Maksymilian Kolbe – Święty od Niepokalanej. Rozdział szósty

O tym , jak z miłości do Maryi zbudowano miasto

Książę postawił jeden warunek, na który należało się zgodzić przed rozpoczęciem budowy. Chciał, by za ofiarodawcę i jego potomków odprawiano Msze wieczyste. Warunek ten nie spotkał się z aprobatą przełożonych ojca Kolbe, toteż zanosiło się na to, że cała transakcja nie dojdzie do skutku. Powiadomiony o decyzji przełożonych książę wycofał ofertę i poprosił o usunięcie figury.

Ojciec Maksymilian nalegał, żeby figura została jako świadek tego, że Niepokalana, przynajmniej tym razem, nie dotrzymała swej obietnicy. Książę był pod wrażeniem pokory i dziecięcej prostoty ojca Maksymiliana: „Jeśli istniał kiedykolwiek człowiek, który nie był próżny, był nim ojciec Maksymilian”. Potem dodał: „Zdenerwowałem się. Oni [przełożeni] chcieli ziemię, którą byłem skłonny dać, ale nie chcieli zobowiązać się do odprawiania Mszy”. O. Maksymilian nie poddał się. Powiedział księciu, że wróci za trzy dni z ostateczną decyzją.

Książę przez te trzy dni czuł się nieswojo i w końcu zdecydował się dać ziemię bez stawiania żadnych warunków. Był to początek przyjaźni między nim a pokornym franciszkaninem. Pogłębiła się ona przez kolejne lata, skłaniając księcia Druckiego-Lubeckiego do ofiarowania świętemu kapłanowi jeszcze więcej posiadłości przylegających do pierwotnej darowizny. „Boży skąpiec” uczynił podobnie. W zamian za pokaźną donację ziemi, ziemskie szczątki księcia Druckiego-Lubeckiego spoczęły w małej kwaterze na cmentarzu Niepokalanowa. W pobliżu spoczywa inny z dwóch pochowanych tam świeckich – Franciszek Gajowniczek, za którego Kolbe oddał życie.

Ojciec Maksymilian od razu powiadomił swych przełożonych o darowiźnie i otrzymał pozwolenie na przetransportowanie wyposażenia z Grodna do Niepokalanowa. Zanim pierwsza grupa zakonników opuściła Grodno, o. Maksymilian wyjaśnił, że ten dwudziestowieczny klasztor Matki Bożej Anielskiej (tak nazywała się kolebka zakonu franciszkanów) ma być modelem klasztoru franciszkańskiego, jak również światowym centrum misyjnym Rycerstwa Niepokalanej. Kaplica i modlitwa miały stanowić centrum codziennego życia zakonników. Podkreślił, że Maryja osobiście wybrała to miejsce na swoje miasto.

Niepokalana miała też wybrać braci, którzy byliby gotowi na wielkie ofiary, przez zupełne ubóstwo, posłuszeństwo bez zastrzeżeń i ciężką pracę. Tu życie zakonne miało kwitnąć tak, jak za pierwszych dni zakonu w Asyżu. Jeśli któryś z braci czuł, że nie mógłby prowadzić tak heroicznego życia, o. Kolbe sugerował, by nie przyjeżdżał na nowe miejsce. Surowość życia w Niepokalanowie znajdowała usprawiedliwienie w dwunastym rozdziale Reguły św. Franciszka wyjaśniającym, że powołanie misyjne jest całkowicie dobrowolne i wyrasta ponad powołanie franciszkańskie. Było to coś, czego ani św. Franciszek, ani św. Maksymilian nie narzuciliby braciom. Założycielami Niepokalanowa było dwudziestu spośród dwudziestu dwóch członków wspólnoty (osiemnastu braci i dwóch księży). Ci zakonnicy byli zdolni zająć się praktycznie całym transportem maszyn i budową wielkiego kompleksu klasztoru. „Skąpiec Boży” nie tracił ani grosza i ani minuty, gdy chodziło o czynienie czegoś więcej i lepiej na rzecz rozszerzania apostolatu Militia Immaculatae.

