Jakobini. Rozdział dziewiąty

Nadzieje pokładane w matce-ziemi znów zawiodły jak przeszłego i zaprzeszłego roku, wyjałowione łono ziemi-rodzicielki przestało kwitnąć i wydawać pożywny owoc. Krocie bogatej szlachty i bogatych cudzoziemców, wypłoszone wrzawą rewolucji, opuściły Francję, uwożąc ze sobą pieniądze, a z pieniędzmi zarobek dla ubogich.

Francja wyciągała błagalne ręce do Zgromadzenia Prawodawczego: „Przywróćcie pokój nieszczęśliwej ojczyźnie, złóżcie na ołtarzu powszechnego dobra wszystkie swoje osobiste zawiści, nienawiści, ambicje i doktryny, nakarmcie głodnych, albowiem toniemy w burzliwym morzu ciągłego niepokoju, bezprawia, zbrodni i nędzy!”.

A Zgromadzenie Prawodawcze, a posłowie?

Do sali weszła deputacja wysłana do Tuileriów, do króla z zawiadomieniem o zebraniu się Zgromadzenia.

Salę zaległa cisza, wszystkie oczy z ciekawością zwróciły się na deputację: „Co król powiedział, jak się zachował wobec przedstawicieli narodu, czy uszanował w ich osobach naród, swojego pana?”.

– Król w pierwszej chwili nie chciał natychmiast przyjąć deputacji, odsyłając ją przez ministra sprawiedliwości na godzinę pierwszą po południu – raportował poseł Ducastel. – Dopiero kiedy deputacja kazała mu oświadczyć, że nie może czekać, że król powinien deputację narodu przyjmować w każdej chwili, o każdej porze, ukorzył się przed wolą reprezentantów narodu i dopuścił ich do siebie.

Burza oklasków dziękowała Ducastelowi za odwagę „godną wolnego obywatela”. Ci wszyscy podrzędni adwokaci, którzy „posiadali w całym majątku, oprócz ubrania, tylko parasol i kalosze”, mieli się za suwerenów, czuli się podwyższonymi przez źle wychowaną butę swojego przedstawiciela. Bo w ich mniemaniu, w mniemaniu uczniów Jana Jakuba Rousseau, dla których jego Contrat social był ostatnim wyrazem mądrości politycznej, siedział potomek świętego Ludwika (1) i Henryka IV (2), dziedzic sześćdziesięciu sześciu królów, tylko z ich łaski na tronie Burbonów. Oni, palestranci, mieli prawo wypędzić go ze służby, jak wypędza się nieposłusznego lokaja, gdyby ośmielił się oprzeć ich woli, chociaż konstytucja, którą zaprzysięgli, przyznawała mu prawo weta i uczyniła go nietykalnym. W ich mniemaniu król Francji był tylko najwyższym urzędnikiem Francji, bezwolnym wykonawcą woli narodu wcielonego w Zgromadzenie Narodowe, urzędnik zaś nie ma prawa być chorym lub nieusposobionym do przyjęcia jakiejś deputacji – powinien być zawsze, w każdej chwili na usługach narodu – swojego chlebodawcy i pana.

– Naród posłał nas do Paryża – krzyczał były kapucyn Chabot tak głośno, iż zapanował nad wrzawą sali – abyśmy nauczyli wszelakich arystokratów szanować jego godność. Zawiedlibyśmy położone w nas zaufanie, obrazilibyśmy naród, gdybyśmy pozwolili królowi lekceważyć jego deputacje.

Słodki, łagodny Couthon kazał się zanieść na mównicę.

– Nie rozumiem, dlaczego nadajemy królowi tytuł „sire” – piał głosikiem młodego koguta. – „Sire” oznacza pana, jest skróceniem wyrazu „seigneur” (3) i dlatego ten spłowiały tytuł obraża wolny naród, który nie uznaje nad sobą żadnego pana. I nie rozumiem, dlaczego nazywamy króla „majesté” (4), kiedy jedynym majestatem Francji jest dziś tylko majestat narodu i prawa. Zostawmy królowi tytuł króla Francuzów, co najzupełniej wystarcza.

