Łagodne światło. Rozdział trzeci

Wszędzie wokół kwitły drzewa. Sama ziemia zdawała się oddychać z rozkoszą. Z muru Rocca Secca rozciągał się widok na prawdziwy raj, mieniący się kolorami bieli i różu, płomiennej czerwieni i wszystkich odcieni zielonego. Każda wieśniaczka wchodząca wąską groblą z dzbankiem na głowie wyglądała jak grecki posąg. Było gorąco, ale przyjemnie, a wiatr mieszał słoną rześkość morza z zapachem milionów kwiatów. Biegały wśród nich małe zielone jaszczurki i fruwały motyle niezwykłej piękności. Dwaj mężczyźni w zbrojach stojący na murze zupełnie nie pasowali do tego krajobrazu.

– Dwa lata – powiedział Piers.

– Dwa lata, miesiąc i jedenaście dni, panie – uściślił ponuro Robin Cherrywoode. – Znaczy, odkąd tutaj przybyliśmy. Prawie trzy lata od opuszczenia Anglii.

– Na co możesz tu narzekać? – zapytał Piers, marszcząc brwi.

– Na nic, panie. Przyzwyczaiłem się nawet do tego czegoś, co nazywają w tym kraju jedzeniem. Kiedy pojadę do domu, sam będę prawie cudzoziemcem.

– Nie ty, Robinie – uśmiechnął się Piers. – Ty pozostałbyś tak angielski, jak białe klify Dover, nawet gdybyś spędził tutaj resztę swego życia.

– Uchowaj Boże.

– Jesteś niewdzięczny, Robinie. Przyznaj, że nigdy nie było ci lepiej. Służymy wielkiemu rodowi, są turnieje, dobre towarzystwo, dowcipni minstrele i trubadurzy, mnóstwo wina i jedzenia… czego jeszcze można chcieć? – Piers westchnął ciężko.

– Tak, panie.

Nastąpiła chwila ciszy. „Czy nie ma pięknych dziewcząt w Anglii?”, myślał Robin. „Czy musi być ta mała diablica, której nie może mieć, choćby pozostał tu jeszcze przez dwadzieścia lat? Czemu nie córka cesarza albo sułtana… do nich też mógłby tak wzdychać. A mówiąc o diablicy…”

Trzy młode hrabianki wybiegły z hallu i zaczęły zabawę.

Młody rycerz zdawał się ich nie widzieć. Kazali mu stać na straży na północnym murze. Dwa lata… ponad dwa lata od dnia, kiedy ukląkł przed hrabiną, ze zbrojną ręką na błękitnej fladze Akwinu, wypowiadając przysięgę; wiązała go na rok, a potem odnawiał ją jeszcze dwukrotnie. Wiele się zdarzyło… i nic.

Teodora odrzuciła cztery propozycje małżeństwa, które dama jej stanu uznałaby za bardzo odpowiednie. Miała powiedzieć matce, że prawdopodobnie nigdy nie wyjdzie za mąż. To sprawiło mu i ból, i radość. Odmówiła nawet młodemu Tiepolo, synowi doży weneckiego.

Hrabina nie wtrącała się. Mówiono, że nie należała do zwolenniczek zbyt wczesnego małżeństwa, a Teodora była najmłodszą z trzech sióstr.

Ale po co o tym myśleć? Jakie miało dla niego znaczenie, czy Teodora odmówiła konkurentowi czy nie? On nigdy nie będzie konkurentem do jej ręki… nawet gdyby dokonał czynu, za który awansowałby w społecznej hierarchii. Ona sama też nie zwracała na niego większej uwagi. Był jeszcze jednym rycerzem na zamku. Rozmawiała z nim sporadycznie; była miła i uprzejma… przynajmniej zazwyczaj. Ale to było wszystko i tylko tyle mógł oczekiwać.

