Lourdes. Objawienia. Cuda. Nowenny. Rozdział piąty

Roztropność i wyczekiwanie biskupa

Duchowieństwo ciągle trzymało się z dala w sprawie groty. Wyraźny był pod tym względem rozkaz biskupa Laurence i był ściśle przestrzegany.

Uciśniona ludność, zwróciła się do biskupa, sądząc, że zaprotestuje on przeciwko pogwałceniu wolności sumienia i wiary. Próżne jednak były nadzieje. Biskup pomijał wszystko milczeniem, zostawiając prefektowi zupełną swobodę działania. Nie wystąpił nawet przeciwko fałszywemu ogłoszeniu, że działa zgodnie z władzą duchową. Milczenie duchowieństwa, w chwili, kiedy o prawdziwości licznych cudów, jak również o oczywistych dowodach objawień Niepokalanej Dziewicy wątpić nie można było, dla ludu wiernego stało się to uzasadnioną przyczyną ogólnego niezadowolenia i niezliczonych narzekań. Lud oskarżał duchowieństwo o obojętność w sprawie tak ważnej i o brak wiary, a biskupa o powolność i strachliwość.

Biskup Laurence, mąż pełen mądrości Bożej, nie mógł tak wszystkiemu zaraz wierzyć, jak lud prosty. Bóg ludziom prostym, niezdolnym, objawia się niekiedy i oświeca ich umysły nagle, ale ludzie nauki, powoli przez zastanawianie się i badanie przychodzą do uznania prawdy. Jak Tomasz apostoł nie wierzył uczniom i niewiastom i sam chciał oglądać Pana, tak biskup Laurence sam chciał zbadać, dotknąć się własnymi rękoma. Umysł jego bardziej skłonny do rzeczy zwyczajnych niż do ideałów, nie dowierzał uniesieniu ludowemu. Wahał się nie tylko w uznaniu cudowności, ale nawet w wyznaczeniu urzędowej komisji do zbadania przedmiotu. Mocno przejęty godnością swego stanowiska i nauki Kościoła, lękał się narażać i kompromitować cześć Najświętszej Panny, jeśli po zbadaniu faktów okazałoby się, że to wszystko tylko dziecięce przywidzenie biednej pasterki, złudzenie dusz prosto wierzących. Wprawdzie nie pochwalał nigdy ani nie radził środków użytych przez władzę świecką; ponieważ jednak już się stało, roztropność nakazywała raczej wyczekiwać, niż wchodzić w sprzeczki z władzą świecką, aby cudowne fakty same zwalczyły wszelkie pociski przeciwników, prześladowania pana Massy i całą ligę uczonych i wolnomyślnych, kuszących się na zagładę, jak mówili, tego zabobonu.

W tym duchu wyczekiwania i roztropności biskup wydał odezwę do całego duchowieństwa swojej diecezji, aby publicznie z ambon zachęcali ludzi do zachowania spokoju i swoim wpływem starali się nakłonić ich do poddania się postanowieniom prefekta.

Główną myślą biskupa było uniknąć wszelkich nieporozumień i starć z władzą świecką, pomagać nawet do wykonania środków przez nią przedsięwziętych. Ta myśl i duch zgody wyraźnie jaśnieje we wszystkich jego ówczesnych pismach i to właśnie okazało się dobre.

Opatrzność Boża chciała, aby fakt objawienia się Najświętszej Panny w dziewiętnastym wieku, tak, jak rodzący się chrystianizm, przeszedł przez wszystkie próby i doświadczenia, aby wiara poczęła się od maluczkich i pokornych. Potrzeba było, żeby biskup nie mieszał się, nie tylko nie popierał widzenia, ale jeszcze występował, jakby z pewnym oporem; aby dopiero ostatni przystąpił do przyznania prawdziwości czynu, kiedy już nieprzeparte dowody wykażą jego niewzruszoną rzeczywistość.

