Maksymilian Kolbe – Święty od Niepokalanej. Rozdział piąty

Planowanie walki

Dwaj seminarzyści należący do M. I., których ogarnęła płomienna gorliwość o dusze, mieli stać się w przyszłości ważnymi współpracownikami w rozwoju Rycerstwa Niepokalanej. Jeden z nich, młodszy brat Maksymiliana, w zakonie brat Alfons, miał być wartościowym asystentem aż do przedwczesnej śmierci w 1930 roku. Około sześciu miesięcy wcześniej mianowano go przełożonym Niepokalanowa oraz redaktorem Rycerza Niepokalanej. Inny brat, Samuel Rosenbager, został przełożonym misji ustanowionej przez ojca Kolbe w Japonii i odegrał znaczącą rolę w zakładaniu japońskiej prowincji franciszkanów konwentualnych po II wojnie światowej.

Rozniecony wśród innych seminarzystów entuzjazm przynaglał o. Maksymiliana do ogarnięcia swym apostolatem studentów Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz żołnierzy z pobliskich koszar. Nie obeszło się bez krzyża, zawsze obecnego w jego życiu. Wszystkie wielkie przedsięwzięcia w długiej historii Kościoła były okupowane wielkim cierpieniem – fizycznym i duchowym, prześladowaniem z zewnątrz oraz niezrozumieniem i zazdrością od wewnątrz.

Po roku spędzonym w Krakowie, w sierpniu 1920, o. Maksymilian, podupadły na zdrowiu, musiał wyjechać do sanatorium w Zakopanem, w Tatry, na leczenie gruźlicy. Pozostał tam do 29 kwietnia 1921 roku. Z trudem oddychał i chociaż bóle głowy, wysoka gorączka i kolejne krwotoki sprawiały mu wiele cierpienia, a kierownicy sanatorium byli wrogo nastawieni do wszystkiego, co katolickie, prowadził owocny apostolat wśród pacjentów. Jeden z oddziałów dla studentów uniwersyteckich szczególnie przylgnął do ojca Maksymiliana. Większość studentów stanowili niepraktykujący katolicy, nadęci posiadaniem pewnej wiedzy i tytułami akademickimi. Zaopatrzony w „kulki”, jak nazywał Cudowne Medaliki, o. Maksymilian wykorzystywał codzienne spacery na odwiedzanie tych zagubionych owieczek.

Jego młodzieńczość działała nieco rozbrajająco na młodych pacjentów, którzy szybko znaleźli się pod nieodpartym urokiem uśmiechniętego, przyjaznego młodego księdza. Postrzegali go także jako wyzwanie intelektualne i człowieka otwartego na rozmowę, która była dobrym sposobem spędzania czasu. Wkrótce niektórzy ze studentów otwartych na prawdę i niezaprzeczalną logikę o. Kolbe zaprosili go do wygłoszenia serii wykładów apologetycznych (na temat istnienia Boga oraz Boskości Chrystusa). Erudyta i mistrzowski filozof prędko wzbudził niemałe poruszenie, gdy nawróciło się czterech notorycznych wolnomyślicieli.

Jeden z pacjentów, żydowski student medycyny, został przez te konferencje poruszony, a zdając sobie sprawę z bliskiej śmierci, szukał ojca Maksymiliana, aby ten go ochrzcił. Kapłan przygotował go do śmierci, a potem zawiesił mu na szyi Cudowny Medalik. Konający młody człowiek z radością oczekiwał „siostry śmierci” i spełnienia obietnicy wejścia do Nieba. Martwiło go jedno. Obawiał się przyjazdu swej surowej żydowskiej matki. Kolbe zapewniał go, że jego inna żydowska Matka, Maryja Niepokalana, pomoże i zanim przyjedzie ta ziemska, on opuści już ten świat dla Nieba. Gdy przyjechała, zobaczywszy Cudowny Medalik na szyi swego zmarłego syna, zerwała go krzycząc: „Zabiłeś mojego syna”. Dyrektor sanatorium zakazał łowcy dusz wchodzić do budynku. Nie docenił o. Kolbe, który nie dał się łatwo zastraszyć. Odpowiedział dyrektorowi, że każdy inny może przychodzić podczas godzin odwiedzin, więc nie ma powodu, dla którego on nie mógłby również składać wizyt.

