Łagodne światło. Rozdział dziesiąty

Cesarz był sam. Kiedy przyszedł list z Austrii, dosłownie chwilę temu, otworzył go, przeczytał parę pierwszych linijek i kazał wszystkim wyjść z pokoju. Usiadł w jednym z pięknie rzeźbionych foteli i zmusił się, by przeczytać wszystko, zdanie po zdaniu.

Dzień był gorący; zapach tysięcy rozkwitłych w pełni kwiatów napływał sennie do pokoju, gdzie zawisał w powietrzu jak niewidzialny obłok zmysłowości. Augustowi było duszno w Parmie.

Odmowa. Och, sformułowana w najgrzeczniejszy i najbardziej czarujący sposób. W tej kwestii można było zaufać księciu Babenbergu. Widział go teraz z jego bystrą małą twarzą o zbolałym wyrazie: co mogę zrobić, kuzynie cesarzu; nie zmuszę przecież dziewczyny, prawda? A ona nie chce wychodzić za mąż. Boi się. Jesteśmy prostymi ludźmi tutaj w Austrii, nieprzyzwyczajonymi do wytwornej atmosfery cesarskiego dworu. Jesteśmy wiejską szlachtą, naprawdę. A Gertruda czuje, że byłaby na dworze niezręczna i niepopularna. Nie wiedziałaby, jak być żoną Pana Świata.

Bardzo wzruszające. Prawdopodobnie dość szczere. Ale to z pewnością nie cała prawda, Babenbergu. Dziewczyna się boi. Boi się, ponieważ moje żony nie żyły długo. Boi się z powodu szeptanych w całej Europie opowieści o tym, jak zmarły. Każda urodziła dziecko przed śmiercią, prawda? A on okazywał potomstwu ojcowską troskę, wszystkim, Enzio i Manfredowi i Fryderykowi z Antiochii, Konradowi i Henrykowi, Ryszardowi z Teate i… wielu innym. Nie ma na co narzekać, Babenbergu. Wszyscy dostali swoją część. O ile lepiej rozwiązywano takie sprawy w świecie islamu, gdzie nawet zwykły człowiek mógł mieć cztery żony jednocześnie. Ale księżniczki chrześcijańskie były pobożne i domagały się małżeństw monogamicznych. Co ma zrobić mężczyzna, Babenbergu? Kościół jak zwykle utrudnia życie. A za twoim listem, Babenbergu, znów czai się Kościół. Pachnie kadzidłem. Może to jakiś tępy spowiednik, jakiś przeklęty austriacki wiejski proboszcz, ostrzegający Gertrudę przed na wpół pogańskim Hohenstaufem, wrogiem papieża. Kiedy tylko człowiek wyciągał rękę, by uchwycić życie w jego pełni, mógł mieć pewność, że papież zacznie skrzeczeć na temat grzechu, zbrodni lub gwałtu.

Babenberg, oczywiście, był zbyt inteligentny, by wspomnieć o którejkolwiek z tych rzeczy. Nie namawiał go nawet na pokój z papieżem, co czynił w każdym innym liście. A jednak list pachniał kadzidłem. Habsburg też prawdopodobnie maczał w tym palce. Babenbergowie wymierali, a Habsburg był ambitny, równie ambitny, co pobożny.

Gdyby tylko mieć wolne ręce. Ale gdyby miał wolne ręce, Babenberg może nie odważyłby się mu odmówić, stary lis.

Podarł list na drobne kawałki, wstał i przeszedł do przyległego pokoju, gdzie służba kończyła właśnie prace przy tronie i baldachimie. Rzucił wzrokiem na ich dzieło i zbladł jak płótno.

– Kto to zlecił? – spytał chrapliwym głosem, wskazując na girlandę wspaniałych róż przy baldachimie.

Stali oszołomieni.

– Kwiaty! – krzyknął. – Kto położył te kwiaty na baldachimie? Mistrz ceremonii, oniemiały ze strachu, zaczął jąkać coś o pięknych różach.

