Łagodne światło. Rozdział dziewiąty

– Jeszcze tylko parę kroków – powiedział brat Jan. Mała grupka dominikanów weszła na szczyt wzgórza. A tam było miasto, które stanowiło ich cel; w błękitnej mgle poranka, baśniowe miasto ciasnych uliczek, iglic i wieżyczek, przecięte na pół srebrzystą wstęgą Sekwany i zwieńczone wieżami katedry Notre Dame.

– Miasto świętej Genowefy – powiedział brat Jan. – A może któregoś dnia nazwą je również imieniem człowieka, który teraz tu rządzi. Król Ludwik jest bardzo świątobliwym mężem. Czyż nie jest podobne do Boga, by w tym samym czasie powołać do świętości króla i żebraka, Ludwika i Franciszka z Asyżu? Nie mówię, że to miasto jest wolne od występku i zbrodni, bo nie jest. Ale rządy w nim są sprawiedliwe i miłosierne. Król nie zje obiadu, nie nakarmiwszy w tym samym czasie czterystu żebraków. On sam głosi sprawiedliwość, a jednym z jego najbliższych przyjaciół był nasz drogi brat zakonny, Wincenty z Beauvais, którego dzieła wypełniają całą bibliotekę, i którego jedna z książek nosi tytuł Jak być sprawiedliwym sędzią. Opuściliśmy Włochy rządzone przez Fryderyka, który zagarnia chciwie to, co Bóg dał innym. Sieur de Joinville powiedział: „Jak autor, gdy jego książka jest gotowa, ozdabia ją czerwienią, błękitem i złotem, tak król Ludwik zdobi całe swoje królestwo”.

Bracia d’Aguidi, San Giuliano i Lucca słuchali z pełnym uwagi szacunkiem, ale najmłodszy z nich sprawiał wrażenie zatopionego we własnych myślach.

Generał dotknął jego ramienia.

– To piękne miasto, prawda, bracie Tomaszu?

– Bardzo piękne – powiedział miękko Tomasz.

– Co byś zrobił – ciągnął brat Jan – gdyby należało do ciebie? Gdyby król dał ci je w prezencie?

– Nie wiedziałbym, co z nim zrobić – przyznał szczerze Tomasz.

Brat Jan uśmiechnął się przebiegle.

– Mógłbyś odsprzedać je z powrotem królowi i zbudować wiele dominikańskich klasztorów za złoto, które byś dostał, nie sądzisz?

Tomasz z wysiłkiem zmarszczył brwi. Widać było, że zmaga się z problemem.

– Wolałbym raczej mieć rozprawę świętego Chryzostoma o Ewangelii świętego Mateusza – zdecydował.

„I to jest człowiek – pomyślał mistrz generalny, kiedy bracia się roześmiali – którego chcieli uczynić opatem Monte Cassino, by spędził całe życie na pracy administracyjnej.”

Postanowił nie mówić przyszłym nauczycielom młodego zakonnika, co o nim myśli… nawet mistrzowi Albertowi, którego wielu lubiło nazywać „Wielkim”. Niech sami odkryją nowy nabytek zakonu. Na pewno dziwiliby się bardzo, gdyby wiedzieli, że sam generał zakonu opóźnił swoją podróż do Francji przynajmniej o dziesięć miesięcy z powodu nowicjusza. Zanotował w pamięci, by odpowiednio pouczyć d’Aguidiego, San Giuliano i Luccę. Tomaszowi jednak należy powiedzieć, jakiego formatu człowiek będzie go nauczał w służbie zakonowi.

Gdy schodzili ze wzgórza do miasta, zaczął mówić powoli, jak miał w zwyczaju, o klasztorze Świętego Jakuba na Wzgórzu Świętej Genowefy, pierwszym dominikańskim klasztorze w Paryżu.

