Maksymilian Kolbe – Święty od Niepokalanej. Rozdział trzeci

Pod jakim sztandarem będziesz służył? Dokonanie wyboru

Dotkliwe rozczarowanie Rajmunda z powodu niemożliwości uczęszczania do szkoły odzwierciedla późniejszy list jego matki do przyjaciółki: „Wrócił do domu jak na skrzydłach i od razu opowiedział, jakie go spotkało szczęście”. Dzięki lekcjom Rajmund mógł dogonić brata w nauce i wspaniale zdał wszystkie egzaminy. Rodzice, widząc determinację syna w zdobywaniu wiedzy, zdecydowali się na jeszcze większy wysiłek, by posłać obu chłopców do szkoły, co było niemałą ofiarą, jeśli wziąć pod uwagę kryzys ekonomiczny i pomoc Rajmunda w pracy jego matki. Była to jedna z pierwszych ofiar, które kochający rodzice mieli podjąć na rzecz powołania swoich chłopców.

W roku 1907, podczas misji parafialnych w Pabianicach, prowadzący je franciszkanin konwentualny – Ojciec Peregryn Haczela – ogłosił ekscytującą wiadomość. Jego zakon otwierał niższe seminarium we Lwowie i szukano dzielnych młodzieńców, którzy chcieliby poświęcić swoje życie na służbę Bogu i Maryi Niepokalanej. Fakt, że zakon franciszkański posiadał długą historię pobożności Maryjnej począwszy od św. Franciszka z Asyżu, oraz posiadał wielu świętych i teologów, którzy byli orędownikami dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, skłonił Franciszka i Rajmunda do zgłoszenia swych imion na listę ojca misjonarza. Oprócz tego, że ich rodzice należeli do Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego, sami chłopcy robili obiecujące wrażenie. Byli rozmodleni, kochali Maryję oraz byli bardzo grzeczni, co wskazywało na pełne miłości, zdyscyplinowane życie w domu.

Rozradowani chłopcy poprosili rodziców o pozwolenie na wstąpienie do seminarium. Marianna cieszyła się, że Franciszek podejmował wielki krok w kierunku kapłaństwa. Modliła się, żeby jej pierworodny został księdzem, ale co z Rajmundem? Po długiej modlitwie w intencji rozeznania Woli Bożej, z pełnym zrozumienia wsparciem Juliusza, mama także na to się zgodziła. Ponieważ seminarium franciszkańskie znajdowało się we Lwowie, w części Polski pod zaborem austriackim, ich podróż miała coś z przygody. Tata zabrał swych synów aż do Krakowa. W Miechowie przekroczyli dobrze strzeżoną granicę, ukryci w wagonie z sianem, ponieważ nie dbali o wizy, z którymi przekroczenie granicy byłoby być może jeszcze trudniejsze. Przybyli do historycznego miasta Lwowa na początku roku szkolnego w 1907 roku. Jakże ekscytującym było dla braci Kolbe znaleźć się w mieście upamiętnionym przez powieści historyczne Henryka Sienkiewicza.

Rajmund nie pozwolił, aby szlachetne dokonania z przeszłości czy marzenia o przyszłej chwale Polski rozpraszały go w nauce. Mamy świadectwo jednego z jego szkolnych kolegów, który powiedział o Rajmundzie, że był on najbardziej utalentowany ze swojej klasy, celując w matematyce i przedmiotach ścisłych. Jednakże nigdy nie dał się tak pochłonąć edukacji, żeby stracić z pola widzenia swoją wielką ambicję, by przyczynić się do zjednoczenia i wyzwolenia Polski. Zamierzał któregoś dnia zostać wielkim strategiem. Nie było to próżne, niepraktyczne, dalekosiężne marzenie. Kolbe był realistą. Kiedyś, kosztem czasu i wysiłku, zrobił z tektury projekt Lwowa, demonstrując gruntowny system fortyfikacji, które uczyniłyby miasto nie do zdobycia. Tak jak wszystko, co w życiu planował, miał i teraz solidną, gruntowną podstawę rokującą sukces. Chociaż bywał czasem niezrozumiany niczym marzyciel, jego „marzenia” posiadały przedziwną zdolność realizacji.

