Lourdes. Objawienia. Cuda. Nowenny. Rozdział szósty

Analiza chemiczna wody ze źródła. Rozprawy dziennikarskie

W tym samym dniu, kiedy biskup wysłał swój list do ministra, pan Filhol, znakomity profesor chemii uniwersytetu w Tuluzie, z całą naukową biegłością wydał świadectwo o własnościach wody w grocie; wykazał fałsz analizy pana Latour de Trie, której pan Massy nadawał tyle rozgłosu.

Świadectwo urzędowe pana Filhola jest następującej treści:

„Podpisany profesor chemii uniwersytetu w Tuluzie, profesor farmacji i toksykologii w szkole medycznej tego samego miasta, kawaler orderu Legii Honorowej, zapewnia, iż dokonał najdokładniejszego rozbioru wody, wytryskającej ze źródła w grocie pod miastem Lourdes…

Z tego rozbioru wyraźnie wynika, że woda z groty w Lourdes, co do swych części składowych, w niczym się nie różni od wielu innych wód, używanych do picia, napotykanych wśród gór, mających podkład wapienny.

Skutki nadzwyczajne, jakie otrzymujemy dzięki użyciu tej wody, nie mogą być wcale, przynajmniej przy obecnym stanie nauki, przyznane i wytłumaczone naturą soli, jaką analiza w tej wodzie wykrywa.

Ta woda nie zawiera w sobie żadnego składnika, któremu by można przypisać własności lecznicze. Można ją pić bez obawy, jak każdą inną wodę źródlaną.

Tuluza, 7 sierpnia 1858 roku, Filhol”.

Ponadto pan Filhol nadesłał szczegółowy opis swojej analizy dokonanej dwojakim sposobem, i wykazuje, że w obydwóch wypływa jeden i ten sam rezultat.

Analiza pana Filhola, najznakomitszego chemika Francji, wywróciła zasadę, którą wolnomyślni usiłowali tłumaczyć nadzwyczajne uzdrowienia. Swymi krzykami i pismami przyznali sami, że uzdrowienia były liczne, dodawali tylko, że woda ma własności lecznicze; dziś nauka wykryła, że tych własności nie ma, więc widocznie wszystkie uzdrowienia przez tę wodę były nadprzyrodzone – cudowne.

Wybranie komisji przez biskupa i analiza pana Filhola wytrąciła z dłoni panu baronowi Massy, panu ministrowi Roulandowi, panu Jacometowi jedyny pozór do dalszych ucisków, zabraniania dostępu do groty, stawiania barier, nasyłania straży.

Odwoływali się oni do religii i mówili, że „w interesie religii należy położyć kres smutnym scenom, jakie się dzieją przy grocie”; biskup zatem rzeczywiście „w interesie religii” uznał za konieczne zbadać te fakty.

Dla usprawiedliwienia zakazu brania i picia wody, mówili zaś, że burmistrz powinien „czuwać nad zdrowiem ogółu”, że woda z groty zawiera „własności mineralne”, które najpierw powinny być naukowo zbadane. Pan Filhol zaś, w imieniu nauki i medycyny, udowodnił, że woda nie ma żadnych własności mineralnych, że jak każda inna bez złych następstw może być używana; tym samym udany pozór „zdrowia ogółu” również nie miał znaczenia.

Jednak przeciwnicy mieliby się poddać, przyznać się do winy, cofnąć się i dać za wygraną? Nie, duma na to nie pozwala, duma raczej walczyć będzie przeciw jasnej logice, niż się ugnie przed zdrowym rozumem. Kiedy walka nie udawała się na jednym miejscu, pospieszyli na inne, do Paryża, do innych miejsc Europy. Wiemy, jak dzienniki są skwapliwe do chwytania faktów, do ich przekręcania, do wyjaśniania tego, co się odnosi do religii, objawienia, cudów.

Cała sprawa musiała być oceniona i przez pisma racjonalistyczne. Te dzienniki, jedne przed drugimi, wysilały się na zaprzeczenie, na wyśmianie zjawisk nadprzyrodzonych, na wykazywanie, że już przeminął wiek cudów i objawień.