Zgodziła się być jego „damą” na uroczystą prośbę, kiedy wygrał turniej półtora roku temu. Pozwolono mu zatem „poświęcić jej serce i sławę każdego pojedynku, który wygra”. Najmniejszy z rycerzy miał prawo wybrać najwyżej urodzoną damę w kraju dla tak uświęconego celu… podobnie jak każdy chłopiec mógł wybrać jakąkolwiek świętą, nawet Królową Wszystkich Świętych, na swoją patronkę w dniu bierzmowania.

Bliska i łaskawa, a jednak nieosiągalna, jak święci, była Teodora z Akwinu. Nieraz, oczywiście, bawił się myślą o powrocie do Anglii. Hrabia Kornwalii był już z pewnością w domu, a on mógł wrócić, nie narażając się na plotki, że odesłano go do domu za jakiś błąd, a może nawet zbrodnię, którą popełnił. Ludzie z reguły są bardzo skorzy mówić takie rzeczy. Mógł wrócić. A jednak nie mógł. Wiedział od początku, że będzie skazany na cierpienie. Samo patrzenie na nią było wyrafinowaną torturą. Ale nie móc patrzeć na nią wcale… to było niemożliwe.

– Rycerz ze świtą, panie – powiedział Robin.

Piers spojrzał.

– Zagraj na trąbce – rozkazał, a człowiek obok niego w małej wieży strażniczej posłuchał.

Opancerzony mężczyzna szedł pospiesznie z wartowni w górę po stromych schodach, pobrzękując zbroją.

Trzy damy przerwały grę, a Adelazja krzyknęła:

– Co tam się dzieje, rycerzu?

– Gość, szlachetna pani. Nie widzę jeszcze jego barw.

Trzy młode kobiety weszły na górę, szeleszcząc jedwabiem i aksamitem. To był widok, który usprawiedliwiał cierpienie mężczyzny. „Jak gdyby Bóg starał się stworzyć piękno doskonałe – pomyślał Piers – i udało mu się za trzecim razem.”

– Gdzie jest, gdzie jest?

Wpatrywały się, chichotały i zgadywały, aż Marotta zawołała:

– To Reginald… Święta Matko Boża, to Reginald!

Daleko, w dolinie, rycerz machał im ręką.

– Musimy powiedzieć Landulfowi… Musimy powiedzieć matce.

Zbiegły po schodach z szelestem jedwabiu i aksamitu.

Nawet Piers trochę się ucieszył, choć jego dama nie obdarzyła go nawet jednym spojrzeniem, stojąc obok niego. Lepszy Reginald niż któryś z nieodłącznych wielbicieli Teodory. Poza tym raczej lubił Reginalda; podczas jego pobytu cały zamek stawał się mniej ceremonialny, a on niezmiennie przynosił nowiny o tym, co się dzieje w szerokim świecie. Tylko gdy trochę za dużo wypił, stawał się nieznośny i przekraczał granice przyzwoitości. Nie zdarzało się to jednak zbyt często. Reginald był w każdym razie lepszym kompanem niż Landulf, który wywyższał się jako zarządca wszystkich posiadłości Akwinatów – kiedy nie było jego matki – a kłaniał się jej i przypodchlebiał, kiedy była. Niewiele, jeśli są w ogóle, jest rzeczy tak irytujących jak protekcjonalna postawa prostaka.

Jedynym, który zawsze zdawał się to wyczuwać, był chłopiec, Tomasz, o ile nadal można było go tak nazywać… miał teraz siedemnaście lat. Landulf nigdy nie przepuścił okazji, by drwić z księży, zakonników i klasztorów w ogólności, a ze swojego „braciszka mnicha” szczególnie. A Tomasz nigdy nie wykorzystywał okazji, by mu się odciąć. Siedział tylko, nic nie mówiąc. Czasem nie miało się nawet pewności, czy jest przytomny. Czyżby jednak był niemrawy? A może wciąż przeżywał szok utraty małej norki na Monte Cassino. W każdym razie dobrze, że hrabina wysłała go do Neapolu, gdzie studiował teraz wszystko, co wykładano na uniwersytecie neapolitańskim – był wśród chłopców w jego wieku i widział trochę świata. To dobrze mu zrobi.