Później, gdy studiował w Rzymie, wzbudzał u kolegów ze studiów podziw swoimi planami statku kosmicznego napędzanego silnikami odrzutowymi i rakietowymi, który wzbiłby się ponad ziemskie pole grawitacji i poniósł ludzi na Księżyc i inne planety. Jeden z jego profesorów, dostrzegając prawdopodobieństwo realizacji tego znakomitego, dobrze przemyślanego planu, zachęcał go do starania się w rzymskim urzędzie patentowym o prawa autorskie dla swego statku kosmicznego.

Bystrym, twórczym umysłem okazując wytrwałość w wysiłkach, Rajmund pojmował problemy związane z wszelkimi konkretnymi przypadkami i wkrótce pojawiały się rozwiązania. Jak powiedział jeden z jego profesorów z seminarium: „Miał on rzadki, naturalny talent”. Potem, jako franciszkanin, zwracał się ku bezgranicznej mocy Boga przez swój ślub posłuszeństwa i bezgranicznej ufności w kierownictwo i pomoc Najświętszej Panny. Jego wyjątkowe zdolności zaprowadziły go tak daleko. Bezwarunkowa miłość i oddanie wiodły go jednak we wszystkim, czego się podejmował.

Nad ołtarzem kaplicy lwowskiego niższego seminarium znajdował się obraz Niepokalanego Poczęcia, przed którym Rajmund zwykł się modlić. Pewnego razu, gdy leżał krzyżem przed Jej wizerunkiem, otrzymał szczególną łaskę, która wywarła wpływ na całe jego późniejsze życie. W ekstazie miłości obiecał walczyć dla Najświętszej Panny i zawsze wielbić Ją i czcić. Nie miał najmniejszego pojęcia, jak miałby to osiągnąć. Dając tak hojnej duszy jak dusza Rajmunda misję specjalną, Bóg zawsze sprawdza szczerość i wytrwałość danej osoby. Rajmund Kolbe nie był wyjątkiem. Po trzech latach rutyna i regularne życie w seminarium, które z początku było radością i nowym wyzwaniem, stały się dla niego męczące i dotkliwie monotonne.

Gdy zbliżał się rozstrzygający dzień, w którym miał zdecydować, czy prosić o przyjęcie do franciszkańskiego nowicjatu, czy odejść, jego wątpliwości wzrosły, odbierając pokój duszy. Jak mówi porzekadło: „Diabeł lubi łowić ryby w mętnych wodach”. Najwyższy wróg Niewiasty z Księgi Rodzaju wprowadzał wiele zamieszania. Czy szesnastoletni Rajmund, z tak żywym i niezależnym charakterem, mógł oddać się życiu ściśle wspólnotowemu na resztę swoich dni? Kiedy Matka Najświętsza poprosiła, by walczył dla Niej, czyż nie chodziło o karierę wojskową dla wyzwolenia Polski? Czy nie służyłby najlepiej Królowej Polski, wykorzystując dane od Boga talenty jako strateg czy inżynier?

Profesor matematyki niższego seminarium, który z pewnością musiał czasem stawiać czoła wyzwaniu ze strony uczniów celujących w tym przedmiocie, w ten sposób wyraził swoją opinię: „Jaka szkoda, żeby ten młody człowiek, tak bardzo uzdolniony, został księdzem”. Młody, szesnastoletni Rajmund musiał przypominać sobie wzruszające historie, jakie opowiadał mu ojciec o historycznych polskich bohaterach, którzy walczyli pod sztandarem Matki Bożej, broniąc wiary i strzegąc ojczyzny przed obcym najeźdźcą.

Rajmund długo i poważnie przyglądał się życiu zakonnemu, jakie wybrał, i doszedł do wniosku, że popełnił błąd. Chciał porzucić pomysł przygotowywania się do kapłaństwa i wstąpienia do zakonu franciszkanów. Pozostało jedynie poinformować o swej decyzji przełożonego, by następnego dnia wyjechać. Proponował nawet swojemu bratu, Franciszkowi, aby zobaczyć się z ojcem prowincjałem i przekazać mu rozczarowującą wiadomość, że nie mają powołania do życia zakonnego. Znowu jednak opatrzność zainterweniowała i Rajmund natychmiast ujrzał czułą rękę Maryi, popychającą go we właściwym kierunku.

