Lourdes. Objawienia. Cuda. Nowenny. Rozdział drugi

Bernadeta przed policją

W pierwszą niedzielę Wielkiego Postu Bernadeta miała czwarte widzenie. Po nabożeństwie opowiadała, że ukazała się jej Dziewica, jak poprzednio, otoczona niebiańską jasnością. Tym razem widoczny był smutek na Jej twarzy, wtedy łzy stanęły w oczach i mnie. „Módl się za grzeszników”, rzekła do mnie i powoli zniknęła. Wielu ciekawych otoczyło dziewczynkę i słuchało z uwagą naiwnego opowiadania. W tym momencie zbliża się policjant i w imieniu prawa zabiera pastuszkę do ratusza. Rozległ się szmer niezadowolenia, oburzenie było bez granic. Usiłowano stawiać opór, czemu przeszkodził, na szczęście wracający z kościoła, kapłan. Przyprowadzono Bernadetę do już wspomnianego komisarza policji, pana Jacometa. Spojrzał na nią przenikliwie i ostro; nagle z udaną słodyczą zapytał w obecności pana Estrade:

– Czy to prawda, co o tobie mówią ludzie, że masz widzenia?

– Tak, panie! – trochę wystraszona odrzekła z dziecięcą prostotą. Opowiadała wszystkie szczegóły niezwykłego objawienia. Z natężoną uwagą słuchał komisarz; chciał ją zmęczyć różnymi zawikłanymi i szczegółowymi pytaniami. Bernadeta z dziwnym spokojem dawała na nie trafne odpowiedzi.

– Kłamiesz – nagle krzyknął gwałtownie i z gniewem. – Powiedz prawdę, wiem, że wszystkich oszukujesz; każę cię wtrącić do więzienia!

Dziecko ani drgnęło.

– Możesz mnie panie oddać w ręce władzy; ja co innego mówić nie mogę, bo to, co powiedziałam, jest prawdą.

– Zaraz zobaczymy! – Rozpoczął na nowo badania, w innym porządku, rzucając pytania, szorstko i prędko, wytężał swą śledczą biegłość, chciał choć w jednym punkcie znaleźć sprzeczność i udowodnić dziecku kłamstwo.

Na wszystkie pytania odpowiadała spokojnie. Prostota dziecka zawstydziła chytrość i przebiegłość pana Jacometa. Wreszcie użył ostatniego podstępu.

Spiszę protokół i odczytam ci go. Prędko napisał kilka stron, umyślnie zmieniając niektóre nieistotne szczegóły.

– Ale ja tak nie mówiłam – rzekła Bernadeta.

– Mówiłaś to – już krzycząc, próbuje jej wmówić – i innym osobom to samo opowiadałaś.

– Nie, ja tego nie mówiłam, ani mówić nie mogłam, bo to nieprawda.

Nagle stanął przed nią, przeszywając ją swoim ostrym wzrokiem i rzekł szorstko:

– Jeśli pójdziesz do groty, każę cię zamknąć w więzieniu i nie uwolnię z niego, dopóki nie przyrzekniesz, że tam chodzić nie będziesz.

– A ja tam pójdę, bo przyrzekłam to zjawionej Dziewicy; a zresztą, kiedy nadchodzi ta chwila, pociąga mnie tam jakaś niewidzialna siła.

Ludzie, zniecierpliwieni długim czekaniem na wynik badania, zaczęli dobijać się do ratusza; na czele stał zaniepokojony o los swego dziecka ojciec.

Spostrzegł go pan Jacomet, zbliżył się do niego i zwracał mu uwagę, że sprawa córki bierze zły obrót; córka może uniknąć więzienia jedynie pod warunkiem zaprzestania odwiedzania groty; musi pan jej surowo zakazać tam chodzić.

– Dobrze – odrzekł ojciec. – Ale panie komisarzu… – nie dokończył, bo właśnie zbliżył się poborca pan Estrade, który przypatrywał się całej sprawie w milczeniu.

