Legiony. Rozdział dziewiąty

Kwiatkowscy wybierali się rzeczywiście do Warszawy; stary szambelan również do „wielkiego ołtarza” po dyspensę – i po sprawunki; Kajetan dla towarzystwa Marka, a Marek po paszport zagranicę do Fawratha. Panna Klarybella oświadczyła wprawdzie, że wolałaby, żeby sprawy ślubne odbyły się zwykłym trybem, ale szambelan chciał mieć na wszelki wypadek dyspensę gotową, a przy tym poczuwał się do obowiązku złożenia wizyt w kilku domach spokrewnionych z Wyrożębskimi. Cywiński przyjechał do Marka zaraz na drugi dzień po rozmowie z rodzicami, rozradowany i szczęśliwy. W głowie mu nawet nie postało, żeby mogło chodzić o co innego, jak o to, by Anusia mogła pozostać w domu jego rodziców, nie jako przytulona sierota, ale jako synowa. Pytał wprawdzie Marka, czy zaczeka na niego z tydzień, albo z dziesięć dni, ale zaręczał, że dłużej po ślubie nie zmarudzi. Marek, w prostocie ducha, nie wątpił wcale o szczerości słów przyjaciela, ale innego zdania był Kajetan, który przy Cywińskim wzruszał tylko ramionami, ale zaraz po jego wyjeździe począł, jako uczony sceptyk (1), cytować wiersz Wergiliusza (2):

– „Non illum nostri possunt mutari labores,
Nec si frigoribus mediis Hebrumque bibamus
Sithoniasque nives hiemis subeamus aquosae,
Omnia vincit amor et nos cedamus amori” (3).

Po czym rzekł:

– Byłbyś naiwny, gdybyś liczył, że Cywiński pojedzie z tobą dalej, jak do Warszawy. Jeśli arcybiskup Krasicki bawi w Łowiczu, to on nie dojedzie nawet do Warszawy. Owszem, postaraj się, by ci w paszporcie umieszczono i służącego, gdyż nie wątpię, że znajdzie się jakiś oficer kościuszkowski, który zechce się z tobą zabrać, ale stawiam w zakład wszystkie moje książki, a razem z nimi i okulary, że twój przyszły towarzysz nie będzie się nazywał Cywiński.

Marka zaś uderzyła poetyczna strona sprawy.

– Ach, jakaż to prawda – rzekł – że okrutne fatum (4) każe człowiekowi wciąż walczyć z własnym sercem. Tu oto, ledwie poślubiona dziewica, tam ojczyzna. Co za temat do czułej tragedii i czemuż nie mamy poety, który umiałby ją rzewnym wierszem napisać.

Było mu trochę żal, że to nie on sam znajduje się w podobnym położeniu, albowiem Cywiński wydawał mu się, jak na tę rolę, za mało posępny i nazbyt pełen prostoty. W braku bardziej poetycznego bohatera, postanowił jednak w niczym na niego nie wpływać i do niczego go nie namawiać, aby nie osłabiać jego walki wewnętrznej. Postanowił również wcale na niego nie czekać i po otrzymaniu paszportu od pruskiego wielkorządcy, wyruszyć natychmiast po ślubie Stanisława przez Wiedeń i Wenecję do Włoch.

W kilka dni później ruszyli do Warszawy: stary szambelan z Kajetanem, a Marek z Cywińskim. W owych czasach podróżowano zwykle wolno, albowiem w każdym szlacheckim, nawet nieznajomym dworze można było znaleźć gościnne przyjęcie i mniej więcej wygodny nocleg. Ale, pomimo że szambelana mocno utrudzała dłuższa podróż, nie zajeżdżał jednak do dworów, gdyż właśnie nie był pewien, w jaki sposób zostanie przyjęty. Ludzie w tej epoce przeżyli wprawdzie upadek kraju i aż nazbyt wielu pogodziło się z losem, lecz z nienawiścią patrzyli na tych, którzy wprost lub ubocznie przyczynili się do tego upadku. Nienawidzono szczególniej targowiczan i tych, którzy zachowywali się nieprzyjaźnie względem kościuszkowskiego powstania. Nawet ludzie, którzy sami nie brali w nim udziału, okazywali pogardę jawnym przeciwnikom narodowej wojny. Szambelan August był zbyt małą figurą, by jego udział w Targowicy, jak również jego stanowisko podczas ostatniej wojny, były powszechnie znane, rozumiał jednakże, że, gdyby trafił na ludzi, którzy o nim zasłyszeli, mógłby się narazić na wyproszenie za drzwi lub nawet na pojedynek, w którym krótkowzroczny Kajetan nie byłby w stanie go zastąpić. Nie przyznawał się wprawdzie do tych obaw przed synem ani przed Markiem, zapowiadał nawet, że wstąpi do pana oboźnego koronnego, którego w dawnych czasach widywał, ale nie wstąpił – i pod pozorem, że mu pilno jechać, a jeszcze pilniej wracać, zatrzymywał się tylko na krótkie popasy po zajazdach i śpieszył, ile mu sił starczyło, do Warszawy.