Jego brat, o. Alfons, wraz z kilkoma braćmi stolarzami, rozpoczęli wznoszenie prostych, przypominających baraki, budynków. Jednocześnie inni bracia z Grodna przygotowali edycje „Rycerza” na cały rok, tak że maszyny drukarskie można było rozmontować na czas przeprowadzki. W tamtych czasach materiały budowlane nie były zbyt kosztowne, jeśli były na nie pieniądze, których ojcu Kolbe brakowało. Wkrótce jednak nadjechał opatrznościowy dar – dwie ciężarówki z drzewem od jakiegoś dobroczyńcy. Inna duża donacja dykty pozwoliła braciom na rozpoczęcie budowy pomieszczeń drukarni i przyległych budynków. Podstawowy materiał budowlany stanowiła niedroga mieszanka żużlu i cementu. W przygotowaniach pomagali wszyscy bracia. Ucieranie mieszanki wymagało ciężkiej pracy, lecz nie było trudne, toteż praca postępowała naprzód.

Wyposażenie wnętrz było proste i ubogie – nieheblowane stoły, twarde taborety. Naczynia stołowe były blaszane. Kiedy przybywali wyjątkowi goście – biskupi i kardynałowie – jedli z takich samych talerzy jak wspólnota. O. Kolbe nie wstydził się tego zewnętrznego wyrazu franciszkańskiego ubóstwa. Nie chciał wyjątków, mogących prowadzić do rozluźnienia ewangelicznego ubóstwa, tak charakterystycznego dla Biedaczyny z Asyżu i jego naśladowców.

Z łatwością można sobie wyobrazić, jak ta dosłowna interpretacja franciszkańskiego ubóstwa była odbierana przez braci jego prowincji. Cnota ewangelicznego ubóstwa zawsze uchodziła wśród franciszkanów za kość niezgody i przyczynę wielu reform w zakonie. Jak św. Franciszek, tak też i św. Maksymilian nie chciał budynków z trwałej cegły. Uznawał, że takie budynki powstrzymywałyby braci przed gotowością przeniesienia się do mniej wygodnych klasztorów. Ponadto o. Kolbe przeczuwał, że podczas społecznej rewolucji ubogie ośrodki zamieszkania braci prawdopodobnie będą mniej narażone na konfiskatę. Głównym powodem był jednak powrót do bardziej literalnej praktyki ewangelicznego ubóstwa, za przykładem założyciela zakonu franciszkańskiego.

Do listopada 1927 roku z Grodna przybyli inni bracia, a dzięki wielkodusznej pomocy dobroczyńców oraz miejscowej ludności tempo pracy wzrosło. Miejscowi rolnicy nie tylko pomagali wyżywić biednych „małych braci”, ale i przenieśli maszyny i inne rzeczy ze stacji na miejsce budowy. Ojciec Maksymilian przystąpił do ciężkiej pracy, przyjmując też na siebie obowiązki inżyniera i nadzorcy. Fundamentem tego nowego przedsięwzięcia była figura Niepokalanej wzniesiona na smukłej kolumnie w miejscu, gdzie ledwie kilka tygodni wcześniej znajdowało się tylko puste pole.

Podczas budowy klasztoru o. Maksymilian z braćmi gościli na strychu szopy sąsiada. Kiedy dobra pani Jaroszewska zauważyła, że o. Maksymilian odstąpił młodszemu i zdrowszemu bratu specjalnie dla niego przygotowane łóżko, a sam spał na deskach jak inni, zapytała go: „Dlaczego tak?”. Wymijająca odpowiedź godziła w zdrowy rozsądek. Odpowiedział mianowicie, że złożył śluby wieczyste, a ten brat nie. Jego przykład nie szukania dla siebie względów dlatego, że był założycielem czy przełożonym, mimo słabego zdrowia, nie uszedł uwadze jego naśladowców. Heroizm tego typu nigdy nie pozostaje bezowocny. Młodych ludzi proszących o przyjęcie do Niepokalanowa było mnóstwo, ale uważnie ich przesiewano, bez rozpieszczania. Nowi kandydaci musieli przejść surową próbę. Jeden z braci tak wspomina swoje pierwsze zetknięcie z Niepokalanowem w jego pierwszych dniach:

„Kiedy tam przyjechałem, spytałem rolnika:

– Gdzie jest klasztor?