– W moim życiu nie widziałem równie niewzruszonej stanowczości – rzekł do komisarza.

– To nie stanowczość, ale upór niezłamany – szybko odparł pan Jacomet.

– Podziwiałem tę uderzającą moc prawdy, ona jest całkowicie przekonana, że widziała objawienie.

Ochłonął trochę Jacomet i rzekł:

– Bądź co bądź, to sprawny i bystry umysł, bardzo trudno ją na czymś złapać.

Żaden nie wierzył w objawienia; jednak zdania ich bardzo się różniły. Pan Jacomet widział w niej sprytną oszustkę, zaś pan Estrade politowania godną wizjonerkę.

Strapienia Bernadety

Komisarz policji pewien był, że jego ostry zakaz położy kres objawieniom. Ojciec Bernadety, człowiek bardzo uczciwy, pobożny, cnotliwy, ale słaby i niestały; nie chcąc narazić się komisarzowi, surowo zabronił córce odwiedzania groty.

– Ojcze – odpowiedziała Bernarda – ty wiesz, że dotąd byłam ci zawsze i we wszystkim posłuszna; boję się zasmucić twoje serce, uczynię wszystko, co będę mogła; będę się opierała wewnętrznemu natchnieniu.

Jakiego udręczenia doznało dziecko w tej chwili, ono samo tylko mogłoby nam powiedzieć. Bernadeta chciała wypełnić obietnicę daną Dziewicy; nie mogła się zaś sprzeciwiać wyraźnej woli ojca. Następnego dnia poszła jak zwykle do szkoły Sióstr Miłosierdzia. Objawienia już nie były tajemnicą, lecz Bóg chciał ją doświadczyć i wystawił na żarty i urągania; żartowały z niej koleżanki, ubliżały jej szkolne urwisy. Siedziała w szkole, ale myślami była w grocie; wyszła ze szkoły, wraca do domu; coś ją nagle jakby porwało i mimo woli ciągnie w stronę groty. Bo anioł ją tam prowadził. Ujrzę zjawioną Dziewicę, pocieszy mnie w moim smutku, szeptało dziecko do siebie.

Nie zjawiła się Pani!

Więc to było tylko złudzenie, mówili jedni!

Co to za objawienie, co raz jest, drugi raz go nie ma, wyśmiewali drudzy.

No! To teraz policja położyła kres wszystkim zamieszkom.

To król Bogu zakazał! Nie wolno się Bogu objawiać, szydzili inni.

Wielki smutek ogarnął serca wiernych. Lecz Bernadeta nie wątpiła ani na chwilę. Rzewnie płakała i sama się zastanawia ła, czy nie popełniła żadnej winy; w jej sercu podwoiło się pragnienie oglądania Piękności Niebiańskiej, za którą ciągle wzdychała. Wróciła do domu smutna.

– Skąd wracasz? – zapytał ją ojciec.

– Z groty, ojcze kochany; poniosła mnie tam jakaś niewidzialna siła.

– W takim razie i ja nie zabraniam ci tam chodzić.

Kto jest w stanie zrozumieć radość dziewczynki? W jednej chwili znikło przygnębienie z jej twarzy. Ze smutkiem powiedziała też ojcu, że dziś nie miała objawienia. Żal się zrobiło ojcu; robił sobie teraz wyrzuty, że pod wpływem władzy i z bojaźni przed karą zabronił dziecku odwiedzania groty.

Tego samego dnia całe miasto mówiło już o nagłym przerwaniu objawień. Na tej postawie jedni sądzili, że i poprzednie były złudzeniem, inni przekonani byli, że dziewczynka i przedtem nie kłamała i dziś mówi prawdę. Uczeni zaś znaleźli argument do szyderstwa z wiary i objawień. Dowiaduje się komisarz policji, że rodzice pozwolili Bernadecie nadal chodzić do groty. Wezwał ich i córkę do siebie. Tym razem pan Soubirous okazał się stanowczy.

– Dlaczego pozwoliliście dziecku pójść do groty? – zapytał zły.

