Lourdes. Objawienia. Cuda. Nowenny. Rozdział dziewiąty

Obecny widok cudownego miejsca. Podjęte prace w celu wzniesienia świątyni. Zajęcie terenu pod budowę

Dziś dostęp do groty, gdzie się zjawiła Najświętsza Dziewica, zmienił zupełnie swą postać, nie tracąc nic ze swej wielkości. Te miejsca dzikie, urwiste, przybrały wygląd wdzięczny, przyjemny, ożywiony. Sama świątynia została dokończona pracą tysięcy rąk. Śmiało rzucona na szczycie skał Messabielskich, wznosi wysoko swe wieże w niebiosa. Obszerne wzgórze urwiste i zarosłe, gdzie niegdyś noga górala z trudnością się mogła utrzymać, dziś przedstawia prześliczne trawniki, wysadzone drzewami i najpiękniejszymi kwiatami. Wśród róż i kameli, astrów i fiołków, w cieniu bzów i akacji, szeroka wygodna ścieżka w wężykowatych zakrętach, coraz niżej prowadzi z góry od świątyni do groty.

Grotę zamyka piękna krata, a poza kratą przedstawia się prześliczny przybytek. U sklepienia wisi złota lampa. I pod tą niegdyś dziką skałą, gdzie Najświętsza Dziewica raczyła postawić swe stopy, dniem i nocą żarzą się płonące świece.

Tuż przy grocie święte źródło trzema rurami dostarcza cudownej wody. Płynie ona do urządzonej obok sadzawki, pokrytej namiotem, aby chorzy swobodnie mogli się obmywać. Nawet strumykom i rzece Gave nadano inny kierunek, utworzono wygodną drogę do skał massabielskich, niegdyś zupełnie bezludnych, nieznanych, a dziś tak sławnych łaskami. Nadbrzeża rzeki zostały zrównane, tworzą dziś trawniki i długą aleję wysadzaną wiązami i topolami.

A skąd pochodzą fundusze na takie upiększenia, na to olbrzymie dzieło? Wszystko to zrobiły i robią dary ciągle przybywających pielgrzymów. Oni rzucają grosz wdowi, tysiące chorych uzdrowionych, tysiące dusz, przywróconych do światła prawdy i życia, składa tu dziękczynne swe wota, i te dobrowolne serc daniny wystarczają na tak olbrzymie dzieło, sięgające kilku milionów franków. Kiedy Bóg w swej dobroci przyzywa ludzi do współpracy dla swego dzieła, nie używa żołnierzy i żandarmów do ściągania podatków, przyjmuje jedynie od swego stworzenia datek dobrowolny. Pan wszechświata obdarzył dusze wolną wolą i dlatego nie chce nacisku, nie chce innych ofiar prócz darów dobrowolnych, niesionych z serc szczęśliwych i chętnych, nie z przymusu, lecz z miłości.

Z takich ofiar serc stanęła świątynia, rzece nadano inny kierunek, zrównano i wydrążono ziemię; posadzono krzewy i wielkie drzewa, utorowano drogę i ścieżki na skały, gdzie Matka Boża raczyła objawić swą chwałę maluczkim.

Któż kieruje tymi pracami?

Jak po niewoli babilońskiej Ezdrasz i Nehemiasz z rozkazu Boga wznieśli świątynię i miasto, a także otoczyli je murami, tak tu nowym Ezdraszem, mężem pełnym energii był wzmiankowany przez nas proboszcz z Lourdes, ks. Peyramale. Do niego posłała Najświętsza Maryja Panna Bernadetę, to on patrzył na te liczne cudowne uzdrowienia, on poświęcał wszystkie chwile życia na wykonanie rozkazów potężnej Królowej wszechświata, na wzniesienie godnego pomnika ku Jej chwale. Jego duszę trawiła gorliwość o dom Boży, serce jego przeniknione było wielką wiarą, która góry przenosi. Gdzie szło o chwałę Boga i Maryi, nic nie wątpił, ale śmiało przedsiębrał ogromne, wspaniałe dzieło. A jeśli mu ktoś zarzucał, że to wykracza ponad jego możliwości, powiadał: „Nie troszczcie się ludzie małej wiary… Szukajcie przede wszystkim Królestwa Bożego a wszystko inne będzie wam dodane”.

