“Listy z podróży do Ameryki” Henryka Sienkiewicza. Obserwator i podróżnik

W roku 1876 Sienkiewicz dość nieoczekiwanie – nawet dla samego siebie – wyjechał za ocean do Ameryki. Podróż ta zaowocowała pisanymi do “Gazety Polskiej” listami, w których autor, ukrywając się za pseudonimem “Litwos”, opisywał Amerykę, jej mieszkańców i ich zwyczaje.

Dzieło to jest warte poznania, choćby z tego powodu, że pokazuje nam trochę mniej znaną twarz autora “Quo Vadis”, przede wszystkim jednak ujmuje wnikliwą, a przy tym barwną i ciekawą analizą obserwowanego kraju.

Podróż za ocean zaczynamy od nieco żartobliwego wstępu. Zanim dotrzemy do Ameryki, Sienkiewicz powie nam o powodach wyjazdu oraz podzieli się refleksjami dotyczącymi Niemiec i Anglii. Już tutaj daje o sobie znać pewne humorystyczne zacięcie pisarza, który nie boi się żartować także z siebie. Łatwo jednak poznać, że wynika to nie z safandulstwa, ale przeciwnie – dużej pewności siebie. Humor ten, często cięty i oparty na celnych i zgrabnie ujętych uwagach, będzie nam towarzyszyć do samego końca. 

Wracając do samej podróży, nie dajmy się zwieść pierwszemu “amerykańskiemu” rozdziałowi zatytułowanemu “Pobyt w Nowym Yorku”. Były to pierwsze kroki Sienkiewicza w Ameryce i pisarz, mówiąc kolokwialnie, wali z grubej rury, nie szczędząc licznych słów krytyki Amerykanom i samemu miastu. Nasz autor zareagował jak każdy Europejczyk przybywający po raz pierwszy do Ameryki, co sam później przyznał. Nowy York – miasto banków i hoteli, pozbawione tradycji i z racji portowej proweniencji, nie za czyste, nie mogło zyskać pochlebnej opinii człowieka, który widział Paryż, Berlin, Brukselę, Londyn i wiele innych europejskich aglomeracji. Aplauzu Sienkiewicza nie wzbudziły także obyczaje Amerykanów – bezpośrednich, bezceremonialnych, obojętnych w dużej mierze na sztukę, dość gburowatych w obejściu, do bólu pragmatycznych i zainteresowanych głównie robieniem interesów. Gdyby to były lata po II Wojnie Światowej, mógłbym mieć uzasadnione obawy, że pisarza wysłano do Stanów Zjednoczonych w celu napisania paszkwilu. Oczywiście nic bardziej mylnego. Tak wyglądał pierwszy kontakt Europejczyka z Ameryką. W jednym z listów Sienkiewicz przytacza przysłowie powszechnie znane w Stanach Zjednoczonych, “że kto do nich przyjedzie, ten pierwszego roku łaje je, w drugim zaczyna je poznawać, w trzecim kochać”. Warto dodać, że już ten początkowy, niezwykle krytyczny rozdział Sienkiewicz kończy konstatacją, iż Amerykę czeka świetlana przyszłość.

Ten dość niechętny początkowo, acz bez wątpienia niezamierzony, stosunek Sienkiewicza do Ameryki docenimy później. Naturalną koleją rzeczy po takim mocnym wstępie wiarygodniej brzmią pochlebne opinie, które z czasem zaczynają się pojawiać coraz częściej. Skoro Sienkiewicz mógł się przekonać do Ameryki pomimo początkowych obiekcji, to czemu i my mielibyśmy tego nie zrobić? A im dalej na zachód, tym cieplej pisarz myśli o Stanach Zjednoczonych, których serce, zdaniem autora “Listów…” można znaleźć na farmach, w niewielkich osadach, lasach, górach i w chatach skwaterów, a nie w wielkich miastach na wschodzie. Bez egzaltacji, ale aprobatywnie (bo i nie sposób inaczej) pisze autor “Sachema” o wartości pracy, szacunku do pracujących ludzi, o demokracji, która jest nie tylko państwowa, jak w Europie, ale i obyczajowa, o powszechnej oświacie, dzielności, zdroworozsądkowości, poszanowaniu prywatnej własności i wielu innych pozytywach, które nie tylko równoważą nieliczne wady (np. brak zamiłowania do sztuki, próżność bogatszych amerykańskich kobiet), ale spychają je w cień, tak że na pytanie, kto osiągnął doskonalszą cywilizację Sienkiewicz bez wahania udziela odpowiedzi, że Ameryka.

