Jakobini. Rozdział ósmy

Ci „patrioci”, z których ani jeden nie miał wyobrażenia o sztuce rządzenia ludźmi, nigdy nie patrzył z wysokości wielkiego talentu, wielkiego urzędu administracyjnego, wielkiego majątku, lub długoletniego doświadczenia na człowieka i jego słabości, na państwo i jego potrzeby, których całą mądrość stanowiła znajomość paragrafów prawa, kilku autorów klasycznych czytanych powierzchownie w szkole i doktryny Jana Jakuba Rousseau i Mably’ego, którzy kształcili się na polityków w jakobińskich klubach prowincjonalnych, ociekających jadem stronniczej nienawiści i nie mieli dotąd ani czasu, ani sposobności do przystosowania swoich teorii, swoich mrzonek, do życia, do rzeczywistości, byli bowiem zbyt młodzi – ci nowicjusze polityczni, frazeolodzy klubowi, przybyli do Paryża, aby dokonać niezwykłego dzieła ukojenia Francji po konwulsjach przewrotu.

Nie sprostał temu olbrzymiemu dziełu kwiat oświeconej Francji osiemnastego stulecia zasiadający w pierwszym Zgromadzeniu Narodowym, a oni, żaczkowie polityczni, śmiało zbliżali się do wieży Babel anarchii, przekonani, że podołają zadaniu tytanów, że stworzą tak doskonałą formę rządu, jakiej dotąd świat nie widział.

Wszyscy zdejmowali kapelusze przed bandą Saule’a, serdecznie witali się z zuchwałymi drabami, na samym wstępie działalności poselskiej usiłowali sobie zjednać życzliwość, oklaski „narodu”, swojego „suwerena”.

Nie wszędzie jednak zwyciężyli jakobini. Około stu okręgów wyborczych odparło gwałty skrajnych wywrotowców, nie pozwoliło sobie narzucić ich kandydatów, posłało do sejmu umiarkowanych zwolenników monarchii konstytucyjnej zbudowanej przez Zgromadzenie Narodowe. Ale i pośród moderantów nie było ani notablów, ani wielkich talentów, nie było Mirabeau’ów, Cazalesów (1), Maurych (2), Duportów, Lamethów. Jedyny Mateusz Dumas (3), marszałek polny, stary żołnierz i człowiek rozumny, odcinał się od szarzyzny posłów umiarkowanych dobrą głową i szanowanym w kraju nazwiskiem.

Zajechał on właśnie przed Manège fiakrem w towarzystwie swoich kolegów i przyjaciół Girardina (4), Vaublanca (5) i Jaucourta (6).

– Głośne niezadowolenie, sykanie! – zakomenderował Saule.

– Nie chcemy arystokratów, nie chcemy czarnych! – krzyknął obywatel Gouchon.

– Nie chcemy! – powtórzyła za nim cała banda. – Precz z moderantami, precz z czarnymi!

– Arystokraci na latarnię! – wyły obywatelki Théroigne z Méricourt.

Na moderantów posypały się zgniłe śliwki, gruszki, jabłka, policzkowały ich grube, obelżywe słowa, wśród wrzawy, sykań, gróźb spadł na nich cały słownik rynsztokowy.

Ogromnie podobała się ta zabawa Jakubowi.

– Śliczna służba – radował się, machając sękatym dębczakiem.

Tak się rozmachał, że wrzeszczał nawet jeszcze wtedy, kiedy „czarni” już weszli do sali. Tak się rozgrzał, że chciał na własną rękę, bez komendy pracować.

Bo oto ukazał się Grandjean, poseł perpiniański. Szedł sam, nie zwracając uwagi na klakierów. Nie raczył powitać nawet Saule’a.

Jego widok przypomniał Jakubowi Irenę, grubą Joannę i gniew pana Legranda. Żółć zalała mu serce. Jak do psa mówił do mnie ten pyszny dorobkiewicz, do mnie, do patrioty, z oprzątarką swatała mnie jego córunia; poczekajcie, oddam ja wam, zdrajcy… Już zgarnął z ziemi garść błota, aby obrzucić nim Grandjeana, kiedy w samą porę zatrzymał go Gouchon.