Przed rozpoczęciem tego dzieła naprzeciw cudownego źródła zebrało się liczne grono osób duchownych i świeckich. Budowniczy przedstawił księdzu Peyramale plan na bardzo zgrabny, ale bardzo mały kościół ponad grotą. Twarz dziekana zarumieniła się z niezadowolenia, rozdarł plan i rzucił do rzeki Gave.

– Co robisz dziekanie? – zawołał zdziwiony budowniczy.

– Ty się dziwisz co robię? – odrzekł dziekan. Zadrżałem na widok tej nędznej lichoty, jaką tu chciano ofiarować Matce mego Boga, i dlatego ją zniszczyłem. Na pamiątkę wszelkich zjawień, co tu miały miejsce, potrzeba świątyni z najpiękniejszych marmurów, tak wielkiej, iżby objęła cały wierzchołek gór massabielskich, a tak wspaniałej, jak tylko umysł twój może wymarzyć. Tak panie budowniczy, niech twój geniusz się nie ścieśnia, ale wysila, niech wyda arcydzieło, bo gdybyś był i Michałem Aniołem, to jeszcze wszystko niegodne Najświętszej Dziewicy, która się tu objawiła.

A gdy mu powiedziano, że na to potrzeba miliardów, odpowiedział: „Ta, która z kamienia tej skały wyprowadziła źródło żywe, poruszy serca wiernych”. Idź, nie lękaj się, czemu wątpisz człowieku małej wiary?

I właśnie według rozmiarów, jakie wskazał ten mąż Boży, stanęła świątynia.

Spoglądając nieraz na te prace, ks. Peyramale w głębi duszy powtarzał: „Kiedyż będę miał to szczęście w gronie kapłanów i wiernych widzieć pierwszą procesję zbliżającą się na to miejsce cudowne, dla jego poświęcenia, dla zaprowadzenia tu publicznej czci Kościoła katolickiego? Wtedy zanucę: «Wypuść Panie ducha mego w pokoju, wtenczas chyba skonam z radości». Ta słodka myśl wyciskała mu często łzy rzewne.

Pomimo postanowienia biskupa w roku 1862, pomimo nabycia terenu na własność, uroczyste wprowadzenie Kościoła w posiadanie tego miejsca nastąpiło dopiero dnia 5 kwietnia 1864 roku. Na tym samym miejscu, gdzie Matka Boża objawiła się Bernadecie, wśród uroczystych ceremonii postawiono statuę Najświętszej Dziewicy, z białego kararyjskiego marmuru, wielkości naturalnej, wyrzeźbioną najdokładniej, z najdrobniejszymi szczegółami według tego, jak opowiedziała swe widzenie Bernadeta. (Tę statuę ofiarowały dwie zacne i pobożne siostry, z diecezji liońskiej, panie Lacour; wykonał zaś ją bardzo artystycznie, znakomity rzeźbiarz z Lyonu, pan Fabisch. Chlubą jest dla nas, że pan Fabisch pochodzi z Wielkopolski.)

Czas był prześliczny. Jaśniało pierwsze wiosenne słońce, na błękicie niebios nie było najmniejszej chmurki. Miasto Lourdes zostało przybrane w kwiaty, girlandy, chorągwie, bramy triumfalne. Z wieży kościoła parafialnego, z wszystkich kaplic miasta, kościołów w całej okolicy zadźwięczały wszystkie dzwony i sygnaturki. Wiele tysięcy ludzi przybyło na tę uroczystość nieba i ziemi. Procesja, jakiej pamięć ludzka nie sięga, wyszła z kościoła parafialnego do groty objawienia. Na czele wystąpiło wojsko w całej paradzie i świetności; potem szły bractwa z Lourdes, towarzystwa wzajemnej pomocy, wszystkie korporacje, niosące swe chorągwie i krzyże; Kongregacje dzieci Maryi, w białych jak śnieg, długich szatach; siostry z Nevers, w swych długich czarnych osłonach, siostry miłosierdzia w szerokich kornetach, siostry Świętego Józefa w ciemnych płaszczach; zgromadzenia zakonne męskie, karmelici, bracia wychowania i szkół chrześcijańskich; wielkie mnóstwo pielgrzymów, mężczyzn, niewiast, starców, do sześćdziesięciu tysięcy, w dwa szeregi postępowały po krętej, zygzakowatej drodze, umajonej zielenią i kwiatami ku skałom massabielskim. Na przemian chóry i orkiestra brzmiały radośnie pieśniami. Na końcu tego ogromnego orszaku, otoczony przeszło czterystoma kapłanami, prałatami i innymi dostojnikami, postępował biskup Laurence pontyfikalnie ubrany, jedną rękę opierał na pastorale, drugą lud błogosławił.