Ks. Ignacy Krasicki, dawny książę biskup warmiński, a obecnie arcybiskup gnieźnieński, jakkolwiek z racji swego urzędu przebywał często w Gnieźnie, jednakże rad zaglądał do dawnej stolicy, co przychodziło tym łatwiej, że całymi miesiącami przesiadywał w Skierniewicach. Kwiatkowscy wstąpili nawet do Skierniewic, ale tam kanonik Mowiński oświadczył im, że arcybiskup wyjechał właśnie do Warszawy.

Kajetan widział przed dziewięciu laty Krasickiego, ale był wówczas młodzikiem, więc nie śmiał się do niego zbliżyć. Natomiast obaj z Markiem czytali, częściowo w „Monitorze” (5), częściowo w wydaniach Grella (6), niemal wszystko, co wyszło spod pióra biskupa prozą i umieli na pamięć mnóstwo jego wierszy. Obu też biło serce na myśl, że staną przed obliczem wielkiego człowieka, którego podziwiała nie tylko cała Polska, ale i zagranica, a którego dowcip zachwycał wykwintnego Stanisława Augusta i przypierał do muru starego szydercę, strasznego Fryderyka II. Szambelan August liczył na dobre przyjęcie z tej przyczyny, że jeszcze w Skierniewicach ksiądz Mowiński powiedział mu, że książę prymas rad widzi ludzi, którzy przypominają mu dawniejsze lata, i że w ogóle rad widzi gości.

Była to prawda. Arcybiskup, przywykły do gwarnego życia za czasów, w których dwór jaśniał jak słońce nad Warszawą, i w których rezydowało w niej wiele świetnych domów, bolał obecnie nad jej opuszczeniem i chętnie przyjmował wszystkich, którzy z jakiegokolwiek powodu odwiedzali stolicę. Mieszkał nawet w tym samym domu Wasilewskiego, na Krakowskim Przedmieściu, gdzie ongiś wydawał owe słynne wieczory literackie, na których bywał sam król, a wraz z królem ci z jego otoczenia, którzy błyszczeli nauką, talentem lub dowcipem. Obecnie nie wydawał już takich epikurejskich uczt, bo nie było na nie kogo prosić, drzwi jednak dla wszystkich dawnych znajomych, którzy przelotnie bawili w Warszawie, trzymał otwarte. Toteż stary szambelan, dowiedziawszy się o godzinach przyjęcia, postanowił pójść, nie jako interesant, ale jako znajomy z dawnych czasów, i bez żadnej ceremonii zabrał ze sobą Kajetana, Marka, a nawet i Cywińskiego.

By wszelako mieć czas pogadać i o sprawach, które ich sprowadziły, przyszli wcześnie, więc z gości zastali tylko synowicę arcybiskupa, Annę, którą ów przezywał żartobliwie Marcybellą, a z nią razem starego generała Byszewskiego (7) i niejakiego pana Chadzkiewicza.

Markowi, który pierwszy raz w życiu widział Krasickiego, wydał się on najdoskonalszym tworem ludzkim, jaki można na świecie zobaczyć; podziwiał więc z całej duszy jego klasycznie piękne rysy, jego rozumne oczy i jego arystokratyczną twarz, która, delikatna i blada sama przez się, wydawała się przy purpurze i koronkach jeszcze delikatniejszą i bledszą. Kajetan zauważył, że biskup w ciągu owych dziewięciu lat posunął się jednak znacznie. Cerę miał przezroczystą jak wosk kościelny, ręce białe jak opłatek i trochę już drżące, w ustach wyraz gorzkiej rezygnacji człowieka, który wiele widział i przeżył, a niczego się już nie spodziewał. Pamiętał widocznie, że nie tylko minęły jego czasy, ale minęła także i ojczyzna.

