Legiony. Rozdział dwunasty

Nazajutrz Cywiński i Marek, przyszedłszy o wczesnej godzinie do Kajetana, zeszli się z młodym klerykiem, który przyniósł kopertę od prymasa.

W kopercie były pożądane dyspensy, jednakże szambelan August, obejrzawszy swoją, wpadł w jak najgorszy humor, gdyż mógł wprawdzie na mocy tego dokumentu wstąpić w związki małżeńskie z panną Klarybellą wnet po powrocie do Różyc, ale zarazem znalazł na odwrotnej stronie dopisek, który go dotknął do tego stopnia, że zamiast rzecz utaić, rzucił dokumentem o podłogę. Stojący najbliżej Marek podniósł ze zdziwieniem kartę, przeczytał ją nim szambelan zdążył mu ją odebrać i skutkiem tego dopisek stał się wiadomy.

Ksiądz biskup Krasicki przypomniał sobie widocznie na chwilę dawne wesołe czasy, pełne konceptów, przymówek i dowcipów, albowiem pozwolenie na ślub bez zapowiedzi opatrzył złośliwym czterowierszem, którego nie zawahał się, dzięki ówczesnej foldze (1) obyczajów, umieścić na dokumencie kościelnym:

„Posyłam ci dyspensę, mości szambelanie,
A ty – wierz mi – pośpieszaj, póki sił ci stanie,
Boć igraszka to losu okrutnie niemiła,
Gdy żądza pozostaje, a odchodzi siła”.

Cywiński i Marek poczęli się uśmiechać, lecz Kajetan zmarszczył brwi, bo chociaż szło mu o dobre stosunki z biskupem i chociaż sam uznawał niestosowność spóźnionych amorów, jednakże zabolało go mocno szyderstwo z ojca. Samego szambelana ogarnęło takie rozdrażnienie, że nos i broda poczęły mu się schodzić zupełnie i trzęsły mu się ręce, gdy stukając tabakierką, mówił:

– Dowcip mu zwietrzał, ale nie wywietrzał, a jego biskupią reputację dawniej psy zjadły niż mój wigor. Bo ja widziałem swego czasu kopersztych, a na nim księdza biskupa warmińskiego przy ołtarzu i dwie damy w rogówkach, służące mu do mszy. Zawsze był zgorszeniem dla ludzi i taki sam pozostał. Gotów żonglować cnotami teologicznymi jak kuglarz albo grać nimi w bilbokieta (2)… Jeśli ksiądz Łuskina (3) nie napadał na niego w swoim „Monitorze”, to tylko dlatego, że mu drogo sprzedawał wino francuskie na Starym Mieście… Ale jego dzisiejsza purpura pokrywa tak samo siedem grzechów głównych, jak wczorajsze fiolety… Tylko odgrzewane koncepty mniej są warte od dawniejszych. Nie pójdę do niego z wizytą, ale mu to napiszę. Zdobędę się i ja na takie rymy…

I z wielkiej irytacji zaciął się, a w ogóle słowa przychodziły mu z pewną trudnością, tak nawet wyraźną, że Kajetan spojrzał nań kilka razy ze zdziwieniem. Rozdrażnienie nie opuściło go aż do obiadu, a wino, którego wypił więcej niż zwykle, spotęgowało tylko jego gniew na biskupa. Uspokoił się nieco dopiero po poobiedniej drzemce, ale zbudziwszy się, dał jednak rozkaz Firminowi, by pakował rzeczy, i powtórnie zapowiedział, że jutro odjeżdża. Pod wieczór siadł do pisania odpowiedzi prymasowi, lecz nie mógł się na nic zdobyć i list odłożył do powrotu na wieś. Dwaj młodzi Kwiatkowscy poszli jeszcze tegoż samego dnia do Chadzkiewicza, Kajetan bowiem chciał się z nim o wielu rzeczach rozmówić, a Marek ułożył się ostatecznie o termin wyjazdu do Wiednia. Chadzkiewicz, załatwiwszy się prędko z Markiem, zatrzymał Kajetana, gdyż chodziło mu o to, by wykształconego i zamożnego młodzieńca pociągnąć do masonerii. Kajetan nie miał nic przeciw temu, ale sprawa jego przyjęcia nie mogła być na razie załatwiona. Tymczasem dowiedział się wielu rzeczy o stanie kraju i sprawach politycznych zagranicą, o których, siedząc na wsi, nie mógł mieć dokładnego pojęcia. Jakoż w odwrotnej drodze do Różyc, przyznał się Markowi że to, co mówił o stanie umysłów, wówczas, gdy po śmierci Plichty wracali do domu, było poniekąd mylne. Po insurekcji kościuszkowskiej i ostatecznym rozdrapaniu kraju, ogarnęło ludzi istotnie jakby jakieś omdlenie i obojętność, nie wszyscy jednak pogodzili się z losem. Trwała aż do 1797 roku praca nad zwaleniem jarzma. Nie pomagało prześladowanie i srogie kary na spiskujących. Tworzyły się tajne towarzystwa we Lwowie, Krakowie i Warszawie. Nie usnęli patrioci cywilni i wojskowi, nie usnęło mieszczaństwo, pomimo uwięzienia Kriegera. Wrzała praca w kraju i na obczyźnie, aż wreszcie wszelkie czyny i wysiłki zbiegły się we Włoszech i znalazły swój wyraz w legionach. Obecnie zadaniem patriotów było rozbudzić ducha w narodzie i przygotować go do wielkich wypadków, które wkrótce miały nastąpić.