Któż opisze wzruszenie, rozrzewnienie, radosne upojenie serc, że po tylu trudach i walkach, po tylu przeszkodach, nadszedł wreszcie uroczysty dzień triumfu. Łzy szczęścia, wdzięczności i miłości płynęły z oczu tego ludu, zachwyconego łaską Boga.

Jaka niewymowna radość musiała napełniać i Bernadetę, postępującą zapewne w gronie dzieci Maryi? Jakie uczucie szczęścia przejmować musiało duszę czcigodnego proboszcza z Lourdes. Zapewne postępując obok biskupa śpiewał „Hosanna”, hymn zwycięstwa Bożego! Obaj byli utrapieni, a teraz nadeszła chwila ich tryumfu i chwały. Przeciwnie, kiedy radość była powszechna, kiedy wiosenne słońce, cała przyroda, dzieliła uroczysty tryumf wiernych, proboszcza z Lourdes tam nie było. Dotknięty chorobą, którą uważano za śmiertelną, złożony na łożu boleści, przy którym dniem i nocą czuwały i modliły się dwie siostry szpitalne, usiłował przynajmniej podnieść się i spojrzeć na przechodzący orszak, lecz i lego osłabienie mu nie dozwoliło. Z polecenia lekarzy okna były pozamykane, zacienione tak, że sam dźwięczny głos dzwonów przytłumionym tylko, jakby grobowym dochodził echem.

Bernadetę Bóg również nawiedził znamieniem swego umiłowania, jak to zwykle czyni Pan z wybranymi, prowadząc ich drogą krzyża i cierni. Kiedy w tej uroczystej procesji udał się biskup do skały massabielskiej, poświęcać pomnik na cześć Niepokalanej Dziewicy zjawionej tu Bernadecie, ona, tak jak proboszcz, dotknięta była ciężką słabością. Rodzice jej żyli w niedostatku i ubóstwie, a ona sama biedna nigdy żadnego nie przyjęła datku, nie mogła być w chorobie doglądana w domu i pozwoliła się przenieść do szpitala i tam w cierpieniach, na skromnym leżała łóżku, na miłosierdziu gminy, wśród ubogich, których świat nazywa nieszczęśliwymi, nędzarzami, a Pan błogosławionymi, zapewniając, że ich jest Królestwo niebieskie.

Dlaczego jednak Bóg to dopuścił, dlaczego Najświętsza Panna, wracając zdrowie tylu innym, tej sierocie, i temu mężowi wedle serca swego, nie przyszła z pomocą? Niezbadane są wyroki Opatrzności. Zdaje się, że Bóg zachował oboje, a zwłaszcza Bernadetę, od pokusy w jej sercu, od próżnej chwały, żeby nie słyszała, jak jej imię z uwielbieniem od tysiąca osób wymawiane i z kazalnic przez gorliwych kaznodziei wysławiane będzie.

Pielgrzymki do groty

Jedenaście lat upłynęło od objawienia Niepokalanej Dziewicy, kiedy ukończono obszerną świątynię. Najświętsza Ofiara Mszy od dawna się już odprawiała na wszystkich ołtarzach w podziemnej kaplicy. Misjonarze z Garaison sprowadzeni tu przez biskupa zamieszkują niedaleko świątyni i groty, i licznym przybyszom głoszą słowo Boże, udzielają świętych sakramentów. Pielgrzymki wzrosły do ogromnych rozmiarów. Linia kolejowa, przeprowadzona zrazu na Tarbes i Pau, dziś przechodzi też przez Lourdes, przywożąc niezliczone zastępy wiernych, z okolic najodleglejszych, którzy tu spieszą wzywać pomocy Najświętszej Dziewicy i przy cudownym źródle szukają uzdrowienia od różnych słabości. Przybywają tu nie tylko z Francji, ale i z Anglii, Belgii, Hiszpanii, Niemiec, z najodleglejszych stron Ameryki i Oceanii, spieszą do groty w Lourdes, padają na kolana u tych rozsławionych już na cały świat skał, które Matka Boża swymi poświęciła stopami. Ci, co nie mogą przybyć sami, listownie błagają misjonarzy o przysłanie im choć trochę cudownej wody. Oni wysyłają tę wodę na cały świat.

Wprawdzie Lourdes nie jest wielkim miastem, jednak na drodze do groty ruch jest ciągły; mężczyźni i niewiasty, duchowni i świeccy, pieszo i w powozach, krążą tu jakby na ulicach największych miast.