Pociski liberalizmu i naturalizmu wydawały się straszne, lecz znalazły się i dzienniki katolickie: „L’Univers”, „L’Union”, które mężnie je odpierały. Wielu znakomitych mężów poświęciło swoje pióro w obronie prawdy. Prasa katolicka wykazała prawdę historycznie, rozproszyła wszystkie chmury chytrych rozumowań i zaciekłości filozoficznej. Między innymi pan Veuillot tak się odzywa:

„Zjawiska niewytłumaczone, którym ogół ludności przypisuje siłę nadprzyrodzoną, władza cywilna zamierzyła stłumić, bez zbadania, samym zaprzeczeniem. Te usiłowania nie odniosły skutku. Przed wydaniem wyroku ta władza chce się wpierw objaśnić, wybiera komisję w celu zbadania faktów, w celu zastanowienia się nad nimi: czy są prawdziwe, nadprzyrodzone, czy też fałszywe lub mają jedynie charakter naturalny. Czego więcej chcą nasi przeciwnicy? Czy pragną, aby biskup opierał się powszechnym żądaniom, zamknął oczy na łaskę, jaką Bóg udziela dla jego diecezji; albo przeciwnie pozwolił zakorzenić się zabobonności?

Obowiązkiem biskupa było zwrócić uwagę na to, że cały lud uwierzył na słowo jednej biednej, niewykształconej dziewczynce po licznych uzdrowieniach po napiciu się lub obmyciu kilku kroplami wody. Jeśli nie miały miejsca te uzdrowienia, to skąd ten powszechny o nich rozgłos? A teraz przypuśćmy, że woda jest czysta, naturalna, jak twierdzą chemicy, a jednak uzdrowienia są rzeczywiste, jak o tym świadczy wielu chorych i lekarzy, więc jak tu nie przyznać skutku nadnaturalnego, czyli cudu?”

Dzielny ten obrońca wiary stawia czoło wszystkim nieprzyjaciołom; zbija szczegółowo ich niedorzeczności w zaprzeczaniu cudów. Kiedy wielki, bezbożny liberał pan Guéroult odezwał się, że gdyby mu powiedziano, że w Paryżu stał się cud, on by się tam wcale nie udał, pan Veuillot na to tak mu odpowiada:

„Gdyby powiedziano panu Guéroult, że w Imię Chrystusa stał się cud na placu Zgody, on nie poszedłby go tam oglądać. I dobrze uczyniłby, ponieważ koniecznie chce zostać niedowiarkiem i na widok takiego faktu nie znalazłby pewno przyczyny zwolnienia się od spowiedzi. Lepiej jednak uczyniłby, gdyby poszedł i uwierzył; poddał swój rozum pod świadectwo Boże, którym go Bóg w swoim miłosierdziu chce obdarować. To, co mogłoby stać się w Paryżu, dzieje się obecnie w Lourdes, każdy woła: «to cud», a jeśli rzeczywiście jest cudem, nie przestanie nim być, chociaż bluźni pan Guéroult. Cud rozwinie swe skutki, wielu ludzi, którzy nie poznawali lub nie starali się poznać woli Boga, teraz ją pozna i będzie ją wykonywać.

Już dawno powiedziano: burzą całą filozofię ci, co nie uznają nadprzyrodzonych zjawisk. Burzą, zwłaszcza od czasu chrześcijaństwa; usuwając bowiem cuda, nie mogą wytłumaczyć ani przeznaczeń świata, ani ludzkości.

Co do rozwiązania komisji biskupiej, przerwania jej działań, nie sądzimy, aby do tego było jakiekolwiek słuszne prawo; a gdyby nawet było, rozsądek i roztropność nakazuje, nie wprowadzać go w użycie. Bo wpierw sprzyjałoby to zabobonności, lud wówczas błąkałby się bez oparcia. Nie może też być prawa nakazującego biskupowi wyrzec zdanie o fakcie niezbadanym, którego nawet zabroniono mu dobrze rozpoznać. Nieprzyjaciołom zabobonu jedna tylko pozostaje rzecz; niech naznaczą inną komisję, która zbada sprawę i ogłosi skutek swych badań.