Wiara ludzi była silna, lecz jego gorliwość była zbyt pochopna, niecierpliwa; biskup zaś miał siłę roztropności, ale oczy jego zamknięte były na uznanie prawdy czynu nadprzyrodzonego, który przed jego zjawił się oczyma i ogół zadziwiał. Najwyższa zaś mądrość umiała wszystkiego użyć ku utwierdzeniu swego celu, aby Kościół, reprezentowany w osobie biskupa, nie mieszał się wcale, stał na uboczu i wystąpił dopiero w chwili stanowczej dla uniknięcia wszelkich sprzeczek i dla ukazania jedynie prawdy jasnej.

Wszystkie przeszkody i gwałtowne środki nie mogły całkowicie zatamować dostępu do groty. Wielu, nie zważając na sądy i kontrybucje, śmiało podawali swe nazwiska straży, czuwającej przy grocie, płacili kary i szli modlić się do groty, a nawet wnosili chorych.

Wielu jednak starało się obejść czuwającą nawet podwójną straż i przychodzili porą nocną do groty. Na mocy odezwy biskupa, duchowieństwo usiłowało wpływać uspokajająco na lud, zachęcając go do szanowania nawet niesłusznych i samowolnych rozkazów władzy. Lud atoli, którego cierpliwość władza doprowadziła do ostateczności, mało już zważał na słowa i przestrogi duchowieństwa. Mimo wszelkich zakazów, tłumy przychodziły nocami do groty, usuwały zaporę tamującą przystęp do źródła. Klękali zdala od miejsca cudownego, kiedy im zabroniono wstępu. Burmistrz miasta pozostał głuchy na błagalne prośby chorych, którzy u źródła szukali ostatniego lekarstwa.

Znakomite osoby zwiedzają grotę

Wobec trudności ze strony władzy, wierni udawali się na błonia, leżące naprzeciw groty za rzekę Gave. Tu policja nie mogła przeszkadzać gromadzeniu się, ponieważ miejsce było własnością osób prywatnych, które uważały za szczęście, przyjmować modlących się pielgrzymów. W tym czasie Bernadeta zachorowała na ciężką chorobę, osłabiona astmą i wieloma odwiedzinami różnych osób. Biskup polecił rodzicom, by wysłali ją do źródeł mineralnych w Cauterets.

Chcąc spełnić życzenie biskupa, rodzice wysłali ją tam w pierwszej połowie czerwca. Bernadeta mogła tam spokojnie odetchnąć. Już po trzech tygodniach, w początkach lipca, widzimy Bernadetę znowu w Lourdes. W lipcu rozpoczyna się sezon kąpielowy; wtedy spieszą do Pirenejów ludzie ze wszystkich stron świata, ludzie różnego stanu i pochodzenia. Jedni dla poratowania zdrowia, inni zaś dla odetchnięcia świeżym powietrzem górskim. Można tu spotkać wierzących i bezbożnych, głęboko myślących i lekkomyślnych, o różnych opiniach i zasadach. Jest tu niby Europa w miniaturze. Europa cała, którą, zbiegiem naturalnych okoliczności, zebrała tu Opatrzność, aby wszyscy byli widzami, świadkami cudownych zdarzeń.

Przy tych zebraniach gorliwość policji i odwaga pana Jacometa, wystawione były nieraz na ciężkie próby. Raz powstrzymano pewnego mężczyznę, który zbliżał się do bariery z zamiarem podejścia do groty.

– Nie można!

– Zobaczymy – odzywa się z energią nieznajomy i przechodzi przez ogrodzenie, udając się na miejsce widzenia.

– Pańskie nazwisko? Wytaczam panu proces.

– Ludwik Veuillot – odpowiada zapytany.

W tej samej chwili zbliża się do miejsca zagrodzonego deskami pewna niewiasta, spogląda przez otwór między deskami na wytryskające źródło, żegna się, klęka i zaczyna się modlić. Nadskakuje w tej chwili straż i odzywa się szorstkim tonem:

– Tu modlić się nie wolno, w imieniu prawa wytaczam proces! Jak się pani nazywa?

– Jestem admirałowa Bruat, nauczycielka syna jego wysokości cesarza.