Starego szambelana Augusta spotkał na samym wstępie pewien zawód, albowiem, jakkolwiek książę przyjął go wraz z towarzyszami uprzejmie, jednak nie mógł go sobie od razu przypomnieć. Przyczyna tego była prosta. Król Stanisław August mianował tuzinami szambelanów i mnóstwo ich kręciło się po zamku. Kwiatkowski, pochodząc ze starej, ale miernej rodziny szlacheckiej, nie nosił takiego nazwiska, które mogło zostać w pamięci. Był wprawdzie w młodości, a nawet w wieku dojrzalszym, nadzwyczaj urodziwy, ale ówczesny książę biskup warmiński wolał patrzeć na urodziwe damy niż na urodziwych szambelanów. Co do zapożyczonych od Larochefoucaulda i Chamforta aforyzmów, i te nie mogły wysunąć na czoło szambelana Augusta, albowiem na królewskim dworze było wówczas wielu takich ludzi, którzy, jak sam książę biskup, jak Naruszewicz (8), Trembecki, Węgierski (9), Zabłocki (10), błyszczeli, nie pożyczanym, lecz własnym dowcipem. Ponieważ szambelan trzymał się był przy tym głównie brata królewskiego, księcia podkomorzego, więc to wszystko sprawiło, że książę prymas przypomniał sobie Kwiatkowskich, naprzód z powodu Kajetana.

– Ja waćpana niegdyś widziałem – rzekł. – Ale nie wiem, czy jesteś tym samym Kajetanem Kwiatkowskim, który przesłał mi swoje przekłady Gessnera?

– Do usług waszej książęcej mości – odpowiedział, mrugając oczyma i kłaniając się nisko, Kajetan.

– To rad jestem odnowić znajomość. Na Parnas droga stroma i miejsca na szczycie skąpo: łatwo zlecieć i szyję złamać. Ale waćpanu to nie grozi, bo przewodnikiem ci nie byle jaki, choć dziwny poeta. Geniuszem Gessnera zachwyca się teraz powszechność w całej Europie… Czytałem z rozkoszą Pierwszego żeglarza i No, i Wizerunek potopu. Rytmów waćpana nie zaparłby się sam Trembecki…

Kajetan zarumienił się z radości.

– Dość mi, jeśli nie wzgardził nimi nieśmiertelny Krasicki.

Na to biskup pokiwał głową:

– Bliżej mi do śmierci niż do sławy, ale bodaj moje utwory mnie przeżyły…

Lecz stary szambelan, którego korciło, że prymas nie zaczął z nim najpierwej rozmowy, przypomniał sobie medal, wybity niegdyś z rozkazu króla na cześć Krasickiego, i zacytował napis z medalu:

– Musa vetat mori (11).

Po czym, rad z siebie, wydobył tabakierkę i zażył.

A biskup wyciągnął także ku tabakierce swe przezroczyste palce, wziął szczyptę i powtórzył kilkakrotnie:

– Król świecił wówczas jak słońce nad krajem, ale nie wrócą te czasy, nie wrócą, nie wrócą!…

Tak mówiąc, popatrzył chwilę na strojnego starca i nagle mnóstwo znanych niegdyś postaci wychyliło mu się z mgły lat ubiegłych, a z nimi razem i osoba szambelana Augusta.

– Ach! – ozwał się. – Wszakże to waćpana, mości szambelanie, nazywano u króla i u księcia podkomorzego Papilio?

– Tak. Jestem August Kwiatkowski.

– Rysy pamiętam, tylko… tylko, czy mi się zdaje, czy też ów „Papilio” inne miał imię chrzestne?…

– To, które noszę, przybrałem na cześć króla, a potem i ludzie o dawnym zapomnieli i ja tak do nowego przywykłem, że nawet nie piszę się inaczej.

– Nie zawsze bywa nomen omen (12), bo nasz Augustus Skradał (13) dawnych dostojności i chwały – rzekł z goryczą biskup.

Lecz po chwili otrząsnął się z dawnych wspomnień i zapytał weselej:

– No, a Augustus-Papilio! Jakże się miewa i jakoż mu się powodzi?