Kiedy zajaśnieje piękne wiosenne słońce, a przyroda przystroi góry i błonia w prześliczne, różnobarwne kwiaty, wtedy wierni z całej okolicy rozpoczynają liczne pielgrzymki do skały massabielskiej. Z okolicznych miejscowości oddalonych od Lourdes o piętnaście czy nawet dwadzieścia kilometrów dzielny lud górali przychodzi nocami pieszo w grupach. Zstępując ze szczytów gór, idą przez zapadłe doliny, przez szumiące potoki, śpiewając hymny na cześć Boga i Jego Matki Najświętszej. Wczesnym rankiem podchodzą do Lourdes, ustawiają się w procesje, rozwijają swe sztandary i chorągwie, zapalają światła i uroczyście, z wolna, śpiewając litanię do Najświętszej Panny, zbliżają się do groty. Po wysłuchaniu Mszy świętej i przyjęciu Komunii świętej udają się do źródła, po czym na obszernych trawnikach otaczających grotę, zażywają wypoczynku i pokrzepiają swe siły. Pod koniec odbierają przy grocie pożegnalne błogosławieństwo Maryi przez ręce kapłana, z sercem pełnym zadowolenia, z pieśnią na ustach, z radosną łzą w oku, wracają do swych chat i do pracy.

Tak odbywa swe pielgrzymki do groty lud zamieszkały w Pirenejach. Znacznie liczniejsze są zastępy wiernych z dalszych okolic. Z najodleglejszych stron świata przybywają tu ich nieprzeliczone grupy.

Na żądanie wiernych południowe towarzystwo kolei urządza osobne pociągi, przeznaczone na ten pobożny cel. Są to niby przenośne kaplice, w których po drodze panuje religijne skupienie ducha. Z przybyciem tych pociągów do Lourdes, wszystkie dzwony witają nowych przybyszów. Wychodząc z wagonów, na dworcu formują się wszyscy w szeregi procesjonalne: postępują naprzód dziewice w bieli, potem niewiasty, mężczyźni, starcy, dzieci, kler przybrany w komże i kapy. Rozwijają chorągwie i proporce, zapalają gromnice, niosą krzyż, figury i obrazy Matki Bożej oraz świętych Pańskich. W sercu i na ustach tego ludu, Niepokalanie Poczęta Dziewica. Procesje przechodzą miasto, które w owe dni przybiera postać miasta świętego, jest to niby nowy Rzym lub Jeruzalem. Na ten widok, nawet niewierne wzruszają się serca, dusza wznosi się ku Bogu, czuje Go tu obecnego. Jest to słabe odbicie nieba – raju.

Prawica Boża nie przestaje do dziś na tym miejscu objawienia Maryi roztaczać nowych łask duchowych także co do ciała. Cuda dzieją się tak często, jak poprzednio. Niedawno odzyskał tu wzrok ojciec Herman, z zakonu ojców karmelitów bosych.

Kilka szczegółów o niektórych osobach wyżej wspomnianych

Kończąc opis cudownych objawień Niepokalanej Dziewicy w Lourdes, dodamy na zakończenie kilka słów o tych osobach, które w historii zjawień odgrywały najważniejszą rolę. Wypada nam zwrócić uwagę na trzy osoby: księdza biskupa, proboszcza z Lourdes i na samą Bernadetę. Z opisu zdarzeń już mogliśmy poznać osobę biskupa Laurence. Był to mąż opatrznościowy, pełen miłości Bożej i świątobliwości, był mężem wielkiej roztropności, nigdy nie działał z pośpiechem, ale nad każdą sprawą długo się zastanawiał nim wydał orzeczenie. Po wystawieniu świątyni przy grocie w Lourdes, urządził sobie w pobliżu groty mieszkanie, często przyjeżdżał, całe godziny poświęcał na rozmyślanie nad ważnością obowiązków swoich i odpowiedzialnością wobec Boga. Przy końcu 1869 roku wyjeżdżając do Rzymu, polecił tu Matce Najświętszej siebie samego, swoją diecezję i cały Kościół święty. Wtedy to po raz ostatni odwiedził miejsce uświęcone przez Królową Niebios, wkrótce bowiem w marcu 1870 roku zakończył swe świątobliwe życie.