– Tam – odpowiedział.

– Nie widzę go.

– Popatrz jeszcze raz – odrzekł. – Widzisz te szopy?

Widziałem tylko jakieś niskie, drewniane budynki, lekko pobielone.

– To jest klasztor?– zapytałem zdziwiony.

– A jakże! Wyglądają tam na szczęśliwych. Zawsze śpiewają.

Powitał mnie sam ojciec Maksymilian. Wracał właśnie od pracy i wyglądał na bardzo zmęczonego. Popatrzył na mnie tak, jak patrzy matka, i powiedział:

– Musisz być bardzo zmęczony i głodny. Chodź, mój synu.

Dał mi coś do jedzenia i picia. Potem powiedział:

– Jeżeli kochasz Matkę Bożą, jeśli należysz do Niej całkowicie, będziesz szczęśliwy, mój synu, bardzo szczęśliwy! – Gdy to mówił, uśmiechał się i promieniał szczęściem.

Pomyślałem sobie: «On żyje tak, jak mówi». I nagle sam poczułem się bardzo szczęśliwy i od tamtej pory jestem szczęśliwy cały czas. Był dla mnie i ojcem i matką”.

Pierwsze budynki klasztorne nie tylko były proste i jednopiętrowe, ale nie miały też ogrzewania i odpowiedniej izolacji. Hulał w nich wiatr, dmuchając po głowach śpiących braci. Rano, zanim mogli się umyć, musieli łamać lód w miskach. Przyjmowano to wszystko spokojnie. Bo czyż nie byli uprzywilejowani, mogąc stać się częścią przygody tak szlachetniej i nieziemskiej, by służyć, naśladując inspirujący przykład tego współczesnego św. Franciszka, który miłował totalną, bezkompromisową miłością? Wszystko to pociągało pełnych ideałów młodych mężczyzn.

Dzięki modlitwie, zachowywaniu heroicznego posłuszeństwa, surowego ubóstwa i ciężkiej pracy, w atmosferze wyciszenia i skupienia, życie zakonne kwitło. W ten sposób Rycerze Niepokalanej mieli stawać się godni sprawy, której byli oddani. Tempo i prostota miały ich szczególnie cechować. „Skąpiec Boży” wiedział, że nie można tracić ani czasu, ani pieniędzy w tym współczesnym, bazującym na konkurencji świecie. Jeśli w walce o dusze przeważyłaby postawa sentymentalna, dusze zostałyby zgubione, bo zły czuwa, by wykorzystać każdą możliwą sposobność. Pisma i przemówienia o. Kolbe pełne są przynagleń. Powtarzał często: „Tak szybko, jak to możliwe, jak najszybciej, jak najszybciej… Zguba jednej duszy jest wielkim nieszczęściem”. Pośpiech w rozszerzaniu ewangelizacji przez Maryję Niepokalaną był konieczny.

Począwszy od 17 października o. Maksymilian mógł codziennie sprawować Mszę w kaplicy, a do 8 grudnia (święto Niepokalanego Poczęcia) wszystko było gotowe. Zainstalowano urządzenia drukarskie i podłączono prąd. Pozwolenie na odprawianie Mszy Świętej nadeszło od samego prymasa Polski. Wigilia tego święta była wielkim dniem. Odprawiono uroczystą Sumę, a prowincjał o. Korneliusz Czupryk wygłosił kazanie. Potem nastąpiło błogosławieństwo nowej fundacji i oficjalne poświęcenie pierwszego Niepokalanowa. Dla ojca Maksymiliana Niepokalanów był pierwszym ogniwem w łańcuchu „miast Maryjnych”, które – jak pragnął – miały w końcu połączyć wszystkie kraje i ludy w miłości i służbie jego Królowej.

