Niespokojny płomień. Rozdział dwunasty

Wieść o śmierci Harmodiusza dotarła do Augustyna prawie natychmiast. To Monika musiała mu ją przekazać. Dowiedziała się od swej starej służącej, Baddu, która usłyszała wieść od Dawusa. Nie śmiała przekazać jej Augustynowi, póki sama nie sprawdzi, czy to prawda – kiedy niewolnicy zaczynają się ekscytować, potrafią powiedzieć wszystko – więc pospieszyła do domu Harmodiusza i spotkała się z Pryską. Nastąpił nagły nawrót choroby. W kilka godzin było po wszystkim.

– Pan nam go dał, Pan wziął, błogosławione niech będzie imię Jego – powiedziała Pryska bez wyrazu. Jej wargi były zupełnie białe, a drobne ciało sztywne. Monika objęła ją, pocałowała w policzek.

– Wiadomość dla mojego syna? – wyszeptała.

– Nie było żadnej wiadomości – odparła Pryska.

Monika pospieszyła do domu, drżąc na myśl o tym, jak on przyjmie tę wiadomość.

– Nie żyje? – powtórzył Augustyn. – Nie żyje?

Wyciągnęła do niego ręce. Nie zauważył tego.

– Nie było mnie tam – powiedział. – Umarł, a mnie tam nie było.

Wstał ciężko, ale wstrząs był tak wielki, że musiał znów usiąść. Wtedy pojawił się ból. Zaczął krzyczeć dziko, bezwstydnie, jak gdyby ręka niewidzialnego wroga wyrywała mu wnętrzności.

Dwukrotnie Monika próbowała do niego przemówić. Początkowo nie słuchał, a potem krzyknął na nią, z twarzą wykrzywioną wściekłością, więc uciekła do swego pokoju i krzyża, jak tyle razy wcześniej, do ukojenia, którego nie mógł z nią dzielić.

Wzięła jego cierpienie i swoje, i ofiarowała je Ukrzyżowanemu.

– On nie wie co to znaczy – modliła się. – Nie rozumie, ponieważ nie rozumie Ciebie. Pozwól mi dźwigać jego krzyż jak pozwoliłeś Szymonowi Cyrenejczykowi dźwigać przez chwilę swój. Z pokoju Augustyna wciąż dobiegały ją przeciągłe krzyki. Stopniowo zaczęły zamieniać się w słowa.

– Dlaczego? – krzyczał. – Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

***

Tagasta była więzieniem. Jego własny dom był celą. Na co nie spojrzał, wszystko nosiło na sobie piętno śmierci. Kwiaty skazane były na zwiędnięcie. Zwierzęta wkrótce zgniją. Świat cuchnął śmiercią.

Ziemia wydawała się świeża i żyzna, ale sześć stóp pod jej powierzchnią pełno było trupów i szkieletów.

Nienawidził przechadzek ulicami miasta. Bo jego już nie spotka. To była straszna kara, nauczać w domu Romanianusa. Nie miał potem komu opowiedzieć, co działo się podczas lekcji.

Po co studiować? Jutro nadejdzie śmierć i wszystko się skończy.

Po co kochać kobietę? Te piękne członki stworzono tylko po to, by wyprężyły się w agonii, zesztywniały, a potem zgniły.

Chrześcijanie gadali coś o piekle – ale piekłem było życie.

A przecież człowiek się go trzyma. Dlaczego trzyma się piekła? To niepojęte. Wszystko jest niepojęte.

On sam był niepojęty. Tajemnice…! On sam był tajemnicą. Nie chciał umrzeć, a przecież jego część zmarła wraz z Harmodiuszem. Może to dlatego życie zdawało mu się tak nienawistne, że był rozpołowiony, jakby przecięty na pół?

Mieć tak dosyć życia, a równocześnie obawiać się śmierci – oto los człowieka. Gdzie one były, te Duchy Światła? Lecz światło też było brzydkie, sprawiało ból, niosło ze sobą spiekotę.

Modlitwa? Bóg rządzący Królestwem Światła był daleko, równie kruchy jak pajęczyna. Jego dusza, próbując zapalić się od Boga, spadła przez tę pajęczynę w pustkę i wróciła do niego ciężka, krwawiąca i złamana, godna jedynie pogardy.

Łzy były jedyną ulgą.

Gdyż bóg nie był tak godny miłości, tak szlachetny i dobry jak utracony przyjaciel… a przede wszystkim nie był prawdziwy.