– Ponad trzydzieści lat temu nasz ojciec, święty Dominik, założył zakon z szesnastoma mężczyznami: ośmiu Francuzów, sześciu Hiszpanów, jeden Portugalczyk i jeden Anglik. W pięć lat później było sześćdziesiąt klasztorów. Teraz są setki. Ale w żadnym z nich nie znajdziesz nauczyciela tak ważnego, jak mistrz Albert. Budowniczowie Notre Dame byli wielkimi ludźmi, ale budowali w kamieniu. Albert buduje katedrę z myśli. To jest człowiek, którego wybrałem na twojego nauczyciela.

Oczy młodego zakonnika błyszczały. Czuł, jakby stąpał w powietrzu.

***

List cesarza zastał hrabinę z Akwinu już w Rocca Secca. Teraz, po ucieczce Tomasza, nie było żadnych powodów, by znosić niewygody życia w Monte San Giovanni. Nie wydała rozkazu, by ścigać zbiega. To Marotta przyniosła jej tę wiadomość, a hrabina spędziła potem cały dzień sama w swoim pokoju. Kiedy pokazała się następnego ranka, była już sobą, ale nie napomknęła ani słowem o Tomaszu i jego ucieczce. Tego samego dnia Marotta wyjechała do swego klasztoru benedyktynek. Potem rodzina wróciła do Rocca Secca. Jakoś nikt z braci i sióstr nie odważył się zapytać Marotty, jak matka przyjęła nowinę, i dlaczego nie kazała ścigać Tomasza. Bracia wiedzieli, że byłoby to proszeniem się o kłopoty, a Teodora i Adelazja czuły, że nie chce, by ją pytano… przynajmniej nie teraz. Dużo później Adelazja zaryzykowała i otrzymała zaskakującą odpowiedź: „Myliłam się co do Tomasza. Myliłam się co do niego przez cały czas”.

Życie w Rocca Secca płynęło spokojnie, dopóki nie przyszedł list od cesarza. Uderzył w zamek jak ostra strzała, a raczej jak grad strzał… bo zdawało się, że zranił prawie wszystkich.

Minęło kilka godzin, nim hrabina doszła do siebie i wezwała Teodorę. Przeczytała list parę razy. Nie mógł być grzeczniejszy i bardziej przyjazny. A jednak był rozkazem i niczym innym. Będzie musiała oddać swoje najmłodsze, najukochańsze dziecko jednemu z najnowszych faworytów cesarza, kolejnemu z tych Eccelinów i Casertów. Ona? Nie… on sam to zrobił, on dał Teodorę temu San Severino, jak gdyby była szlacheckim tytułem albo posiadłością.

„Ja się wcale nie liczę”, pomyślała, a jej początkowe odrętwienie zmieniło się w gorycz i zranioną dumę. „On rozkazuje, a ja muszę poświęcić swoje dziecko.” Ale to były Włochy. To nie była Kartagina czy Tyr, gdzie poświęcano dzieci Molochowi.

Moloch… zaczęła besztać siebie za grubą przesadę, za zachowanie nadopiekuńczej kwoki. Nikt nie miał zamiaru zabijać Teodory ani jej poświęcać. Cesarz, jej kuzyn, łaskawie poparł jej małżeństwo z synem jednego z najstarszych i najbardziej wpływowych rodów w królestwie. To z pewnością nie była zbrodnia.

Wiedziała jednak, że to rozumowanie było słabością i pragnieniem pójścia po linii najmniejszego oporu. Wiedziała, że Fryderyk nie jest już takim człowiekiem, jak kiedyś, że władza go zepsuła, że wiedział przynajmniej o niektórych zbrodniach popełnionych w jego imieniu i że sam je popełniał.

Wiedziała, że jego otoczenie jest zatrute, i że mężczyźni i kobiety na wysokich stanowiskach drżą przez cały czas o swoje życie, ponieważ każdy donos może oznaczać natychmiastową śmierć. To była atmosfera, w którą chciał wprowadzić Teodorę.