– Jeżeli Pan Bóg i Matka Najświętsza wzywa nasze dziecko do siebie, my nie możemy się sprzeciwiać; za to ukarałby nas.

– Bajki! Niech wasza córka nie odważy się zakłócać spokój ludziom jakimiś widzeniami; a jeżeli się to powtórzy, wtrącę was wszystkich do więzienia. – A zwróciwszy się do Bernadety ostro rzekł: – A ty po co tam chodzisz, do groty; sama mówisz, że objawienie już się skończyło.

– Muszę, ponieważ przyrzekłam cudownej Dziewicy chodzić tam przez dwa tygodnie.

– Co? – rzekł komisarz. – Zwołujesz tam ludzi…

– Ja sama tam idę, na modlitwę, nikogo nie wołam, nie mam stąd żadnych korzyści, co ja temu winna, że przede mną lub po mnie tyle ludzi się zbiega? Oni mówią, że to Najświętsza Panna mnie się objawia, ale ja nie wiem, kto to jest to cudowne zjawienie.

Przebiegłość, zręczność, pochlebstwa, pogróżki i wszelkie policyjne sztuczki rozbiły się o stałość słabego dziecka. Komisarz był bezradny, pobiegł więc do prokuratora cesarskiego.

Był nim pan Dutour, zaciekły nieprzyjaciel wiary i wszelkich objawień. Bezskutecznie szukał w całym kodeksie paragrafu, aby móc osądzić dziecko. Nikogo nie buntowała, nie czerpała stąd żadnych korzyści, szła modlić się na miejsce, gdzie żadne prawo nie zabraniało uklęknąć; nie prowadziła z ukazującą się postacią żadnych rozmów przeciwko władzy, ludzie także zachowywali się spokojnie. Nie można jej skazać za rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji, bo nikt jej nie udowodnił kłamstwa; sama nic nie mówi, chyba że ją koniecznie pytają; wystąpienie zaś z zaprzeczeniem wszelkich objawień byłoby naruszeniem wszelkich zasad Kościoła katolickiego. Nie mógł więc przysłużyć się komisarzowi, radził czekać cierpliwie na stosowną chwilę.

Nakaz zbudowania kościoła na skale. Piąte widzenie

Następnego dnia (23 lutego) Bernadeta, jak zwykle, poszła do groty; na jej twarzy odbijały się ślady wczorajszych cierpień. W jednej ręce trzymała różaniec, w drugiej zapaloną świecę. Uklękła do modlitwy; rozpromieniona twarz, oczy, cała postawa wskazywały, że znów coś widzi. W zachwyceniu klęczała bez ruchu, tylko usta jej poruszały się. Jakaś tajemnicza i poufna rozmowa trwała dość długo, nikt jednak z obecnych nie widział zjawienia ani nie słyszał żadnego głosu. Gdy tylko znikło objawienie, a Bernadeta wróciła do naturalnego stanu, zaciekawieni ludzie zaczęli się do niej przeciskać. Już nie pytali o widzenie, ale chcieli się jak najszybciej dowiedzieć, co mówiła zjawa.

– Zaraz wam powiem – rzekła dziewczynka. – Dzisiaj jeszcze czulej aniżeli w poprzednich dniach patrzyła na mnie Niebiańska Piękność, jakby mnie za wczorajsze cierpienia chciała wynagrodzić tym gorętszą miłością. Nazwała mnie po imieniu; „Powierzam ci, rzekła, tajemnicę, która ciebie jedynie dotyczy i tej nikomu nie objawisz. Idź, mówiła dalej, córko moja, oświadcz kapłanom moją wolę, niech na tej skale zbudują mi kościół”.

Bernadeta wyjawia kapłanom wolę objawionej Pani

Co tchu pobiegła wprost do mieszkania miejscowego księdza proboszcza i dziekana Peyramale. Znał ją z widzenia i opowiadania, przybrał postawę surową, szorstko i bardzo opryskliwie zapytał:

– Czy to ty jesteś Bernadeta, córka młynarza Soubirous?