Dlaczego inni żyją, skoro on umarł?

Dlaczego on umarł, a Augustyn żyje?

Dlaczego, dlaczego, dlaczego?

Połowa Augustyna była Harmodiuszem, a Harmodiusz nie żył. Czy to dlatego Augustyn nie chciał umrzeć – ponieważ wtedy umarłby cały Harmodiusz?

Śmierć była wrogiem – najgorszym, najbardziej okrutnym z wrogów. I zawsze w końcu wygrywała, ta uśmiechnięta zabójczyni. Nikt nie mógł jej zabić. Była bezpieczna, tchórzliwa.

Mijały tygodnie, a wraz z nimi straszliwe ataki wściekłości. Ale wspomnienia nie chciały zblednąć. Choć starał się przed nimi uciec na tyle sposobów. Znów pojawiał się w domu Romanianusa. Razem polowali. Ucztowali. Czytali poezję. Licencjusz miał dobry głos… Horacy. Niech czyta Horacego. Harmodiusz kochał Horacego.

Więc Licencjusz czytał Horacego. Poemat do Lalage. Słodkiej Lalage.

– Dalej, Licencjuszu. Co dalej?

„Mądry w miłości filozoficznych głupstw
Błądziłem wzburzony wśród opozycyjnych szkół
Nie czciłem, nie wierzyłem, nie miałem nadziei!
Teraz z konieczności muszę się kłaniać porzuconym bogom,
Obrócić podarty żagiel i zawrócić raz jeszcze,
Pełen skruchy na kurs niegdysiejszy”.

– Przestań! – wykrzyknął Augustyn.

Mały krąg wybrańców popatrzył na niego z dezaprobatą ukrytą pod warstwą dobrych manier. Wstał.

– Nie przypuszczałem, że nawet Horacy może być trucizną – powiedział starając się uśmiechnąć. – Wybaczcie przyjaciele. Idę.

– Dokąd?

– Do Lalage – odparł Augustyn. – Gdzieś musi być jakaś Lalage.

I była, ale wkrótce ją opuścił. Śliczna młoda kobieta nie była już potem tak pewna siebie.

Przeglądał pisma Maniego. Ale nie było Harmodiusza, któremu mógłby opowiedzieć, co znalazł.

A nad Tagastą nadal wisiał odór śmierci.

Pewnego dnia Monika zastała go na pakowaniu torby. Wiedziała, co się stanie i zbladła.

– Znowu mnie opuszczasz, synu?

– Tak, matko. Tagasta to cmentarz, a ja nie potrafię pełzać pod ziemią. Muszę wyjechać.

– Rozumiem.

– Gdziekolwiek idę, szukam jego. Jestem głupcem, prawda? Muszę pojechać gdzieś, gdzie nic mi go nie będzie przypominać. Pamięć pogania mnie ostrogą.

– Dokąd jedziesz, synu?

– Z powrotem do Kartaginy.

***

Kiedy sekutor (1) Tercjusz wbił miecz w gardło sieciarza Himilko, tłum zaniósł się rykiem. Szalenie trudno powstrzymać się od ryku, kiedy robi to dwadzieścia pięć tysięcy ludzi, a Alipiusz wcale nie próbował. Wył, ponieważ znał tę grę, a sekutor Tercjusz dał właśnie pokaz swojego życia. Nie ma nic bardziej podniecającego niż moment, kiedy w chwili zagrożenia człowiek z drugiej ligi wspina się na szczyt. Himilko omal go nie wykończył, nim przypuścił ten błyskawiczny kontratak. Wszyscy wiedzieli, że dobry sieciarz ma dziesięć do piętnastu procent przewagi nad dobrym sekutorem. Mężczyźni stawiali na niego zwykle dla zasady – a kobiety, ponieważ nie nosił zbroi i mogły podziwiać mięśnie napinające się w jego na wpół nagim ciele. Trzeba było prawdziwego znawcy, by ocenić szanse obiektywnie.

Alipiusz wyjaśnił to wszystko niskiemu człowiekowi po swojej lewicy, a ten uśmiechnął się szeroko. Senator Maksymus oglądał walki gladiatorów już ćwierć wieku przed narodzinami Alipiusza. Dzisiejsze nie były już takie jak kiedyś, ale, co zabawne, młodzi widzowie równie się nimi podniecali.