Gdy to mówił, jego oczy płonęły ponurym ogniem fanatyka, a po jego twarzy przebiegały błyski namiętności. Spadła z niego maska dobrodusznej łagodności.

Wskazując złocony fotel, ustawiony dla króla, mówił jeszcze:

– I nie rozumiem, dlaczego ten skandaliczny fotel, to złocone krzesło obraża jeszcze nasze oczy, oczy wolnego narodu. Wyrzućmy ten grat przypominający nam dawną, na zawsze pogrzebaną różnicę stanów. Niech król siada, gdy przyjdzie na zebranie, na zwykłym fotelu, obok naszego prezydenta. Nie dość to dla niego zaszczytu, gdy pozwolimy mu usiąść obok prezydenta wielkiego narodu?

Nieznany dotąd nikomu adwokat, niepozorny kaleka, budzący jeszcze przed godziną tylko litość, od razu stał się sławnym. Wieczorem wszystkie gazety i gazetki wydrukują jego wniosek „patriotyczny”, jutro poczta rozniesie sprawozdanie sejmowe po całym kraju i Francja dowie się o nowym geniuszu politycznym. Bo geniuszem niewątpliwie zamianują go jakobini.

Gdyby napisał sto dzieł naukowych lub artystycznych, wygrał sto bitew, wybudował najpiękniejszy kościół, most, zamek, wymyślił nieśmiertelny wynalazek, nie rozsławiłby się więcej, szerzej, dalej, aniżeli wygłoszeniem tych kilku niespodziewanych, śmiałych frazesów.

Cisza trybun zajętych przez klakę jakobińską, cisza szacunku, czci, uwielbienia, była najwymowniejszym, najgłośniejszym wyznaniem jego odwagi.

Przez pewien czas sala milczała zdumiona pomysłem Couthona.

Nie wymyślił on właściwie nic nowego, własnego. Co wypowiedział głośno, publicznie, co odważnie wyrzucił z siebie – nienawiść do korony, żądzę upokorzenia króla, czaiło się na dnie serc tych wszystkich nowych ludzi, tych świeżych parweniuszy (5) politycznych, którzy przysięgając na konstytucję Konstytuanty byli nieświadomymi krzywoprzysięzcami. Z wyjątkiem moderantów, dziś szczerych monarchistów konstytucyjnych, z wyjątkiem owych stu umiarkowanych posłów, którzy utworzyli prawicę Zgromadzenia, wszyscy oni po cichu marzyli o rzeczpospolitej demokratycznej.

Wierząc ślepo, bez żadnych zastrzeżeń, Janowi Jakubowi Rousseau, nadziani od góry do dołu pozbieranymi bezładnie frazesami klasycznych republikanów Rzymu i Grecji, nie mając wyobrażenia o historii Francji, której w szkołach nie uczono, nie czując, nie rozumiejąc znaczenia ciągłości historycznej – zbudowali sobie w swojej naiwności politycznej, w swoim niedoświadczeniu życiowym, jakieś idealne państwo, utkane z doktryn filozoficznych, ze strzępów erudycji klasycznych, z pożądliwości i ambicji nowych ludzi chciwe, nerwowo wyciągających drżące ręce po władzę. Tylko rzeczpospolita mogła wyrzucić takich jak oni, ludzi bez żadnej przeszłości, na szczyty społeczne, tylko demokratyczny rząd mógł zaspokoić ich ambicje i apetyty i wcielić ich mrzonki filozoficzno-polityczne.

Jeszcze nie mówili tego głośno, niepewni swojej siły, złożyli przysięgę na konstytucję monarchiczną, byli nawet w tej chwili jeszcze monarchistami, nie wiedząc, w którą stronę poniesie ich prąd rewolucji, jednak w głębi ich serc, w duszach, tlił się ukryty płomyk nienawiści do korony, do najplastyczniejszego wcielenia dawnego porządku.