Kajetan, zważywszy to wszystko, porzucił ostatecznie myśl jechania do Włoch, albowiem przekonał się, że i na miejscu znajdzie się dla niego ważna służba.

Marek chętnie nie wracałby już do Różyc, ale przyrzekłszy Cywińskiemu, że będzie na jego ślubie, musiał słowa dotrzymać. Chcąc jednak wcześniej stanąć na miejscu, i on i Stanisław porzucili po drodze starszych Kwiatkowskich, którzy jechali bardzo wolno. Szambelana Augusta droga męczyła nadzwyczajnie. Był ciągle rozdrażniony i nie czuł się wcale zdrów. Chwilami wracała mu trudność mowy, a raz zaciął się nawet przy wymawianiu imienia panny Klarybelli jakby nie mógł go sobie przypomnieć.

***

Ślub Stanisława odbywał się cicho w leżnickim kościele i przy małej ilości świadków. Prócz rodziców Cywińskich, Marka i Kajetana, oraz dwóch druhen panny młodej, nie było w orszaku weselnym nikogo więcej. Przyszło trochę czeladzi z Rudni, kilku borowych, dawnych żołnierzy z kompanii piechoty, którą nieboszczyk Plichta dowodził, a w głębi kościoła zasiadła w ławce panna Klarybella Wyrożębska, w towarzystwie starej szafarki dworskiej.

Godzina była południowa, dzień niedżdżysty, ale chmurny bardzo, tak że kościół pogrążony był w mroku, który rozpraszały tylko świece płonące przy ołtarzu. Przed ołtarzem klęczeli Cywiński i Anusia. Ona, w wianeczku uwitym z doniczkowej ruty, ale w czarnej, żałobnej sukni, przy której jej włosy wydawały się w blasku świec niezmiernie jasne, i ze łzami staczającymi się z wolna po jej różowych policzkach, wyglądała jak polny kwiat, mokry od rosy. Stanisław, ogromnie wzruszony, spoglądał na nią, odchylając górną wargę, nie tylko jak oblubieniec na oblubienicę, ale takim poczciwym wzrokiem, jakim się patrzy na ukochane, a rozżalone dziecko. Przed nimi stał ksiądz Wysocki, przybrany w biały ornat, i w wielkiej ciszy wymawiał sakramentalne słowa: „Ja biorę ciebie sobie…” itd. Stanisław powtarzał je głośno, mocnym głosem, Anusia, chlipiąc z cicha. Lecz gdy ksiądz włożył im na palce obrączki, a na chórze organista zaintonował Veni Creator, dziewczyna podniosła swe modre oczka ku Ukrzyżowanemu w ołtarzu, jakby dziękując Mu za te serca, za tę opiekę, którą u dobrych ludzi znalazła, i za to młode, dzielne ramię, na którym mogła się wesprzeć. Kochali się przecie już przedtem, a Stanisław kochał ją w tej chwili nad życie.