– Całe piękno tkwi w różnicy technik – tłumaczył Alipiusz, kiedy nieszczęsnego Himilko wyciągano z areny. – Można by sądzić, że sieć i trójząb to marna broń przeciw mieczowi, tarczy, hełmowi i zbroi, ale zbroja wcale nie pomaga, raczej stanowi przeszkodę. Różnica prędkości pomiędzy sieciarzem a sekutorem to zwykle dziesięć do siedmiu dla sieciarza. A sieć jest zabójcza, jeśli zarzuca się ją umiejętnie.

– Skoro tak twierdzisz – powiedział senator Maksymus.

– Zostawia za sobą niezłą krwawą smugę, prawda? – zauważył Alipiusz. Sieciarza w końcu wyciągnięto z areny.

– Mniejszą niż po walce człowieka ze zwierzęciem – stwierdził Maksymus. – Choć oczywiście nie we wszystkich przypadkach – lew na przykład zabija czysto, oczywiście w porównaniu. Lamparty robią straszny bałagan, a wilki i dzikie psy są po prostu odrażające.

– Zgadzam się – oświadczył Alipiusz. – Zresztą takie rzeczy nie bawią mnie równie mocno jak dobra walka człowieka z człowiekiem. Połowa przyjemności to rozpatrywanie wcześniejszych wyników rywali i wyrabianie sobie opinii o wyniku walki. A lamparty i wilki nie mają wcześniejszych wyników.

– Miejsce obok ciebie jest puste – stwierdził senator. – Mam nadzieję, że młoda dama cię nie zawiodła.

– Kobiety są jedynie zawadą na igrzyskach – prychnął Alipiusz. – Zresztą, gdzie indziej też. To oczywiście moje własne zdanie – dodał pospiesznie. Zapomniał na chwilę, że senator Maksymus żenił się trzy razy. Już sam ten fakt potwierdzał jego teorię, ale senator mógł mieć odmienne poglądy. A posiadanie odmiennych poglądów niż senator nie jest dobrą polityką. – Oczekiwałem przyjaciela. Nie wiem, co się z nim stało. Na Herkulesa, oto i on!

– Przepraszam za spóźnienie – powiedział Honoratus zajmując miejsce. – Mam wielką nowinę. Wiesz, kto jest w mieście?

– Panie, pozwól, że ci przedstawię mojego przyjaciela, Honoratusa – powiedział Alipiusz. – Honoratusie, masz zaszczyt poznać senatora Maksymusa. Straciłeś doprawdy wspaniałą walkę. Tercjusz pokonał Himilko, uwierzysz? Nie postawiłem tak, jak powinienem. Czysty cios w gardło, bum, tak po prostu.

– A to dlatego tłum tak ryczał – stwierdził Honoratus. – Wchodziłem wtedy przez bramę. Posłuchaj, mam wielką nowinę…

– Już są! – zawołał Alipiusz w podnieceniu. – To stary Burro i jego ludzie przeciw jeźdźcom Hasdrubala. Muszę oddać sprawiedliwość edylowi, wie jak ich dobierać. Ci wojskowi idioci uważają, że to sprawdzian piechoty w walce z jazdą, ale to absolutny nonsens. Nie można wnioskować o przydatności zwykłych żołnierzy na podstawie walk specjalnie do nich ćwiczonych ludzi.

Dwunastu pieszych gladiatorów, w ciężkich zbrojach, uformowało okrąg na środku areny. Ich szef i instruktor, sławny Burro, stał w środku okręgu.

Dwunastu opalonych jeźdźców pod wodzą Hasdrubala uformowało klin u południowej bramy areny. Jeździli na oklep, mieli włócznie, niewielkie metalowe tarcze i lekkie hełmy. Za pasy zatknęli zakrzywione sztylety w skórzanych pochwach.

– Cudownie oczywiste – stwierdził Alipiusz. – Przedrą się, oczywiście, ale stary Burro wie, że im się uda i… macie… macie… nie mówiłem? Dobry stary Burro!

Jeźdźcy zaatakowali z furią, ale na chrapliwy rozkaz Burro dwunastu gladiatorów rozstąpiło się i pozwoliło im przejechać, tnąc mieczami, gdy ich mijali. Dwa konie padły i tylko jeden z jeźdźców podniósł się znów na nogi. Drugi leżał na plecach w kałuży krwi.

– Dostał w nerkę – ocenił Alipiusz. – Już po nim. A stary Burro nie stracił ani jednego człowieka. Patrzcie, złapał wolnego konia i używa go jako tarczy. Cwany stary lis. O, atakują po raz drugi…

– Augustyn znów jest w mieście – powiedział Honoratus.