Przeto setki zachwyconych spojrzeń oprzędły głowę Couthona promienistą aureolą sławy i uroczysta cisza uwielbienia dziękowała mu za odwagę. „Król upokorzony, naród wywyższony!” – radowali się przyszli republikanie. Nieznany nikomu adwokat z prowincji, godny litości paralityk, w przeciągu kilku minut urósł do rozmiarów bohatera.

– Couthon, Couthon, niech żyje Couthon! – po dłuższym milczeniu wybuchnął entuzjazm grzmotem okrzyków.

Słodki Couthon znów się słodko uśmiechał, znów wodził po trybunach łagodnym wzrokiem niewiniątka, kłaniał się dziękując za objawy uznania.

Gdyby ci przyszli republikanie mogli wiedzieć, że ten żbik w skórze baranka wkrótce wydusi z nich połowę, z tym samym zawsze obłudno-słodkim uśmiechem rzuci ich pod nóż gilotyny, okrzyki entuzjazmu uwięzłyby im w gardłach. Ale ani jeden z nich nie miał wyobrażenia o psychologii rewolucji i natury ludzkiej. Wszystkim zdawało się, że wielkich przewrotów politycznych dokonuje się za pomocą ładnych słów i głośno brzmiących oracji sejmowych.

Był ktoś w sali, który doskonale rozumiał bezsilność argumentacji w obliczu rozpętanych, lecących na oślep namiętności. Adrian Duport! Lecz twórca klubów jakobińskich, ich mistrz w sztuce roboty podziemnej, szef sztabu wszystkich spiskowców należał już, wytrzeźwiawszy, do „arystokratów”.

I był jeszcze ktoś drugi w sali, którego nie łudziły ładne słowa i ładne frazesy. Oto stał tam na trybunie dziennikarskiej, taki duży, taki olbrzymi, iż połową ciała wychylał się ponad galerię. Ospa podziobała mu szpetną, „posępnie, tragicznie brzydką twarz tatara” o spłaszczonym nosie i grubych zmysłowych wargach; na krótkim, grubym karku byka spoczywała ogromna głowa ubrana w upudrowaną perukę.

Stał, lekko pochylony ku przodowi, uważnie rozglądając się po sali.

Jerzy Danton! (6)

Jedyny syn ludu spomiędzy tych wszystkich parweniuszy politycznych nowego porządku, który dosięgał głową, darem orientowania się w położeniu chwili i zuchwałą odwagą czynu rokoszan przeszłości, jedyny plebejusz, rewolucjonista i morderca w wielkim stylu. Inni będą mordowali, dusili, dławili jak podłe żbiki, koty, kuny, tchórze – on – jak potężny lew, pobłażliwy, wspaniałomyślny, gdy się nasycił.

Obok niego stał drobny, szczupły, średniego wzrostu brunet. Jego pokurczoną twarz umalowała żółć, do jego czarnych skośnych oczu i bladych ust przylgnął chochlik satyry złośliwie drwiący ze wszystkiego, na co tylko spojrzał.

– Cóż ty na to, Je-je-jerzy – jąkał się Kamil Desmoulins (7), utalentowany polemista i paszkwilista rewolucji. Zzaczy-czyna się dobrze… Jaaak my-myślisz?

– Jeżeli ci nowicjusze z prowincji nie ulękną się wniosków owego pokraki z Clermont, rewolucja nareszcie wejdzie na właściwe tory – odpowiedział Danton – i zacznie się moja rola. Cóż po konstytucji, która nam, golcom, nie wsypała ani liwra (8) do kieszeni? Jak byłem goły przed konstytucją, tak jestem gołym po jej ogłoszeniu. Czy po to robi się rewolucję, żeby tacy jak ja ciągle musieli kłaniać się wszystkim parszywym lichwiarzom żebrząc o pożyczkę? Sacré tonnerre (9), ja im pokażę jak robi się prawdziwą rewolucję. Niech tylko ci nowicjusze, ci szczekacze klubowi z wszystkich zapadłych nor i dziur Francji trochę się rozkołyszą. Nom de nom (10), mam dosyć tej przeklętej golizny.

Po jego posępnej twarzy barbarzyńcy przebranego w suknie cywilizacji przebiegały błyski tłumionego gniewu.