Do 1930 roku Niepokalanów był urządzony. Wzniesiono już miejsca dla aspirantów i dla braci profesów. Wybudowano centralny budynek z pomieszczeniami administracyjnymi i drukarnię „Rycerza Niepokalanej”. Magazyn osiągnął nakład trzystu czterdziestu trzech tysięcy egzemplarzy, a członków M. I. stale przybywało. Nawrócenie grzeszników i uświęcenie wszystkich pod opieką Matki Niepokalanej – główny cel Militia Immaculatae – miały dosięgnąć wszystkich krańców ziemi. W tym celu o. Maksymilian zaczął śledzić mapę świata, skupiając się na gęsto zaludnionym i mało znanym Dalekim Wschodzie.

Zaledwie kilka lat po założeniu Niepokalanowa, 26 lutego 1930 roku, ojciec Maksymilian wyjechał z Polski na Daleki Wschód, wraz z braćmi Zenonem, Hilarym, Sewerynem i Zygmuntem. Chiny były ich pierwszym miejscem docelowym, świat – celem ostatecznym. Po długiej podróży morskiej misjonarze dotarli wreszcie do Szanghaju. Jak można się było spodziewać, o. Kolbe szukał biskupa, głowy lokalnego Kościoła, by uzyskać pozwolenie na założenie klasztoru w celu wydawania chińskiej wersji „Rycerza”.

W tamtych czasach różne zgromadzenia misyjne i kongregacje miały przydzielone poszczególne prowincje Chin dla ewangelizacji. Niestety, franciszkanom konwentualnym przydzielono prowincję tak oddaloną od centrum, że apostolat drukarski byłby tam skrajnie trudny, jeśli nie niemożliwy. Biskup, nie rozumiejąc w pełni zamiarów o. Maksymiliana, nie zezwolił mu na założenie apostolatu. Ojciec Maksymilian nie dał się jednakże zniechęcić jedną odmową.

Liczące kilkaset milionów mieszkańców Chiny bardzo pociągały o. Kolbe. Ponadto misjonarze musieli nawiązać znajomość z chińskim milionerem Józefem Lo-Pa-Hongiem, którego katolickie korzenie sięgały trzech wieków wstecz. Polubił on ubogich franciszkanów i był skłonny ofiarować im dom na klasztor. Zdecydowano zatem, że bracia Seweryn i Zygmunt zostaną, by szukać dalszych możliwości i uczyć się chińskiego, a o. Kolbe z dwoma pozostałymi braćmi pojadą dalej, do Japonii.

***

Cele osiągnięte przez masonerię w kulturze świeckiej

Jak masoni, sędziowie Sądu Najwyższego, odegrali istotną rolę w przemianie USA w państwo laickie?

W początkach lat czterdziestych Stany Zjednoczone były zaangażowane w dwa konflikty. Kiedy II wojna światowa pochłaniała ludzkie myśli i życie, toczyła się bardziej subtelna, podstępna wojna, kierowana przez samego szatana, o dusze przyszłych pokoleń Amerykanów. Stany Zjednoczone, pierwotnie państwo chrześcijańskie, za sprawą antychrześcijańskich i antykatolickich sędziów Sądu Najwyższego, z których większość była wówczas masonami, powoli przemieniało się w państwo laickie. Ma się rozumieć, sędziowie ci byli mianowani przez dwóch prezydentów, którzy sami byli wysokiej rangi masonami – Roosevelta i Trumana.