Odważny pan Jacomet niemal oniemiał i o nic więcej się nie pytał.

Takie sceny powtarzały się często, mieszały, trwożyły policję i pana prefekta. Postanowienie to bezkarnie mogli łamać bogaci i na wyższym stanowisku. Z biedakami zaś obchodzono się z całą surowością prawa.

Milczenie władzy duchownej, wywołało ogólne niezadowolenie. Nie tylko mieszkańcy Lourdes i okolicy, ale ludność całej niemal Francji i cudzoziemcy różnego stanu domagało się orzeczenia biskupa w tej sprawie. Tysiące powstałych uzdrowień, potwierdzonych wiarygodnymi zeznaniami, przesyłano z mnóstwem podpisów do konsystorza.

Ostatnie widzenie Bernadety. Komisja biskupia

Dnia 16 lipca, w uroczystość Najświętszej Panny Karmelitańskiej, po kilkumiesięcznej ciszy, Bernadeta znowu usłyszała głos w duszy, przywołujący ją już nie do skał massabielskich, zagrodzonych i strzeżonych, ale na błonie, po prawej stronie rzeki Gave, gdzie lud bez obawy procesu i kontrybucji mógł gromadzić się bezpiecznie. Skoro tylko dziewczyna uklękła i zaczęła odmawiać koronkę, ukazała się Najświętsza Panna. Zdawało się jej, że nie ma przed sobą rzeki, żadnej przestrzeni, widziała przed sobą jedynie grotę, tak blisko jak dawniej, i uśmiechającą się do niej Najświętszą Pannę. Z nieba Dziewica nic nie mówiła. Po chwili skłoniła głowę ku dziewczęciu, jakby ją żegnała, i powiedziała: „Do widzenia”. Potem znikła i weszła w niebiosa. Było to osiemnaste i ostatnie widzenie.

W tym samym czasie kilka niewiast i dzieci zaczęło rozpowiadać, że miały widzenie podobne do Bernadety. Lecz od razu dopatrzono się tu jakiegoś podstępu. Pogląd na to utwierdził się tym bardziej, kiedy owe dzieci, pod pozorem przysłużenia się przybywającym, za małym wynagrodzeniem brały od nich medaliki, dotykały je do skał i czerpały wodę. Policja jednak i pan Jacomet już się nie sprzeciwiali, udając, że nie widzą, albo odchodzili od groty. Posądzano o tę sprawę pana Massy, który tym sposobem usiłował wyszydzić widzenia Bernadety i ogłaszał je we wszystkich dziennikach. Po kilku dniach okazała się nieprawda tych „objawień”. Dzieci owe wydalił z nauki katechizmu miejscowy ksiądz proboszcz i zagroził im, że jeżeli jeszcze raz się to powtórzy, ujawni ich nieprawdziwość i pociągnie do odpowiedzialności winnych. Pogróżka księdza Peyramale odniosła skutek, w jednej chwili ustały mniemane widzenia. Ksiądz dziekan doniósł zarazem o tym biskupowi, a ten haniebny fakt nieprzyjaciół wiary, usiłujących podstępem i fałszem zagłuszyć prawdę, stanowczo wpłynął na biskupa, że postanowił otwarcie działać. Wszystko razem zbiegło się dla pokazania, że już czas, aby władza duchowna zbadała i orzekła prawdę.

Najznakomitsi mężowie świata chrześcijańskiego, między innymi: arcybiskup z Auch, ksiądz Salinis, biskupi z Montpellier, ksiądz Thibaud, ksiądz Garsignies z Soissons, pan Veuillot, główny redaktor dziennika „L’Univers”, inżynier kopalni i bardzo wiele innych znakomitości, którzy wówczas znajdowali się w Lourdes, badali szczegółowo wszystkie wyżej opisane cudowne fakty. Osobiście widzieli i badali Bernadetę, całkowicie przekonali się o prawdzie i donieśli o tym biskupowi.