W “Listach z podróży do Ameryki” nie mogło zabraknąć Indian, którzy nie robią jednak na naszym pisarzu najlepszego wrażenia i jego zdaniem dalecy są od romantycznych, idealnych sylwetek przewijających się przez utwory Jamesa Coopera. Owszem, jak pisze, serce odczuwające mocniej sprawiedliwość (bądź jej brak), nie może nie przyznać jej Indianom, ale na powierzchni jest jednak ich degrengolada, złodziejstwo, tchórzostwo, pijaństwo i brud. Sienkiewicz przyznaje, że Indianie przegrywają walkę z Białymi w krwawych walkach (acz wspomina też o sukcesach Siedzącego Byka), ale zauważa też, że w niektórych stanach nikt nie walczy – Indianie nie radzą sobie w konfrontacji z samą cywilizacją niezwykle praktycznych i energicznych Amerykanów. Podobny los spotkał Meksykanów, którym Sienkiewicz także poświęcił trochę miejsca na kartach swojej książki. Nawiasem mówiąc, tak jak w społeczności amerykańskiej pisarz bardziej ceni mężczyzn niż kobiety, tak w indiańskiej , to o tych drugich wyraża się dużo pozytywniej. Osobne rozdziały w “Listach z podróży do Ameryki” mają Chińczycy i Polacy. Ci pierwsi, do czasu wprowadzenia “Chinese Exclusion Act” w 1885 roku, byli niezwykle liczną grupą imigrancką. Z czasem zaczęli zabierać coraz więcej miejsc pracy Białym, nie wnosząc nic w rozwój kraju (Chińczycy po zarobieniu kilkuset dolarów wracali do Chin, gdzie pieniądze te miały znacznie, znacznie większą wartość). Polscy emigranci rekrutowali się po większej części z chłopów, którzy byli całkowicie podporządkowani duchowieństwu, a to z kolei myliło często interesy narodowe z religijnymi na niekorzyść tych pierwszych. Sienkiewicz czarno widział przyszłość Polaków w Ameryce, którym wróżył wynarodowienie. Nasz pisarz zupełnie pominął sytuację Murzynów, którzy pojawiają się sporadycznie jako kelnerzy bądź służący w jakichś instytucjach.

Sienkiewicz w “Listach z podróży do Ameryki” to nie tylko obserwator, ale także i podróżnik z krwi i kości. Pełnokrwistość tę osiąga podczas pobytu u skwatera żyjącego w dziczy. Tam zaznajamia się z trudnym życiem z dala od cywilizacji, co ma dla niego olbrzymi urok. Tam też chyba jego serce dla Ameryki zaczyna bić najmocniej; to moment, kiedy ostatecznie przekonuje się do tego kraju i ludzi w nim żyjących. Z opisowego, dokumentalnego charakteru dotychczasowych listów Sienkiewicz wchodzi w bardziej fabularyzowany ciąg. W jego słowa wkrada się lekka chełpliwość, a czytelnik zaczyna patrzeć z pozycji profana, któremu koniecznie musi zaimponować taki wspaniały Sienkiewicz. Bo jakże by inaczej?! Ten świeżo upieczony pół – traper, który strzela do wszystkiego, co się rusza, nie przekonał mnie jednak do siebie. Tak, tak, Sienkiewicza charakteryzuje bezrefleksyjne mordowanie zwierząt w imię rytualnego zawłaszczania rzeczywistości. Jest to dość szczególna reinterpretacja adamowego nazywania zwierząt; tutaj poznawanie/nazywanie tychże odbywa się za pośrednictwem kuli bądź śrutu. Nie ma w tym żadnych emocji, a wyłącznie mechaniczny proces, co tym bardziej odpycha. Osoby wrażliwe na los zwierząt lojalnie ostrzegam, bo na ostatniej stronie “Listów z podróży do Ameryki” nie znajdą, wzorem niektórych produkcji filmowych, słów: “Podczas pisania tej książki nie ucierpiało żadne zwierzę”. Ucierpiało. I to nie jedno.

Ten Sienkiewicz, któremu wydawało się, że wraz z umiejętnością zabijania strzelbą posiadł wiedzę niedostępną zwykłemu śmiertelnikowi, nie przypadł mi do gustu, ale byłbym niesprawiedliwy, gdybym na podstawie tych mniej licznych rozdziałów – nie pozbawionych zresztą zalet – oceniał całość. Całość zasługuje bowiem na uwagę, o czym wspominałem już na wstępie. I nie chcę przez to powiedzieć, że dostajemy coś, co już wiemy. Nie, dostajemy coś, co trafia do nas celnością spostrzeżeń i wniosków, a wszystko to ubrane w żywy i plastyczny język.

A. Grimm

Książkę Listy z podróży do Ameryki, t. 1 możesz kupić tutaj.

Książkę Listy z podróży do Ameryki, t. 2 możesz kupić tutaj.