Robin dowiedział się o nim czegoś dziwnego od starej Magdaleny, która była kiedyś jego piastunką. Hrabina miała siedmioro dzieci i któregoś dnia Tomasz bawił się w pokoju, w którym Magdalena siedziała z nowo narodzonym dzieckiem, Marią, w ramionach. Rozległ się grzmot i błyskawica rozjaśniła nagle cały pokój. Kiedy Magdalena doszła do siebie, stwierdziła, że nie może poruszać lewą ręką; była sparaliżowana. A mała Maria w jej ramionach nie żyła. Tomasz pozostał nieporuszony. Magdalena odzyskała władzę w lewej ręce dopiero po kilku latach. Czy to możliwe, że ów wypadek wpłynął w jakiś sposób na charakter chłopca? W wiosce Foregay była dziewczynka, która straciła mowę, kiedy zobaczyła, jak pijany ojciec atakuje jej matkę. Takie rzeczy się zdarzały. Może to sprawiło, że Tomasz był zupełnie inny od reszty braci. Może wczesne spotkanie ze śmiercią wpłynęło na jego religijne skłonności. Może dlatego był cichy, nieśmiały i niezręczny w towarzystwie wesołych, hałaśliwych ludzi.

Uniwersytet dobrze mu zrobi.

A oto zjawił się Reginald ze swym orszakiem, były przy nim oczywiście trzy siostry i Landulf… a nawet hrabina.

W pół godziny później siedzieli wszyscy w dużej sali, pijąc. Piersowi i sześciu innym rycerzom zamku wraz z damami pozwolono wziąć w tym udział. Nalegał na to Reginald.

– Oni wszyscy są spragnieni wieści o tym, co się dzieje, matko. – Lubił liczne grono słuchaczy.

– Użycz mi lutni, Homerze – zaczął – by Odys Wędrowiec mógł opowiedzieć o wszystkim, co widział i przeżył. Ale kogoś brakuje… a, naszego małego mnicha. Był tutaj, gdy ostatnio przyjechałem. Wrócił na uniwersytet? Cóż, całkiem go tam zepsują. Nie będzie ani mnichem, ani rycerzem, odkąd dostali go w swoje szpony. Prawnicy nauczą go, jak pozwolić uciec grubej rybie i powiesić zamiast niej małą płotkę, lekarze nauczą go jedynej nauki, której ostateczna porażka jest gwarantowana zawczasu, a jego magister retoryki umrze z wyczerpania. Wyobraźcie sobie naszego Tomasza wygłaszającego mowę. Podczas mojej ostatniej wizyty wypowiedział, jak sądzę, dwadzieścia trzy słowa w dwa i pół dnia. A kiedy…

– Mniejsza o Tomasza – przerwała niecierpliwie hrabina. – Tomasz nie jest ważny. Nowiny, Reginaldzie.

Reginald rozejrzał się. Wszystkie twarze były zwrócone w jego stronę.

– To wbrew regułom sztuki dramatycznej – powiedział – ale od razu zdradzę wam sekret: Habemus papam.

Pół tuzina głosów powiedziało:

– Nareszcie. Dzięki Bogu. Chwała Najświętszej Pannie. – Ale hrabina zapytała: – Kto to jest? Kto?

– Kardynał Sinibaldo Fieschi.

– Bardzo dobra rodzina – orzekła hrabina. – I cesarz go lubi, jak sądzę.

Reginald roześmiał się.

– Nie miałbym na to zbyt wielkiej nadziei, matko. Czy wiesz, co powiedział, kiedy o tym usłyszał? Byłem przy tym. „Straciłem przyjaciela w kardynale, ale zyskałem wroga w papieżu.” A nowy papież przybrał imię Innocenty IV. To nie jest szczególnie dobry omen, prawda? To za czasów Innocentego III zaczęły się kłopoty cesarza.

Hrabina zacisnęła usta.