Widzimy, że prasa katolicka, wśród rozdrażnionych, zawziętych umysłów, nie uprzedza się wcale, wyczekuje spokojnie na wyrok komisji, zbija tylko potwarze, baśnie, sofizmaty, przyznaje prawdę historyczną o nadprzyrodzoności, przyznaje wolność prawdziwą, wolność zbadania sprawy, wolność rozpatrzenia jej w świetle nauki”.

Z przytoczonych krótkich urywków możemy poznać, że w walce o obecną sprawę utworzyły się dwa obozy. Katolicy odwoływali się do badania, do światła; rzekomi filozofowie drżeli przed światłem. Katolicy mówili: zastanówcie się, patrzcie; wolnomyśliciele przeciwnie: zamykajcie oczy, potępiajcie. Katolicy występują w imieniu wolności sumienia, tamci przywołują władzę, chcą gwałtem zgnieść, stłumić ten ruch religijny, nie argumentami, ale brutalną siłą.

Każdy bezstronny, nie kierowany duchem partii, widział oczywiście, że słuszność, prawda, sprawiedliwość są po stronie katolików.

Chociaż władza w osobie pana prefekta i ministra, namiętnie powstała przeciwko wszystkiemu, co nadprzyrodzone, znalazł się jednak potężny mąż, który, nie wchodząc już w jego zasady religijne, filozoficzne, zupełnie był bezstronny w tej sprawie. Czy było jakieś nadnaturalne objawienie w Lourdes, czy nie, to również nie wchodziło w plan jego myśli i interesów. Tym mężem był Napoleon III. Nieczuły na wszystko, milczący jak granitowy sfinks na murach tebańskich, spoglądał w milczeniu na przekonanie ogółu w celu wydania swojej decyzji.

Nowe cudowne uzdrowienia. Prośby do cesarza. Rozkaz cesarski. Dostęp do groty dozwolony

W czasie tej walki między uczonymi Bóg nie przestawał udzielać swych łask prostaczkom i wierzącym, którzy w pokorze spieszyli do źródła błagać Najświętszą Dziewicę.

Jan Marian Tambourné, chłopczyk z St. Justin, departamencie Gers, zachorował na prawą nogę; cierpienia były tak gwałtowne, że noga wykręciła się wstecz. Jan Marian niknął w oczach. Rodzice, dość zamożni, wydali wszystkie oszczędności na lekarstwa. Udali się do wód w Blousson; także bezskutecznie. Po lekkich, chwilowych niby polepszeniach, coraz gorsze następowało niebezpieczeństwo; już stracili wszelką nadzieję. Nie mogąc znaleźć pomocy u lekarzy, zwrócili się do Matki Miłosierdzia, objawionej u skał massabielskich.

Dnia 23 września 1858 roku matka z chorym dzieckiem udała się do Lourdes, odległego przeszło pięćdziesiąt kilometrów. Przybywszy do miasta, udała się do groty, zanurzyła syna w cudownym źródle, zanosząc gorliwe modły do tej Pani, którą w litanii nazywamy „Uzdrowienie chorych”. Dziecko wpadło w stan zachwycenia, oczy i usta jego mocno się otworzyły, jakby zdziwione spoglądało na kogoś.

– Co z tobą? – zapytała matka.

– Widzę Pana Boga i Najświętszą Pannę – odpowiedziało dziecko.

Na te słowa wzruszyło się serce matki, a jej oblicze oblało się potem.

Po zachwycie dziecko doszło do siebie.

– Matko, jestem już zdrowy, nic mnie już nie boli. Ja mogę chodzić – zawołał.

Jan Marian mówił prawdę, został uzdrowiony; z chwilą, gdy boleść i słabość ustąpiła, wrócił sen i apetyt. Na drugi dzień matka poszła jeszcze do groty, wykąpała go, i później pospieszyła na Mszę świętą, aby podziękować Panu Bogu, po czym pieszo oboje wracali do domu. Ojciec z boleścią oczekiwał powrotu matki z dzieckiem. Z daleka dziecko spostrzegło ojca, wyrywa się z rąk matki, aby wybiec naprzeciw ojca; ten na widok swojego syneczka o mało nie zemdlał. Dziecko rzuca się w jego objęcia i woła: „Ojcze, Ojcze! Najświętsza Panna mnie uzdrowiła!”. Wieść o tym cudownym uzdrowieniu szybko rozeszła się po całym mieście; zewsząd przychodzili, by naocznie przekonać się o uzdrowieniu.