– Oszalałeś? To nasz, to przedstawiciel ludu – ostrzegł go. – Obywatel Saule przepędziłby cię na cztery wiatry. Słuchaj komendy, a nie rozporządzaj się sam, kiedyś głupi.

– Nie lubię tego eleganta – bronił się Jakub.

– To możesz mu gdzie na boku ładną czuprynę grzecznie, po naszemu, rozfryzować; będę przy tej zabawie, jeśli postawisz dobrą butelkę, albo przetrącić mu delikatnie jaką kostkę, pomogę ci, jeśli postawisz drugą butelkę, ale na służbie patriotycznej nie wyrywaj się z głupstwem.

Sala Manège wypełniła się, robiąc wrażenie dziedzińca szkolnego podczas pauzy. Na siedmiuset czterdziestu pięciu posłów sześciuset zachowywało się jak uczniowie używający swobody. Wszyscy mówili równocześnie, witali się, hałaśliwie się ze sobą zaznajamiali, gestykulowali rękami, całym ciałem. Wrzawę olbrzymiej karczmy powiększały głośne uwagi i chichoty klakierek, które pod wodzą Théroigne zajęły jedną z wielkich trybun przeznaczonych dla publiczności.

W trybunie dyplomatów siedział ambasador szwedzki, baron de Staël (7), z byłymi naczelnikami lewicy Zgromadzenia Narodowego, z Duportem, Lamethem i Barnavem.

Przedstawiciel Szwecji okiem dobrego obserwatora wodził po wrzaskliwej, rubasznie zachowującej się sali, przygotowując sobie materiał do raportu dla swojego dworu, i dziwił się, znał bowiem pierwsze zgromadzenie notablów Francji. I ono, niesione falami, prądami wielkich namiętności rewolucji, było dalekie od powagi parlamentu angielskiego, od czasu do czasu wybuchało gromami i płomieniem walki stronniczej, zwłaszcza, kiedy Mirabeau, Cazales lub Maury stali na mównicy, ale składało się mimo żywości dysput na stylowy obraz w wykwintnych ramach. Szwedzkiego męża stanu dziwiła głównie młodość wybrańców narodu. Siwych włosów i zmarszczek na czołach, pod oczami prawie nie było widać w sali. Większość posłów przekroczyła zaledwie trzydziestkę, a około stu dobiegało dopiero dwudziestego szóstego roku życia.

– Skąd Francja wzięła tylu prawodawców w tak młodym wieku? – odezwał się pan de Staël do Aleksandra Lametha.

– Z klubów prowincjonalnych, spomiędzy ich najgłośniejszych szczekaczy, którzy posiadają w całym majątku, oprócz ubrania, parasol i kalosze – odpowiedział hrabia Aleksander Lameth.

– Bardzo się obawiam o dalsze losy Francji, której ster dostał się w tak niedoświadczone ręce – mówił ambasador. – Panowie z pierwszego Zgromadzenia Narodowego popełniliście wielki błąd zrzekłszy się prawa do ponownych wyborów. Pozbawiliście w ten sposób Francję wszystkich lepszych sił politycznych, wytrawionych już w ogniu dwuletnich doświadczeń. Wielka szkoda, że nie wróciliście do Zgromadzenia Prawodawczego.

– Nie tylko ten jeden błąd popełniliśmy w namiętnym boju o wolność – odezwał się Adrian Duport. – Niósł nas wicher rewolucji, rzucał nas na mielizny i skały podwodne, co dopiero teraz, niestety, widzimy. Oby ci młodzi ludzie chcieli korzystać z naszego doświadczenia; oby chcieli zrozumieć, że naszej skołatanej ojczyźnie potrzeba już teraz tylko pokoju.