– Fryderyk bardzo lubi błyskotliwe sentencje – rzekła – tak jak ty. Myślę, że to dobra nowina. Sinibaldo Fieschi zawsze był rozsądnym człowiekiem. A czas ku temu był już najwyższy. Papieski tron zbyt długo stał pusty. To, co się ostatnio działo: wszędzie żebrzący mnisi, głoszący, że jutro będzie Dzień Sądu. Jeżeli chcę kazania, idę na Mszę Świętą. Niedobrze wprost się robi od słuchania tych spoconych prostaków wykrzykujących do wszystkich na rynkach i placach. Mam nadzieję, że papież przywróci porządek.

– Cóż, w każdym razie nie będzie gorzej, niż za Grzegorza – powiedział Reginald. – Nie sądzę, by cesarz nienawidził kogokolwiek tak bardzo, jak jego. Pamiętam, kiedy mieliśmy zaatakować Rzym, albo raczej gdy wyruszyliśmy, by zdobyć Rzym… nie trzeba było go atakować; cesarz włożył w miasto tyle pieniędzy, że niemal każdy obywatel był przekupiony. Słyszeliśmy od naszych agentów, że tysiące ludzi otwarcie nosiły cesarskie barwy… A stary Grzegorz? Poprowadził procesję przez miasto z relikwiami świętych Piotra i Pawła i ogłosił na Piazza, że teraz im pozostawia ochronę Rzymu, skoro obywatele porzucili sprawę. To musiał być wspaniały spektakl, scena warta opisania przez poetę. Cesarskie barwy znikły, obywatele obsadzili mury, słyszeliśmy relacje i… nie zdobyliśmy w końcu Rzymu. Wtedy cesarz staranniej wszystko przygotował, kierując całą propagandę przeciw osobie samego Grzegorza jako jedynego człowieka odpowiedzialnego za niezgodę, wojnę i wszelkie nieszczęścia Włoch. I znów podeszliśmy. Muszę przyznać, że było to przygotowane po mistrzowsku. A co zrobił stary Grzegorz? Umarł. Tak po prostu. A my zostaliśmy z całą naszą piękną propagandą już bezużyteczną, bo nie było Grzegorza, na którym mogłaby się skupić. Ale to nie wszystko: nie mieliśmy już pretekstu, by zdobyć Rzym. Pokonały nas nasze własne słowa. Cesarz nie posiadał się z wściekłości. „Oszukiwał mnie przez całe życie, a teraz oszukał mnie przez swoją śmierć”, powiedział. – Reginald roześmiał się serdecznie. – Wiecie, to jak punkt kulminacyjny dramatu. Gdybym tylko miał czas, napisałbym go któregoś dnia. Stary papież, próbujący osłonić Rzym zupełnie sam… jak papież Leon, kiedy sam odparł atak Attyli.

– Reginaldzie! – hrabina była naprawdę zdenerwowana. – Nie będziesz porównywał cesarza z Attylą w tym domu.

– Przepraszam, matko – Reginald złożył jej ukłon. – Wiesz, że poeci są nieodpowiedzialni. Ale nie jestem pewien, że cesarz nie byłby tak zadowolony, jak ty jesteś wzburzona. A to byłaby niezła zabawa.

Teraz wszyscy się roześmiali. Nie można było długo gniewać się na Reginalda.

– Dajcie mi lutnię… wolałbym zaśpiewać wam to, co skomponowałem, niż dalej opowiadać o tym, co zdarzyło się na dworze.

Uwierzcie, moja muzyka jest lepsza niż ich… Dziękuję, Marotto.

Zaczął grać i śpiewać.

– Stworzono cię dla tej godziny, ciebie z oczami jak gwiazdy…

– Przestań śpiewać głupstwa – powiedziała hrabina. – Będziesz miał na to tyle czasu, ile zechcesz. Muszę wiedzieć, co się wydarzyło.

Reginald westchnął, zagrał ostatni akord i potrząsnął głową.

– Jaka ty jesteś ludzka, droga matko. Być ludzkim oznacza nieodmiennie prosić się o kłopoty. Dobrze. Młody Tiepolo nie żyje.

