“Na polu chwały” Henryka Sienkiewicza. Debiut serii “Magna carta”

Kiedy 20 października 1905 roku „Biesiada literacka” drukowała ostatni odcinek “Na polu chwały” Henryk Sienkiewicz w liście do swego amerykańskiego tłumacza Jeremiasza Curtina prosi aby raczej nie tłumaczył tej książki na angielski:

„Ponieważ powieść ta pisana była w okresie wojny japońskiej – a więc w warunkach nie sprzyjających skupieniu myśli – nie posiada ona tej wartości co moje poprzednie utwory. Dlatego też wolałbym, żeby ta powieść wcale nie była tłumaczona. Poza tym jest to tylko pierwsza część zamierzonej trylogii. Wątpię jednak, czy następne części zostaną kiedykolwiek napisane i jest rzeczą bardzo prawdopodobną, że w mojej kolejnej powieści zajmę się czymś zupełnie innym”.

Jednak w liście, który mógł być „sprawdzony” przez carską Ochranę autor nie mógł pisać o bardziej bezpośrednich źródłach niepokoju. Sromotnie przegrana wojna ze znacznie słabszą Japonią (luty 1904 – wrzesień 1905) obnażyła katastrofalny stan państwa rosyjskiego, niewydolność systemu władzy, korupcję i złodziejstwo na wszystkich możliwych szczeblach. Co gorsza, wojna wywołała rewolucję w Rosji i w Królestwie Polskim. W manifestacjach ginęło i było rannych nawet po kilkaset osób, każdego tygodnia z rąk socjalistycznych bojowców ginęło czterdzieści, pięćdziesiąt osób (w absolutnej większości Polaków), strajki doprowadzały do nędzy rodziny setek tysięcy robotników. Kilka lat później Prus i Sienkiewicz opisali ten straszny czas w bardzo antysocjalistycznych powieściach Dzieci (1908) i Wiry (1910). O tym wszystkim nie mógł pisać w zagranicznej korespondencji.

Sienkiewicz nie mógł się również przyznać do autorstwa Listu otwartego Polaka do Ministra rosyjskiego, który wydrukowano anonimowo we Lwowie w 1904 roku. Kończąc pisanie Na polu chwały odpowiedział także na ogólnoświatową ankietę francuskiej prasy Co myślę o Niemczech. Zbiór pism politycznych z lat 1895–1916 zajmuje całkiem pokaźny tom, a zawarte w nim demaskatorskie analizy tak polityki Rosji i Prus, jak i rozgrywek krajowych politykierów nie miały wiele wspólnego z pracą artystyczną, aczkolwiek pełne były publicystycznej finezji i politycznej przenikliwości. Z oczywistych względów antypruska publicystyka nie przeszkadzała mistrzowi w tworzeniu poprzedniej powieści czyli Krzyżaków (1897–1900) a i lata te mimo wszystko były znacznie spokojniejsze. Zaczynając pracę nad nową trylogią nie podejrzewał, jakie burze zbierają się nad Polską.

Trzeba jednak przypomnieć, że nad głową pisarza przetaczała się wówczas prywatna nawałnica: kampania pretensji, pogardy i nienawiści, jaką zapoczątkował w 1903 roku Stanisław Brzozowski po tym jak Sienkiewicz podsumował repertuar warszawskich teatrów określeniem: „ruja i porubstwo”. Szczytem ataków były Sienkiewicziana. Szkice do obrazu autorstwa Wacława Nałkowskiego (1904).

Oto w jakich warunkach powstawało Na polu chwały. Świetny pretekst do zarzucenia projektu nowej trylogii przyszedł do Sienkiewicza dokładnie pięćdziesiąt dni później, gdy przyznano mu nagrodę Nobla za „wybitne osiągnięcia w dziedzinie eposu” i – jak podkreślił jeden z jurorów – „rzadko spotykany geniusz, który wcielił w siebie ducha narodu”. Lewicowa nagonka zakończyła się, ale… rozpoczęła się gehenna przyjęć, akademii, wywiadów, toastów i… żądań od setek wszelkich jałmużników i żebraków, którzy przymuszali „bogacza” Sienkiewicza do podzielenia się fortuną…

W zamyśle cyklu powieści z czasów króla Jana III Sobieskiego Sienkiewicz nie chciał już konfrontować Polaków z wrogami zewnętrznymi, jak to miało miejsce w poprzednich powieściach historycznych. Tym razem zależało mu na tym, żeby Polacy spokojnie i wnikliwie spojrzeli na samych siebie, na swe wady i na swe narodowe powołanie. Perypetie poszczególnych bohaterów nie są tu już tak ważne jak w Trylogii czy w Krzyżakach. Trudno nawet mówić o głównym bohaterze tej powieści. Krytycy zgodnie przyznają, że jest to zbiorowy portret Polaków.

Jakie są powody, dla których dziś warto sięgnąć po tę książkę?