– Nieszczególnie – odpowiedział z uśmiechem szambelan – bo niegdyś latał sobie bez troski z kwiatka na kwiatek, a teraz samego złapano za skrzydełka.

– Proszę? Cóż to za spóźniona przygoda?

Szambelan zmarszczył lekko brwi, ale chcąc od razu załatwić sprawę dyspensy, począł opowiadać, jak zdrajca Kupido, ukryty w oczach panny Klarybelli Wyrożębskiej, przeszył mu serce grotem, jak od razu ogarnęły go lube żądze i jak postanowił bez żadnej dłuższej zwłoki zapalić pochodnię hymenu (14). Ksiądz Krasicki wysłuchał cierpliwie tyrady, a wreszcie, dowiedziawszy się o właściwym celu wizyty, rzekł:

– Dyspensa to mała rzecz, trudniej będzie o rozwód.

– Nie przypuszczam, bym kiedykolwiek mógł zgłosić się do waszej książęcej mości z podobną prośbą – odparł sucho szambelan.

Oczy prymasa błysnęły dawnym złośliwym dowcipem.

– Nie przypuszczam i ja. Tylko, widzisz, mości szambelanie, Papilio pierwej bywa poczwarką, potem motylem, a człek wprzód motylem, potem poczwarką.

– Dziękuję waszej książęcej mości.

A ksiądz Krasicki spojrzał na zmarszczki szambelana, pokryte grubo różem i bielidłem.

– Ech! – rzekł. – Waćpan wyglądasz jak róża, więc nie gniewaj się. Dyspensa będzie gotowa choćby na jutro…

Podczas tej rozmowy generał Arnold Byszewski jął przypatrywać się spod nasuniętej na czoło peruki Cywińskiemu, którego nazwisko usłyszał przy reprezentacji, po czym zapytał:

– Czy dobrze słyszałem? Waćpana nazwisko Cywiński?

– Tak jest – odpowiedział Stanisław.

– To zapewne krewny nieboszczyka Puchały Cywińskiego, podczaszego poznańskiego?

Stanisław wybierał się wprawdzie do demokratycznych szeregów we Włoszech, jednakże pytanie, czy nie jest krewnym znakomitego dygnitarza wojewódzkiego, mile połechtało jego próżność, zwłaszcza, że zapytano go wobec Kwiatkowskich. Więc zarumienił się tak samo, jak poprzednio Kajetan, i odpowiedział:

– Ojciec wspominał o nim, jak o krewnym, ale ja nie widziałem go nigdy w życiu.

– To był prawdziwie wielki pan, na staropolską modę. Ja go pamiętam dobrze, bo jako młodzian bawiłem jakiś czas na jego dworze.

– Miłe wspomnienia młodości! – wtrącił po francusku pan Chadzkiewicz. I w głosie jego czuć było jakby pobłażliwą ironię, albowiem Chadzkiewicz, jakkolwiek dość młody jeszcze człowiek, znał tysiące ludzi w Polsce, i tysiące ich tajemnic; wiedział więc doskonale, że Byszewski nie bawił, lecz służył niegdyś jako kawalkator (15) na dworze pana Cywińskiego i uciekł z tej służby, ponieważ pan podczaszy, za zabicie ulubionego ogara, obiecał mu sto bizunów – oczywiście, jako dobremu szlachcicowi, na kobiercu, ale okrągło (16). Wprawdzie udobruchał się potem, obdarzył Byszewskiego i polecił go jako sławnego ujeżdżacza późniejszemu królowi. Bądź co bądź, jednak te wspomnienia nie mogły być miłe generałowi, który przez łaskę królewską wyszedł na dygnitarza, a przez bogaty ożenek w rodzinie Skórzewskich – na bogacza.

Był to jednak niezły człowiek, więc wspomniawszy, że bizunów nie dostał, a ostatecznie wszystko zawdzięczał protekcji podczaszego, znów zwrócił się do Stanisława:

– Co waćpan porabiasz w Warszawie? Ja tu tylko przejazdem, bo wracam znów do naszego nieszczęsnego króla, który dogorywa w Petersburgu, wszelako, jeślibym mógł być w czymś pomocnym, to proszę mnie nie żałować.

– Dziękuję panu generałowi – odpowiedział Cywiński. – Ale ja także przyjechałem z prośbą o dyspensę od zapowiedzi.