Stary Cywiński składał przez cały czas usta jakby do gwizdania, marszczył brwi, wytrzeszczał oczy i minę miał tak groźną, jakby się gotował do jakichś nieludzkich czynów. Matka popłakiwała w ciągu ceremonii bez przestanku, ale łzami szczęścia, była bowiem pewna, że jej jedynak nie porzuci teraz jasnowłosego dziecka dla wojny dziwnej i dalekiej…

Z kościoła nowożeńcy poszli na cmentarz, gdzie wśród zrudziałej zeszłorocznej trawy i leżących tu i ówdzie w dołkach płatów śnieżnych żółcił się jeszcze piasek na mogile Plichty. Tam klękli oboje i Anusia pytała ojca, czy ją widzi i błogosławi, a Cywiński przyrzekał mu, że mu dziecka nie skrzywdzi i nie zmarnuje. Marek rozczulał się widokiem młodej pary, klęczącej na mogile, i myślał, że w ich rozmowie z tą duszą, która w tej chwili krążyła może wśród mgły nad nimi, w ich pamięci, w ich przysięgach i w ich wzajemnej miłości jest szczerość i prawda, taka, jakiej w jego dotychczasowych sentymentach nie było. Zrozumiał, że on tylko roił i do tych rojeń chciał naciągać rzeczywistość, tu zaś życie samo rozkwitało tak poezją, jak wiosną pokrywają się kwieciem łąki.

Po skończonej nagrobnej modlitwie, Stanisław Cywiński wstał z klęczek, a gdy wstała i Anusia, wziął obie jej dłonie i podniósł je do ust z wielką tkliwością, a zarazem i z taką powagą, jakiej się Marek po nim nie spodziewał. Po nim wzięła dziewczynę w objęcia matka, a gdy i pan starszy Cywiński uronił łzę spod zmarszczonych brwi na jej ruciany wianek – pojechali do Rudni.

Marek jako drużba pojechał z nimi. Kajetan, który mało znał Cywińskich, wycofał się jeszcze przedtem z orszaku, rozumiejąc, że taka uroczystość weselna, w którą wpleciona jest świeża żałoba, powinna się odbyć tylko w gronie ludzi najbliższych. Więc wprost sprzed kościoła udał się wraz z panną Klarybellą do dworu w Leżnicy, gdzie czekała ich starościna i szambelan.

Szambelan bywał tam teraz codziennie i przesiadywał do późna z narzeczoną i z panią Sokołowską, prawiąc pannie komplementy i odczytując jej madrygały (4), zapożyczone od Laineza (5) i Moncrifa (6), które tłumaczył Kajetan. W chwilach wolnych od czułych oświadczeń układali też pasjanse. Tym razem jednak panna przywiozła z kościoła migrenę, więc wrócili do Różyc nieco wcześniej. Po upływie godziny nadjechał i Marek, a ponieważ Kajetan jeszcze nie spał, więc obaj, pod wrażeniem zdarzeń dnia dzisiejszego, poczęli rozmawiać o ślubie i nowożeńcach.

– Co to za czuły poemat – mówił Marek. – Rodzice oddali im oficynkę, a w niej dwa pokoje, wymalowane na biało. W oknach są firanki, a na oknach doniczki z fuksjami i geranium. Gniazdo jest małe, a szczęście może być w nim wielkie.

– I pewno będzie – odpowiedział Kajetan. – Ona jest stworzona dla Cywińskiego.

– To jeszcze dziecko. Po wieczerzy wziął ją Stanisław na ręce i nosił po pokoju; wydała mi się wtedy trzynastoletnią dziewczynką, choć wiem, że skończyła szesnaście.

– Sielanka Teokryta! (7)

– Tak. Cudniejszej pasterki nawet jego imaginacja nie stworzyła.

– Za to Cywiński mniej podobny do sycylijskiego pasterza…

Po czym Kajetan spojrzał przymrużając oczy na Marka i zapytał:

– Kiedy Chadzkiewicz ostatecznie wyjeżdża?

– Od dziś za dziesięć dni.

– I ty myślisz, że Cywiński zdobędzie się na to, by po dziesięciu dniach przerwać sielankę?

– Nie. Wcale już na to nie liczę i nie będę na niego czekał. Wszystko ma swoje granice. Nie będę nawet już u nich z pożegnaniem, by Stanisław nie wziął tego za przypomnienie lub za wymówkę.