– Wątpię, czy ci młodzi prawodawcy zechcą skorzystać z doświadczenia panów. Młodość każdą pracę zawsze zaczyna od samego początku, wierząc, iż dopiero ona widzi i wcieli prawdę – zauważył ambasador.

W sali zamilkła karczemna wrzawa. Tylko lekki szmer, jakby brzęk olbrzymiego roju pszczół, unosił się nad ławkami.

Dwunastu najstarszych posłów, wybranych jako straż honorowa dla księgi konstytucji, zbliżało się do krzesła prezydenta. Poprzedzał ich archiwista Zgromadzenia, Camus (8), który niósł księgę, przycisnąwszy ją obu rękami do piersi, tak ostrożnie, w takim skupieniu, z takim namaszczeniem, jakby tulił do serca najświętszą ze wszystkich świętości. Szedł wolno ze oczami spuszczonymi.

– Narodzie francuski – zawołał jeden z posłów – obywatele Paryża, wspaniałomyślni Francuzi – spojrzał na trybuny, w których zajęła miejsce banda Saule’a z Bonjonem i Gouchonem – i wy, obywatelki cnotliwe, a uczone, które wnosicie do sanktuarium prawa, najsłodszy wpływ – ukłonił się w stronę trybuny, zajętej przez kokoty i przekupki Théroigne z Méricourt – oto rękojmia pokoju, jaką przedstawia wam Zgromadzenie Prawodawcze.

– Zaczynają tak samo, jak my zaczęliśmy, wielkimi, pustymi frazesami – zauważył Duport.

W trybunach dyplomatów i publiczności, niezostającej pod komendą jakobinów, odezwał się śmiech. Słuchaczy zabawił hołd oddany płatnym klakierom. Wówczas podniosły „cnotliwe i uczone obywatelki, które wnoszą do sanktuarium prawa najsłodszy wpływ”, taką wrzawę, a „obywatele Paryża, wspaniałomyślni Francuzi” wtórowali im z takim łoskotem, iż zdawało się, że ściany sali rozlecą się na strzępy.

– Za drzwi arystokratów, na latarnię zdrajców, hi, hi, hi, hu, hu, hu…

Prezydent dzwonił, posłowie umiarkowani sykali, trybuny trzeszczały pod stopami tupiących obywateli i obywatelek, tuman kurzu wzbił się pod powałę sali, rozwijając się szarym obłokiem nad głowami Zgromadzenia.

– W parlamencie angielskim wymieciono by tę hałastrę z trybuny – rzekł ambasador szwedzki.

– To skutki jednego z naszych błędów – mówił Aleksander Lameth. – W samych początkach rewolucji moglibyśmy byli ukrócić zuchwałość tej hałastry, uwiedzeni jednak frazesami Rousseau o królewskości ludu, nie chcieliśmy przyjąć regulaminu parlamentu angielskiego, obrażającego, według naszych pojęć, wolność i godność narodu, legalnego kontrolera działalności swoich wybrańców. Dopuściwszy kanalię do obrad sejmowych, zostawiliśmy naszym następcom niefortunne dziedzictwo. Nam, których powagę popierały wielkie talenty oratorskie, wielkie nazwiska, godności, urzędy i majątki, łatwiej było wziąć kanalię na łańcuch karności, aniżeli tym nowym ludziom, wywyższonym jedynie właśnie z łaski tej kanalii. Nie zazdroszczę im łaski dzikiego zwierzęcia. Wiem dziś z osobistego doświadczenia, jak ona wygląda. Wracam w tych dniach do służby wojskowej, na powrót obejmuję komendę mojego pułku, tu bowiem, w Paryżu, nie jestem pewny życia.

– Pan, panie hrabio, jeden z twórców rewolucji? – zapytał zdziwiony ambasador.

– Ja, panie baronie.

– Któż nastaje na pańskie życie?

– Patrioci, moi wychowańcy.

– Za co?