Świadectwo takich mężów spowodowało, że biskup Laurence wydał dnia 28 lipca 1858 roku Rozporządzenie wyznaczające komisję do zbadania i potwierdzenia prawdziwości zaistniałych faktów, jakie wskutek prawdziwego czy też mniemanego objawienia się Najświętszej Panny przy grocie na zachód od miasta Lourdes, już od sześciu miesięcy ciągle się powtarzają.

Wyrok ten brzmi następująco:

„Bernard-Sewer Laurence, z Bożej i Stolicy Apostolskiej łaski, biskup tarbejski.

Duchowieństwu i wiernym naszej diecezji, w Imię Jezusa Chrystusa Pana naszego, pozdrowienie i błogosławieństwo.

Od dnia 11 lutego 1858 roku miały miejsce w Lourdes bardzo ważne zdarzenia, dotyczące religii, które poruszyły całą diecezję i uzyskały szeroki rozgłos.

Bernadeta Soubirous, czternastoletnia dziewczyna z Lourdes, miała podobno objawienie u groty massabielskiej, położonej na zachód od miasta. Ukazała jej się Niepokalana Dziewica. Ponadto wytrysnęło tam źródło. Woda z tego źródła, użyta do picia lub mycia, miała spowodować liczne uzdrowienia, uważane za cudowne. Tłumy ludzi przychodzą i dziś jeszcze, z naszej i z sąsiednich diecezji w celu uzyskania uzdrowień od rozmaitych chorób, z powodu zażywania tej wody i objawień Niepokalanej Dziewicy.

Władza cywilna już się tym zajęła.

Do władzy duchownej zaś wszędzie od miesiąca marca bieżącego roku przychodzą żądania, abyśmy również wydali nasz wyrok odnośnie tych pielgrzymek i zdarzeń.

Początkowo uważaliśmy, że jeszcze nie nadeszła chwila, abyśmy z pożytkiem zajęli się tą sprawą. Do wydania żądanego od nas wyroku należy przystępować z roztropną powolnością i nie ufać pierwszym chwilom uniesienia. Trzeba pozostawić dość czasu na uspokojenie się umysłów i rozwagę. W końcu potrzeba światła do rozumnego i jasnego zbadania rzeczy.

Trojakiego rodzaju ludzie domagają się od nas wyroku i wszyscy w różnych celach.

Najpierw ci, którzy nie chcą się oprzeć na żadnych badaniach, a w faktach u groty i licznych uzdrowieniach, przypisywanych wodzie ze źródła, widzą jedynie zabobon, kuglarstwo i oszustwo. Rzecz jasna, że nie możemy bez zbadania rzeczy poprzeć ich zdania. Ich dzienniki od dawna bardzo głośno krzyczą i postulują, że to zabobony i zejście na złą drogę wiary. Dawno już twierdzą, że wydarzenia u groty powstały z obrzydłej rachuby i ohydnej chciwości. Tym sposobem ranią uczucia moralne naszego ludu chrześcijańskiego. Przyznajemy, iż dla uniknięcia trudności, najłatwiejszą jest rzeczą przypisywać nieuczciwe zamiary. Takie jednak postępowanie nie tylko jest bezprawne, ale i nierozsądne. Nie przekona ludzi, lecz jeszcze bardziej rozdrażni. Zaprzeczać zaistniałym wydarzeniom nadprzyrodzonym, to cofać się do przestarzałej już szkoły, to wyrzekać się chrześcijaństwa i posługiwać się bezbożną filozofią ubiegłego stulecia. My katolicy nie możemy w tej sprawie zasiąść do rady z ludźmi, co nie przyznają Bogu mocy uczynienia wyjątków od praw ogólnych w zarządzaniu światem, który jest dziełem Jego prawicy. Nie możemy rozważać z nimi i dochodzić, czy ten lub jakiś inny fakt jest nadprzyrodzony, skoro już najpierw głoszą, że wszelka nadprzyrodzoność jest niemożliwa. Czyż jednak w sprawach, o które tu chodzi, usuwamy badania najobszerniejsze, szczere, sumienne, oparte na nauce i postępie? Bynajmniej! Całą duszą odwołujemy się do nauki, do postępu. Chcemy, żeby te fakty poddane były najpierw pod najściślejsze reguły dochodzenia prawdy, jakich naucza zdrowa filozofia. Następnie dla potwierdzenia, czy te sprawy są rzeczywiście nadnaturalne i Boskie, w kwestii tak ważnej i trudnej, odwołujemy się do osób wybitnych, biegłych w teologii mistycznej, w medycynie, w fizyce, w chemii, w geologii itp. Niech nauka tę rzecz rozjaśni i wypowie swe zdanie. Tak, pragniemy, aby dla dojścia do prawdy żaden promyk światła nie był powstrzymany.