Pierwszy, to świetne nawiązanie do Trylogii: Jacek Taczewski i ksiądz Woynowski przywędrowali tu wprost z tamtej opowieści: „Gdy po śmierci ojca, któren umarł z zarazy, młodzieńczyk pozostał sam na świecie, bez bliskich krewnych, bez mienia, na kilku chłopach w Wyrąbkach, staruszek otoczył go tkliwą opieką. Majątku dać mu nie mógł, bo mając duszę anielską, rozdawał biednym wszystko, co mu uboga parafia przynosiła, ale jednakże skrycie mu pomagał, a przy tym pilnował go, uczył – i to nie tylko na książce, ale i sztuki rycerskiej. Był to bowiem swego czasu zawołany żołnierz, jeden z przyjaciół i komilitonów sławnego Wołodyjowskiego, i czarniecczyk, który całą wojnę szwedzką odbył i dopiero po jej ukończeniu przywdział, wskutek pewnej okropnej przygody, suknię kapłańską. Pokochawszy Jacka cenił w nim nie tylko potomka znamienitego rycerskiego rodu, ale i duszę szlachetną i smutną, taką jak była jego własna. Więc bolał i nad jego niezmiernym ubóstwem, i nad jego nieszczęsną miłością, z powodu której młodzian zamiast szukać sławy i chleba na szerokim świecie marniał w zapadłym wyczółku, prowadząc na wpół chłopskie życie” (rozdział piąty).

Dodajmy, że Jacek pojawia się na scenie dosłownie jak sam d’Artagnan: szaleńczo odważny, rozpaczliwie i aż komicznie biedny: magierka pamiętająca czasy Batorego, żółte szwedzkie buty, potem i kapelusz z potopu (rozdział drugi) a „przy tym był młody, odważny, urodziwy, smutny (co często niewieście serca porusza)” (rozdział szósty) – iście młodopolsko dopełnia autor portret młodzieńca. Taczewski dosłownie jest dziedzicem bezpotomnie zmarłego przed dziesięciu laty pułkownika Wołodyjowskiego, którego wieki skarb – mistrzowski cios Pana Michała (mylący pod zastawę z uskoczeniem w bok i z młyńca przez policzek) przekazał mu ks. Woynowski. Sam ksiądz jest zupełnie jak św. Franciszek: wielki pacyfista a jednocześnie namiętny miłośnik wojen. Opisy jego porannych pacierzy (rozdział piąty), bitwy-modlitwy (rozdział dwudziesty ósmy) czy kazania o niebianach patrzących na naszych rycerzy (rozdział piętnasty) to piękne i aktualne obrazy Kościoła walczącego.

Drugi wielki walor Na polu chwały to humor. Powieść aż skrzy się staropolskimi anegdotami zaczerpniętymi z kronik i opowieści rodzinnych. Wiele z nich to prawdziwe „krzywe zwierciadła”, w których widzimy własną śmieszność i wady. Dowiemy się na przykład czy większym cudem Stwórcy jest Słońce czy Księżyc i dlaczego wilcy i Turcy modlą się do Księżyca (rozdział dwudziesty trzeci), jak też czy większym szlachcicem jest święty Piotr czy też święty Józef (rozdział trzeci),

Jednak najważniejszym tematem w Na polu chwały jest kształtowanie się, a raczej ciężka praca nad tworzeniem nowoczesnego narodu polskiego. Co zrobić, aby potomkowie dawnej szlachty zrozumieli konieczność „uszlachcenia” wszystkich, którzy swą pracą, mądrością i odwagą już udowodnili, że kochają Ojczyznę nie mniej niż „dobrze urodzeni panowie”. Autor, sam szlachcic z udokumentowanym rodowodem, pokazuje jasno, że teraz wielu ze szlachty (nie tylko zabawni bracia Bukojemscy) takiego uszlachcenia sami pilnie potrzebują!

Chcąc budować naród Sienkiewicz z jednej strony pokazuje czytelnikom niezastąpioną rolę „nowych ludzi”, czyli w bólach rodzącej się burżuazji, dziś zwanej klasą średnią, z drugiej wielokrotnie wychwala polskich chłopów, bez których nie wygramy żadnej wojny, co już wcześniej robił w Potopie. W niepewnych czasach warto pamiętać, że: „Hojnie nas Pan Jezus co do tego obdarzył, a nawet nie tylko szlachtę, ale i chłopów. A na przykład nasze łanowe piechoty? Jak spluną w garści, a pójdą z muszkietami naprzód, to im i najtęższe janczary nie dostoją. Widzieliśmy to obaj nieraz” (rozdział dwudziesty ósmy).

A opis naszych „smoków” to jednocześnie podpowiedź jak wychowywać młodzież wiejską i robotniczą: „Służył w dragonach po większej części lud prosty, ale do konia od dziecka zaprawny, ćwiczony w różnych bojach, w ogniu uporczywy, wręcz mniej od szlachty straszny, ale karny i na trudy wojenne najwytrzymalszy” (rozdział trzydziesty czwarty).

Pojawia się w powieści również nieszczęsna „ruja i porubstwo”. Na polu chwały jest też „erotycznym thrillerem” dramatycznie nawiązującym do biblijnej opowieści o przewrotnych, pełnych chuci starcach, których zdrożne pożądania wiodą do potępienia (por. Dn 13). Częścią tego horroru jest opis śmierci jednego ze starców, jak też świetny opis „rewolucji”, kiedy pełen strachu i nienawiści lud wraz ze śmiercią pana doświadcza „ulgi, radości i bezkarnej swawoli” (rozdział szesnasty).

Zabierając się do lektury „Sienkiewicza mniej znanego” nie zważajmy zbytnio na krytyczną ocenę, jaką samemu sobie wystawił autor. Być może był przekonany, że gdyby nie zewnętrze okoliczności, to ten „Polaków portret własny” wyszedł by mu znacznie lepiej. Możliwe także, iż w liście do tłumacza autor po prostu pokornie asekurował się wiedząc jak bardzo powieść nie podobała się rodakom A. D. 1905. Jestem jednak przekonany, że czytając bez uprzedzeń nikt z czytelników nie pożałuje czasu poświęconego na tę lekturę.

Ks. dr Andrzej Bielat OP

Książkę możesz kupić tutaj.