– Pietro Tiepolo? – krzyknęła hrabina z przerażeniem. – Jeszcze parę miesięcy temu był w znakomitym zdrowiu.

– Wiem – odparł Reginald, rzucając ukradkowe spojrzenie na Teodorę. Odmówiła młodemu Tiepolo, ale z dziewczynami nigdy nic nie wiadomo. Nie okazywała jednak więcej żalu niż jej siostry. Przeciągnął kciukiem po lutni i dodał spokojnie: – Cesarz kazał go powiesić.

– Powiesić? Syna doży? Tiepolo? – Hrabina zmusiła głos do posłuszeństwa. Brzmiał niemal obojętnie, gdy spytała: – Dlaczego, Reginaldzie?

– Mówią, że Della Vigna znalazł pewne listy. Doża prowadził rokowania z papieżem… z Grzegorzem. To był rodzaj zemsty.

– Della Vigna… mogłam się tego domyślić. Jest czarnym aniołem cesarza.

– Della Vigna nie kazał go powiesić, matko – powiedział Reginald ze wzruszeniem ramion.

Mógł być mężem Teodory, pomyślała hrabina. Sprzyjała w rzeczy samej Pietro Tiepolo; przekonywała do niego córkę, ale dziewczyna nie chciała o tym słyszeć. Biedny mały Pietro.

– Dobrze, że go nie poślubiłaś, mała. – To był oczywiście Landulf i oczywiście nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

– Drogi Landulfie… – Reginald uśmiechnął się ironicznie. – Mam dla ciebie wiadomość, tak przy okazji. Musimy wyjechać obaj jutro rano. Rozumiesz, matko, że nie mam dużo czasu na nowe wiersze. Jakoś nigdy go nie mam. Cesarz potrzebuje nas obu. Coś się święci, nie wiem co. Myślę, że możemy pójść na Genuę.

Na krótką chwilę hrabina wstrzymała oddech. Potem uśmiechnęła się, odzyskując zimną krew. Cesarz był twardy, bardzo twardy dla swoich wrogów. Ale Akwinaci byli przy nim bez przerwy przez cały okres jego panowania.

– Ilu ludzi weźmiemy? – spytał rzeczowo Landulf.

Nie miał nic przeciw wyprawie. Rocca Secca była ostatnio nudnym miejscem.

– Każdy po pięćdziesięciu. Nie mam w tej kwestii rozkazów.

– Wezmę de Braccio i ciebie, sir Piersie.

– Lepiej zostaw naszego angielskiego przyjaciela w domu – poradził mu Reginald. – Może nie zapomnieli jeszcze małego incydentu w Świętej Justynie.

– Jakiego incydentu? – zapytała hrabina.

– Nie mówiłem ci? – roześmiał się Reginald. – To było w dniu, gdy się poznaliśmy. Księżniczka Selvaggia zwróciła na niego uwagę; mówiła, że weźmie go na jednego ze swoich osobistych strażników. Eccelino był wściekły i cesarzowi też się to, jak sądzę, nie podobało, bo lubi Eccelino. Na świętego Mahometa, minęły dwa lata i może zostało to całkiem zapomniane. Ale nigdy nie można być pewnym. Cesarz ma tak diabelnie dobrą pamięć.

– Nie było żadnego incydentu – odparł stanowczo Piers.

Reginald wzruszył ramionami.

– Drogi przyjacielu, wiem, że to nie była twoja wina. Nikt prawdopodobnie nie może nic na to poradzić, jeśli księżniczka Selvaggia zwróci na niego uwagę. To mogłem być ja; na szczęście nie byłem. Nie powiedziałeś mi tego, ale mam pewność, że twój udział w wyprawie na Monte Cassino ma z tym związek. Hrabia Kornwalii jest nie tylko wielkim szlachcicem; ma również oczy szeroko otwarte. Było świetnym rozwiązaniem zabrać cię tak szybko z niebezpiecznego miejsca, świetnym, ponieważ dzięki temu możemy teraz być razem. Wypijmy za to, dobrze?