– Straż! – ryknął Fryderyk. – Straż do mnie!

Po chwili wpadli do sali uzbrojeni mężczyźni.

– Brać tego człowieka – rozkazał cesarz.

Mistrz ceremonii zawisł między nimi jak kłębek jedwabiu, ciała i strachu.

– Mów, człowieku – rzekł Fryderyk. – Kto ci kazał umieścić tutaj te kwiaty?

– N-n-nikt, wasza wysokość, nikt, ja… ja… myślałem…

– Zabrać go stąd. Niech Marzoukh bije go w pięty, póki nie powie prawdy. I niech ktoś zdejmie te przeklęte róże.

Posłuchali. Pilnował ich, dopóki nie zdjęli wszystkich kwiatów.

– Wyrzucić je – powiedział Fryderyk. – I nigdy więcej, słyszycie? Nigdy więcej nie chcę mieć kwiatów nad głową. Wynoście się, wszyscy. Zawołajcie moją świtę i dajcie listę gości.

Wybiegli. I znów przez krótką chwilę cesarz był sam. Otarł czoło. Teraz znów będą mówić o kolejnym dziwnym postępku cesarza- tyrana. Niech mówią. Niech mówią. Nie wiedzieli. Nie mogli wiedzieć. Wiele lat temu Michał Szkot przepowiedział mu, że umrze sub flore. Pod kwiatami. Nie wyczytał tego w gwiazdach… odkrył to w inny sposób, przez nekromancję. Tylko umarli wiedzieli o śmierci. Kazał Szkotowi przysiąc, że dochowa tajemnicy, a on był typem człowieka, który dotrzymuje przysiąg… oczywiście tych złożonych na wszystkie magiczne moce, na Hermesa Trismegistosa i Asztarot i Asmodeusza i samego Tetragrammatona. Teraz Szkot nie żył, a rozmawiał tylko z jednym człowiekiem: astrologiem Bonattim, który sam był wtedy gorliwym uczniem kabały w Toledo. Bonatti potwierdził przepowiednię. A odkąd cesarz dowiedział się o tym, jego noga nigdy nie postała we Florencji i nic nie skłoniłoby go do wejścia do tego miasta. To mogło oznaczać Florencję. Ale mogło być również rozumiane dosłownie. Co za diabeł z czeluści piekielnych natchnął tego durnia, by umieścił róże na baldachimie? A może to naprawdę był jego własny pomysł? Niedługo się dowie. Ale od dzisiaj będzie ostrożny. Trzeba wydać rozkazy, że nie wolno używać kwiatów do dekoracji, kiedy on wchodzi do miasta, pałacu lub zamku. Nie pomyślał o tym wcześniej. Ale pomyślał teraz.

Usiadł na tronie. „Los, przeznaczenie, Ananke, jakkolwiek się nazywasz, jeszcze cię oszukamy. Mamy dopiero pięćdziesiąt lat. Pożyjemy następnych dwadzieścia, trzydzieści albo więcej. A kto wie… jeśli będziemy unikać Florencji, śmiercionośnych kwiatów nad głową i trzymać klątwę z dala od siebie… kto wie, czy życie w ogóle się skończy? Kapłan Jan, władca ze Wschodu, wysłał mu w szmaragdowej butelce eliksir, który miał być samym eliksirem życia, zapewniającym nieśmiertelność. Dał kroplę gołębiowi… to przecież mogła być trucizna. Ale gołąb żył. Wziął sztylet i przeciął nim gardło gołębia i ten umarł, mimo eliksiru. Ale może tylko człowiek mógł przez to stać się nieśmiertelny. Jednakże… nikt nie powiedział, że zapewniał on również wieczną młodość, a żyć jako pomarszczony wrak, łysy i bezzębny… nie. Trzeba być ostrożnym z magicznymi prezentami. „Sub flore. Jeszcze nie, losie. Jeszcze nie. Jeszcze długo nie”.