– Za to, że oprzytomniawszy, przestałem być wichrzycielem i burzycielem, że pragnę pokoju dla Francji.

– I oni mówią także o pokoju. – Pan de Staël wskazał lornetą nowych posłów.

– I myśmy tak samo mówili, zapewniali, a zachowywaliśmy się przez dwa lata jak huragan.

– Jaka szkoda, że zrzekliście się panowie prawa powtórnego wyboru – mówił zamyślony ambasador.

– W istocie, szkoda.

W sali posłowie składali przysięgę na konstytucję. Kolejno wchodzili na trybunę prezydenta i prawą ręką dotykając księgi, powtarzali przepisaną rotę. „Cnotliwe i uczone obywatelki” zabawiały się tymczasem głośnymi uwagami odnoszącymi się do nowych wybrańców narodu. Ładnych, przystojnych witały oklaskami, szpetnych drwinami, dowcipami ulicy, co za każdym razem wywoływało rakiety głośnego śmiechu.

Sparaliżowany na obydwie nogi, niesiony na krześle Couthon (9), roztkliwił ich czułe, słodkie serca.

– Biedny pokraka – żałowały go. – Niańki mu potrzeba. Która z was chce być jego niańką? Ma łagodne oczy barana i przyjemną gębę potulnego pantoflarza. Od czasu do czasu należy go pocieszyć słodkim buziakiem.

Trybuna „cnotliwych i uczonych obywatelek” trzęsła się ze śmiechu.

Couthon, adwokat z Clermont, który miał wkrótce zasłynąć jako jeden z najdrapieżniejszych, najkrwawszych terrorystów, jako najżarliwszy pomocnik Robespierre’a (10) i Saint-Justa (11), robił w istocie wrażenie niewinnego baranka. Jego czarne oczy spoglądały łagodnie, jego ładne usta życzliwie uśmiechały się do „cnotliwych i uczonych obywatelek”, które po swojemu litowały się nad jego kalectwem, nieszlachetnie drwiąc z jego niemocy. Patrząc na miękkie rysy jego twarzy, na dobrotliwy wyraz jego oczu i ust, nikt by nie przypuszczał, że pod tą maską łagodności kryje się dzikość tygrysa dławiciela.

Ceremoniał przysięgi skończył się.

Teraz posłowie rozpoczną niewątpliwie wielkie dzieło uspokojenia Francji po dwóch latach konwulsji rewolucyjnych, teraz oprą się na konstytucji, którą zaprzysięgli, którą wydobyli z archiwum i wnieśli do sali ze skupieniem, z namaszczeniem kapłana niosącego umierającemu ostatni wiatyk, teraz będą uczyli naród sforności (12) obywatelskiej i będą żądali od niego poszanowania tej konstytucji.

Tak nakazywała im uczciwość uczciwych ludzi, obowiązek poselski i miłość ojczyzny. Byli przecież właściwym rządem, najwyższymi stróżami prawa, konstytucja ograniczyła bowiem władzę króla tak zazdrośnie, iż pozbawiła ją wszelkiej siły. Jeśli oni nie uporządkują kraju, bezsilny, spętany król nie obroni, nie może obronić spokojnych obywateli przed swawolą i zbrodnią anarchii.

Francja pragnęła, łaknęła pokoju.

Ze wszystkich stron, z Toulonu i Marsylii, z Arles i Bayonne, z Blois i Nimes, z Tuluzy, Radeau, Lyonu i Awinionu, ze wszystkich departamentów napływały do Paryża wiadomości o niesłychanych gwałtach. Chłopi przestali płacić podatki, wstrzymali czynsze i dzierżawy właścicielom ziemskim, wycinali ich lasy, wybijali zwierzynę, wyławiali z jezior, ze stawów ryby, bo „majątek Francji należy do wszystkich wolnych obywateli”, mieszczanie wypędzali z miasta urzędników municypalnych, groźbą, piką, rusznicą kasowali wyroki sędziów; żołnierze wypowiadali posłuszeństwo oficerom, zabijali energiczniejszych dowódców.