– Co znowu! – zawołał książę prymas. – A to, widzę, wszystkie pary schodzą się do mnie jak do arki. Czemu to waćpanu tak pilno? Rozumiem szambelanowi, bo periculum in mora (17), ale ty, młodzieńcze, mógłbyś nie tylko na zapowiedzi, lecz i na ślub parę lat poczekać.

Szambelan spojrzał nieżyczliwie na biskupa, a Cywiński począł wyłuszczać żywo i śmiało swe powody. Mówił, że chodzi o to, by córka kościuszkowskiego żołnierza została u nich w domu, nie jako przygarnięta z łaski sierota, ale jako synowa, co bez prędkiego ślubu byłoby niemożebne, gdyż on wyjeżdża na długo, może na zawsze.

– Jak to? – zapytał ze zdziwieniem biskup. – Waćpan się żenisz i wraz odjeżdżasz na długo, może na zawsze?

A na to Cywiński, sądząc, że tajemnica jest zbyteczna, rzekł:

– Tak jest, jaśnie oświecony książę prymasie, gdyż obaj z młodszym panem Kwiatkowskim idziemy do legionów we Włoszech.

– Ach! – zawołał pan Chadzkiewicz.

Nastała chwila milczenia.

Twarz prymasa przyoblekła się nagłym smutkiem. Potarł ręką czoło, a następnie spojrzał na swych gości i zapytał zmienionym głosem:

– Czy któryś z waćpanów słyszał o Bellerofonie? (18)

Nikt nic nie słyszał, z wyjątkiem Kajetana, który odpowiedział:

– To bohater grecki, zabójca Chimery (19).

A biskup począł kiwać głową:

– Otóż nieprawda. Bellerofon widocznie nie zabił Chimery…

Nastała znów chwila ciszy.

– Ach! – ciągnął dalej biskup. – Żyła ona zawsze, a teraz żyje w głowach Dąbrowskiego, Wybickiego (20) i tych wszystkich, którzy chcą zaszczepić Polskę na ziemi włoskiej.

– Ci chcą wrócić do Polski! – rzekł Chadzkiewicz.

– I wrócimy! – zawołał z zapałem Marek.

Panna Anna Krasicka poczęła spoglądać na chłopaka ze współczuciem, wyobrażając sobie mimo woli, że ta cudna twarz lepiej by wyglądała w jakim chórze anielskim, niż wśród szeregu twardych żołdaków republikańskich. Książę prymas zwrócił się także ku niemu z widocznym współczuciem.

– Nadzieja i starość – rzekł – nie trzymają się za ręce, więc mi brak w sercu nadziei, ale niech cię Bóg błogosławi i ustrzeże, moje dziecko.

Marek wstał i ucałował jego dłoń, a biskup zrobił mu krzyż nad głową.

– Dąbrowski, to mój brygadier, z czasów gdy dowodziłem dywizją wielkopolską – ozwał się stary generał Byszewski. – Ceniłem go jako służbistę i jedynego, można rzec, między Polakami uczonego oficera. Strateg z niego przy tym pełny pomysłów. On to w dziewięćdziesiątym trzecim roku obmyślił plan, bym cofnął się do Warszawy, połączył się z warszawską załogą i uderzył na Prusaków Mollendorfa (21). Ha! Gdyby Gorzeński (22) nie rozgłosił rzeczy przed czasem i gdyby król przesłał mi stanowczy rozkaz, nie stałoby się może to, co się stało. Ja byłem gotów, Bóg widzi! Ale bez rozkazu nie mogłem. Potem było za późno, bo Igelström (23) wzmocnił załogę moskiewską… Nie moja wina! Nie moja!

Stary generał mówił takim głosem, jakby się usprawiedliwiał przed tymi, którzy go słuchali, albo przed własnym sumieniem. Czuł jednak, że gdyby nie jego wahanie się w dziewięćdziesiątym trzecim i nie oglądanie się na rozkazy zniedołężniałego Stanisława Augusta, Prusacy nie panowaliby w tej chwili w Warszawie, a król nie umierałby może jako wygnaniec w Petersburgu.