– Tak jest, księże proboszczu.

– Czego chcesz ode mnie i po co przychodzisz?

– Wysłała mnie do ciebie, księże proboszczu, Pani objawiona w grocie massabielskiej.

– Tak, tak, udajesz widzenia, biegasz wszędzie i opowiadasz zmyślone historie. Co to znaczy, co ci się marzy od kilku dni, w jaki sposób udowodnisz swoje niezwykłe widzenia? Jak się nazywa ta Pani?

– Nie wiem, jak się nazywa, tego mi nie powiedziała.

– Mówią ludzie, że to Najświętsza Panna?

– Nie wiem, widzę dokładnie zjawisko i słyszę jego głos, ale kto to jest – nie mam pojęcia.

– Pamiętaj, jeżeli to wszystko, co mówisz o grocie, jest nieprawdą, za samo kłamstwo nie zobaczysz Jej nigdy! Będziesz potępiona! Pójdziesz do piekła! Pamiętaj!

Prostota i pewność dziecka mocno jednak zainteresowały proboszcza; odczuł w niej duszę szczerą, rozbroił go spokój dziecka, a zaciekawiła drobiazgowość opowiadania. Zapytał więc znowu już zupełnie łagodnie:

– Więc to była Pani?

– Tak jest, księże proboszczu, i w Jej imieniu przychodzę ci powiedzieć, że Jej wolą jest, aby na tej skale, gdzie mnie się objawiła, zbudowano Jej kościół.

Na te słowa ksiądz proboszcz głośno się roześmiał.

– A powtórz mi – rzekł – co ci tam powiedziała, ale powtórz dosłownie.

– Powierzywszy mi tajemnicę – rzekła spokojnie Bernadeta – która mnie tylko dotyczy, a objawić mi jej nie wolno, dodała: „Idź, moja córko, oświadcz kapłanom moją wolę, niech na tej skale zbudują mi kościół”.

Proboszcz coraz uważniej słuchał. Gdyby to była prawda, mówił już całkiem wolno, i ta Pani była rzeczywiście Matką Bożą, byłbym szczęśliwy, że mogę spełnić Jej rozkaz; ale co znaczą twoje słowa? Czy mogę im wierzyć? Ty sama nie wiesz, kto jest ta Pani, a ja tym bardziej. Czy ta Pani ma jakieś prawo do tego? Skąd? Zażądaj od niej, niech mi da dowód swojej potęgi. Powiadasz, że zjawiona Pani ma pod stopami krzak polnej róży, wyrastający ze skały.

Tak jest, odpowiedziała Bernadeta. Powiedz Jej ode mnie, jeżeli chce mieć Kościół, niech krzak zakwitnie! Po tych słowach pożegnał dziewczynkę. Szczegóły rozmowy rozeszły się prędko po mieście. Była to woda na młyn nieprzyjaciół objawień; ależ to zręcznie wywiązał się ksiądz proboszcz z trudnego położenia, mówili. Zbyt jest rozsądny, aby uwierzyć złudzeniom prostej pasterki, mówili drudzy. Nie chciał obracać przeciw sobie fanatycznego prostactwa; zażądał więc cudu, wnioskowali niektórzy uczeni. Doskonały pomysł; niech więc zakwitnie w lutym róża! Już to ksiądz proboszcz tą różą rozproszył wszystko, pewnie już objawień nie będzie. Znakomicie umiał zobowiązać zjawienie do pokazania paszportu, szydzili niedowiarkowie. Wierzący zaś byli pewni, że stanie się jakiś cud; wszyscy oczekiwali z niecierpliwością następnego dnia.

Wytryśnięcie cudownego źródła. Szóste widzenie

Dnia 24 lutego niezliczone tłumy przybyły na miejsce objawień; jednych przywiodła wiara, drugich prosta ciekawość. Najbliżej cudownego miejsca stał obecny przy badaniu Bernadety w ratuszu poborca, pan Estrade. Posłuchajmy jego opowiadania o tym pamiętnym dniu.