W drodze do swego przełożonego, któremu mieli wyjawić swoją przełomową decyzję, Rajmund i Franciszek zostali wezwani do rozmównicy, gdzie oczekiwał ich jakiś gość. Spotkali tam swoją matkę rozpromienioną radosną wieścią. Ich najmłodszy brat, Józef, zdecydował się pójść w ślady Rajmunda i Franciszka, wstępując do zakonu franciszkanów. To nie było wszystko. Ona i Juliusz również zdecydowali się zrealizować pragnienie całego życia (w rzeczywistości był to głównie jej pomysł), wstępując do zakonu. Ojciec wyjechał już do Krakowa do franciszkanów, a ona wstępowała do sióstr benedyktynek we Lwowie. „Teraz – oznajmiła tryumfująco i z wielkim zadowoleniem – cała rodzina należy do Boga!”

Z łatwością można sobie wyobrazić wrażenie, jakie wywarła ta zdumiewająca nowina na Rajmunda, dokładnie w momencie, gdy zamierzał opuścić seminarium. Jakże mógł teraz uczynić to, co, jak potem zrozumiał, było pokusą szatana? Nie potrzebował więcej czasu do namysłu. Dosłownie popędził do pokoju ojca prowincjała, prosząc go o przyjęcie do nowicjatu. Nigdy nie zapomniał opatrznościowych odwiedzin swej rodzonej matki oraz interwencji swej Matki niebieskiej, która skruszyła atak wroga. We wrześniu 1910 roku, wraz z bratem, przywdział habit franciszkański i otrzymał imię Maksymiliana, młodego żołnierza rzymskiego umęczonego za wiarę. Inny Maksymilian, nasz bohater XX wieku, zostanie później wpisany do kalendarza świętych jako Męczennik Miłości.

Chociaż do pewnego stopnia odzyskał pokój, wkrótce spadł na niego kolejny duchowy krzyż. Niedługo po wstąpieniu do nowicjatu zaatakowały go skrupuły. Wszystko musiało być wykonane perfekcyjnie, a kiedy się nie udawało, co było nieuchronne, myślał, że zgrzeszył, choć grzechu nie było.

Skrupulant postrzega nieumyślne niedoskonałości jako grzechy śmiertelne, toteż osoba skrupulatna może sprawiać wiele udręki każdemu spowiednikowi, nieustannie domagając się rozmowy. Rozwiązaniem jest pokora, wyrabiana przez ślepe posłuszeństwo. Mistrz nowicjatu brata Maksymiliana polecił mu wyjawiać stan jego duszy współnowicjuszowi, bratu Bronisławowi Strycznemu, tak często, jak często nawiedzały go pokusy skrupułów. Jego posłuszeństwo zwyciężyło w tym doświadczeniu i później pomogło mu być wyrozumiałym i cierpliwym, gdy kierował innymi w przezwyciężaniu skrupułów.

Księża, którzy przesiewali kandydatów do nowicjatu, nie mieli wątpliwości co do akceptacji brata Maksymiliana. Sumiennie wypełniał przydzielone mu obowiązki i ćwiczył się w cnocie z prostotą, bez zwracania na siebie najmniejszej uwagi. Ze swoim bystrym i wszechstronnym umysłem celował w nauce. Pilny i lubiany przez innych uczniów, dzięki swemu przyjaznemu i entuzjastycznemu usposobieniu był osobą nadającą się do życia wspólnotowego. Był zatem prawdziwym dobrym nabytkiem dla nowicjatu, gdzie zachodzi tak wiele interakcji między młodymi ludźmi, a dobry przykład jest ogromnie ważny dla rozwoju wszystkich nowicjuszy. Rok nowicjatu upłynął szybko, a po profesji ślubów prostych – ubóstwa, czystości i posłuszeństwa – 5 września 1911 roku, brat Maksymilian pozostał w Krakowie na kolejny rok, by dokończyć studia humanistyczne. W wolnym czasie nowicjusze – ojciec i syn – mogli cieszyć się wspólnie zwiedzając historyczne miasto, tak pełne bogactw polskiej kultury, nauki i sztuki.

