa z nich filozofia? Nie bądź głupi. To dlatego, że brzydzi cię teraz jej wygląd. Uciekasz od niej. I chcesz dalej prowadzić intelektualne dysputy z tym całym Harmodiuszem. Orestes i Pylades! Wzruszające. Ale nie nazywaj tego obowiązkiem, bardzo cię proszę.

Oczy Augustyna zwęziły się w szparki. Zbladł nawet bardziej niż Harmodiusz.

– Po tym, co usłyszałem, będzie mi jeszcze łatwiej wyjechać – powiedział z zawziętością. – Z całą pewnością nie będę za tobą tęsknił. Chodź, Harmodiuszu. Nie mam nastroju na wulgarność.

Harmodiusz posłusznie wstał, ale położył Augustynowi rękę na ramieniu.

– Nie rozstajmy się w ten sposób – poprosił.

– To sprawa pomiędzy mną a Augustynem – warknął Alipiusz. – Niech się w nią nikt nie miesza.

– Nikt się nie miesza, możesz być spokojny – odparł Augustyn zimno. – Chodź Harmodiuszu. – W progu odwrócił się raz jeszcze. – Do widzenia, Honoratusie – powiedział. – Idź do Bahrama. Idź do niego zaraz.

A potem wyszedł razem z Harmodiuszem.

– Co za szkoda – powiedział Honoratus cicho. – No ale wiesz, zachowałeś się wobec niego bardzo niegrzecznie.

– Nie chcesz, żebym dalej był niegrzeczny? To nie mówmy o tym więcej.

– Nie będziemy – zgodził się Honoratus. – Chyba lepiej już pójdę…

– Dokąd?

– Do Bahrama. Chcę się dowiedzieć więcej o tym wszystkim. Idziesz ze mną?

– Nie. – Na pogodnej zwykle twarzy Alipiusza pojawił się ośli upór. – Nigdzie nie idę.

Pożegnali się skinieniem głowy.

Alipiusz ruszył ulicą bankierów, a potem skręcił w lewo, minął świątynię Junony i zatrzymał się w wąskiej małej uliczce, gdzie Grek Girgydes otworzył jadłodajnię.

Wszedł do środka, usiadł i skinął na kelnera.

– Podwójna porcja pieczonej jagnięciny – zażądał ponuro. – I żadnych warzyw. W ogóle żadnych. I wino. Mamertyńskie… Trzy kubki, od razu.

Wino podano jako pierwsze. Alipiusz wychylił szybko wszystkie trzy kubki.

Kiedy kelner przyniósł mięso, zamówił kolejne trzy porcje wina. Gdy je przyniesiono zjadł już mięso i zamówił dokładkę.

– Słyszałeś kiedyś o Królestwie Ciemności? – spytał.

Niewolnik nie słyszał. Pochodził z Syrii, a wierzył trochę w sławną Dianę z Efezu. Ponieważ bardzo przypominała Tanit, złożył jej w ofierze gołębia, aby skłoniła pewną pomywaczkę, by dostrzegła jego wdzięki.

– Ono jest we mnie – stwierdził Alipiusz ponuro. – Jestem go pełen. Karmię je tą jagnięciną i daję mu do picia wino.

Wychylił następny kubek.

– Cudowna trucizna – mruknął. – Ktoś ją we mnie pije. Albo coś. Będę emanował małymi diabłami. To dobra rzecz, emanować małymi diabłami. W ten sposób pozbywasz się ich z siebie. Powiedziałem, że chcę więcej mięsa, prawda?

Niewolnik pobiegł do kuchni.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Niespokojny płomień.