Nie znała młodego San Severino… Jak miał na imię?… Ruggiero, jak jego ojciec. Pamiętała, że spotkała jego ojca wiele lat temu, z pewnością wielkiego pana, ciemnowłosego, uprzejmego i zagadkowego. Bez wątpienia świadczył pewne usługi cesarzowi – a Teodora i jej wiano były nagrodą Fryderyka dla rodziny San Severino. I wyraźnie mu się z tym spieszyło. Zaproszenie do Parmy znaczyło, oczywiście, że on sam chce być obecny na ślubie, że jest to sprawa wagi państwowej. Bez wątpienia San Severino zamierzał żyć blisko cesarza, jeżeli już tego nie robił. A to dla niej było z tego chyba najgorsze.

Przyznała sama przed sobą, że jej lojalność wobec Fryderyka nie jest już taka, jak kiedyś, tak jak on nie był taki, jak kiedyś, i być może właśnie z tego powodu. Tu w Rocca Secca mogła być lojalna. Ale na dworze cesarskim nie umiałaby milczeć. Akwinaci nigdy nie byli dworakami. Byłby z tym kłopot; nieuchronnie byłby kłopot. Na własnej ziemi nie zniosłaby słowa przeciw cesarzowi. Na dworze powiedziałaby wszystkim, co o nim myśli. Była prostaczką z prowincji, tak jak Teodora, tak jak wszystkie jej córki.

Reginald jako jedyny mógł udawać dworzanina i była to cecha, której w nim nie lubiła, choć czuła, że prawdopodobnie wynika z tego, iż jest poetą. Poeci zawsze umieli się do wszystkiego przystosować. Byli wygadani i w jakiś sposób nie całkiem ludzcy. Reginald nigdy nie był naprawdę w środku spraw; wolał zachować neutralność i obserwować działania innych, jak gdyby były zabawną błazenadą głupców. Nawet kiedy sam musiał się z jakiegoś powodu włączyć, wydawał się grać rolę w przedstawieniu kuglarzy. Nawet własnych działań nie brał na poważnie.

Mógł być zachwycony wiadomością z listu Fryderyka. To oznaczało wyjazd na dwór i bycie na pierwszym planie wielkiej ceremonii. Jednak on, nawet on, okazywał czasami, że nie zgadza się z wszystkim, co robi cesarz.

Mniejsza o Reginalda. Ta sprawa dotyczyła przede wszystkim Teodory i jej samej. Musiała jej powiedzieć… chociaż miała dość dokładne wyobrażenie jej reakcji. Taki był jej nastrój i takie myśli, kiedy wysłała Eugenię po córkę.

***

Rezultat był jeszcze gorszy, niż się spodziewała.

Bez żadnego komentarza dała dziewczynie list do przeczytania.

Teodora przeczytała. Potem rzuciła papier, jakby był czymś nieczystym, i powiedziała:

– Wiesz, teraz wierzę w to, co mówią ludzie… że cesarz stał się poganinem lub muzułmaninem czy jak to nazywają.

– Co masz na myśli, dziecko?

– Arabowie nauczają, że kobieta nie ma duszy, prawda? Że kobieta tak naprawdę nie jest wcale człowiekiem; tylko mężczyzna się liczy. Z pewnością tak myśli, bo inaczej nie kazałby mi poślubić człowieka, którego nigdy nie widziałam.

– Dziecko, małżeństwa bardzo często są aranżowane…

– Mahometanie, barbarzyńcy, poganie. Jestem towarem do sprzedania, a kto pytałby towar, czy chce być sprzedany.

– San Severino to bardzo stara i szanowana rodzina.

– Nie obchodzi mnie, kim są. Nie chcę być sprzedana. Poślubię mężczyznę, którego pokocham, albo wcale nie wyjdę za mąż.

– Wiesz doskonale, że nie możesz mu tego powiedzieć. I nie jesteś całkiem sprawiedliwa: to prawda, że nigdy nie widziałaś Ruggiero de San Severino. Ale on też nigdy ciebie nie widział.