– Dalej! – krzyczał Alipiusz. – Tym razem ich mają… dwóch, trzech… patrzcie na… Co powiedziałeś?

– Augustyn znowu jest w mieście – powtórzył Honoratus. Tłum znowu ryczał i jego słowa utonęły w tym ryku. Ale tym razem Alipiusz milczał. Wpatrywał się w Honoratusa, jakby zobaczył ducha.

– Przyjechał wczoraj – wyjaśnił Honoratus, kiedy hałas nieco przycichł.

– Nic mnie to nie obchodzi – oświadczył Alipiusz bardzo głośno. – Może sobie jeździć, gdzie mu się żywnie podoba. Gdzie się zatrzymał?

– Nie chce wracać na ulicę bankierów. Mieszka w tym wielkim domu na rogu starego forum – tym z dwoma wejściami.

Alipiusz spojrzal na pole bitwy na środku areny. Burro stracił pięciu ludzi – wraz z resztą bronił się desperacko przed atakami jeźdźców Hasdrubala. Była to wspaniała walka, ale Alipiusz wcale jej nie widział.

– Dlaczego wrócił?

– Harmodiusz nie żyje.

Alipiusz zmarszczył czoło. Jakoś nie można było nie lubić tego delikatnego chłopca. A to musiał być dotkliwy cios dla… bardzo dotkliwy cios.

– Więc teraz znowu jesteśmy dla niego dość dobrzy, czy nie tak? – zapytał z goryczą.

Honoratus uśmiechnął się, ale zmilczał.

– Ani razu nie napisał do Melanii – ciągnął Alipiusz. – Wiem, że i tak nie potrafiłaby przeczytać jego listu, ale fakt pozostaje faktem. Nie obchodzi go ani ona, ani dziecko.

– Zostawił jej pieniądze.

– Kobiety to tylko kłopot. Ale jeśli coś zacząłeś, powinieneś to skończyć. Co on zamierza robić w Kartaginie? Skończył już studia.

– Zamierza uczyć. Założyć własną szkołę.

– No cóż, w tej jednej szkole moja noga nie postanie. Gdzie ona ma być?

– W jego domu. Ma dość pieniędzy, by wynająć więcej pokoi.

– Zamierzasz się u niego uczyć?

– Tak sądzę. Nebrydiusz też. I Marcjan. Od Augustyna dużo się można nauczyć.

– Tak – zgodził się Alipiusz. – Szczególnie czego nie należy robić.

– Nauczył cię prawdy Maniego.

– Przyznaję. Najbardziej podoba mi się w niej nauka o wstrzemięźliwości. Powinien jej przestrzegać.

– Nie jest jednym z wybranych. Jeszcze.

– Nie obchodzi mnie kim jest. I założę się, że…

– Co?

– Że nawet teraz nie będzie się troszczył o swoją dziewczynę i dziecko.

– Mylisz się, przyjacielu – stwierdził Honoratus spokojnie. – Właśnie tam idzie.

– Doprawdy? No cóż, niezbyt wcześnie. Na Siły Ciemności – stary Burro jest ranny. Jak to się stało?

– Nie patrzyłem.

– To po co tu siedzisz, skoro nie patrzysz?

Alipiusz pochylił się do senatora, ale Maksymus wykrzykiwał coś z entuzjazmem, ponieważ jeden pieszy ściągnął z konia jeźdźca i zabił go pięknym ciosem miecza.

– Powiedziałem Augustynowi, że stałeś się prawdziwym specjalistą od igrzysk. Wiesz co odpowiedział? – spytał Honoratus.

– Burro przegrywa – zdecydował Alipiusz. – Czterech przeciw siedmiu… za duża różnica sił. Co powiedział?

– Że wielka szkoda, iż taki wspaniały umysł traci tyle czasu.

Alipiusz zaczerwienił się.

– Mój czas należy do mnie – powiedział. – Nie obchodzi mnie co on myśli, co mówi, ani co robi. Idź, siądź u jego stóp, Honoratusie. Ty, Nebrydiusz i Marcjan, i wszyscy inni. Ja wolę oglądać walki. Możesz sobie wyobrazić wielkiego Augustyna wśród tych ludzi? Wyśmieliby go. Na Siły Ciemności – popatrz na starego Burro, krwawi jak świnia i walczy jak szaleniec… dobry stary Burro… dobry stary Burro!

cdn.

Louis de Wohl

(1) Sekutor nazywany jest również „ścigającym”.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Niespokojny płomień.