– Nie było żadnego incydentu – powtórzył Piers kamiennym głosem.

– A jednak lepiej tu zostań – powiedział Landulf.

Reginald grał cicho.

– Stworzono cię dla tej godziny, ciebie z oczami jak gwiazdy… obietnica twoich ust… – Co ci jest, Teodoro?

– Nic.

– Nic… a wyglądasz, jakbyś miała lada moment wybuchnąć jak Wezuwiusz. Posłuchaj tej pieśni, moja piękna. Śpiewają ją wszędzie w Parmie, Sienie i Florencji. Osobiście nie uważam jej za swoje największe dzieło, ale ją uwielbiają. „Obietnica twoich ust…”

Teodora wstała i wyszła szybko.

– Co tym razem zrobiłem? – zapytał Reginald, marszcząc brwi.

– Chyba jej się nie podoba twoja pieśń – powiedział Landulf.

– Głupcy – rzekła kwaśno matka. – Czy wy nigdy nie dorośniecie? Muszę z wami porozmawiać na osobności.

– Później posłucham twojej pieśni – rzekła uprzejmie Marotta. Adelazja roześmiała się i odciągnęła siostrę na bok.

– Poeta, jak prorok, nie liczy się za bardzo we własnym kraju – powiedział Reginald, krzywiąc się. – Ja jednak chciałbym wiedzieć, co zrobiłem.

Hrabina patrzyła, jak wychodzą jej córki, a za nimi damy i rycerze ich domu. Piers był bardzo blady.

Gdy zamknęły się za nimi ciężkie drzwi, powiedziała lodowatym głosem:

– Kiedy masz takie ważne wieści, Reginaldzie, wolałabym raczej wysłuchać ich sama. W tych czasach nie można ślepo ufać nawet własnej służbie.

– Tak, matko – zgodził się Reginald. – Ale o co chodzi temu dziecku?

– Święta Madonno! – wykrzyknęła hrabina. – Czemu się przejmujesz dziewczyną? Sir Piers wybrał ją na swoją damę, a ona uznała za stosowne okazać niezadowolenie, słysząc twoją historię o księżniczce Selvagii, to wszystko.

Zamrugał i uśmiechnął się.

– Ale ze mnie głupiec. On jest przystojnym mężczyzną – czy sądzisz, że mała może myśleć o nim poważnie?

Jego matka wstała. Oczy jej płonęły.

– Życie na rozwiązłym dworze źle na ciebie wpłynęło, synu. Sądzę, że jest różnica między obyczajami tamtejszymi i w Akwinie. My nie zapominamy tutaj, kim jesteśmy. Jeśli księżniczka Selvaggia zainteresowała się skromnym rycerzem bez żadnej pozycji, to jej sprawa. Teodora jest upartą dziewczyną, ale nigdy nie przekroczy granicy. Jestem pewna, że sir Piers też nie. Miał prawo wybrać ją na swoją damę, a ona przyjęła go jako swego rycerza. To wszystko i zabraniam ci mówić o niej tak swobodnie.

Spacerowała nerwowo po pokoju. Bracia wymienili zakłopotane uśmiechy.

– Żaden z was nie ma za dużo oleju w głowie – ciągnęła hrabina. – Nie poszczęściło mi się zbytnio z synami. Żołnierz prostak, wierszokleta bawidamek i niemy mnich. Tomasz przynajmniej zostanie za parę lat opatem Monte Cassino. Tyle mogę dla niego zrobić. Ale wy dwaj? Nie mogę się układać z rodzinami Della Vigna i Eccelino. Sami musicie coś z tym zrobić. Ale co? A tymczasem cesarz jest otoczony skorpionami i wężami i pozwala na rzeczy, które budzą zawstydzenie z samego poczucia lojalności.

– Jesteś piękna, matko – powiedział Reginald z entuzjazmem. – Na wszystkie hurysy i święte, dorównujesz każdej damie dworu.

Stanęła jak wryta.