Po drugie są ludzie, którzy ani nie twierdzą, ani nie przeczą zjawiskom opowiadanym, ale powstrzymują swój osąd i zdanie, aż do orzeczenia właściwej władzy i takiego wyroku wyczekują z upragnieniem.

Są wreszcie trzeciego rodzaju ludzie i ci najliczniejsi, którzy pod względem zajmujących nas faktów, kompletnie już są pewni, o ich rzeczywistości, chociaż może przedwcześnie. Oni z niecierpliwością oczekują wyroku naszego. Oni już myślą naprzód, że nasz wyrok będzie zgodny z ich pobożnymi życzeniami. My znamy ich uległość względem Kościoła i jesteśmy pewni, że z chwilą ogłoszenia, przyjmą całkowicie nasz wyrok, jakikolwiek by zapadł.

Dla objaśnienia więc wiary i pobożności tylu tysięcy wierzących, dla udzielenia stanowczej odpowiedzi pragnieniom ogółu, dla ustalenia prawdy i uspokojenia ludzi, czynimy zadość tym wszystkim zewsząd do nas nadsyłanym usilnym prośbom. Błagamy światła dla rozjaśnienia faktów tak mocno odnoszących się do wiernych, do czci Maryi, do naszej świętej religii. W tym celu postanowiliśmy wyznaczyć stałą komisję w naszej diecezji, dla zebrania i potwierdzenia tych rzeczy, które się już stały lub jeszcze stać się mogą przy grocie w Lourdes lub w związku z nią będących, aby urzędowo wszystkie te okoliczności komisja zebrała, sprawdziła, charakter ich właściwie oceniła i tym sposobem pewne dane nam przedstawiła dla ostatecznego orzeczenia w tej sprawie.

Wezwawszy więc Najświętszego Imienia Bożego, postanowiliśmy i postanawiamy:

Art. I. Wyznaczamy w naszej diecezji tarbejskiej komisję dla zbadania:

1. Czy i jakie były uleczenia wskutek użycia wody z groty w Lourdes, czy się leczono pijąc ją lub nią się obmywając, i czy te uzdrowienia mogą dać się wyjaśnić naturalnie, czy też przyznać je należy sile wyższej, nadprzyrodzonej?

2. Czy widzenia Bernadety Soubirous w grocie są rzeczywiste, a jeśli rzeczywiste, czy mogą być wyjaśnione naturalnie, czy też mają charakter nadprzyrodzony?

3. Czy objawiona istota wyraziła jakieś żądania i swą wolę dziewczynie? Czy ta dziewczynka była zobowiązana do przedstawienia ich i komu? I wreszcie, jakie to były żądania i wola?

4. Czy źródło, które dziś wytryska w grocie, istniało przed widzeniem Bernadety Soubirous, czy nie.

Art. II. Komisja przedstawi nam wydarzenia zaistniałe, potwierdzone na sprawdzonych regułach oraz opisze nam te wydarzenia szczegółowo i zaopatrzy je swą opinią.

Art. III. Księża dziekani diecezji będą głównymi korespondentami komisji i doniosą jej:

Czy i jakie nastąpiły w ich parafiach uzdrowienia?

Wskażą osoby, które mogłyby dać wiarygodne świadectwo o cudach dokonanych.

Wskażą także i osoby w ich parafiach, które mogłyby swą nauką udzielić wyjaśnień komisji.