Wchodzili teraz, błyszcząc od złota i drogocennych kamieni, i formując półokrąg, który wskazywały im piki gwardzistów.

Ktoś podał cesarzowi listę gości. Zaczął ją przeglądać, gdy jeden z urzędników przerwał mu, szepcząc, że bity mężczyzna wyznał, iż zapłacono mu, by umieścił kwiaty na baldachimie.

– Kto? – zapytał szybko cesarz.

Urzędnik był nieco zakłopotany.

– Powiedział: „Kogokolwiek najłaskawszy cesarz sobie życzy, wasza wysokość”. Potem zemdlał. Do tej pory nie odzyskał przytomności.

– Odeślij go do domu – rzekł Fryderyk ze znużeniem. – Nie chcę go już więcej widzieć. – To nie był dobry dzień. Najpierw list Babenberga, potem to. Co będzie następne?

Podesta Parmy, Teobaldo Francesco, pulchny, żywy i uległy, nadskakiwał mu; dobrze, wiemy, że robiłeś, co mogłeś, by godnie nas przyjąć w swoim pięknym mieście; hrabina Akwinu i jej rodzina… zaczekaj, podesto: będziemy wydawać przyjęcie weselne, zobaczysz, że jest pięknie urządzone; dla hrabiny wstaniemy, zejdziemy ze stopni i ucałujemy ją w policzek. Zestarzała się, popatrz na te zmarszczki, ale w końcu kobiety starzeją się dużo szybciej. Hrabia Landulf i hrabia Reginald, hrabianka Adelazja, dosyć ładna, i hrabianka Teodora, w rzeczy samej bardzo ładna; San Severino to doceni, w każdym razie powinien; co tam szepcze hrabina, prywatna audiencja; co się stało; dlaczego nie teraz? Wielka szkoda, że nie ma jeszcze pana młodego, ma dłuższą drogę do przebycia, ale może się tu zjawić lada moment…

Czy nieodwołalne? Zapowiedział właśnie to małżeństwo, na pewno go słyszała? Jest jego wyraźnym życzeniem; wiedziała o tym. Żadnych przeszkód, ma nadzieję? Młoda hrabianka Teodora jest wolna, prawda?

– Wolna, ale dla życzenia wyrażonego przez cesarza – powiedziała hrabina. – Całkowicie wolna, jeśli powiesz słowo, mój suzerenie. Nie chce wychodzić za mąż.

Fryderyk zmarszczył brwi, ale tylko na chwilę.

– Twoja córka będzie musiała się nauczyć słodyczy uległości, jak powinna każda kobieta. Nie przyjmę żadnych sprzeciwów czy zastrzeżeń, droga przyjaciółko. Nie chcę już o tym słyszeć. Ale zapewniam cię…

Przerwał. W drzwiach ukazał się herold, a za jego barwnym płaszczem widać było sylwetki dwóch mężczyzn w zabrudzonych podróżnych ubraniach.

– Wejdźcie przyjaciele – zawołał Fryderyk. – Odejdź, heroldzie. Tych dwóch nie trzeba zapowiadać.

Oczy miał spragnione wieści. Della Vigna i Tadeusz z Suessy, nareszcie, po długim czasie.

– Podejdźcie tutaj.

Hrabina z Akwinu skłoniła się ceremonialnie, zaciskając usta, i wycofała; Landulf, Reginald, Adelazja i Teodora poszli za jej przykładem.

Wszyscy w pokoju znali dwóch mężczyzn, którzy podchodzili teraz do cesarza: Della Vigna, wielki, czarnobrody, z głęboko osadzonymi czarnymi oczami, i Tadeusz z Suessy, szczupły i elegancki, z twarzą inteligentnej fretki. Wszyscy rozumieli, że ich wieści były najwyższej wagi… tak wielkiej, że nawet nie uznali za stosowne, by zmienić ubrania, zanim pokażą się cesarzowi. Ich twarze nie wyrażały niczego; były jak maski.