Większość Zgromadzenia nie tylko nie ulękła się wniosków „tego pokraki z Clermont”, lecz przyjęła je z entuzjazmem.

Zaczęły się dysputy, bezładne, hałaśliwe. Stu posłów równocześnie mówiło, krzyczało, dzwonek prezydenta nawołujący do porządku nie ustawał ani na chwilę, ale dzwonek był bezsilnym wobec niesforności tych ludzi przywykłych do krzykliwych dysput klubów. Posłowie skrajnej lewicy, usadowieni na Górze (11), w najwyższym rzędzie amfiteatralnie ustawionych krzeseł, Chabot, Couthon, Basire (12), Merlin de Thionville (13), Thuriot (14), Lecointre (15), ryczeli jak gdyby obdzierano ich ze skóry.

W tę piekielną wrzawę sali co chwila wpadały grzmoty oklasków lub syki protestów trybun klakierskich.

Umiarkowany Vaublanc bronił tytułów króla.

– Precz z tym niewolnikiem – ryczała Góra.

– Precz ze szczekaczem arystokratycznym, do l’Abbaye (16) z nim! – pomagała jej klaka.

– Nie jest to rzeczą skandaliczną – wołał Vaublanc – że przedstawiciele narodu przemawiający z mównicy Zgromadzenia Narodowego muszą znosić objawy zadowolenia i niezadowolenia publiczności jak histrioni (17) występujący w teatrze?

– Hu, hu, hu! Zrzucić z mównicy tego zdrajcę narodu, za drzwi z nim!

– Co pomyśli o nas potomność, gdy dowie się, że rozprawy, od których zależały honor, życie, szczęście obywateli francuskich, toczyły się wśród łoskotu i wrzawy widowisk ludowych? – wołał Quatremere (18).

– Zamknąć mu pięścią podłą gębę, do l’Abbaye z nim! Jesteście od tego, żebyście nas, naród, zabawiali, jesteście naszymi histrionami, naszymi pajacami.

– Nie wolno nam, przedstawicielom narodu, wykluczyć z obrad sejmowych ludu, który jest esencją narodu – poparł klakę Saule’a poseł Grangeneuve (19). – Naród ma prawo kontrolować nasze mowy i czyny, albowiem jego łaska, jego wola wybrała nas – on jest suwerenem Francji. Objawom zadowolenia i niezadowolenia trybun należy się szacunek jako szczerym wybuchom patriotyzmu.

Chabot krzyczał, zwróciwszy się do posłów prawicy:

– Nie zapominajcie, panowie moderanci, że dysputujemy tu przed obliczem naszych panów, którzy mają prawo kontrolować nasze opinie, wnioski i postanowienia.

Duch Jana Jakuba Rousseau, jeżeli dano mu być świadkiem posiedzeń Zgromadzenia Prawodawczego, tryumfował – jego doktryny stały się ciałem, rządziły Francją.

„Naród” Saule’a „kontrolował” opinie, wnioski, postanowienia swoich przedstawicieli, wyciem, tupotem nóg, groźbą, zniewagą, a były tapicer, kolporter, szarlatan i oszust skrzętnie zapisywał nazwiska oponentów, aby naród wiedział, kogo wygwizdać w sali, obrzucić błotem na ulicy, kogo wskazać „słusznej karze, słusznemu gniewowi” ludu-suwerena.

Wnioski Couthona przeszły większością głosów.

Zgromadzenie Prawodawcze, zamiast zająć się uspokojeniem kraju, uporządkować zdobycze rewolucji – rozdmuchało pożar anarchii nowymi hasłami nienawiści.

– Ci nowi prawodawcy zachowują się, jak dzieci – zauważył ambasador szwedzki. – Francja pali się na wszystkich czterech rogach, a oni marnują czas na drobiazgi, na formalizmy.

– Co się panu baronowi wydaje drobiazgiem, formalizmem, nie jest w istocie swojej błahostką – rzekł Duport. – To nieświadomy krzyk nowego programu, groźny zwiastun nowej rewolucji. My zburzyliśmy monarchię despotyczną, ich doktryny uderzają toporem nienawiści w pień monarchii konstytucyjnej. I my zaczęliśmy od drobiazgów, od formalistyki, od sporów o porządek obrad w Stanach Generalnych.

cdn.