Gdy Kolbe poczuł się trochę lepiej, wysłano go do Nieszawy na dalszą rekonwalescencję, a potem z powrotem do wspólnoty w Krakowie. Jego przełożeni znali orzeczenie lekarskie o jego nieuleczalnej chorobie zakaźnej i wiedzieli, że nie pozostało mu więcej niż kilka miesięcy życia. Radość wspólnoty, gdy wrócił, była zatem nieco przyćmiona. Szybko przystąpił do kontynuacji wcześniej przerwanej pracy. Nie zwlekał ze skierowaniem do swego przełożonego prośby o pozwolenie na wydawanie czasopisma, które szerzyłoby nabożeństwo do Maryi i pobudzało rozwój M. I. Można sobie wyobrazić, jaki efekt wywołała ta wiadomość we wspólnocie – czasopismo miało być wydawane przez kogoś, kto prawdopodobnie nie będzie żył wystarczająco długo, by ujrzeć jego rozwój. Jak zamierzał finansować taki projekt, skoro polska prowincja franciszkanów konwentualnych była skrajnie uboga? Doprowadziłby ją do bankructwa. Kto miał pisać artykuły? Kto miał je drukować?

„Bądź rozsądny, Maksymilianie, jesteś chory na gruźlicę. Zrujnujesz prowincję”. Ojciec Maksymilian słuchał cierpliwie, lecz w swej gorliwości pozostał niewzruszony i stanowczy w swoich planach. Potrzebował jedynie koniecznego pozwolenia. Potem, wszystko było w rękach Niepokalanej. Nieoczekiwanie udzielono mu zezwolenia pod warunkiem, że sam zdobędzie fundusze. Ojciec Maksymilian nie tracił czasu na wydanie pierwszego numeru magazynu – w nakładzie pięciu tysięcy egzemplarzy – który nazwał „Rycerzem Niepokalanej”. Wziął czasopismo na ulice, by samemu je rozprowadzać. Nie dbał o to, czy płacono, czy nie. Dystrybucja była głównym celem. Format szesnastostronicowy był prosty. Napisał artykuły. Nie było okładki, ale pierwsza strona informowała wszystkich: „Nie gwarantujemy regularnego wydawania tego czasopisma. Jesteśmy zbyt ubodzy, ale nie zbyt dumni, by nie przyjąć wsparcia finansowego”.

Nic dziwnego, że o. Maksymilian najczęściej wracał do wspólnoty z bardzo małą sumką w portfelu. Cieszył się, wiedząc, że szerzył przez „Rycerza” cześć Maryi, lecz wciąż należało spłacić dług za druk pierwszego numeru. Gdzie miał szukać pomocy? Udał się wprost do ołtarza poświęconego Matce Bożej Bolesnej, czczonego z powodu cudów, w krakowskim kościele franciszkanów konwentualnych. Przedstawił Jej swój problem. Nad ołtarzem widniał wizerunek Maryi, słusznie nazywanej „Umiłowaną Dobrodziejką”. Gdy miał już wychodzić po modlitwie, zauważył leżącą na ołtarzu kopertę. Była zaadresowana: „Dla Ciebie, Matko Niepokalana”. Otworzył i znalazł dokładnie taką sumę, jaka była potrzebna do zapłacenia rachunku za druk. Ze strony współbraci najczęściej jednak nie doznawał zachęty. W rzeczywistości działo się wręcz przeciwnie.

Poniższy wyjątek, napisany podczas pobytu w Krakowie, ukazuje, jak wiele tam cierpiał. Czyta się go niczym rozdział z listu św. Pawła Apostoła do pogan: „Uczynimy o wiele więcej, jeśli będziemy ogarnięci przez wewnętrzne i zewnętrzne ciemności, napełnieni boleścią, słabością, wyczerpaniem, bez pociechy, prześladowani na każdym kroku, otoczeni nieustannymi niepowodzeniami, wykpiwani, wyszydzani, tak jak Jezus na krzyżu, bylebyśmy pragnęli na wszelki sposób pociągnąć wszystkich do Boga, przez Niepokalaną”.