Fryderyk przejrzał ich. Zanim padło jedno słowo, zanim doszli do końca półokręgu wokół tronu, wiedział, że list Babenberga i kwiaty na baldachimie były tylko zwiastunami nieszczęścia, które właśnie nadeszło. Jego umysł rozważał wszystkie możliwości… a było ich wiele. Zmobilizował całą wolę na przyjęcie ciosu.

– Witam was – powiedział głośno. – Od razu przejdźcie do rzeczy.

I zobaczył po ich reakcji, że nowina była najgorszą z możliwych. Żadna ukryta fala strachu nie mrowiła go w kościach; nie czuł nic z tego dziwnego, dręczącego pragnienia, by się poddać, tak częstego u ludzi, kiedy wiedzą, że wybiła ich decydująca godzina. Było tylko wielkie natężenie woli i ciągła mistrzowska praca umysłu. Z wypracowaną swobodą wszedł na podwyższenie i usiadł na tronie.

– Panie Świata – rzekł uroczyście Della Vigna – prosimy, byś pozwolił nam z tobą pomówić na osobności.

– Będziecie mówić tutaj – rzekł Fryderyk. – I teraz. Nie ma niczego, co chcielibyśmy ukryć przed naszymi wiernymi przyjaciółmi i poddanymi. – Zawsze pociągał go dramatyzm, ale nie był to główny powód. Teraz pomyślał, że zna istotę tego, co tych dwóch posłańców miało do powiedzenia, ale ludzie tutaj nie. Niech usłyszą wszystko w jego obecności. W ten sposób mógł nie tylko badać ich reakcje, ale również pokierować ich umysłami, zamiast pozwolić, by rozważali to sami.

– Co więcej – rzekł Fryderyk – niczego nie wolno wam pominąć… Zaczynaj, Della Vigna.

I Della Vigna zaczął, początkowo z wahaniem, potem coraz szybciej.

– Mieliśmy rozkazy, by starać się odnowić pokój z jego świątobliwością papieżem; mieliśmy go prosić, by wrócił do Rzymu i ponownie zajął tron świętego Piotra, wolny i nienagabywany, i nie szczędzić wysiłków, by doprowadzić do pomyślnego zakończenia naszej misji. Ale kiedy przybyliśmy do Lyonu, papież był niedostępny. Nie przyjął nas. Odmówił nawet spotkania z przyjaciółmi, którzy próbowali mediacji. Młody prałat posunął się do tego, by powiedzieć jednemu z tych przyjaciół, że papież dowiedział się wystarczająco dużo od cesarza i teraz na odmianę cesarz dostanie wiadomość od papieża.

„To prawdopodobnie kłamstwo”, pomyślał Fryderyk. „Inaczej wymieniłby imię prałata. Wykorzystuje naszą sprawę”.

– Musieliśmy czekać na rozpoczęcie soboru powszechnego – ciągnął Della Vigna. – Było, oczywiście, wiele plotek, ale nie dotarliśmy do konkretnej i miarodajnej informacji. Przybyli biskupi z Hiszpanii, Francji i Brytanii; brakowało wszystkich z Włoch i Węgier i większości z Niemiec. Dlatego sobór miał tylko jakichś stu pięćdziesięciu uczestników. Poinformowano nas jednak, że jego decyzje są ważne. W ostatni dzień, siedemnastego lipca, poproszono nas, byśmy przyszli do katedry w Lyonie wysłuchać, co postanowiono. Dotąd wiedzieliśmy tylko, że przyszedł list od kardynała Rainera z Viterbo i długo nad nim dyskutowano. W liście kardynał oskarżył cesarza o bluźnierstwa przeciw Bogu, o zabicie własnych małżonek przez otrucie, kiedy się nimi znudził, o odpowiedzialność za śmierć papieża Grzegorza IX, przez skracanie jego życia ciągłymi prześladowaniami i terrorem oraz o inne niezliczone zbrodnie i występki. W liście tym porównano cesarza do Heroda, Nerona i Juliana Apostaty.

Przez zgromadzenie przeszedł głęboki jęk.