Wskażą lekarzy, którzy zajmowali się leczeniem osób przed ich uzdrowieniem.

Art. IV. Zebrawszy odpowiednie wiadomości, komisja przystąpi do badania osób. Zeznania będą przyjmowane pod przysięgą. Jeśli zajdzie potrzeba wyprawić się na miejsce, uda się tam co najmniej dwóch członków komisji.

Art. V. Zalecamy komisji, aby do swego grona zaprosiła ekspertów z nauk medycyny, fizyki, chemii, geologii itp. dla rozstrzygnięcia wszelkich spraw mogących powodować trudności, oraz dla zasięgnięcia ich rady i zdania. Niczego komisja nie zaniedba pod względem nauki, ażeby dojść do prawdy, bez względu na to, jakikolwiek mógłby być tego skutek.

Art. VI. Komisja składa się z dziewięciu prałatów naszej kapituły katedralnej, ze zwierzchników seminarium wyższego i niższego, superiora księży misjonarzy, proboszcza w Lourdes, z profesorów teologii dogmatycznej, moralnej i fizyki naszego seminarium. Profesor chemii w naszym niższym seminarium będzie także wydawał swe opinie.

Art. VII. Na przewodniczącego komisji wyznaczymy prałata archiprezbitera księdza Nogaro. Wiceprezesami kanoników: Tabaries i Soulé; sekretarza zaś i dwóch podsekretarzy sama komisja wybierze ze swego grona.

Art. VIII. Komisja zaraz rozpocznie swe prace i zbierać się będzie tak często, jak to uzna za potrzebne. Ogłoszono w Tarbes, w pałacu naszym biskupim, zatwierdzono podpisem i pieczęcią naszą i naszego sekretarza, dnia 28 lipca 1818 roku.

Bernard-Sewer, biskup tarpejski.
Z polecenia: Fourcade, kanonik-sekretarz”.

Gdy tylko biskup wydał swój rozkaz i powołał komisję, odebrał list od pana Roulanda, ministra wyznań, który brzmiał następująco: „Ekscelencjo! Świeże wiadomości, jakie odbieram, odnośnie tego, co się dzieje w Lourdes, są tego rodzaju, iż, jak mi się zdaje, mocno zasmucają każdego, kto jest przejęty prawdziwym uczuciem religii. To święcenie medalików przez dzieci, te objawy uległości, jakie oddają przede wszystkim niewiastom nieuczciwych obyczajów, te wieńce dla wizjonerek, te dziwaczne ceremonie, prawdziwa parodia obrzędów religijnych, już by dawno były przedmiotem szyderstw i szykan dzienników protestanckich i innych, gdyby władza centralna swym wpływem nie starała się hamować ich zapędów polemicznych. Te skandaliczne sceny powodują w oczach ludności lekceważenie religii i dlatego za swój obowiązek uznaję zwrócić na to uwagę Waszej Ekscelencji.

Te smutne manifestacje, wydaje mi się, że są tym gorsze, że i duchowieństwo już się uważnie nie trzyma tych granic, których się dotąd trzymało. W tym wszystkim wreszcie odwołuję się do całej roztropności i powagi Ekscelencji, z namową, czy sam nie uważa za stosowne zganić publicznie tych wszystkich, którzy dopuszczają się profanacji.

Przyjmij Ekscelencjo zapewnienie…
Minister oświecenia publicznego i wyznań, Rouland”.

Co skłoniło pana ministra do takiego wystąpienia przeciw objawieniom w Lourdes, skąd pan minister wiedział o takich zgorszeniach, czy rzeczywiście miały one miejsce?