– To – powiedziała porywczo Teodora – jasno mi uświadamia, że nie mogłabym go pokochać. Mężczyzna, który jest gotów pokochać jakąkolwiek kobietę tylko dlatego, że cesarz tak mówi, ponieważ każdy tak mówi, nie jest w ogóle mężczyzną. Jest niewolnikiem albo prostakiem, a ja nie chcę takiego męża.

– Moja droga, wiesz, że zawsze szanowałam twoje uczucia w tej kwestii. Nigdy nie próbowałam cię zmuszać…

– To prawda, matko. Ale ty wiedziałaś, że mnie nie można zmusić. Myślałaś, że można Tomasza, ale okazało się, że jego też nie. Tak, tak, wiem wszystko o lojalności, jaką jesteśmy winni cesarzowi; wystarczająco często o tym wspominałaś. Akwinaci są lojalni. Ale to dlatego, że są ludźmi, i dlatego powinni być traktowani jak ludzie. Ten list jest nieludzki, a cała sprawa, jak dla mnie, nie istnieje.

– Dziękuję – odrzekła sucho hrabina. – To oczywiście najbardziej pomocna postawa. Dla ciebie sprawa nie istnieje. Niestety, to ja muszę odpowiedzieć na list cesarza i wątpię, czy wyjdzie nam na dobre, jeśli napiszę, że jesteśmy, oczywiście, bardzo zaszczyceni, ale ta sprawa nie istnieje dla mojej córki Teodory.

– Myślałam, że jesteśmy szlachtą, matko – rzekła z goryczą Teodora. – Ty mi mówisz, że jesteśmy niewolnikami.

– W każdym razie musimy jechać do Parmy – powiedziała hrabina, wzruszając ramionami. – Nie możemy sobie pozwolić na taką odmowę.

– Jedyni zdrowi i normalni ludzie w mojej rodzinie to Tomasz i Marotta – powiedziała Teodora i wybuchła płaczem. Zanim matka zdążyła odpowiedzieć, uciekła.

W drodze do swojego pokoju musiała przejść przez hall, a Landulf i Reginald patrzyli na nią ze zdumieniem. Żaden z nich nie widział jej zapłakanej, odkąd przestała być dzieckiem. Wstali i bez słowa poszli zobaczyć się z matką. Siedziała w fotelu dziwnie skulona i nawet mało wrażliwy Landulf uświadomił sobie nagle z jakimś zmieszaniem i bólem, że się zestarzała… że była niemal starą kobietą.

– Jesteś chora, matko? – zapytał niezręcznie.

Reginald podniósł list z podłogi. W minutę później wiedział, co się stało. Podał list Landulfowi.

– To nie jest łatwa sytuacja – powiedział. – Myślę, że wiem, co czujesz, i widziałem twarz dziewczyny.

– Kto wie – rzekł Landulf, biorąc list w palce. – To może być miły człowiek, ten San Severino. Choć wygląda na to, że słaby.

– Miły czy nie – powiedziała hrabina – ona nigdy go nie poślubi. – Byłam niemądra. Niepotrzebnie pokazałam jej ten list.

– Ale co innego mogłaś zrobić?

– Powiedzieć jej, że jesteśmy zaproszone do Parmy, i zobaczyć tam na miejscu, co się stanie. W najgorszym wypadku prosiłabym Fryderyka, żeby zmienił zdanie w kwestii tego małżeństwa.

Reginald westchnął.

– Wspaniale, matko. Ale trochę za późno. Jesteśmy zbyt impulsywni na dobrych dyplomatów. Nieważne. Cesarz i tak nie zmieniłby zdania. Nie widzisz tego? On potrzebuje tego małżeństwa. Kupuje San Severino jako sojusznika. Przynajmniej mu się wydaje, że tak robi.

– Nie podoba mi się to – rzekł Landulf.

Reginald roześmiał się.

– A komu się podoba, bracie? Fryderyk wszedł na złą drogę, matko. Tomasz miał całkowitą rację, a ja się myliłem. Papież to dla niego zbyt wiele. Ucieczka do Lyonu była mistrzowskim posunięciem. Cesarz od tego czasu stracił grunt pod nogami. A teraz musi mu pomóc mała Teodora. To nie jest dokładnie to, do czego była wychowywana, prawda, matko?