„Bardziej dla zabawy i dla śmiechu z powodu komedii niż dla zbadania zjawiska poszedłem do groty. Przybyłem wczesnym rankiem, z trudem mogłem się przedostać do pierwszych szeregów. Litowałem się nad głupim pospólstwem, pchającym się bez umiaru, nie wiadomo po co; w duchu śmiałem się z dewocji kobiet klęczących przed skałą. O wschodzie słońca przybyła Bernadeta; byłem tuż przy niej, spostrzegłem te same dziecięce rysy, cichą słodycz, niewinność i głęboki spokój, które uderzyły mnie przed kilkoma dniami u komisarza. Swobodnie klęknęła, bez zakłopotania, nie mieszając się ani nie zwracając uwagi na ludzi, jakby sama jedyna była w kościele, gdzie na nią nikt nie patrzy. Wzięła do ręki różaniec i zaczęła się modlić. Wkrótce na jej twarzy, w jej oczach, odbiło się jakieś nieznane światło, wzrok jej nieruchomy, rozpromieniony, zachwycony szczęściem, skierował się ku otworowi w skale. Zwróciłem i ja tam swoje oczy, nic jednak, zupełnie nic nie spostrzegłem. Mimo to, przyznam się, że na widok takiej przemiany w dziewczynce, wszystkie moje uprzedzenia i zaprzeczenia nagle ustąpiły, i mimowolnie owładnęły moją duszę nadprzyrodzone uczucia. Byłem święcie przekonany, że tam jest jakaś tajemnicza Istota. Nic widziałem Jej oczyma, ale wszyscy byliśmy w duszy o tym przekonani. Bernadeta nagle całkowicie przemieniona, była raczej zachwyconym aniołem. Inne oblicze, inne życie, inna dusza w niej jaśniała; była zupełnie niepodobna do siebie; zdawało mi się, że widzę przed sobą samą Niebiańską Istotę. Otworzyła swoje wielkie, głębokie oczy, nieruchome, jakby nie mogła się nasycić widzeniem, nie poruszała powieką z obawy, żeby na jedno mgnienie oka nie pozbawić się widoku cudownego zjawiska. Uśmiechała się słodko do niewidzialnej dla nas Istoty, co więcej jeszcze nas zapewniało o jej zachwyceniu i istotnym szczęściu. Ja i wszyscy obecni byliśmy ogromnie wzruszeni; powstrzymaliśmy oddech, aby usłyszeć rozmowę zjawiska z dziewczynką. Niekiedy, jakby cień smutku przebiegł po jej twarzy, ale ogólnie był to wyraz wielkiej radości. Zauważyłem, że chwilami nie oddychała; w ręku ciągle trzymała różaniec, czasem paciorki przesuwała w palcach. Modliła się, a każdy ruch przedstawiał na przemian to podziw, to radość; czyniła znak krzyża, ale tak pobożnie, iż przyszło mi na myśl, że jeśli w niebie się żegnają, to zapewne tak zachwyceni, jak obecnie Bernadeta. Po chwili posunęła się na kolanach o jakieś piętnaście metrów w głąb groty; osoby znajdujące się w pobliżu słyszały wyraźnie słowa: «Pokuty, pokuty, pokuty». Na próżno ludzie oczekiwali cudu zakwitnięcia róży; uwierzyłem w prawdziwość zjawienia. Kilka minut potem spokojnie powstała, jakby nie miała żadnego udziału w objawieniu. Poszła wprost do księdza proboszcza”. Czekał właśnie na nią niecierpliwie.

– Czy widziałaś zjawienie – zagadnął ją – co ci powiedziało?

– Tak, księże proboszczu, widziałam i oświadczyłam Jej, że żądasz cudu zakwitnięcia róży pod Jej stopami.

– I co Ona na to?

– Anielska Piękność uśmiechnęła się, kazała mi postąpić w głąb groty, modlić się za grzeszników i trzykrotnie przemówiła: „Pokuty!”.