– Jeden też Dąbrowski nie stracił wówczas głowy – ozwał się Chadzkiewicz – i wraz potem poddał Wodzickiemu (24) myśl, by nasze wojsko przebiło się do Francji. Ale najbardziej odznaczył się za ostatniej insurekcji. On to, nikt inny, pobił Prusaków pod Warszawą, a później wziął do niewoli całą dywizję okrutnika Sekulego. Suworow straszył nim Prusaków, których zresztą nie cierpiał. Pamiętam, jak przy mnie powiedział pruskim generałom: „Wy sławne dyplomaty, bo inni nie zawsze umieją korzystać z własnych zwycięstw, a wy umiecie – z cudzych”…

– I to prawda – potwierdził Byszewski.

Lecz prymas, który był człowiek ostrożny, a przy tym obsypany łaskami dworu pruskiego, pomyślał, że rozmowa przybiera jednak charakter drażliwy i rzekł:

– Generał Dąbrowski jest wojskowym niezwykłych zdolności, ale trzeba przyznać, że jegomość król Fryderyk Wilhelm potrafił go ocenić i nie tylko przyjął go najłaskawiej, lecz ofiarował mu wysoki stopień w armii.

– Którego Dąbrowski nie przyjął – dodał Chadzkiewicz.

– Nie przyjął, bo pociągnęła go gwiazda Bonapartego… Ale kto wie, czy ta gwiazda nie jest kometą, która, jak pojawiła się, tak i przejdzie… Nadzieje już poniekąd zawiodły, bo przecie pokój z Austrią został w Campo Formio zawarty, i generał Dąbrowski nie grozi teraz żadnej z tych potencji, które rozebrały Polskę, ale Rzymowi.

Prymas Krasicki mniej może brał do serca sprawy Państwa Kościelnego niż inni polscy biskupi, ale jako przezorny dyplomata uważał za stosowne wypowiedzieć to, co wypowiedział.

Lecz Chadzkiewicz, mimo iż ruchem głowy zdawał się potakiwać słowom biskupa, odrzekł:

– Ani dyrektoriatowi, ani Bonapartemu nie chodzi o zabór Państwa Kościelnego, tylko o to, by papież nie wchodził w układy z wrogami Francji. A co do pokoju w Campo Formio, świeżo odebrałem wiadomość i podaję to za rzecz pewną, że jest to raczej czasowe zawieszenie broni niż stały pokój.

Kajetan i Marek spoglądali z pewnym zdziwieniem na Chadzkiewicza. Nigdy o takiej osobistości ani o takim nazwisku nie słyszeli, a jednak ów pan zachowywał się u księdza prymasa z całą swobodą dworaka, przywykłego do wytwornych towarzystw, odzywał się z pewną wielkopańską niedbałością do generała Byszewskiego, a o sprawach publicznych, choćby najważniejszych, mówił nie tylko tak, jakby o nich wszystko wiedział, ale jakby brał w nich udział. Posiadał przy tym jakąś niezmierną łatwość w obejściu się z ludźmi i zarazem jakby łaskawą poufałość. Staremu szambelanowi niezbyt się podobał, albowiem był od niego o jakieś trzydzieści lat młodszy, prosty jak trzcina, wesoły i urodziwy – jednakże i szambelan nie mógł się oprzeć podziwowi na widok jego manier i wprost nie zdawał sobie sprawy, skąd ten człowiek umiał się tak poruszać, tak podnosić lornetkę do oczu i tak się ubierać. Marka i Cywińskiego ujęło i uradowało to, co Chadzkiewicz mówił o pokoju w Campo Formio. Toteż, gdy po skończonej wizycie u prymasa, zaproponował im, by poszli z nim razem, zgodzili się na to z wielką skwapliwością.

cdn.

Henryk Sienkiewicz

(1) (Z gr.) filozofowie, wątpiący o wszystkim, nieufający świadectwu zmysłów i władzom umysłu ludzkiego.

(2) Wergiliusz, właściwie: Publius Vergilius Maro (70–19) – rzymski poeta, uważany za jedną z najważniejszych postaci w dziejach światowej literatury, autor Eneidy, Georgik, Bukolik i Drobiazgów.

(3) Miłość ni pieniem, ni się trudy zmiękczyć daje, / Choćbym scytyjskie wytrwał szarugi i lody, / Choćbym wypił wśród zimy Hebru skrzepłe wody… / Miłość wszystko pokona, ulec jej potrzeba; Wergiliusz, Bukoliki. Ekloga X, przeł. Józef Lipiński.