Od samego początku istnienia państwa masoni rozumieli wielkie znaczenie, jakie Sąd Najwyższy mógł odgrywać w promowaniu ich doktryny zła. Posiadali zatem swoją reprezentację w Sądzie Najwyższym, lecz do roku 1941, pod rządami Roosevelta, nie stanowili większości. W pewnym momencie średnia wynosiła ośmiu masonów na jednego niemasona (1949–1956). Przez te lata masońskiej dominacji sąd nieustannie wspierał się o „mur” klauzuli o separacji między Kościołem a państwem, ogłoszonej w 1947 roku przez Eversona, by obalić chrześcijaństwo, a katolicyzm w szczególności.

Nasz system prawny nie opiera się na niezmiennym prawie naturalnym, a tym bardziej na prawie Bożym. Opiera się raczej na prawnej doktrynie stare decisis, przyjmującej, że prawo ustanowione jedną decyzją sądu zostaje zaakceptowane jako bezapelacyjny precedens do stosowania w przyszłych przypadkach. Interpretacja Sądu Najwyższego klauzuli o religii w konstytucji z początku lat czterdziestych była podstawą wszelkich przyszłych decyzji dotyczących separacji Kościoła i państwa, co spowodowało wykluczenie religii poza nawias całego życia publicznego.

Odzwierciedlając filozofię humanizmu laickiego, którą popierały loże, niektórymi konsekwencjami tego wykluczenia religii z codziennego życia Amerykanów były: zakaz zwalniania dzieci na lekcje religii, na które uczęszczały w budynkach szkół publicznych, ogłoszenie ateizmu i humanizmu laickiego religiami chronionymi prawnie, zakaz modlitw w szkołach publicznych, zakaz śpiewania kolęd w szkołach publicznych i tak dalej. Czyż można się dziwić, że edukacja domowa i prywatne szkoły wyznaniowe doznają rozkwitu?

Wreszcie nastąpiła decyzja w sprawie Roe przeciw Wade, w którym zostało ustanowione, a nawet wypromowane „prawo” kobiety do aborcji, otwierając bramy powodzi kultury śmierci. Wszystko to wskazuje na fakt, że masońscy sędziowie w latach czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dobrze odegrali swoją rolę w kształtowaniu kultury, która nie atakując wprost religii i Boga, bardziej podstępnie ignoruje Go, zupełnie oddzielając od zwykłego życia ludzi i lekceważąc Go wraz z całym danym przez Niego kodem moralnym. Dziś masoni nie potrzebują obstawiać Sądu Najwyższego „braćmi”. Udało im się przemienić nasz ukochany kraj w duchowe pogorzelisko. Kolbe miał sto procent racji, upatrując w masonerii głowę węża. Tak zgubnemu złu sprosta jedynie broń duchowa. Pierwszą i podstawową bronią są modlitwa i ofiara. Módlmy się i bądźmy świadomi prawdziwego wroga, a pięta stopy Niepokalanej niech skruszy głowę węża.

Czy masoneria złagodniała?

Mówi się, że masoneria krajów anglojęzycznych nie jest tak zajadle antykatolicka jak kontynentalne loże masońskie. Być może, lecz w leżącym zaraz obok Stanów Zjednoczonych Meksyku, gdzie masoni zdominowali rząd począwszy od 1929 roku, nie okazali oni bynajmniej katolicyzmowi łagodnej twarzy. Wiodącą, czy raczej jedyną polityczną siłą w Meksyku przez ponad siedemdziesiąt jeden lat była Instytucjonalna Partia Rewolucyjna (PRI), w której wielu liderów było masonami. Przez lata cieszyli się oni poparciem ze strony rządu Stanów Zjednoczonych, nawet podczas krwawego prześladowania Kościoła w latach dwudziestych. Nie ma wątpliwości, że masoni z USA wspierali swych braci z loży zza południowej granicy.