Teodor Jeske-Choiński

(1) Ludwik IX Święty (1214–1270) – król Francji od roku 1226, syn Ludwika VIII z dynastii Kapetyngów, święty Kościoła katolickiego; organizator i uczestnik VI i VII wyprawy krzyżowej.

(2) Henryk IV Wielki (1553–1610) – król Nawarry od roku 1572 (jako Henryk III) i Francji od roku 1589, pierwszy z dynastii Burbonów, najmłodszej gałęzi Kapetyngów.

(3) (Fr.) senior; suweren; władca.

(4) (Fr.) majestat; władza monarchy.

(5) Dorobkiewiczów, którzy weszli do warstwy ludzi zamożnych i nieumiejętnie ich naśladują.

(6) Georges Jacques Danton (1759–1794) – jeden z organizatorów i przywódców rewolucji francuskiej, adwokat, znakomity mówca, członek Konwentu; działał w klubie kordelierów i stał na ich czele; administrator departamentu paryskiego, zastępca prokuratora komuny Paryża; zgilotynowany.

(7) Lucie Simplice Camille Benoit Desmoulins (1760–1794) – adwokat, lewicowy publicysta, dziennikarz i polityk francuski; charyzmatyczny rewolucyjny mówca; zgilotynowany.

(8) Liwr – francuska monetarna jednostka obrachunkowa do roku 1795; w XVII i XVIII wieku również moneta.

(9) (Fr.) przekleństwo, tu: cholera jasna; niech to piorun strzeli.

(10) (Fr.) do kroćset.

(11) Góra (Górale) – najbardziej radykalna, zdominowana przez jakobinów i kordelierów frakcja polityczna w Konwencie Narodowym w latach 1792–1795; zajmowali górne miejsca w sali obrad Konwentu (stąd nazwa); w roku 1792 doprowadzili do obalenia monarchii i proklamowania republiki.

(12) Claude Basire lub Bazire (1764–1794) – francuski polityk okresu rewolucji, deputowany do Zgromadzenia Ustawodawczego i Konwentu Narodowego, związany z Górą, członek Komitetu Bezpieczeństwa Powszechnego; opowiadał się za egzekucją Ludwika XVI; zgilotynowany.

(13) Antoine Christophe Merlin de Thionville (1762–1833) – w okresie rewolucji francuskiej członek kilku organów ustawodawczych, poseł do Konwentu; zdecydowanie opowiadał się za egzekucją Ludwika XVI.

(14) Jacques-Alexis Thuriot, znany jako Thuriot de la Rosière (1753–1829) – francuski polityk okresu rewolucji, jakobin, deputowany do Konwentu Narodowego; opowiadał się za egzekucją Ludwika XVI.

(15) Laurent Lecointre (1742–1805) – kupiec płócienny, dowódca batalionu gwardii narodowej, członek Zgromadzenia Ustawodawczego; opowiadał się za egzekucją Ludwika XVI.

(16) L’Abbaye – paryskie więzienie działające w latach 1522–1854; miało trzy piętra, dwie wieżyczki i bartyzany; miejsce jednego z najbardziej krwawych epizodów rewolucji francuskiej.

(17) Historion – w starożytnym Rzymie: aktor; w średniowieczu: zawodowy sztukmistrz, muzykant, śpiewak lub akrobata.

(18) Antoine-Chrysostome Quatremère de Quincy (1755–1849) – francuski archeolog i estetyk; brał czynny udział w rewolucji francuskiej; sekretarz Akademii Sztuk Pięknych w Paryżu.

(19) Jean-Antoine Lafargue de Grangeneuve (1751–1793) – prawnik i polityk francuski okresu rewolucji, jakobin, członek Zgromadzenia Ustawodawczego, deputowany do Konwentu Narodowego; zwolennik obalenia monarchii; zgilotynowany.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Teodora Jeske-Choińskiego Jakobini.