Hrabina wyciągnęła ręce i przygarnęła synów do siebie. To był instynktowny ruch; czuła się bardzo słaba i po raz pierwszy potrzebowała ochrony. Jednak gdy usiadła, wspierana przez silne ciała swoich synów, poczuła nagły przypływ mocy i uniosła głowę z pewnością siebie, która zaskoczyła nawet ją samą.

– Coś się wydarzy – szepnęła. – Coś musi się wydarzyć. Pojedziemy do Parmy razem.

Prawdopodobnie żadne z nich by się do tego nie przyznało; jednak po raz pierwszy tłukły się w nich myśli, jakie przeraziłyby ich na każdym innym etapie ich życia. Były nieukształtowane, prymitywne; nie miały określonego celu. Zostali jednak dotknięci skrzydłem konspiracji.

***

Postanowili wyjechać do Parmy za dziesięć dni.

Teodora przyjęła tę wiadomość z kamiennym milczeniem. Nie zgodziła się z kimkolwiek o tym rozmawiać. Szyto dla niej sześć nowych sukni; nie patrzyła na kosztowne materiały, a krawcowe, które przychodziły na przymiarki, zastawały zamknięte drzwi. Musiały szyć suknie bez przymiarek. Bracia omawiali z matką sprawę eskorty. Postanowiono zabrać tylko setkę zbrojnych mężczyzn. Więcej mogłoby wzbudzić podejrzenia i, jak ujął to Reginald: – Tak czy inaczej, nie możemy wziąć trzydziestu tysięcy, a cesarz ma co najmniej tyle samo. – Sir Piers i krzepki młody Sycylijczyk de Braccio mieli poprowadzić ludzi.

Liczne przygotowania zajmowały myśli rodziny, ale atmosfera w Rocca Secca była ponura.

Robin Cherrywoode, stojąc obok swego pana na murze, powiedział nieoczekiwanie:

– Jest przynajmniej jedna dobra rzecz w tej naszej podróży.

– Naprawdę? – zapytał Piers przez zaciśnięte zęby.

– Cóż, niewiele mieliśmy rozrywek od tamtej nocy, kiedy przerzuciliśmy młodego mnicha przez mur…

– To prawda – przyznał Piers z bladym uśmiechem.

– …ale możemy się dobrze bawić w Parmie.

– W Parmie nie będzie żadnej zabawy, głupcze – odrzekł Piers.

Cherrywoode potarł podbródek i zaczął żuć koniec jednego ze swoich wąsów.

– Kiedy dochodzi do wojny, panie, albo polityki, albo czegoś podobnego, jest to świat mężczyzny i mężczyzna może przewidzieć, co prawdopodobnie się wydarzy. Ale jeśli chodzi o małżeństwo, jest to świat kobiety i jedyna rzecz, jakiej możesz być pewny to ta, że nie możesz być pewny niczego. Cesarze i królowie, panie… w małżeństwie kobieta zawsze będzie mieć nad nimi przewagę. A młoda pani nie chce, by to się stało, i…

– Zamilcz i odejdź – rozkazał mu Piers.

Robin Cherrywoode zamilkł i odmaszerował, całkiem zadowolony z siebie. Powiedział wszystko, co zamierzał.

Ostatniego wieczora przed wyjazdem Piers zobaczył, jak jego dama wymyka się ze skrzydła kobiecych apartamentów i wchodzi po schodach na mur. Stała tam przez dłuższy czas, spoglądając w dół na dolinę.

Podszedł do niej tak cicho, jak pozwalała mu na to zbroja. Nie podniosła wzroku.

– Pani – powiedział – wybacz, proszę, swemu słudze, że mówi, kiedy powinien milczeć. Ale jest pragnieniem mego serca, abyś była spokojna. Zabiję hrabiego San Severino.

Odwróciła się i spojrzała mu w oczy. I wiedziała, że zrobi to, co powiedział.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Łagodne światło.