Jednakże w narodowych wyborach ostatniego lata, ku powszechnemu zdumieniu, wybrano kandydata partii Akcja Narodowa, katolickiego biznesmena Vincenta Foxa. Po długich rządach PRI, które jeden z pisarzy nazwał „dyktaturą doskonałą”, wybór Foxa poświadcza to, w co wierzy większość Meksykanów, a mianowicie, że kardynał Posadas Ocampo z Guadalajary został zamordowany. Nie jest przypadkiem, że zaledwie na kilka dni przed jego zabójstwem kardynał ten ostrzegał swych kolegów, że „zasady i tradycje filozofii masońskiej wyraźnie świadczą o tym, że nie działają oni na naszą korzyść”. Miał odwagę zasugerować, że następne wybory prezydenckie w Meksyku „byłyby odpowiednią okazją dla zmiany”. Jak zauważył pewien felietonista: „Kardynał, jak na ironię, mógł w ten sposób wydać na siebie wyrok śmierci”.

Kilka miesięcy po zamordowaniu kardynała w Mexico City odbył się światowy kongres masonerii. W swej inauguracyjnej przemowie wielki mistrz Meksyku – Salvador Ordas Montes De Oca, zaatakował mieszanie się duchownego w politykę. Wysokiej rangi członkowie Partii Rewolucyjnej byli tam obecni ubrani w zwykłe masońskie fartuchy i insygnia, bezpretensjonalnie dając wyraz związku pomiędzy dwoma zdarzeniami. Jeśli nasze środki masowego przekazu nie ujawniają bliskiego powiązania masonerii z rządem meksykańskim, to dlatego, że sami masoni są winni oskarżeń, które kierują przeciw Kościołowi. Osądź sam:

W lipcu 1992 roku, podczas obchodów zgromadzenia meksykańskiej masonerii, osobisty reprezentant prezydenta Salinasa chwalił masonów „za wprowadzenie podstawowych instytucji państwowych w nasz system sądowniczy i nadanie im kształtu”. W czasie tej celebracji wielki mistrz Francisco Valle Guzman potępił Kościół katolicki jako „najpotężniejszego i bezwzględnego wroga nauki, rozwoju, cywilizacji, braterstwa i miłości. Wszelkie pojednanie między nami jest niemożliwe”. Dodał, że historycznym obowiązkiem masonów jest być „grabarzami starego klero-kolonialnego społeczeństwa”.

Przyczyna zamordowania znanego prałata jest wystarczająco jasna – nie tylko nienawiść do Kościoła, który reprezentował, lecz także to, że zbyt odważnie się wypowiadał. Należało go uciszyć. Jak zamaskować prawdziwą przyczynę morderstwa? Przypuśćmy, że pomylono jego tożsamość – bandyci myśleli, że zabijają jakiegoś rywala barona narkotykowego. Jednak twierdzenie o pomyłce jest bardzo wątpliwe.

Przebywający na lotnisku wraz ze swym kierowcą – by odebrać nuncjusza papieskiego – wysoki, ubrany w swe szaty kardynał, z wielkim pektorałem, został zastrzelony przez bandytów z odległości metra. Baron narkotykowy był niższy i grubszy, nieustannie towarzyszyli mu dwaj czy trzej strażnicy i nie nosił stroju duchownego ani niczego, co mogło wyglądać jak pektorał. Pomyłka w identyfikacji?

Ponadto, pierwszy prokurator zajmujący się tą sprawą został zamordowany przed swoim domem w 1995 roku. Obecny związany z rządem prokurator wykluczył wszelkie inne hipotezy poza pomyłką w identyfikacji. Jak to kiedyś powiedział Goebbels: „Powiedz kłamstwo wiele razy, a ludzie w nie uwierzą”. Jeśli dowody są prawdziwe, a nie ma powodu, by w to wątpić, nie byłoby to pierwsze zabójstwo zaplanowane przez współczesnych masonów, ani nie wahaliby się oni kłamać, by ukryć zbrodnię.

Br. Francis Mary Kalvelage FI

Powyższy tekst jest fragmentem książki pod redakcją br. Francisa Mary Kalvelage’a FI Maksymilian Kolbe – Święty od Niepokalanej.