Minister opierał się na raportach. Wiarę się nie traci, a tylko zmienia. Pan Rouland, filozof, nie wierzył w objawienia Najświętszej Panny w Lourdes, potwierdzone tysiącem cudownych uzdrowień, ale uwierzył całkowicie panu Massy i Jacometowi. Ci mu podali, jako artykuł wiary, że w cieniu skał massabielskich dzieciaki przychodzą spełniać obowiązki kapłanów, że lud wieńczy niewiasty źle się prowadzące wieńcami oraz kwiatami i tym podobnie. Dodali, że nacisk i środki gwałtowne przeciw wzburzonym umysłom nic nie pomagają. Potencjał materialny zużywa się tu bez rezultatu. Władza świecka czyni już ostatnie daremne wysiłki. Jedynie władza duchowna swym energicznym wystąpieniem przeciw zacofanemu ludowi w wierze może wpłynąć skutecznie. Sądzili, że nacisk takiej władzy, jak pan minister, nakłoni biskupa Laurence do potępienia tego, co się stało i że skłoni go do działania w ich duchu.

Odebrawszy wspomniany list od ministra, biskup zdziwił się, że za dowody przedstawia mu baśnie i naciągane urojenia. Odpisał mu z całą godnością. Stanowczo co do samej istoty sprawy nie chciał się jeszcze wypowiedzieć, aby nie uprzedzać jej rozwiązania. Sprostował jednak przekręcone fakty. Wykazał jasno, jakiej drogi się trzymał, i duchowieństwu trzymać się zalecił, aż do chwili, dopóki coraz bardziej mnożące się wypadki nie nakłoniły go do wdania się w tę sprawę i wyznaczenia komisji do dokładnego zbadania problemu.

Oto odpowiedź udzielona ministrowi:

„Ze zdziwieniem przeczytałem Pańskie pismo. Ja wiem także, co się dzieje w Lourdes i jako biskup, pilnie czuwam nad tym, aby potępić wszystko, co narusza religię. Zapewniam, że sceny tak gorszące, o jakich Jaśnie Wielmożny Pan mi wspomina, w ogóle nie miały miejsca. Jeśli wydarzyło się kilka czynów niestosownych, to były chwilowe. Dziś po nich nie ma ani śladu.

Fakty, o jakich Pan Minister wspomina, miały miejsce już po zamknięciu groty w pierwszych dniach lipca. Dwoje, czy troje dzieci udawało, że mają objawienia i rozpowiadało niedorzeczności po ulicy. Grota, powtarzam, była zamknięta. One jednak znalazły sposób przedostania się tam i ofiarowały swe usługi tym, którzy zostali zatrzymani przed barierą. Brały od nich modlitewniki, medaliki i za dotknięcie ich wewnątrz groty, brały pieniądze, które zatrzymywały dla siebie. Jedno z nich, najbardziej niepoprawne, należało nawet do chóru kościelnego i miało utrzymanie przy kościele w Lourdes. Proboszcz dowiedziawszy się o tym, surowo je ukarał, wydalił z lekcji katechizmu i posługi kościelnej. Nieposłuszeństwo to nie trwało długo. Ogół widział w tym wyraźne szpiegostwo dziecięce, które zaraz po pierwszej karze uspokoiło się. Oto są fakty, które w raportach ludzi zbyt gorliwych, przybrały nazwę scen ciągle gorszących.

Całą duszą pragnąłbym, aby Pan Minister raczył zasięgnąć wyjaśnień o tym, co się dzieje w Lourdes od osób poważnych, które były tam na miejscu. Same oglądały wszystko. Rozmawiały z ludźmi i z ową dziewczynką, która miała widzenia. Jak również z biskupami z Montpellier i z Soissons, arcybiskupem z Auch, panem Vène, inspektorem wód mineralnych, oraz z panią admirałową Bruat, panem Ludwikiem Veuillot i innymi.

Duchowieństwo pod względem wydarzeń dziejących się u groty, jak do tej pory trzyma się z dala. Szczególnie kapłani w Lourdes, postępują z podziwu godną roztropnością. Żaden z nich, ani sam się nie udał do groty, ani tego nie pochwalał. Owszem pouczali ludzi, aby nie odważyli się przeciwstawiać decyzji władz. Z tym wszystkim, przedstawiono ich panu, jako sprzyjających zabobonom. Nie oskarżam bynajmniej przede wszystkim władzy departamentu, której zamiary były zawsze prawe, ale jednak w tej sprawie uważam, że zanadto i wyłącznie polegała na zaufaniu w swych podwładnych.