Dodał: „Ponad wszystko pragnijmy i pragnijmy bez granic”. Po pięciokrotnej zmianie drukarni młody wydawca zdecydował się drukować samodzielnie. Dowiedział się, że Siostry Matki Bożej Miłosierdzia (to samo zgromadzenie, do którego należała niedawno kanonizowana siostra Faustyna) chciały się pozbyć swojej „zabytkowej” prasy. We wspólnocie przebywał wówczas z wizytą amerykański ksiądz o. Wawrzyniec Cyman, który później został przełożonym prowincjalnym prowincji św. Antoniego z Padwy franciszkanów konwentualnych w Stanach Zjednoczonych. Podczas rekreacji niektórzy bracia postanowili zabawić gościa kosztem „marzyciela” – ojca Kolbe.

Skrytykowali jego czasopismo – jego zawartość i format. Jeden z nich wyśmiał plany ojca Maksymiliana o podboju całego świata przez słowo drukowane bez pieniędzy na zakup starej, przedpotopowej maszyny drukarskiej. W tych upokarzających okolicznościach o. Kolbe milczał, choć niewątpliwie zraniono go dotkliwie. Amerykańskiemu księdzu nie podobało się to wypaczone poczucie humoru. Ponadto docenił wizję o. Kolbe o wykorzystaniu słowa drukowanego dla szerzenia Królestwa Bożego, co w Polsce było pewną nowością.

„Moi drodzy ojcowie, zamiast wyśmiewać się z niego, czy nie lepiej byłoby mu pomóc w opłaceniu urządzenia?” W ciszy, jaka zapanowała, o. Wawrzyniec zwrócił się do ojca Kolbe – zmieszanego teraz bardziej niż kiedykolwiek – i powiedział: „Na początek chciałbym złożyć małą ofiarę”. W końcu wypisał czek na sto dolarów, co na tamte czasy stanowiło pewną fortunę. Tak zrodziła się zakonna placówka drukarska, która później zadziwiła świat. Po tym zdarzeniu nawet ojciec prowincjał pożyczył o. Kolbe pieniądze na spłacenie do końca maszyny drukarskiej.

Gdy czasopismo się rozpowszechniło, a jego jakość polepszyła, posypały się nowe zamówienia. Personel składał się jedynie z dwóch braci i o. Kolbe. Maszyna drukarska musiała być obsługiwana ręcznie. By przygotować pięć tysięcy szesnastostronicowych egzemplarzy, musieli poświęcić dziesięć dni. Często mieli zakrwawione ręce. Kiedy uzyskali więcej lepszych maszyn, zabrakło im miejsca, by je pomieścić w krakowskim klasztorze. Ponadto, hałaśliwe maszyny drukarskie nie zapewniały spokoju i ciszy, do których nawykli starsi bracia. Rozpraszało to również kleryków w seminarium. Mimo wielu trudności i ponurego wyglądu braci, Pan błogosławił pracę. Ludzie zaczęli okazywać żywe zainteresowanie pismem. Choć stanowiło to zachętę, niosło ze sobą trzy podstawowe trudności: przedsięwzięcie potrzebowało większych możliwości niż mógł je zapewnić krakowski klasztor, rosnący nakład wymagał większych funduszy, a problem wkładu pracy stał się naprawdę naglący. Rozwiązanie miało wkrótce nadejść.

Jedynie trzy lata wcześniej prowincja otworzyła ponownie duży klasztor w Grodnie, w północnej części Polski. Był on praktycznie pusty. Ojciec prowincjał podjął decyzję o przeniesieniu tam drukarni ojca Kolbe. Przybył on do Grodna 20 października 1922 roku. Już w lipcu 1927 roku drukarnia grodzieńska wydawała regularnie dwa miesięczniki: „Rycerza”, o nakładzie sześćdziesiąt tysięcy egzemplarzy, oraz „Płomień seraficki”, będący publikacją Trzeciego Zakonu, o nakładzie osiem tysięcy egzemplarzy. Jednocześnie liczba stron „Rycerza” stopniowo wzrosła z szesnastu do dwudziestu czterech, a później do trzydziestu dwóch.