– Same nonsensy w twojej głupiej głowie. – Ale uśmiechnęła się. Komplement syna był szczery i ona o tym wiedziała. – Jestem swarliwą, starą kobietą. Ale ty nie znasz cesarza tak jak ja. To mój kuzyn w drugiej linii. Widziałam, jak rośnie od najmłodszych lat w Palermo, kiedy musiał żebrać u obcych o posiłek, bo nikt nie dbał o Hohenstaufów, zanim papież Innocenty III nie ustanowił Fryderyka cesarzem. Widziałam, jak rośnie, do dnia koronacji – kiedy koronował siebie w Jerozolimie. Słyszałam, jak papież Grzegorz nazywa go „ulubionym młodym drzewkiem Kościoła”. Był wtedy najpiękniejszym, najbardziej eleganckim i inteligentnym mężczyzną swoich czasów, a kiedy wchodził do pokoju, wszystko zdawało się jaśnieć. Był oddanym przyjacielem Elżbiety Węgierskiej, świętej, jak by nie patrzeć. Był budowniczym, nie niszczycielem. Królestwo Sycylii rozkwitło pod jego ręką. Tylko on mógł zjednoczyć niemieckich książąt i uczynił to. Wciąż jest żywotnym centrum Europy i świata. Jest tym, czym byli Cezar, August, Justynian… władcą świata. I jest tym, czy nie był żaden z nich: głową arystokracji swoich czasów. A jako taki żąda naszej lojalności. Dla szlachcica zwrócić się przeciw niemu znaczy zniszczyć własny herb. Musimy o tym pamiętać, kiedy słyszymy, że zrobił coś strasznego. Takie myśli nie mogą kiełkować w jego własnej duszy; nie wierzę w to. Pochodzą od Della Vigni, Eccelino i podobnych parweniuszy. To smutne, bardzo smutne, że on ciągle walczy z papieżem. Miejmy nadzieję, że teraz będzie lepiej pod rządami Fieschi w Rzymie. Ale nasze miejsce jest przy naszym cesarskim kuzynie. Nie mamy wyboru. Akwinata nie ma wyboru.

Usiadła wyczerpana.

– Wina, Landulfie… dziękuję. Cóż, usłyszeliście teraz moją historię… opowieść starej kobiety, siwą jak jej włosy. Gdzie jest twoja lutnia, Reginaldzie?

– Nie, matko – Reginald westchnął cicho. – Po twojej epice moja słaba liryka nie zabrzmi dobrze. Jesteś zrobiona z twardszej materii niż my. Nie widzę tego wszystkiego tak, jak ty… widzę to jak człowiek, który czyta książkę albo słucha muzyki. Nie jest winą czytelnika, kiedy bohater popełnia zbrodnię, a on nie może go od tego powstrzymać. Po prostu czyta dalej… ale ja nigdy nie myślałem o porzuceniu sprawy kuzyna Fryderyka. Nie trzeba się martwić. Nie zostanę powieszony jak biedny, mały Pietro Tiepolo. Landulf też nie.

– Och, zamilcz, Reginaldzie!

Ku jego zdumieniu i grozie hrabina wybuchła płaczem.

***

– Co się dzieje z sir Piersem? – spytała Adelazja, wiedziona ciekawością. – Prawie się dzisiaj nie odezwał.

Teodora parsknęła śmiechem.

– Wcale z nim nie rozmawiałam.

– Ale dlaczego? Co zrobił?

– On? Nic. Jeżeli chce się zalecać do tej Selvaggii, proszę bardzo.

– Ale to nie on. To ona…

– Jakie ma znaczenie, kto zaczął? Nie dbam o to. Ale on jest zawsze taki prawy, taki stateczny, taki… angielski. On… on mnie nudzi.

– Jest bardzo przystojnym mężczyzną – rzekła Adelazja.

– Tak sądzisz? – Teodora ziewnęła dyskretnie.

Tej nocy Piers postanowił wrócić do Anglii, jak tylko skończy się rok jego służby.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Łagodne światło.