– A ty kiedy chcesz jechać?

– Pojutrze, by w Warszawie poczynić przygotowania i sprawunki. Nie mam tu już nic do roboty… Ale chciałem cię prosić o jedną rzecz jako właściciela Różyc.

– Wiesz, że jestem tylko nominalnym.

– Jak chcesz, jednakże, jeśli zginę, staniesz się nie tylko nominalnym. Otóż proszę cię, byś pomyślał o tym, czyby Stanisławowi nie można puścić Różyc w dogodną dzierżawę. Ja go kocham, bo to szczery człowiek i przez długi czas, nim nauczyłem się kochać i cenić ciebie, był to jedyny człowiek, przed którym mogłem otwierać serce. Stryj nie gospodarz, ty również wolisz książki, a Cywiński ma energii za trzech i zna się na rzeczy, więc Różyce na tym nie stracą… A ja tak bym chciał zrobić coś dla nich obojga!

Kajetan uściskał go serdecznie.

– Ty jesteś poczciwy z kościami chłopak i stanie się wedle twej woli.

***

Na trzeci dzień po tej rozmowie Marek wraz z Kajetanem wyruszyli do Warszawy. Nad wszelkie spodziewanie stary szambelan pożegnał bratanka z pewnym wzruszeniem, a nawet uczynił nad nim krzyż tabakierką i podarował mu zegarek, który w swoim czasie wygrał w zakład od hetmana Branickiego (8). W Warszawie Chadzkiewicz nie zmienił zamiaru wyjazdu, a ponieważ lubił jeździć wygodnie i dworno, więc przygotowania do podróży były już rozpoczęte. Gromadzki i Marek mieli jechać jako sekretarze „hrabiego”, Cywiński, dla którego paszport był także, na wszelki wypadek, wyrobiony – jako masztalerz. Tydzień, który pozostawał do wyruszenia w drogę, zeszedł obu młodym Kwiatkowskim na wizytach i na odwiedzaniu Teatru Narodowego, a prócz tego Chadzkiewicz wprowadził Kajetana do loży, noszącej nazwę Złoty Lichtarz, do której, w oczekiwaniu na odnowę Wielkiego Wschodu Polskiego, zapisywali się dość licznie Polacy.

Nadszedł na koniec termin wyjazdu. Dzień był chmurny i tak ciemny, że w stancjach trzeba było do dziesiątej rano palić świece. Marek i Kajetan przyszli wcześniej jeszcze do mieszkania Chadzkiewicza, które zapełnione było walizami i tobołkami, a zresztą puste, gdy gospodarz, wyjeżdżając na długo, sprzedał jednemu ze znajomych „ptymetrów” meble. Ludzie poczęli wynosić rzeczy do karety i do bryk węgierskich stojących przed domem. Gromadzki pilnował rzeczy. Chadzkiewicz wyszedł przed samym wyjazdem, by odwiedzić chorego Nurskiego, a obaj Kwiatkowscy, siedząc w oknie, wzruszeni do głębi serca, rozmawiali ze sobą tak, jak rozmawiają przyjaciele przed rozstaniem.

Kajetan trzymał rękę brata i mrugając oczyma wpatrywał się w niego po raz ostatni. Niegdyś obojętny dla krewniaka, pokochał go teraz całą duszą. Z ojcem jego stosunek był zawsze dość daleki, a z powodu zamierzonego ojcowskiego małżeństwa, miał się stać jeszcze dalszy, więc od czasu zbliżenia się z Markiem samotny mizantrop pokochał go głęboko, sercem nie tylko braterskim, ale rodzicielskim. Młody chłopak stał się dla niego istotą, która jedynie wiązała go z życiem. Czuł, że po jego wyjeździe pozostanie jeszcze bardziej samotny i że po prostu nie będzie miał się z kim podzielić żadną myślą. Może po raz pierwszy poczuł, że nauka nie może wszystkiego zastąpić i że jeśli umysł okręca się naokół wiedzy jak chmiel lub bluszcze wokół pni drzewnych, to i miłość musi znaleźć także jakąś podporę.