W piśmie moim z dnia 11 kwietnia bieżącego roku w odpowiedzi na list Pana Ministra, który istotnie pan odebrał, zaofiarowałem chętnie swą pomoc zgodną z mym stanowiskiem, w celu załatwienia tej sprawy. Nie mogłem, czego ode mnie zażądano, potępić z ambony chrześcijańskiej bez zbadania, bez śledztwa, bez zasady, ludzi udających się i modlących u groty. Zabronić im przychodzenia. Tym bardziej, że tam nie wydarzyło się żadne zamieszanie, choć liczbę pielgrzymów niekiedy liczono na tysiące. Kościół, jeśli czegoś zabrania, wymienia zarazem powody, zasady, na które się powołuje. Ja nie miałem dostatecznych danych. Byłem także najzupełniej przekonany, że w chwili, kiedy ludzie są tak wzruszeni, słów moich wcale by nie słuchano.

Pan prefekt 4 maja bieżącego roku będąc w Lourdes, rozkazał komisarzowi policji zabrać z groty wszystkie rzeczy, mające nawet tylko wymowę religijną. W swej odezwie, powtarzanej przez dzienniki departamentu, wyraził się, że te wszystkie działania robi za porozumieniem i zgodą biskupa diecezji. Dowiedziałem się o wszystkim dopiero z dzienników i raportu dziekana. Napisałem natychmiast do niego, aby starał się uszanować rozporządzenie prefekta. Nie skarżyłem się ani wówczas, ani później na to, że bez mej wiedzy, wyznaczono taki mój udział w tej sprawie. Otrzymałem wiele listów naglących, abym sprzeciwił się powyższemu postanowieniu. Ja jednak, aby sprawy nie pogorszyć, wstrzymałem się od tego.

Po zabraniu z groty przedmiotów religijnych, mogliśmy się spodziewać, że te zebrania powoli ustaną, że te nierozmyślne pielgrzymki wkrótce się skończą. Jednak tak się nie stało. Ludzie, słusznie czy niesłusznie, nie przestali twierdzić, że woda wytryskująca w grocie przynosi cudowne uzdrowienia; zbierali się coraz liczniej. Liczne tłumy przychodziły z sąsiednich departamentów.

Dnia 8 czerwca pan burmistrz z Lourdes wydał postanowienie zabraniające dostępu do groty. Za powód podano niby obronę religii i dobro ogółu. Chociaż tu występowano w imię religii, a do biskupa w ogóle się nie odnoszono, on jednak wcale nie występował z protestem, milczał z powodów już wyżej przytoczonych.

Na podstawie tych krótkich szczegółów Pan Minister może ocenić, czy tu w czymkolwiek mieszał się kler? Czy nie postępował z całkowitą roztropnością? O ile mogłem, pomagałem działaniu władzy świeckiej, a jeśli nie było skutku, to nie moja w tym wina.

Dziś, naglony ze wszech stron licznymi prośbami, sądzę, że przyszła chwila zająć się z pożytkiem tą sprawą. Wybrałem już komisję do zbadania i zebrania wszelkich możliwych danych, abym opierając się na nich, mógł wydać stosowny wyrok w tym, co do mnie należy, w kwestii poruszającej cały kraj, w kwestii, która wedle otrzymanych wiadomości, obchodzi całą Francję. Sądzę, że wierni przyjmą go z poddaniem, bo dobrze wiedzą, że niczego nie zaniedbałem, szukając prawdy. Ta komisja już od kilku dni rozpoczęła swoje działanie. Postanowienie moje ogłoszono drukiem dla uspokojenia umysłów, z nadzieją rychłego rozstrzygnięcia sprawy. Będę miał szczęście przesłać Panu Ministrowi wydrukowane egzemplarze.

B. Laurence, biskup tarbejski”.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Lourdes. Objawienia. Cuda. Nowenny.