Ponieważ Kolbe nie był już dyrektorem Militia Immaculatae, świątobliwy o. Melchior Fordon, mądry i roztropny lider, został przez przełożonych wyznaczony do tego zadania. Był to dobry wybór, bo wkrótce pociągnęły go ideały Świętego. Cieszył się poważaniem wśród braci prowincji i udzielał ojcu Kolbe bardzo mu potrzebnego wsparcia, gdy niektórzy zakonnicy ostro mu się sprzeciwiali. Dobrze współpracowało mu się z o. Maksymilianem, a dyrektorem M. I. pozostał aż do śmierci w 1927 roku, kiedy „połączył się z niebieskimi siłami posiłkowymi”, jak to określił Kolbe.

Pod koniec lat dwudziestych grodzieńska wspólnota o. Kolbe liczyła siedemnastu braci. Mówiło się, że był prawdziwym „dozorcą niewolników”, ale to nawet w małym stopniu nie odzwierciedlało rzeczywistości. Nikt nie był przymuszany do pracy ponad godziny czy do żmudnych obowiązków wbrew swojej woli. Kolbe przewodził raczej przez przykład niż strach czy wzgląd ludzki. Nie prosił o więcej, niż sam czynił, choć był chory. Heroizm wypływał z jego całkowitego daru z siebie, by Niepokalana posługiwała się nim według własnego uznania, dla zbawienia i uświęcenia dusz. Gorliwość jego była zaraźliwa. Jak inaczej można by wytłumaczyć to, że przyciągnął do zakonu wielu młodych ludzi? Wielu wstąpiło pod warunkiem, że będą mogli z nim pracować. Jego niezmienny ideał – Dziewica Niepokalana – jednoczył członków jego wspólnoty u stóp Maryi, gdzie doświadczali pokoju i radości dzięki całkowitemu zaangażowaniu.

Prawda jest taka, że kiedy ci ofiarni bracia prosili o. Maksymiliana o pozwolenie na dodatkowe godziny pracy kosztem cennego odpoczynku, aby mogli zwiększyć produkcję czasopisma, usiłował im to wyperswadować. Nie udzielał pozwolenia, lecz mówił, by napisali do jego głównego przełożonego prośbę o błogosławieństwo posłuszeństwa, które w końcu nadchodziło. Nakład pisma wzrastał, ale zdrowie o. Kolbe pogarszało się. 18 września 1926 roku został zmuszony do powrotu do sanatorium po raz drugi i pozostawienia kierownictwa drukarni i wydawnictwa „Rycerza” w rękach swojego zdolnego, młodszego brata, o. Alfonsa. Osłabionemu o. Maksymilianowi przełożeni zakazali nawet myśleć o „Rycerzu”, dopóki nie wyzdrowieje.

Pewnego razu, gdy o. Alfons chciał się z nim skontaktować w sprawie zaistniałego problemu, jakiego nie potrafił rozwiązać, o. Maksymilian nie chciał o tym nawet rozmawiać, dopóki o. Alfons nie uzyskał zwolnienia z zakazu, niepozwalającego ojcu Kolbe angażować się w sprawy pisma. Innym razem ojciec Alfons opowiadał o tym, jak podczas odwiedzin swego brata w Zakopanem o. Maksymilian powiedział mu słabym głosem: „Alfonsie, pomóż mi podnieść wyżej głowę, połóż mój zegarek i okulary obok figury Niepokalanej”. O. Alfons nie zrozumiał znaczenia dziwnej prośby swego brata.

Ojciec Maksymilian z wielkim wysiłkiem uniósł głowę i wypowiedział następujący akt poświęcenia się Najświętszej Pannie: „Wraz z tym zegarkiem ofiaruję Ci, Maryjo Niepokalana, cały mój czas, abym nie miał ani chwili dla siebie, lecz bym każdą sekundę oddał Tobie na wyłączną własność. Oddaję Ci siebie całkowicie, abyś czyniła ze mną, co chcesz”.

Do kwietnia 1927 roku, po częściowym wyzdrowieniu, ojciec Maksymilian wrócił do klasztoru w Grodnie. Ucieszył się widząc wzrost nakładu „Rycerza” i podjął się pracy na większą skalę niż poprzednio. Czy franciszkanie prowincji na widok ewidentnego sukcesu „Rycerza” zmienili swoje zdanie o ojcu Maksymilianie? Tak i nie!