Patrzył też z ogromnym przywiązaniem w oczy Marka, patrzył na jego prawie dziewczęcą, jasną twarz i ze ściśniętym sercem myślał, że może szabla jakiegoś pandura (9) rozorze ją i zeszpeci te szlachetne rysy; gładził ręką obfite włosy chłopca i widział w wyobraźni, jak obetną je żołnierskie nożyce. Z każdą chwilą wzbierał w nim żal coraz większy, tak że w końcu objął Marka ramionami i przycisnąwszy go do serca, mówił przerywanym głosem:

– Tyś za młody na obozowe życie. Gdybyś przynajmniej miał tam kogoś bliskiego… Gdyby Cywiński!… Albo gdybym ja mógł jechać, a ty zostać.

A Marek oddał mu serdecznie uścisk i odpowiedział:

– Ja nie mogę, Kajetanie. Ty wiesz, że nie mogę. Tam obowiązek, tam służba krajowi, tam pole uczynków i pole spłaty krwią…

– Ta spłata, to mój obowiązek.

– Nie. Tobie tu świeci jak pochodnia nauka i tą pochodnią będziesz oświecał rodaków, a ja, powiedz sam, co ja mam tu do roboty? Tylko jakieś szukanie celu w życiu, tylko jakaś nieprawda rojeń i marzeń, i nic więcej, a wokół pustka.

Kajetan pociągnął dłonią po czole.

– Nie mów tak. Przed tobą wszystko stoi otworem i na nic ci jeszcze nie za późno. Ale moja wina, że się tobą wcześniej nie zająłem, że nie wzbroniłem odbierać cię ze szkół, że nie otoczyłem cię braterską opieką, moja wina!

– Kajetanie, ja ci będę wiecznie wdzięczny za to serce, które okazałeś mi w ostatnich czasach…

– Pójdzie ono za tobą wszędzie…

Dalszą rozmowę przerwał im plusk deszczu o szyby i głośna rozmowa w sieni. Ktoś się tam o coś spierał, ktoś dopytywał widocznie o gospodarza i gniewał się na służbę, która twierdziła, że nie ma go w domu. Po chwili drzwi otworzyły się szeroko i ukazał się w nich Cywiński.

– Stanisław! – zawołał ze zdumieniem Marek.

A ów cisnął na kufer mokrą burkę i zwrócił ku nim twarz, jakby zawziętą.

– I jedziesz z nami? I znalazłeś dość sił, by odjechać żony?

Na to Cywiński nie odrzekł nic, tylko wciągnął nozdrzami powietrze i wielkie łzy poczęły mu spływać z oczu.

Z ulicy dochodziło szczękanie podków końskich o bruk.

cdn.

Henryk Sienkiewicz

(1) Dawniej, tu: poluzowaniu.

(2) Dawnej gry polegającej na podrzucaniu przywiązanej do pałeczki kulki tak, aby wpadła do uchwytu umieszczonego w górnej części pałeczki.

(3) Stefan Odrowąż Łuskina (1725–1793) – jezuita, matematyk, fizyk, astronom, po kasacie zakonu właściciel i wydawca pierwszego regularnego dziennika w Polsce „Gazety Warszawskiej”; zwalczał idee rewolucji francuskiej, głównie ze względu na jej stosunek do Kościoła i religii.

(4) Sielankowe utwory poetyckie o tematyce miłosnej.

(5) Alexandre Lainez (1650–1710) – francuski poeta; epikurejczyk, umarł w biedzie.

(6) François-Augustin de Paradis de Moncrif (1687–1770) – francuski pisarz i poeta; historiograf królewski na dworze Ludwika XV.

(7) Teokryt (ok. 310–ok. 250) – grecki poeta z Syrakuz, uważany za twórcę sielanki; w Rzymie najsławniejszym naśladowcą i kontynuatorem poezji Teokryta był Wergiliusz.

(8) Franciszek Ksawery Branicki (ok. 1730–1819) – hetman wielki koronny, generał lejtnant wojsk koronnych, generał Imperium Rosyjskiego; przeciwnik reform Sejmu Czteroletniego i Konstytucji 3 maja, współtwórca konfederacji targowickiej; w młodości awanturnik, który pojedynkował się z Casanovą w Warszawie; żonaty z ulubienicą i domniemaną córką naturalną cesarzowej Katarzyny.

(9) W XVII–XVIII wieku żołnierza nieregularnych formacji piechoty, głównie na Węgrzech, w Turcji i Austrii.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Henryka Sienkiewicz Legiony.