(4) Siła wyznaczająca bieg wydarzeń; zły los.

(5) Monitor („upominający”) – jedno z pierwszych polskojęzycznych czasopism drukowane w latach 1765–1785, założone przez Ignacego Krasickiego, Bohomolca i Adama Kazimierza Czartoryskiego; popierało i promowało tolerancję religijną, rozwój nauk przyrodniczych, krytykowało feudalizm szlachecki i magnacki, a wspierało mieszczaństwo i chłopstwo.

(6) Znanego warszawskiego drukarza, wydawcy drugiej połowy XVIII wieku.

(7) Arnold Anastazy Byszewski (zm. 1800) – generał lejtnant wojska I Rzeczpospolitej i ostatni adiutant króla Stanisława Augusta; pułkownik przedniej straży wojsk koronnych, podkoniuszy koronny.

(8) Adam Tadeusz Stanisław Naruszewicz (1733–1796) – polski jezuita, nadworny historyk i poeta, dramatopisarz i tłumacz, biskup smoleński, biskup łucki, sekretarz Rady Nieustającej, pisarz wielki litewski, senator i mason; ojciec polskiego klasycyzmu; jeden z prekursorów badań nad Słowiańszczyzną.

(9) Tomasz Kajetan Węgierski (1755–1787) – polski poeta epoki oświecenia, szlachcic, badacz i podróżnik, tłumacz, satyryk i mason; tworzył w atmosferze skandalu i sensacji, ponieważ w sposób zjadliwy i gwałtowny atakował wady i niesprawiedliwości swego wieku oraz wysoko postawione na dworze osoby, w tym króla.

(10) Franciszek Ksawery Mikołaj Zabłocki (1752–1821) – komediopisarz i poeta polski, publicysta, tłumacz, ksiądz katolicki, mason, protokolista Komisji Edukacji Narodowej, sekretarz Towarzystwa do Ksiąg Elementarnych, regent Wydziału Edukacji Kancelarii Straży Praw.

(11) „Dignum laude virum musa vetat mori” – (łac.) godnemu chwały mężowi muza nie pozwala umrzeć.

(12) (Łac.) imię jest wróżbą; imię stanowi znak.

(13) Dawniej: stracił.

(14) Dawniej: małżeństwa; ślubu.

(15) Dawniej: ujeżdżacz koni; nauczyciel jazdy konnej.

(16) Tu: równo; dokładnie.

(17) (Łac.) niebezpieczeństwo w zwłoce.

(18) Bellerofont – w mitologii greckiej heros, królewicz koryncki; bohater Iliady Homera.

(19) Chimera – ziejący ogniem potwór pochodzący z mitologii greckiej; przyjmuje się najczęściej, że miała głowę lwa, ciało kozy i ogon węża.

(20) Józef Rufin Wybicki (1747–1822) – polski pisarz, polityk i mason, szambelan Stanisława Augusta Poniatowskiego, napisał słowa Pieśni Legionów Polskich we Włoszech – późniejszego polskiego hymnu narodowego Mazurka Dąbrowskiego.

(21) Wichard Joachim Heinrich von Möllendorf (1724–1816) – pruski feldmarszałek; dla przeprowadzenia II rozbioru Polski wkroczył na czele wojsk pruskich do Rzeczpospolitej, zajmując Wielkopolskę i Pomorze.

(22) Ignacy Augustyn Michał Gorzeński (1743–1816) – senator Królestwa Polskiego, senator-wojewoda Księstwa Warszawskiego, szambelan, adiutant i szef kancelarii wojskowej króla Stanisława Augusta, generał lejtnant Wojsk Koronnych i generał adiutant króla, poseł na Sejm Czteroletni, współtwórca Konstytucji 3 maja, mason; w polityce słuchał żony związanej z dworem pruskim.

(23) Osip (Otto Heinrich) Igelström (1737–1817) – baron, potem hrabia, rosyjski dyplomata pochodzenia szwedzkiego, generał wojsk rosyjskich w Rzeczpospolitej w czasie insurekcji kościuszkowskiej.

(24) Józef Wodzicki (ok. 1750–1794) – generał major wojsk koronnych, uczestnik insurekcji kościuszkowskiej; generał adiutant króla Stanisława Augusta.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Henryka Sienkiewicz Legiony.