Jesienią 1912 roku brat Maksymilian został powiadomiony przez swego przełożonego, że wraz z sześcioma innymi braćmi został wybrany na wyjazd do Rzymu, by studiować filozofię i teologię w międzynarodowym Kolegium Serafickim oraz na słynnym Uniwersytecie Gregoriańskim. Był to przywilej niewielu seminarzystów – jedynie tych najbardziej inteligentnych i rokujących nadzieje. Zadziwiające, ale nie cieszył się z tego wyróżnienia i z możliwości wyjazdu na studia do ośrodka swej katolickiej wiary. Mając mieszane uczucia, odmówił przyjęcia wyróżnienia, podając jako powód, że jego zdrowie nie zniosłoby Rzymu. Potwierdziło się to, kiedy w ostatnich latach pobytu w Rzymie był skrajnie wyczerpany. Powód podany ojcu prowincjałowi nie był jednakże główną przyczyną, dla której chciał usunąć z listy swoje imię. Rzeczywistą przyczynę wyjaśnia późniejsza korespondencja z matką.

Młodzi mężczyźni około dwudziestki zwykle robią sobie różne żarty. W tym przypadku taki żart mógł wynikać z zazdrości współbraci, którzy nie zostali wybrani na wyjazd do Rzymu. Tak czy inaczej, powiedziano Maksymilianowi – i był tego pewien do tego stopnia, że nikt nie mógł mu wytłumaczyć, iż jest inaczej – że kobiety w Rzymie „zaczepiały młodych mężczyzn na środku ulicy i nieustannie ich gnębiły”. Ostatni list, który napisał do matki przed wyjazdem do Rzymu, jasno ukazuje, jak poważnie potraktował ten żart: „Proszę Cię, Mamo, żebyś modliła się za mnie w szczególny sposób… Rozumiem, że niektóre kobiety zaczepiają nawet zakonników, a przecież będę musiał wychodzić na zajęcia”.

Od chwili, gdy została mu ofiarowana biała korona czystości i czerwona męczeństwa i odkąd wybrał obie, zazdrośnie dotrzymywał swej obietnicy danej Najświętszej Pannie. Teraz czuł, że jedna z nich była zagrożona przez poważną okazję do grzechu przeciw ślubowi czystości. Jednak po modlitwie i dalszym rozważaniu brat Maksymilian zdał sobie sprawę, że zbyt pochopnie podjął decyzję. Czy nie stawiał własnej woli nad mądry osąd przełożonych? Z pewnością nie wysyłali go specjalnie, żeby wystawiać go na okazję do grzechu. Gdzież się podziało jego przekonanie, że Bóg niezawodnie przemawia przez prawych zwierzchników? Gdzież się podziała jego ufność, że Panna nad pannami z pewnością będzie go chroniła i strzegła jego czystości, jeśli tylko się do Niej zwróci? Brat Maksymilian miał na tyle pokory, by przyznać, że postąpił zbyt pochopnie i błędnie. Udał się do prowincjała, deklarując: „Ojcze, uczyń ze mną, jak uważasz”.

Natychmiastowa odpowiedź przełożonego brzmiała: „W takim razie, synu, pojedziesz do Rzymu”.

28 października 1912 roku brat Maksymilian wyjechał z Polski do Wiecznego Miasta Rzymu, gdzie spędził kolejne siedem lat. W pierwszym liście do matki, z dnia 21 listopada, zapewnia:

„Nie jest tak źle, jak myślałem, kiedy pisałem do Ciebie ostatnio. Czy Włoszki nie miałyby nic lepszego do roboty niż nas zaczepiać? Poza tym zawsze chodzimy w grupach”.

Złośliwe pomówienie Włoszek, że czekały tylko, by rzucić się na niewinnego braciszka, zostało w końcu wyjaśnione. Później znów Maksymilian uświadomił sobie, że to, co z początku wydawało się cnotą – wielkim uszanowaniem cnoty czystości – było niczym innym, jak kolejnym posunięciem szatana. W późniejszych latach, wspominając to zdarzenie, ojciec Kolbe zadał retoryczne pytanie:

„Tak naprawdę, co by się stało, gdyby ojciec prowincjał zdecydował według mojego rozumowania? Czy powstałoby wtedy takie miejsce, jak Niepokalanów? Czy mielibyśmy szczęście pracować na rzecz głoszenia chwały Niepokalanej? Czyż zatem chwała posłuszeństwa nie jest ślepym poddaniem się Woli Pańskiej?”