Panna Joanna Maja Masso-Bordenave, siostra notariusza z Tarces, utraciła w skutek długiej i ciężkiej słabości, prawie zupełnie władzę w nogach i rękach. Ręce jej ciągle były nabrzmiałe, sine, zbolałe; palce pokurczone, ściśnięte, dotknięte paraliżem. W podróży do swego brata w Tarbes, zatrzymała się w Lourdes i kazała zaprowadzić się do groty. Zaledwie tylko zanurzyła ręce w wodzie nagle poczuła w nich życie. Palce się wyprostowały, odzyskały właściwą giętkość i władzę. Następnie uszczęśliwiona zanurza i nogi, a w tej samej chwili została uzdrowiona. Wracając do miasta, spotkała młodą dziewczynkę, która z trudem dźwigała ciężką wiązkę drzewa. Dopiero uzdrowiona Maria Massot, bierze tę wiązkę, niesie zupełnie spokojnie, chcąc tym objawem miłości bliźniego złożyć dzięki Panu Bogu za łaskę uzdrowienia.

Niemłoda już Maria Capdevielle z Livrou, niedaleko Lourdes, została wyleczona z głuchoty, którą to chorobę lekarze uważali za oznakę starości. „Kiedy słyszę dźwięk dzwonów kościelnych, których już od trzech lat nie słyszałam – powtarzała ciągle – zdaje mi się, że w innym jestem świecie.”

Te i wiele innych uzdrowień widocznie świadczą o cudownym działaniu Bożym w grocie.

Nieprzychylne dzienniki umilkły, żałując, że swymi krzykami nie zdołały stłumić prawdy, ale jeszcze bardziej ją nagłośniły. Z Włoch, Niemiec i znacznie odleglejszych krajów nadchodziły prośby do Lourdes o przysłanie cudownej wody z groty.

Minister wyznań, pan Rouland, nadal trwał w uporze, pan Jacomet i jego straż nie przestawali dniem i nocą pozywać wiernych do sądu, a sędzia Duprat nakładać kary pieniężne. W tym czasie cesarz Napoleon znajdował się u wód w Biarritz; tam między innymi udali się do cesarza dwaj znakomici mężowie, arcybiskup de Salinis z diecezji Auch i były deputowany, pan de Rosséguier. Jednocześnie z różnych stron cesarz otrzymał wiele próśb, w imię świętych praw wolności sumienia rozkazał cofnąć samowolne i gwałtowne rozkazy barona Massy. Między innymi wysłano następującą prośbę:

„Najjaśniejszy Panie! – Nie żądamy wcale rozstrzygnięcia kwestii objawień Najświętszej Dziewicy, ani też jawnych cudów, których byli świadkami prawie wszyscy w tej okolicy. To jednak już pewne i nie ulega wątpliwości, że to źródło wytrysło nagle, a nam je zamykają. Naukowa analiza wyraźnie wykazała, że wcale nie jest ono szkodliwe. Nie tylko nie szkodzi, ale wielka liczba osób zaręcza, że tam otrzymała zdrowie. W imieniu wolności sumienia, nie podlegającego żadnym prawom ludzkim, pozwól wierzącym, niech tam idą i modlą się. W imieniu cierpiącej ludzkości, pozwól chorym, niech tam odzyskają zdrowie, kiedy taka ich ufność. W imieniu wolności ducha, pozwól, niech szukający światła dla nauki i badań tam się udadzą, niech wykażą błąd lub odkryją prawdę”.