Każdy robił co mu się żywnie podobało, bo „wolnemu obywatelowi wolno wszystko; nikt nie ma prawa rozkazywać mu, sądzić go, zmuszać do czegoś, czego on nie chce”.

Rozpasanie anarchii doszło do takiego zuchwalstwa, iż jedno miasto wypowiadało wojnę drugiemu jak w wiekach średnich. Cztery tysiące uzbrojonych marsylczyków, podburzonych przez klub jakobiński, napadło na Arles. A w łunie tego anarchistycznego pożaru, który ogarnął całą Francję, bandy złodziei, kłusowników, przemytników, rabusiów i morderców gospodarowały jak w zdobytym kraju.

A z ubogich nadmorskich i podgórskich wiosek, z małych miasteczek i przedmieść wielkich miast, z domków robotników i rzemieślników, do Zgromadzenia Prawodawczego wyciągały się ręce błagalne i skarżył się, płakał krzyk rozpaczy: „Chleba, chleba, chleba!”.

cdn.

Teodor Jeske-Choiński

(1) Jacques Antoine Marie de Cazalès (1758–1805) – francuski pisarz i konserwatywny polityk, umiarkowany rojalista, wybitny mówca, kontrrewolucjonista; odrzucał cywilną konstytucję duchowieństwa.

(2) Jean-Sifrein Maury (1746–1817) – francuski kardynał, arcybiskup i biskup Montefiascone, obrońca Kościoła; w roku 1789 reprezentant duchowieństwa w Stanach Generalnych.

(3) Mathieu Dumas (1753–1837) – francuski generał (marszałek polny osiemnastego stulecia odpowiada dzisiejszemu generałowi brygady); brał udział w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych, z której wrócił do Francji w stopniu majora, oraz we wszystkich wojnach napoleońskich.

(4) Louis Stanislas de Girardin (1762–1827) – francuski generał, prefekt i deputowany; pełen entuzjazmu zwolennik rewolucji.

(5) Vincent-Marie Viénot, hrabia de Vaublanc (1756–1845) – francuski polityk i pisarz, katolik o poglądach monarchistycznych; umiarkowany zwolennik przemian z roku 1789.

(6) Arnail François, markiz de Jaucourt, książę de l’Empire (1757–1852) – francuski arystokrata, wojskowy i polityk; zwolennik rewolucji, należał do klubu feuillantów.

(7) Baron Erik Magnus Staël von Holstein (1749–1802) – szwedzki ambasador we Francji; poślubił córkę francuskiego ministra finansów Jacques Neckera, pannę Anne Louise Germaine Necker, znaną potem jako pisarka Madame de Staël.

(8) Armand-Gaston Camus (1740–1804) – francuski rewolucjonista i adwokat; jeden z pierwszych prezydentów Zgromadzenia Narodowego i jego najbardziej płodny mówca; współtwórca konstytucji cywilnej kleru.

(9) Georges Auguste Couthon (1755–1794) – francuski polityk czasów rewolucji francuskiej, jakobin, mason; od wczesnej młodości miał sparaliżowane obie nogi i musiał poruszać się na specjalnym fotelu; zgilotynowany.

(10) Maximilien Marie Isidore de Robespierre (1758–1794) – francuski adwokat i mówca, członek Stanów Generalnych i Konstytuanty, jeden z czołowych przywódców rewolucji francuskiej, przywódca lewicowego klubu jakobinów; krwawy dyktator, fanatyk, ludobójca, mason; zgilotynowany.

(11) Antoine Louis Léon de Richebourg de Saint-Just, zwany Saint-Just (1767– 1794) – jeden z ważniejszych przywódców rewolucji francuskiej, bliski współpracownik Maksymiliana Robespierre’a; słynął z bezwzględnego terroru; zgilotynowany.

(12) Dawniej: subordynacji; zdyscyplinowania.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Teodora Jeske-Choińskiego Jakobini.