W swoim życiu będzie praktykował cnotę posłuszeństwa w stopniu heroicznym. Obdarzony wielką roztropnością, Kolbe nie miał trudności w uznaniu wyższości wiary nad własnym rozumem, godząc autorytet z wolnością sumienia.

Wielki szacunek, jakim przełożeni franciszkanów obdarzyli brata Maksymiliana wysyłając go do Rzymu na studia filozoficzne i teologiczne, miał dobre podstawy. Przed upływem trzech lat od przyjazdu do Rzymu, jesienią 1912 roku, otrzymał doktorat z filozofii – summa cum laude na Uniwersytecie Gregoriańskim. Miał dwadzieścia jeden lat, ale z chłopięcą, zaokrągloną twarzą wyglądał na siedemnastolatka. Doktorat z teologii uzyskał cztery lata później, w lipcu 1919 roku, na międzynarodowym Uniwersytecie Serafickim swego zakonu. Rok wcześniej, 28 kwietnia 1918 roku, ojciec Maksymilian został wyświęcony na księdza w kościele Sant’Andrea della Frate. Swoją pierwszą Mszę Świętą odprawił w kościele Sant’Andrea della Frate na ołtarzu wzniesionym w miejscu, gdzie ukazała się Matka Najświętsza, nawracając żydowskiego agnostyka, Alfonsa Ratisbonne’a, w 1842 roku. Rok po święceniach, w lipcu 1919 roku, wrócił do Polski. Są to jedynie fakty i daty dotyczące akademickich postępów brata Maksymiliana podczas jego siedmioletniego pobytu w Rzymie.

Wszyscy jego współbracia zgadzali się co do tego, że brat Maksymilian wykazywał w swoich studiach nadzwyczajne zdolności. Często dalece wyprzedzał swoją klasę, a nawet swych profesorów, zwłaszcza w zakresie przedmiotów ścisłych i matematyki. Swym najznakomitszym profesorom zadawał dociekliwe pytania – nie, aby ich zawstydzić (co czasem miało miejsce), lecz zawsze w poszukiwaniu prawdy i w nienasyconym pragnieniu, by zgłębić każde konkretne zagadnienie czy problem. Ojciec Bondini, jeden z jego profesorów, pokornie musiał przyznać: „Ten chłopak zadaje mi pytania, na które nie potrafię odpowiedzieć”.

Inny profesor, ojciec Leon Cicchito, zaznaczył: „Kiedy szedł ze mną, nie dawał mi chwili wytchnienia, lecz bez końca zasypywał mnie pytaniami”. I śmiejąc się dodał: „Prawdziwe nudziarstwo”. Potem kontynuował: „Był najbardziej utalentowanym młodzieńcem, z którym miałem kontakt przez te lata, gdy byłem wicerektorem. Miał rzadki, naturalny talent”.

Mimo wszystko Maksymilian nigdy nie pysznił się z powodu swych akademickich osiągnięć, ani nie zamęczał innych większymi darami swego intelektu. Zawsze był gotów pomagać kolegom i, jak zaznaczył jeden student, „tłumaczył rzeczy w taki sposób, że łatwiej było je zrozumieć”. Jeśli chodzi o tytuły uzyskane na prestiżowych kolegiach w Rzymie, po latach jeden z braci, sprzątając mu gabinet, natrafił przypadkowo na dwa doktoraty. Zwrócił uwagę swego przełożonego na odkrycie, sugerując, że doktoraty powinno się oprawić i zawiesić na ścianie w jego biurze. Zawstydzony tym, co zamierzał zachować w ukryciu, ojciec Kolbe powiedział bratu, by odłożył je tam, gdzie je znalazł.

Br. Francis Mary Kalvelage FI

***

„Źródłem pokoju jest poddanie się woli Bożej: czynić, co jest w naszej mocy, i zostawić resztę trosce Opatrzności Bożej – ufać, jak ufa dziecko swej najlepszej matce” (św. Maksymilian Kolbe).

Powyższy tekst jest fragmentem książki pod redakcją br. Francisa Mary Kalvelage’a FI Maksymilian Kolbe – Święty od Niepokalanej.