Fryderyk, lodowato spokojny, wodził wzrokiem od jednej przestraszonej twarzy do drugiej.

– Udało nam się porozmawiać z kilkoma biskupami przed siedemnastym lipca – powiedział Della Vigna. – Ale nie odpowiedzieli na żadne z naszych pytań. Zadali nam ich jednak wiele, w różnych sprawach. Na przykład, czy sam cesarz dał rozkaz ataku na Viterbo na dwa dni przed cofnięciem ekskomuniki; czy prawdą jest, że trzyma w swojej świcie muzułmańskie tancerki lekkich obyczajów i czy ma zwyczaj bluźnić przeciw Chrystusowi i sakramentom Jego Kościoła. Zadano nam również wiele pytań dotyczących muzułmańskiej kolonii w Lucerze. Odpowiedzieliśmy na wszystkie zgodnie z naszą wiedzą i prawdą.

– Oczywiście – rzekł cesarz, wzruszając ramionami.

– Kiedy siedemnastego lipca wprowadzono nas do katedry, zobaczyliśmy cały intronizowany tam sobór powszechny w uroczystych szatach. Przed papieżem i każdym z biskupów umieszczono płonącą pochodnię. Były modlitwy i śpiewy. Potem papież sam przeczytał dekret, którego słuchaliśmy z narastającym żalem i gniewem. Stwierdzał on, że cesarz, nasz august suweren, winny był krzywoprzysięstwa i zerwania pokoju przez swój atak na Viterbo. Że winny był świętokradztwa, które popełnił atakując statkami swej floty statki wiozące biskupów i prałatów, w wyniku czego wiele z nich zatopiono, a wielu wysokich dostojników Kościoła utonęło, inni zaś zostali pojmani i osadzeni w cesarskich więzieniach.

– Żałować należy, że nie wszyscy utonęli – odrzekł spokojnie Fryderyk.

– Oskarżono również cesarza o herezję na wiele sposobów i w wielu aspektach. Stwierdzono, że przyjął wiele zwyczajów niegodnych chrześcijańskiego księcia i wywodzących się z krajów islamskich, takich jak strzeżenie małżonek przez eunuchów i ogłoszenie Mahometa prorokiem w samym sercu Włoch i nawet w samej świątyni Chrystusowej w Jerozolimie. Oskarżono go o skrytobójstwo niewinnych ludzi, o celebrowanie świętych misteriów podczas ekskomuniki, o niszczenie Kościoła. Stwierdzono, że cesarz nigdy w czasie całego swego panowania nie zbudował kościoła, kaplicy ani klasztoru; a budował meczety dla Saracenów w Lucerze i trzymał harem jak muzułmanin, całkowicie gardząc zasadami moralnymi i obyczajami katolickiego księcia; a także, iż nie zbudował żadnego szpitala ani pobożnego przybytku…

Piero Della Vigna zrobił krótką pauzę, pocierając palcami gardło, jak gdyby to, co musiał teraz powiedzieć, nie chciało przez nie przejść.

– Mój cesarz kazał mi złożyć pełną relację – rzekł w końcu. – Było to dla mnie wystarczająco trudne do tej pory, a teraz staje się nie do zniesienia. Obecny tu przyjaciel Tadeusz szlochał i bił się w piersi, będąc tego świadkiem, a ja przeklinałem; mogę powiedzieć, że nasze uczucia były dokładnie takie same. Papież stwierdził, że przytoczone zbrodnie i występki mojego łaskawego suwerena są dowiedzione i przeszedł do odczytania dekretu o detronizacji. Cesarski tron, powiedział, jest teraz pusty…

Tym razem nie było jęków ani protestów. Zgromadzeni zamarli ze zgrozy.

Jasne oczy Fryderyka, które nigdy nie mrugały, fosforyzowały teraz jak u wilka w nocy. Jego długie, muskularne ręce ścisnęły poręcze tronu, jak gdyby dla sprawdzenia, czy jeszcze tam są.