Cesarz, jak już wspomnieliśmy, był małomówny, zamknięty w sobie; jego myśli objawiały się nie tyle w słowach, co raczej w czynach. Dowiedziawszy się o gwałtownych i nierozsądnych rozporządzeniach prefekta, rozkazał telegraficznie cofnąć natychmiast wszelką straż u groty i każdemu dostęp do niej przywrócić. Telegram jak piorun przeraził barona Massy; osłupiał, oniemiał, nie wierzył, aby to było prawdą. Nie było wobec tego innego wyjścia, jak tylko rozkaz wykonać albo podać się do dymisji. Po dłuższym zastanowieniu wpadł na nowy pomysł. Napisał list do cesarza, a do ministra Roulanda prośbę o wstawienie się za nim u cesarza. Cesarz był niewzruszony na list prefekta i na prośbę ministra; nie tylko nie odwołał rozkazu opierającego się na sprawiedliwości, ale zażądał powtórnie telegraficznie, aby bez zastanowienia się i ociągania spełniono go natychmiast. Błyskawicznie rozeszła się wiadomość o rozporządzeniu cesarza, prefekt wycofał straż w tej chwili od groty, sądząc, że tym samym wszystko wróci do normalnego stanu bez publicznego odwoływania zakazu, że ludzie sami usuną słupy i zapory broniące dostępu do groty, ale ludzie, obawiając się zdrady, zgromadzili się do modlitwy, jak dotąd na błoniach, naprzeciwko groty i nikt nie tknął się ani bariery, ani słupa. Po niedługim czasie, było to pod koniec września, zjechał do Tarbes i Lourdes, nie wiadomo czy przypadkiem, czy umyślnie, minister pan Fould. Nie wiemy, czy pod jego wpływem, czy też na ponowny rozkaz cesarza, wydał pan prefekt dnia 4 października w imieniu cesarza rozkaz, aby natychmiast i publicznie odwołano zakaz dostępu do groty i usunięto zaraz wszelkie zapory. Równocześnie burmistrz, pan Lacade, wystosował do mieszkańców miasta odezwę następującej treści: „Burmistrz miasta Lourdes. Obywatele miasta Lourdes, nadszedł wreszcie dla nas dzień pożądany, zdobyliśmy go naszą roztropnością, wytrwałością i odwagą. Na mocy otrzymanych instrukcji oświadczamy, że zakaz z dnia 8 lipca 1858 roku jest odwołany. Dano w Lourdes, w magistracie 5 października 1858 roku”.

Odezwa ta została odczytana przy odgłosie trąb i bębnów. Burmistrz i pan Jacomet z policją udali się do groty. Tłumnie gromadził się tam lud, dziękując Bogu, że nadeszła chwila wolności; nikt jednak nie tknął ogrodzenia groty. Przybywa wreszcie pan Jacomet ubrany urzędowo i odświętnie w asyście straży uzbrojonej w topory i rydle; na twarzy Jacometa malowało się pewne zakłopotanie, upokorzenie, przeszedł przez tłum ludu, a wstąpiwszy na odłam skały przemówił następującymi słowami:

„Przyjaciele! Oto za chwilę padną te bariery. Magistrat, ku wielkiej boleści mojego serca, otrzymał rozkaz wzniesienia ich. Kto więcej ode mnie bolał nad tą tamą dla waszej pobożności! Jestem katolikiem, tak samo wierzę, jak i wy. Lecz jako urzędnik, jako żołnierz, muszę spełniać rozkazy, niekiedy nader przykre. Nie na mnie spada odpowiedzialność. Byłem świadkiem waszego zadziwiającego spokoju, poszanowania dla władzy, waszej wytrwałości, donosiłem o tym przełożonym. Broniłem waszej sprawy, dlaczego przeszkadzają spokojnemu ludowi chodzić do groty, brać wodę ze źródła. I oto, wszelki zakaz już ustaje, pan prefekt i ja postanowiliśmy na zawsze usunąć te bariery, które wam, a bardziej mnie jeszcze były niemiłe”.

Lud milczał, gdzie niegdzie tylko dały się słyszeć lekkie śmiechy. Pan Jacomet dał znak, by już usunąć zapory i w okamgnieniu tego dokonano. Dopiero z nadejściem nocy policja zabrała stos desek.

Radosne wzruszenie napełniło serca ogółu, całe popołudnie po drodze do groty tłumy ludzi się mijały. Przed grotą padano na kolana, śpiewano pieśni, litanie: „Panno można, módl się za nami”. Czerpano wodę, wróciła wolność modlitwy. Prawda zwyciężyła!

Powyższy tekst jest fragmentem książki Lourdes. Objawienia. Cuda. Nowenny.