Proboszcz i dziekan w Lourdes, ks. Peyramale, mąż Boży, światły, zażywał powagi w swojej parafii; to jego zasługa, że ludność w Lourdes i okolicy cierpliwie znosiła niesłuszne rozporządzenia władzy świeckiej, które bez wątpienia byłyby doprowadziły niejednokrotnie do rozruchów. Badał dokładnie każdą sprawę, nim wydał o niej swój sąd. W dniu uroczystego poświęcenia groty na cześć Matki Najświętszej był ciężko chory i nie mógł brać udziału we wspaniałej uroczystości, jakiej dotąd Lourdes nigdy jeszcze nie widziało. Po odzyskaniu zdrowia zajmował się gorliwie dokończeniem świątyni. Zawsze był wielce poważanym przez wszystkich, imię jego i cnoty, którymi jaśniał, pozostaną na zawsze w pamięci wszystkich pokoleń. Umarł w uroczystość Matki Najświętszej Niepokalanie Poczętej, dnia 8 grudnia 1877 roku. Matka Bernadety, Ludwika Soubirous, zakończyła życie dnia 8 grudnia 1866 roku, w samą uroczystość Niepokalanego Poczęcia. Pan powołując w ten dzień matkę Bernadety, jakoby przypomniał jej objawienie i wskazał, że Ta, która się nazwała Niepokalane Poczęcie, jest jej Matką, i Matką nieśmiertelną nas wszystkich.

Ojciec Bernadety, podupadły młynarz, zawsze ubogi, zmarł niedługo po śmierci swej żony. Maria, jego córka, co była przy pierwszym objawieniu z Bernadetą, wyszła za ubogiego wieśniaka, także młynarza, który wraz z teściem utrzymywał się z pracy. Druga towarzyszka pierwszego objawienia Joanna Abadie, była służącą w Bordeaux.

Bernadeta, córka ubogich rodziców, była pełna prostoty, pobożności i prawdziwej miłości Bożej. Zawsze była słabego zdrowia. Jak już widzieliśmy, stan zdrowia nie pozwalał jej brać udziału w wiekopomnej uroczystości poświęcenia świątyni i groty na cześć Matki Najświętszej. Zostawszy Siostrą Miłosierdzia w Nevers, oddała się posłudze chorym w szpitalach, utrzymywanych z miłosierdzia ogółu. Przyjęła w zgromadzeniu tychże sióstr imię Marii Bernadety. Budowała wszystkich swoimi cnotami, a kto ją zobaczył, czuł się pociągniętym do cnoty, do życia pobożnego. Poza tym nie było w niej nic nadzwyczajnego, co by ją wyróżniało od innych sióstr, co by się kazało domyślać jej ważnego posłannictwa, jakie spełniła między niebem i ziemią. Prostota w niej zawsze była ta sama; liczne owacje ludu, pytania i odwiedziny nie spowodowały żadnej zmiany w charakterze. Bóg ją nawiedzał nadal, prawda, że nie objawieniami promieniejącymi chwałą, ale krzyżami, doświadczeniami. Cierpienia, słabości, aczkolwiek wielkie, znosiła zawsze z cierpliwością, a nawet z radością. O łaskach Bożych, o cudownych objawieniach, sama nigdy nic nie mówiła. Ukochała zacisze życia zakonnego i największą dla niej przykrością było, kiedy odwiedziny przerywały jej ciszę, albo jakaś okoliczność zmuszała ją, aby pokazać się publicznie. Unikała wszystkiego, co by mogło jej przypomnieć, że imię jej znane jest całemu światu. Oddana zupełnie posłudze chorym lub modlitwie, unikała wszelkich nowości. Żyła jedynie dla Boga i dla służby Jemu w postaci ubogich i opuszczonych. W zaciszu zakonnym zakończyła swe świątobliwe życie 11 kwietnia 1879 roku; jej ciało pochowano z wielką czcią i okazałością w grobowcu klasztornym domu generalnego w Nevers.

Na gorące prośby licznych biskupów i kardynałów papież Pius X ustanowił osobne święto, które od kilku lat obchodzi się w dniu 11 lutego. Wszczęto ponadto proces beatyfikacyjny Bernadety. Pod koniec 1923 roku wyszedł dekret, stwierdzający, że spełniła cnoty teologiczne i kardynalne w stopniu heroicznym. Niedługo zatem zostanie zaliczona w poczet błogosławionych. (Beatyfikacja odbyła się w roku 1925, a kanonizacja w roku 1934.)

Powyższy tekst jest fragmentem książki Lourdes. Objawienia. Cuda. Nowenny.