– Wtedy papież zgasił pochodnię przed sobą – ciągnął Della Vigna – a wszyscy biskupi poszli za jego przykładem. Wyglądało to jak magiczna ceremonia próbująca wysączyć życie z mego czcigodnego pana. Nie mogliśmy tego dłużej znieść i opuściliśmy katedrę i miasto Lyon, by wrócić tutaj jak najszybciej.

Pochylił głowę. Wielu ludzi teraz płakało; nikt nie odważył się spojrzeć na swego sąsiada; jedni przeklinali; inni modlili się cicho lub głośno.

Fryderyk podniósł rękę.

– Skarbnik przyniesie nasze korony na salę – rozkazał drżącym głosem.

Każdy śmiertelnik miał granice samokontroli; wiadomość Della Vigni je przekroczyła. Fryderyk zapomniał przyjrzeć się reakcjom innych. Zamiast tego wsłuchał się w samego siebie. Jeszcze raz, jak często bywało przedtem, zobaczył siebie, szczupłego małego chłopca, podniesionego do królewskiej godności i cesarskiej korony potężną ręką Innocentego III; papież podniósł go, a teraz inny papież próbował go usunąć. A cała zawzięta walka z papiestwem – z Innocentym III, z Grzegorzem IX, a teraz Innocentym IV – miała u swych korzeni wstręt do zawdzięczania czegokolwiek komuś innemu niż on sam. Jak gdyby ci aroganccy księża nie byli po prostu narzędziami przeznaczenia, jak gdyby Innocenty III nie urodził się, by pomóc największemu władcy stulecia, największemu władcy od czasów Augusta i Justyniana, w objęciu tronu, który mu się należał. Nie on, ale Innocenty IV był heretykiem, jeżeli myślał, że może usunąć cesarza.

Wnieśli korony. Dwaj paziowie nieśli koronę króla Sycylii; dwaj następni starą żelazną koronę królów Lombardii; a dwaj koronę cesarską, błyszcząca od bezcennych klejnotów i tak wielką, że nie pasowałaby na głowę zwykłego śmiertelnika… musiała być trzymana nad głową cesarza jak niegdyś diadem Jowisza.

Fryderyk wziął w ręce korony Sycylii i Lombardii, a koronę cesarską trzymano mu nad głową.

– Widzicie, moi dobrzy ludzie – powiedział dźwięcznym głosem – wciąż trzymam to, co jest moje mocą prawa. A tego prawa nie pozbawi nas żaden człowiek. Ale oni zranili nasze serce, a tego nie zapomnimy. Chwycimy za miecz zemsty; a nienawiść, która nas zżera, może zostać ugaszona tylko przez całkowite unicestwienie naszych wrogów, gdziekolwiek są. Dość długo byliśmy kowadłem; teraz będziemy młotem, i jako młot Boży, jako bicz Boży zostaniemy zapamiętani przez historię… tak jak wcześniej Attyla. – Przez całe życie nienawiść i zemsta były dla niego cnotami. A teatralność jego słów i gestów wzbudzała lęk poprzez stojącą za nimi siłę.

Fryderyk wstał i zszedł ze stopni.

– Wyjeżdżamy z naszego poczciwego miasta Parmy jeszcze dzisiaj – powiedział. – Może nie być więcej audiencji – nadszedł czas na działanie. – Jego wzrok spoczął na hrabinie z Akwinu; z jej twarzy odpłynęła cała krew, a w oczach miała łzy. – Żałujemy, że nie możemy być obecni na ślubie – powiedział. – Będzie nas reprezentował podesta Parmy. Ślub odbędzie się nie później niż w dzień po przybyciu pana młodego. Francesco, jesteś za to odpowiedzialny. Hrabio Brandensteinie!

Potężny Niemiec wystąpił naprzód.

– Tak, mój cesarzu?

– Zostawiamy pod waszą komendą garnizon w Parmie. Chcemy, byś również był obecny na ślubie. Ani słowa, piękna kuzynko z Akwinu. Najwyższy czas, by nasze życzenia były wszędzie respektowane. Dopilnujemy, żeby były.