Niektórzy zdawali sobie sprawę z tego, że sukcesu o. Kolbe nie można było zawdzięczać zwykłej ludzkiej pracy. Opatrzność Boża i Maryja błogosławili jego wysiłkom. Niemniej jednak większość nadal była nastawiona pesymistycznie. „Marzenia” o. Maksymiliana były tak ogromne, że wyglądały na ledwo możliwe do spełnienia. Aczkolwiek, jeśli to było wolą i dziełem Boga, nic nie byłoby w stanie powstrzymać chorowitego księdza. Święty wierzył niezłomnie: „Wszystko będzie się rozwijać zgodnie z życzeniem Matki Bożej. W rękach Maryi przyszłość jest bezpieczna. Moim jedynym obowiązkiem jest poznawać i spełniać Jej życzenia”.

Rosnący nakład czasopisma – pod koniec 1927 roku osiągnął sześćdziesiąt tysięcy – sprawił, że stało się jasne, iż Grodno nie mogło już zapewniać jego przyszłego rozwoju. Klasztor zamienił się w hałaśliwą drukarnię. Maszyny stały w każdym dostępnym miejscu, nawet na korytarzach, a zapach tuszu drukarskiego opanował pomieszczenia. Bracia w Grodnie, zwłaszcza starsi, naturalnie nie byli zadowoleni z hałaśliwego turkotu pras pracujących codziennie aż do nocy.

O. Maksymilian musiał podjąć zdecydowane kroki w kierunku znalezienia innej lokalizacji, większej i położonej w bardziej centralnym miejscu, by ulepszyć dystrybucję magazynu. Klasztor grodzieński znajdował się daleko od stacji, a poczta niechętnie transportowała jednorazowo całość nakładu. Kolbe miał także na uwadze większe koszty przesyłek. Każdy grosz musiał być wykorzystany jak najlepiej dla szerzenia chwały Maryi. Jego polski biograf, Jan Dobraczyński, nazwał go „Bożym skąpcem”. Doskonałe miejsce znajdowałoby się w pobliżu Warszawy – stolicy kraju. Jak zwykle Kolbe czekał cierpliwie, by Niepokalana wskazała mu, co robić dalej.

Wkrótce o. Maksymilian znalazł ziemię. Miejscowy ksiądz – o. Ciborowski, odwiedzający klasztor w Grodnie, znał księcia Jana Druckiego-Lubeckiego, który posiadał ziemię w pobliżu Grodna. Gdy wyjeżdżał, o. Maksymilian zapytał księdza, czy książę ma jakąś inną posiadłość. Na to pytanie ksiądz odpowiedział: „Tak, posiada rozległy obszar czterdzieści kilometrów od Warszawy”.

„Blisko Warszawy!” – to było to, czego oczekiwał: centrum Polski i to obok jednej z głównych dróg kolejowych! „Rozległy obszar” pozwoliłby na niemalże bezgraniczną ekspansję! Klasztor mógłby nosić nazwę Niepokalanów. Maryja Niepokalana pomogłaby mu zdobyć tę posiadłość, tak jak natchnęła go, by zapytał o tę sprawę odwiedzającego go kapłana. „Rycerz Niepokalanej” mógłby dotrzeć do większej rzeszy dusz w Polsce i dać początek międzynarodowemu centrum rozsyłania misjonarzy na cały świat, szerząc w ten sposób królowanie Maryi. Nie było czasu do stracenia. Natychmiast poprosił swego gościa, przysłanego przez niebo, by pomógł mu spotkać się z księciem.

Spotkanie zostało wyznaczone przez zarządcę księcia, pana Srzednickiego, na 13 czerwca 1927 roku. Książę Drucki-Lubecki dał o. Kolbe tę ziemię. W następnym miesiącu o. Maksymilian umieścił tam figurę Niepokalanej, prosząc Ją: „Weź na własność to pole i tę ziemię, bo to dokładnie to, czego chcemy”.

Br. Francis Mary Kalvelage FI

Powyższy tekst jest fragmentem książki pod redakcją br. Francisa Mary Kalvelage’a FI Maksymilian Kolbe – Święty od Niepokalanej.