– A ty? – zapytał ksiądz proboszcz.

– Ja, posuwając się na kolanach na wskazane mi miejsce, powtarzałam: „Pokuty!”. Potem objawiła mi jeszcze drugą tajemnicę, dotyczącą mnie samej, której wyjawić mi nie wolno i znikła.

– Co znalazłaś w grocie?

– Nic takiego, kilka kiełkujących trawek w suchej ziemi.

– Dobrze dziecko – odrzekł proboszcz – już możesz iść.

Zamyślony przeszedł kilka razy po pokoju. Nagle wzrok utkwił w wiszącym na ścianie krucyfiksie. Widział pochyloną, zbolałą głowę Zbawiciela i rozpięte ręce; przypomniał sobie, jak to pierwszy raz po swoim wyświęceniu przygotowywał się przed nim do kazania. On młody, niedoświadczony miał stanąć, przekonywać i nawracać starych grzeszników, obojętnych, nieprawych; przesunęły mu się przed oczami te rzesze moralnie chorych dusz, rozbitków duchowych. Jednak to wszystko przecież dzieci Boże. Nagle stanął jak wryty. Ale ja jestem naprawdę dziwny; chciałem, by zakwitł krzak róży, a na to Najświętsza Panna się uśmiechnęła. Naturalnie! Myślałem o róży, co rano kwitnie, a wieczorem więdnie, kiedy tyle dusz ginie! Kościoła! Kościoła! Dla nich Matka Najświętsza żąda kościoła; nie o róże tu chodzi, ale o coś droższego, o nawrócenie, o pokutę. Uśmiechnęła się! Kto nie uśmiechnąłby się na takie błahe żądanie; przecież cuda Boże nie są dla zabawy, lecz dla pożytku biednych dusz. Zawstydził się bardzo, padł na kolana i zaczął się modlić.

Tymczasem Bernadeta wróciła do domu. Zastała już tam wielu ciekawych. Mieszkanie to było ciemne, ciasne i bardzo skromne. Ubogie łóżko, prosty stół i kilka stołków stanowiły całe jego bogactwo. W jednym rogu znajdowała się przyozdobiona w kwiaty i obrazki kapliczka Matki Najświętszej. Ubóstwo to było powszechnie znane. Odwiedzający Bernadetę niejednokrotnie chcieli udzielić wsparcia, lecz zarówno rodzice, jak i dziewczynka uprzejmie, ale stanowczo odmawiali przyjęcia jakiejkolwiek pomocy. Przyszedł też jakiś nieznany człowiek, usiadł obok Bernadety i bardzo uprzejmie prosił ją, aby szczegółowo opowiedziała mu o wszystkich objawieniach; słuchając, unosił się nad każdym wyrazem i począł się rozczulać nad nędzą jej i rodziców. W toku rozmowy wyjął pełny złota woreczek i rzekł:

– Mówiono mi o twojej strasznej nędzy, zresztą patrzę na nią własnymi oczyma, przyniosłem ten dar dla ciebie.

– Weź sobie – odrzekła dziwnie stanowczo – ja tego nie chcę.

– Ale to nie dla ciebie, to dla twoich biednych rodziców.

– Dziękujemy, ani my, ani córka, nie przyjmiemy żadnego grosza.

– Co za zarozumiałość, dlaczego jesteście tacy pyszni?

– Może to pan nazywać, jak chce, my stanowczo nie przyjmiemy ani jednego grosza – odpowiedzieli rodzice.

Nigdy się nie dowiedziano, kim był ten nieznajomy; ktokolwiek to był, można być prawie pewnym, że przysłał go komisarz policji, ponieważ jeszcze tego samego wieczoru wiedział o odmowie. Bezinteresowność dziecka i rodziców, opór w przyjęciu ofiarowanego złota, były wobec ogromnej nędzy całego domu nową zagadką, której nie umiał rozwiązać.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Lourdes. Objawienia. Cuda. Nowenny.