Minął szybkim krokiem pochylone głowy i grzbiety, i znikł.

Wrażenie z ostatniej pół godziny było tak wstrząsające, że zgromadzenie rozeszło się bez szmeru. Wszyscy spieszyli się do domu, by nie dopuścić do dyskusji, w której prawie niemożliwe byłoby uniknięcie swego rodzaju zdrady stanu.

Landulf i Reginald odprowadzili matkę i siostry do skrzydła, w którym zakwaterowano gości cesarza zgodnie z ich stanem i pozycją. Hrabina szła z trudem, Teodora i Adelazja musiały ją podtrzymywać. Nie potrafiła ubrać myśli w słowa, ale czuła, że pierwsza wielka miłość jej życia zmieniła się w demona. Cały jej świat rozpadł się na kawałki. Czuła się wyczerpana i chora. Gdy tylko doszły do pokoju, położyła się do łóżka.

Eugenia biegała niespokojnie z wodą, octem i solami trzeźwiącymi. Potem musieli wezwać lekarza. Zbadał puls i bicie serca, pokręcił głową, wypowiedział długie łacińskie nazwy i zapisał lekarstwo, które Eugenia miała przynieść z najbliższej apteki.

Kiedy wyszła, hrabina zawołała:

– Teodoro!

– Tak, matko. Jestem.

– Miałaś rację, Teodoro. Nie jesteśmy szlachciankami. Jesteśmy bezradnymi niewolnicami bez żadnych praw. My…

– Cicho, matko. Nie możesz się tak denerwować.

– Nadszedł dzień, w którym muszę powiedzieć mojemu dziecku, że nie mogę go ochronić…

– Spróbuj usnąć, droga matko – porozmawiamy o tym jutro.

Ale prosiła przez następne pół godziny, zanim Eugenia wróciła z lekarstwem, które hrabina wypiła w szklance korzennego wina. Wkrótce potem zasnęła.

Teodora wyszła na palcach. Przystanęła przez chwilę w dziwnym, wielkim zamku, który wydawał się oddychać wrogością. Widziała mijające ją gromady służących, objuczonych torbami, pudłami i skrzyniami. Cesarz wyjeżdżał – a one zostawały, niemal na prawach więźniów. Bezradne niewolnice bez żadnych praw…

– Pani…

To był sir Piers, wyprostowany i bardzo spokojny. Nie rozmawiał z nią więcej, niż było absolutnie konieczne, od pamiętnego wieczoru w Rocca Secca – potem już nigdy nie byli razem sami.

– Pani, wiem, co się stało. Słyszałem. Proszę być spokojną – nie będzie pani zmuszona do niczego wbrew swojej woli. Przynajmniej dopóki ja żyję.

To nie był język właściwy dla rycerza domu. To był język, jakiego w tej chwili potrzebowała.

Jeszcze raz, tak jak ostatniego wieczoru, zobaczyła na jego twarzy milczącą, ponurą determinację.

„On jest jak skała” – pomyślała. Wyciągnęła rękę.

– Jesteś prawdziwie moim rycerzem – powiedziała. – Jeżeli kiedykolwiek wyjdę za mąż – modlę się, by mój mąż był człowiekiem twojej odwagi i poświęcenia.

– Nie mogłaś dać mi lepszego słowa na drogę – odrzekł Piers schrypniętym głosem. – Spróbuję na to zasłużyć. Niech Bóg cię błogosławi, pani.

Odszedł cicho, tak jak przyszedł.

Przez długi czas stała bez ruchu, patrząc w kierunku, w którym odszedł, nieświadoma wszystkiego wokół niej. Nagle na jej pięknym czole pojawiła się mała zmarszczka.

– Nie bądź głupia, Teodoro z Akwinu – powiedziała surowo.

Jej ton zaskakująco przypominał głos jej matki.

cdn.

Louis de Wohl

Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Łagodne światło.